Reklama

Vizekusen czy Leverkusen? Jak Bayer wykładał się metr przed linią mety

Szymon Piórek

Autor:Szymon Piórek

24 stycznia 2024, 14:34 • 8 min czytania 5 komentarzy

Choć po osiemnastu kolejkach Bayer prowadzi w Bundeslidze z siedmioma punktami przewagi nad drugim Bayernem Monachium, to wciąż nie można dzielić skóry na niedźwiedziu i przyznawać Leverkusen mistrzostwa Niemiec. Klub z Nadrenii Północnej-Westfalii ma długą tradycję wykładania się metr przed linią mety, stąd przylgnął do niego pseudonim Vizekusen. Czy teraz może być podobnie?

Vizekusen czy Leverkusen? Jak Bayer wykładał się metr przed linią mety

Nie takie cuda widziały Niemcy. W sezonie 2009/10 ekipa z Leverkusen pozostawała niepokonana przez 24 spotkania. Dziennikarze „Sueddeutsche Zeitung” okrzyknęli ich nawet Unsiegbarkusen, czyli niezwyciężeni. Jak to się skończyło? Już w 24. serii gier ekipa z Nadrenii Północnej-Westfalii znajdowała się na pozycji wicelidera – Vizekusen, coś wam to mówi? – a ostatecznie finiszowała poza podium. Nie było to jednak najbardziej spektakularne wyłożenie się Bayeru w historii.

Vizekusen – tak, Neverkusen – nie

Dzieje wpadek klubu z Leverkusen sięgają 1994 roku i przegranego Superpucharu Niemiec po rzutach karnych z Werderem Brema. Jedna taka wtopa nie sprawiła, że o Bayerze zaczęto mówić jako Vizekusen, które jest połączeniem słów wice – drugi i Leverkusen. W języku angielskim funkcjonuje inna odmiana tego pseudonimu – Neverkusen. Wyrażenie wice zamienione jest na nigdy, co nie pozostaje jednak w pełni zgodne z prawdą. Bayer zdobył bowiem w swojej historii dwa trofea: Puchar UEFA w 1988 roku i DFB Pokal pięć lat później. Od tego czasu panuje jednak ponad trzydziestoletnia posucha.

Gdy w ciągu czterech lat od 1997 do 2000 roku Bayer trzykrotnie zajmował drugie miejsce w Bundeslidze, zaczęto poważnie zastanawiać się nad tym, czy aby przypadkiem nad klubem nie ciąży jakieś fatum. W końcu jak można nie zdobyć mistrzostwa Niemiec, mając na kolejkę przed końcem trzy punkty przewagi nad wiceliderem i wizję rywalizacji z grającym o nic Unterhaching? A to udało się piłkarzom Leverkusen.

Świętowanie mistrzostwa przed meczem

Do Monachium-Unterhaching – to przedmieścia bawarskiej stolicy – zjechały rzesze kibiców z Leverkusen. Mieli okazję nie tylko świętować mistrzostw Niemiec, ale również zakpić na terenie wroga z jego klęski. Bayern, który przed ostatnią kolejką był wiceliderem, grał u siebie z Werderem. Jednak to Die Roten śmiali się ostatni. Już w dwudziestej minucie najlepszy piłkarz Bayeru Michael Ballack strzelił samobójczego gola. W drugiej połowie trafienie dołożył Markus Oberleitner, pokonując uderzeniem głową Adama Matyska. I było po wszystkim. Obok zeszłorocznego wyłożenia się metr przed tytułem Borussii Dortmund, porażka Bayeru z Unterhaching jest jedną z największych klęsk w historii Bundesligi. W obu przypadkach zatriumfował Bayern.

Reklama

Pamiętam doskonale, że tydzień przed meczem wszędzie planowano przygotowania do tytułu. Ludzie rozmawiali o tym, jakiego rodzaju piosenki chcemy usłyszeć po zdobyciu mistrzostwa. Cały czas starałem się utrzymać skupienie. Byłem samotnym głosem na pustyni i to nas zgubiło. Unterhaching okazało się dla nas ogromnym rozczarowaniem i zajęło mi dużo czasu, zanim się z tym otrząsnąłem. Do cna wypłakałem oczy. Chciałem być silny, chciałem zapanować nad emocjami. Ale potem, kiedy zobaczyłem mojego syna Marcela przed szatnią, spojrzał na mnie smutnymi oczami i zapytał: „Tato, dlaczego futbol jest taki okrutny?”. Przytuliłem go i oboje płakaliśmy. To naprawdę mnie uderzyło. Gdybyś wiedział, co zrobiliśmy przez cały rok – a potem tuż przed końcem, tuż przed metą, zaczynasz się potykać. To bardzo boli – wspominał Christoph Daum, cytowany na oficjalnej stronie Bayeru.

