W ostatnim czasie zachwycamy się popisami Girony, która śmiało poczyna sobie w LaLiga. To, czego dokonał tam Michel i jego zawodnicy, sprawia, że za głowę łapią się eksperci z całej Europy. Wszyscy zastanawiają się, czy ten mały kataloński klub, będący wiecznie w cieniu Barcelony, może stać się hiszpańskim Leicester City. Wszyscy zastanawiają się też, jak w ogóle doszło do tego, że to akurat Gironistes znaleźli się w tym miejscu, a nie jakikolwiek inny klub grający w najwyższej klasie rozgrywkowej. Odpowiedź jest paradoksalnie prosta, niewątpliwie nie jest to przypadek. Za Gironą stoją bowiem ci sami ludzie, którzy stoją za sukcesem Manchesteru City – szejk Mansour bin Zayed Al Nahyan, Khaldoon Al Mubarak, Ferran Soriano, Pep Guardiola i wielu, wielu innych. Za sukcesem Girony stoi po prostu City Football Group.
Historia i wizja City Football Group
–
Spis treści
Liczba wizjonerów w świecie futbolu przez ostatnie lata znacząco wzrosła. Niegdyś można było mówić w ten sposób tylko o pojedynczych przypadkach i zwykle odnosiło się to tylko i wyłącznie do postaci związanych bezpośrednio z boiskiem – trenerów czy piłkarzy. Teraz świat wygląda jednak zupełnie inaczej. Postęp, jaki poczyniliśmy jako ludzkość na przestrzeni kilku ostatnich dekad, jest czymś, co trudno było przewidzieć. Mowa tutaj oczywiście głównie o skali tego postępu. Postęp ten odbił się na każdym elemencie naszego funkcjonowania, na każdej płaszczyźnie funkcjonowania świata, a więc nie ominął także sportu, nie ominął piłki nożnej.
Dziś nie cenimy sobie już tylko i wyłącznie trenerów i piłkarzy, a często bywa tak, że bardziej pożądani na rynku są utalentowani menedżerowie, osoby potrafiące odpowiednio zająć się klubowymi strukturami, co bezpośrednio przekłada się później na to, co dzieje się w samych drużynach, a następnie na murawie. Na przestrzeni ostatnich lat coraz bardziej docenia się osoby zajmujące posady dyrektorów sportowych, generalnych, finansowych, czy też po prostu prezesów klubów. Dopiero od niedawna kibice zdają sobie sprawę, jak ważne są to elementy układanki. Jednak właściciele, zarządcy poszczególnych klubów zaczęli sobie zdawać z tego sprawę już znacznie wcześniej. A przynajmniej ci z najwyższego światowego poziomu.
Wizjoner Ferran Soriano
Z dzisiejszej perspektywy brzmi to dość kuriozalnie, ale przed laty jednym pionierów, jednym z najlepiej zarządzanych klubów na świecie była FC Barcelona. Patrząc na obecną sytuację katalońskiego klubu, pogrążonego w długach i znajdującego się wciąż na granicy upadku, trudno w to uwierzyć, ale nie da się ukryć, że pokaźna liczba najlepszych ludzi zarządzających klubami na całym świecie, miała niegdyś styczność z Dumą Katalonii. W końcu to, że Blaugrana może być dziś pewnie uznawana za najlepszy klub w XXI wieku, gdzieś obok Realu Madryt, to nie tylko zasługa Pepa Guardioli i Franka Rijkaarda, ani nie Leo Messiego i Xaviego czy Iniesty.
Kimś, kto niewątpliwie jest jedną z najważniejszych postaci w historii FC Barcelony, jest Ferran Soriano, były dyrektor generalny katalońskiego klubu, dziś zasiadający na tym samym stanowisku w Manchesterze City i – no właśnie – nie tylko.
Hiszpan to biznesmen, menedżer, poliglota (płynnie posługuje się sześcioma językami), absolwent studiów MBA i studiów biznesowych w jednej z najlepszych szkół na świecie, czyli barcelońskiej ESADE. Do Dumy Katalonii trafił w 2003 roku wraz z rozpoczynającym swoją pierwszą kadencję jako prezydent klubu Joanem Laportą. W ciągu pięciu lat pobytu na Camp Nou zwiększył przychody Blaugrany ze 123 do 308 milionów euro, zamieniając straty klubu w wysokości 73 milionów euro na zysk w wysokości niemal 90 milionów. Dał się poznać jako niezwykle sprawny zarządca, doskonale operujący w piłkarskich realiach. Przede wszystkim jednak był wizjonerem. Działalność w ramach jednego klubu była dla niego zbyt mało atrakcyjna. Miał więc pomysł na to, jak rozszerzyć działalność Barcy nie tylko poza Hiszpanię, ale także poza Europę.
To właśnie on jest autorem koncepcji zakładania szkółek piłkarskich FC Barcelony zgodnie z filozofią słynnej La Masii na całym świecie, które są dziś obecne w kilkunastu krajach – również w Polsce. Od tego się zaczęło, w ten sposób w głowie Soriano narodziła się jeszcze inna wizja. Pod koniec swojej działalności w Barcelonie próbował namówić ówczesnego komisarza MLS Dona Garbera na to, żeby Barca mogła wejść do ligi z własną franczyzą. Koncepcja ta była bardzo bliska realizacji, ale w połowie 2008 roku na Camp Nou doszło do wstrząsu.
Część działaczy i cules, z Oriolem Giraltą na czele, sprzeciwiła się Joanowi Laporcie. Przyczyniły się do tego kiepskie wyniki sportowe – drużyna była rozbita i w sezonie 2007/2008 zajęła dopiero trzecie miejsce w lidze z aż 18-punktową stratą do Realu. Cules nie podobał się też styl przywództwa prezydenta, który od samego początku wzbudzał sporo kontrowersji. Nie podobało się to też członkom zarządu klubu, z Ferranem Soriano włącznie, z których zdaniem prezydent miał w ogóle się nie liczyć. W końcu doszło do głosowania nad wotum zaufania, w którym 60,6 procent z niemal 40 tysięcy działaczy opowiedziało się przeciwko prezydentowi. Jednak do tego, żeby przeprowadzić ponowne wybory, potrzebne było co najmniej 66 procent takich głosów.
Wynik był jednak na tyle bliski wymaganego progu, że mimo wszystko spodziewano się rezygnacji Laporty. Zastąpiłby go wówczas ówczesny wiceprezydent Albert Vicens, a głównym wiceprezydentem zostałby właśnie Ferran Soriano. Dość szybko okazało się jednak, że prezydent ustąpić nie zamierza. To spowodowało, że w końcu aż ośmiu z 17 członków zarządu podało się do dymisji. W tym gronie znalazł się oczywiście Soriano, który od tamtej pory pozostaje w otwartym konflikcie z Joanem Laportą.
Laporta znalazł się wówczas w bardzo trudnej sytuacji, zresztą nie po raz pierwszy. Przejmować się jednak nie zamierzał i w kolejnym kroku, pomimo braku poparcia większości cules, zwolnił Franka Rijkaarda i zatrudnił… Pepa Guardiolę. Reszta jest już historią.
“Disneyfikacja” futbolu
Soriano pożegnał się więc z Barcą w dość burzliwych okolicznościach, ale nie pożegnał się z futbolem. Przynajmniej nie we własnej głowie. O ile zawodowo poszedł w zupełnie innym kierunku – został prezesem katalońskich linii lotniczych Spanair, co zresztą przysporzyło mu później sporo kłopotów – to nie zapomniał o swoim największym marzeniu. W 2011 roku wydał nawet książkę “Goal: The Ball Doesn’t Go In By Chance”, w której napisał, że jednym z elementów globalizacji marek klubowych powinno być właśnie franczyzowanie mniejszych klubów w innych zakątkach globu. Zakładał, że dla fana europejskiego klubu, pochodzącego z drugiego końca świata ważne jest, aby mieć także swój klub bliżej miejsca zamieszkania. Proces ten, według profesora Simona Chadwicka, zaprzyjaźnionego zresztą z Soriano, wpisuje się w tzw. “disneyfikację” świata.
– Część jego edukacji odbywała się w ESADE w Barcelonie, jednej z najlepszych szkół biznesu na świecie. Opiera się na zasadach św. Ignacego, który wierzył, że jednostki powinny zrozumieć świat i opracować jego solidniejszą wizję, że powinni przewodzić, myśleć i działać w innowacyjny sposób. Widać, jak ukształtowało to spojrzenie na świat Soriano – od początków zarabiania przez niego pieniędzy, przez reformowanie Barcelony, a później wyobrażanie sobie piłki nożnej jako rozległego biznesu rozrywkowego, takiego jak Disney – mówił Chadwick w rozmowie z The Athletic.