Dzisiaj przygotowałbym się inaczej do meczu. Wyjechałbym dzień wcześniej i zatrzymał się gdzieś pod Monachium. Nie byłoby mowy, żebyśmy polecieli czarterem i na pewno nie zatrzymalibyśmy się w tym samym hotelu, co fani. To było jak pójście na świętowanie mistrzostwa jeszcze przed meczem. Zdawałem sobie sprawę z potencjalnej naturalnej eksplozji radości, jaka mogła nastąpić, ale nie doceniłem jej wystarczająco mocno. Nie powstrzymałem jej. Fizycznie i psychicznie zespół był przygotowany na każdą ewentualność, ale nie myślałem, że przegramy po samobójczej bramce. Jak na to zareagować? Mogłem lepiej to zaplanować i podjąć odpowiednie kroki. To była naprawdę dziwna sytuacja. Wystarczyłby punkt – kontynuował rozczarowany Daum, choć opowiadał o tym po 20 latach.

Trzy razy wice

Czarę goryczy przelał natomiast sezon 2001/02, podczas którego potwierdziło się, że gen Vizekusen siedzi głęboko w piłkarzach. Ekipa z Leverkusen grała świetnie na trzech frontach. W składzie z Michaelem Ballackiem, Lucio, Oliverem Neuvillem, Hansem-Joergiem Buttem czy młodym Dimitarem Berbatowem dotarła do finałów Ligi Mistrzów, Pucharu Niemiec i zajmowała pierwsze miejsc w Bundeslidze. Wszystko rozleciało się w ciągu zaledwie 25 dni.

Bayer wygrał tylko jedno z siedmiu spotkań i to nic nieznaczące, bo w ostatniej kolejce Bundesligi, gdzie Borussia Dortmund znajdowało się już o punkt przed nim i zakończyła sezon jako mistrz Niemiec. Wszystko zaczęło się natomiast od niespodziewanej porażki z siódmym w tabeli Werderem Brema. Na dokładkę doszła przegrana ze skutecznie walczącą o utrzymanie Norymbergą, a triumf nad Herthą oczywiście nie osłodził kibicom z Leverkusen utraty mistrzostwa. A kolejne ciosy miały dopiero nadejść.

Tydzień później Bayer poniósł porażkę w finale DFB Pokal z Schalke, choć prowadził po trafieniu Berbatowa. 15 maja uległ Realowi Madryt w walce o Puchar Europy. I można załamywać ręce, bo Niemcy zaprezentowali się bardzo dobrze na Hampden Park, ale ciężko postawić się choćby takim trafieniom jak wolej Zinedine’a Zidane’a, który pozostaje jedną z najpiękniejszych bramek w historii Ligi Mistrzów. Nic więc dziwnego, że piłkarze i trenerzy Bayeru załamywali ręce.

Reklama

Gorycz, którą ciężko przełknąć

Rozczarowanie jest ogromne – w piłce nożnej nie zawsze otrzymujesz nagrody, na które zasługujesz, i nikt nie wie tego lepiej niż my, po tym, przez co przeszliśmy. Musimy szukać pocieszenia. Osiągnięcia, których dokonaliśmy, oznaczają, że ​​zaliczyliśmy bardzo dobry sezon, ale to, co nam się przydarzyło, jest trudne do zrozumienia i napawa nas goryczą, którą ciężko przełknąć – powiedział trener Klaus Toppmoeller po finale Champions League cytowany przez „BBC”.

Stygmat Vizekusen coraz mocniej przebijał się w mediach, stając się dla nich pożywką. Gdy zatem Niemcy półtora miesiąca po przegranym finale Ligi Mistrzów dotarli do finału mundialu i ponieśli porażkę z Brazylią, przyjęto retorykę, że klubowy wirus przeniósł się na reprezentację. Die Mannschaft zostali wicemistrzami świata tylko z powodu tego, że w jego składzie występowali Ballack, Ramelow, Neuville, Schneider czy Butt, czyli piłkarze z Bayeru, którzy zarazili nim innych kadrowiczów.

Choć od tych wydarzeń miną niebawem 22 lata, to te historie wciąż pozostają żywe. W 2009 roku Bayer przegrał w finale Pucharu Niemiec. W sezonie 2009/10 zaliczył – wspomniane już – 24 spotkania bez porażki, a i tak nie został mistrzem. A w kolejnych rozgrywkach zajął tylko drugie miejsce w Bundeslidze. W 2020 roku ponownie nie wygrał DFB Pokal. Lista wpadek Bayeru robi się coraz dłuższa. Jednak już od ponad dekady wszyscy w klubie się z tym pogodzili.