Chadwick, z którym rozmawialiśmy w lipcu o ekspansji Arabii Saudyjskiej w świecie piłki, to człowiek, który w ogóle miał spory wpływ na działalność Soriano i odwrotnie. Obaj panowie spotkali się po raz pierwszy w 2005 roku, kiedy to profesor, będący pod ogromnym wrażeniem zmian przeprowadzonych przez Hiszpana w FC Barcelonie, zaprosił go do siebie, czyli na Uniwersytet Londyński, żeby ten wygłosił wykład jego studentom. Kontynuowali swoją znajomość także wtedy, kiedy Soriano znajdował się poza piłką, ale ich relacje stały się znacznie bliższe w 2012 roku.
To właśnie wtedy Soriano trafił do Manchesteru City, a Chadwick był już wówczas pracownikiem Uniwersytetu Salfordzkiego. Zatrudnienie ludzi z przeszłością w Barcelonie od samego początku było marzeniem emirackiego szejka Mansoura, który przejął władzę nad The Citizens w 2008 roku. Dopiął swego dopiero cztery lata później, zatrudniając właśnie Soriano, ale także m.in. Txikiego Beguiristaina, czyli człowieka bardzo blisko związanego z Barcą i przede wszystkim Pepem Guardiolą, który zresztą w końcu również trafił do niebieskiej części Manchesteru. Zanim jednak szejkom udało się przechwycić wszystkich potrzebnych katalończyków, musieli radzić sobie z tym, co mieli. Wydawali więc sporo kasy, a efekty były niespecjalnie zadowalające.
Początkowo więc Manchester City był tylko i wyłącznie zabawką w rękach szejków, bo ci nie potrafili znaleźć nikogo, kto pomógłby im wprowadzić klub na wyższy poziom. Nie potrafili, albo było im to po prostu skutecznie uniemożliwiane. Sandro Rossel, czyli prezydent Barcelony w latach 2010-2014, który miał też spory konflikt z Soriano, alarmował od samego początku swoich rządów, że władze The Citizens panoszą mu się po klubie i próbują wyciągać kolejnych pracowników.
Jednak najważniejszą osobę szejkowie zatrudnili bez konieczności pytania się o zdanie kogokolwiek w Barcelonie. Soriano ze swoją szaloną wizją i doświadczeniem, był dla nich kluczowym elementem układanki. Miał za zadanie zrobić z City globalną markę na skalę nikomu wcześniej nieznaną, ale najpierw przede wszystkim dobić przynajmniej do poziomu Manchesteru United, co akurat zostało mu ułatwione dzięki odejściu Sir Alexa Fergusona rok później. Dla Hiszpana niebieska część Manchesteru to również było miejsce idealne. Dzięki nieograniczonym środkom płynącym z Bliskiego Wschodu, mógł wcielać w życie swoje szalone plany, dostał wolną rękę i robił swoje. Już dziś można powiedzieć, że z powierzonych mu zadań wywiązuje się wzorowo, ale wciąż dąży do perfekcji.
Na początek – Nowy Jork
Soriano szybko wziął się za robienie porządków na Etihad Stadium. Pomimo tego, że Roberto Mancini chwilę wcześniej sięgnął po mistrzostwo Anglii w szalonych okolicznościach, co sprawiło, że był uwielbiany przez kibiców, w kolejnym sezonie został zwolniony. Włoch miał nie po drodze z nowym dyrektorem generalnym, co głośno wyrażał publicznie.
– Soriano? Dla niego byłem za duży w klubie. Menedżer mający pełną kontrolę, kochany przez kibiców do dziś. On oceniał ludzi, z którymi miał do czynienia, nic o nich nie wiedząc. Nigdy nie uważałem go za interesującą osobę z piłkarskiego punktu widzenia. Nigdy nie rozmawialiśmy tym samym językiem. I nie mówię o włoskim, hiszpańskim czy angielskim – mówił niedługo po zwolnieniu dziennikowi “The Mirror”.
Zamiast Manciniego w Manchesterze pojawił się Manuel Pellegrini, który był trenerem tylko dlatego, że ktoś musiał. Wszyscy wewnątrz klubu wiedzieli, że na wielkie rzeczy w wykonaniu The Citizens trzeba poczekać aż w Monachium znudzi się Pepowi Guardioli. Po trzech latach nikt więc nie żegnał Chilijczyka z żalem, choć ten zdołał choćby sięgnąć po mistrzostwo Anglii w sezonie 2013/2014.
W tym samym czasie co do klubu trafiał Pellegrini, czyli w maju 2013 roku, Soriano wcielał już w życie swoją wizję. Znów odezwał się do Dona Garbera, ekspresowo doszedł do porozumienia i tym samym wprowadził 20. klub do Major League Soccer. I właśnie równocześnie z tym procesem, czyli założeniem klubu pod brandingiem City, powstał holding City Football Group, czyli spółka, która zarządzała zarówno Manchesterem City, jak i nowopowstałym NYCFC.
Soriano pełnił od tego momentu funkcję dyrektora generalnego i w Manchesterze, i w Nowym Jorku. Klub zza oceanu przyjął nazwę City, te same barwy oraz podobny, również okrągły herb, który niewiele wcześniej zmienił się także w klubie macierzystym. Wejście nowego tworu do MLS było niezwykle efektowne, sprowadzono takie gwiazdy, jak David Villa, Andrea Pirlo czy Frank Lampard, który był pierwszym zawodnikiem transferowanym pomiędzy oboma klubami.
W ten sposób City Football Group rozpoczęło swoją globalną działalność, której rozmach robi dziś naprawdę ogromne wrażenie.
Zmiana koncepcji
Wbrew pozorom ludzie z niebieskiej części Manchesteru nie byli pionierami w tworzeniu tego typu holdingów. Pierwszy był oczywiście Red Bull, który po Salzburgu również ruszył wprost do Nowego Jorku. Dziś Austriacy nie działają jednak na aż tak wielką skalę, jak CFG, które ma w swoim portfolio już 12 klubów na całym świecie. Po Stanach Zjednoczonych Soriano i szejkowie uderzyli do Australii. Początkowo nawiązali tylko współpracę z klubem rugby Melbourne Storm, ale tylko dlatego, żeby niedługo później przejąć kontrolę nad piłkarskim Melbourne Heart, przekształconym od razu w Melbourne City.
Jednocześnie Soriano rozciągał macki holdingu coraz dalej, decydując się na inwestycję w piłkę kobiecą. The Citizens zrobili to na skalę nieznaną dotychczas na Wyspach Brytyjskich, co dość szybko przyniosło efekty, bo dziewczyny z Manchesteru już w 2016 roku sięgnęły po mistrzostwo Anglii. Tym samym CFG rozwijało swoją działalność, nie ograniczając się tylko do przejmowania kolejnych klubów i przeobrażaniem ich w kolejne “City”. W ten sposób potraktowano jeszcze dwa – urugwajskie Atletico Torque (dziś Montevideo City Torque) i indyjskie Mumbai City, które funkcjonowało pod taką nazwą już wcześniej. W międzyczasie działano jednak także w innych klubach, ale już w nieco inny sposób. Najpierw CFG wykupiło 20 proc. udziałów w Yokohama F. Marinos, a niedługo później hiszpańską Gironę, przy czym spory udział miał Guardiola. Ale nie Pep, a jego brat Pere, który jest agentem piłkarskim.
Młodszy Guardiola zakręcił się wokół Girony w 2015 roku, kiedy to w klubie dochodziło do kolejnych zmian właścicielskich. Został wówczas mediatorem pomiędzy większościowym udziałowcem Ricardo Pinim, a francuską grupą TVSE Futbol, zarządzaną przez biznesmenów Louisa Dutareta i Samira Boudjemaa, która chciała przejąć klub. Jego misja zakończyła się sukcesem, nowi właściciele spłacili długi klubu, a on zaczął w zasadzie sam rządzić na Montilivi. Nowi zarządcy niespecjalnie interesowali się losami Girony, rzadko pojawiali się też publicznie. Guardiola natomiast bardzo się zaangażował i w końcu nawiązał, zapewne dzięki bratu, bliską współpracę z City Football Group. W ramach tej współpracy Gironistes m.in. wypożyczali zawodników Manchesteru City.