Patent na dystans do siebie

W 2010 roku Bayer oficjalne zastrzegł nazwę Vizekusen w Niemieckim Urzędzie Patentów i Znaków Towarowych, co oznacza, że nie można jej użyć do celów komercyjnych bądź jego użycie poskutkuje karą finansową. Powód? Chcieli uniemożliwić innym zabawę tym terminem, cytując za „Die Welt” dyrektora ds. mediów firmy Bayer Meinolfa Sprinka. I tak klub z Leverkusen zdecydował się pójść pod prąd i z dość bolesnej historycznie nazwy stworzyli sprawne narzędzie marketingowe, pokazujące, że ekipa z Nadrenii Północnej-Westfalii ma dystans do siebie. Tego typu treści udostępnia również w mediach społecznościowych, a ci, którzy obserwują niemieckie drużyny choćby na Twitterze, wiedzą, że profil Bayeru jest jednym z najlepiej prowadzonych i angażujących na tej platformie.

Bayer nie zamierza być jednak męczennikiem i cały czas powtarzać śpiewkę, że jesteśmy wiecznie drudzy. Oprócz zarejestrowania nazwy Vizekusen zastrzegł również trzy inne epitety: WerksklubPillendreherMeisterkusen. Dwa pierwsze to pseudonimy, jakich używa się w Niemczech do określenia zespołu. Werksklub to po prostu zakładowy klub jako dziedzictwo tego, że powstał przy koncernie farmaceutycznej Bayeru. Pillendreher to dosłownie przekręcacze tabletek, czyli osoby pracujące w samej fabryce. U nas częściej używa się słowa Aptekarze. Meisterkusen to już natomiast ewidentna gra na nadziei, że kiedyś Leverkusen zrobi majstra, czyli zostanie mistrzem.

Czy za kilka miesięcy Meisterkusen trafi do oficjalnego użytku?

Vize zamieni się w Meister?

Do rozegrania pozostało jeszcze szesnaście kolejek. Bayer będzie musiał łączyć grę na trzech frontach. Do tego jest osłabiony kontuzją najlepszego strzelca – Victora Boniface’a i nieobecnością z powodu występów w Pucharze Narodów Afryki dwóch podstawowych defensorów: Edmonda Tapsoby i Odilon Kossounou. Zapowiadało się, że już w pierwszych dwóch meczach rundy wiosennej Leverkusen straci punkty. Gola z Augsburgiem na wagę zwycięstwa podopieczni Xabiego Alonso strzelili w doliczonym czasie gry. Z Lipskiem stało się podobnie, choć poprzedziła ją szaleńcza pogoń. W DFB Pokal odpadli już wszyscy najbardziej wymagający rywale, ale żeby zdobyć puchar, należy wyeliminować m.in. rewelacyjny Stuttgart. W Lidze Europy znajdują się już w 1/8 finału i czekają na rywala.

Bayer ma zatem okazje do zdobycia potrójnej korony. Na razie idzie po swoje, ale trzeba pamiętać, że w DNA klubu leży wykładanie się metr przed linią i niczego nie można przesądzać, nawet jeśli przed ostatnią kolejką będzie miał trzy punkty przewagi. W końcu w 2002 roku też wszystko wyglądało pięknie i wybierano już mistrzowską piosenkę. Nikt jej nigdy nie usłyszał, a od tego momentu w klubie pohukuje echo Vizekusen. Po 22 latach nadarzyła się jednak okazja, by je na dobre uciszyć.

WIĘCEJ O NIEMIECKIM FUTBOLU:

Fot. Newspix

Urodzony z piłką, a przynajmniej tak mówią wszyscy w rodzinie. Wspomnienia pierwszej koszulki są dość mgliste, ale raz po raz powtarzano, że był to trykot Micheala Owena z Liverpoolu przywieziony z saksów przez stryjka. Wychowany na opowieściach taty o Leszku Piszu i drużynie Legii Warszawa z lat 80. i 90. Były trzecioligowy zawodnik Startu Działdowo, który na rzecz dziennikarstwa zrezygnował z kopania się po czole. Od 19. roku życia związany z pisaniem. Najpierw w "Przeglądzie Sportowym", a teraz w"Weszło". Fan polskiej kopanej na różnych poziomach od Ekstraklasy do B-klasy, niemieckiego futbolu, piłkarskich opowieści historycznych i ciekawostek różnej maści.

Rozwiń

Najnowsze

Niemcy

Komentarze

5 komentarzy

Loading...