Później Guardioli udało się już połączyć Dutareta i Boudjemaa z szejkami, którzy dobili targu, a przy okazji skorzystał na tym on sam. Pere w pojedynkę nabył 44,3 proc. akcji i zapewnił sobie posadę prezesa, CFG nabyło drugie tyle, a reszta pozostała w rękach dotychczasowych posiadaczy, czyli kilku lokalnych biznesmenów. I właśnie dlatego to Girona, obok Manchesteru City rzecz jasna, jest dziś perłą w koronie City Football Group. Katalończycy są w tym sezonie rewelacją LaLiga, zachwycają od pierwszej kolejki, niedawno pokonali Barcelonę w derbach Katalonii i zakończyli rok 2023 na drugim miejscu w tabeli, ale z takim samym dorobkiem punktowym, jak prowadzący Real Madryt. Ich poczynania w tym sezonie pod okiem trenera Michela są obiektem analiz ekspertów w całej Europie.
Kto wie? Być może Gironistes staną się hiszpańskim Leicester City, a to byłoby kolejnym wielkim sukcesem Soriano i całego holdingu. Pierwszym tak spektakularnym, którego nie dokonał Manchester City.
Po Gironie wycelowano natomiast w drugi klub na rynku azjatyckim – Sichuan Jiuniu, ale szczególnie ciekawe były działania CFG w trakcie pandemii Covid-19. Jak można się domyślić, akurat napychanego bliskowschodnimi dolarami holdingu światowy kryzys specjalnie nie dotknął. Soriano zwietrzył więc szansę i wykorzystał słabą sytuację dwóch europejskich klubów – belgijskiego Lommell SK i francuskiego Troyes, ratując je przed upadkiem.
Co ciekawe, Soriano ma na swoim koncie także nieudane przejęcia. W 2022 roku celował w kupno holenderskiego NAC Breda, akcjonariusze zgodzili się na sprzedaż klubu CFG, ale wtedy do akcji weszli kibice, którzy zaprotestowali bardzo stanowczo. Zorganizowano demonstracje nie tylko w Bredzie, ale także w Manchesterze, co ostatecznie nie odstraszyło potencjalnych nabywców, a część akcjonariuszy, którzy wycofali swoje poparcie dla sprzedaży. Niemniej ta porażka nie pokrzyżowała mocarstwowych planów holdingu, który jeszcze w tym samym roku przejął inną, znacznie bardziej znaną europejską markę – włoskie Palermo, a rok później brazylijską Bahię. Jak na razie to dwa ostatnie kluby, który trafiły do portfolio City Football Group. Do tego wszystkiego można doliczyć jeszcze boliwijski Club Bolivar, francuskie Vannes OC i singapurski Geylang International, jednak są to tylko kluby partnerskie – CFG nie ma w nich udziałów.
Zabawki w rękach szejków
CFG to dziś potężny holding, który zarządza klubami na całym świecie. Te mają jednak przede wszystkim pracować na sukces tego najważniejszego, czyli Manchesteru City. Struktura holdingu jest jasno podzielona – najwięcej do powiedzenia mają oczywiście szejkowie, którzy posiadają 80 proc. akcji holdingu jako Abu Dhabi United Group, 18 proc. posiada amerykańska firma Silver Lake, a 1proc. Chińczycy jako China International Trust Investment Corporation (CITIC). Niemniej pozostali udziałowcy nie uczestniczą aktywnie w działalności całej organizacji. Za wszystkie sznurki pociąga Ferran Soriano, choć oczywiście nad swoją głową ma Khaldoona Al Mubaraka (prezesa Manchesteru City) i szejka Mansoura (właściciela Manchesteru City).
Z uwagi na to, jak przez lata rozrosło się CFG, Soriano ma dziś znacznie mniej do powiedzenia na Etihad Stadium. Do niego należy teraz to, żeby odpowiednio zarządzać swoim dzieckiem. I na razie wydaje się wychodzić mu to całkiem nieźle.
Główna strategia łącząca wszystkie kluby spod szyldu tego holdingu polega na pracy z młodymi zawodnikami. Akademia Manchesteru City jest jedną z największych i najlepszych na świecie. Jednym z jej celów jest pozyskiwanie najbardziej utalentowanych piłkarzy z każdego zakątku globu, a w tym mają pomagać akademie zakładane w każdym z klubów CFG. Na koniec wszyscy najlepsi mają trafiać na Etihad Stadium.
Wszystkie kluby, w szczególności te europejskie, mają też być przystankiem dla wychowanków, którzy nie są w stanie od razu wejść do drużyny Guardioli. To właśnie ta myśl skłoniła Soriano i resztę do tego, żeby zacząć raczej sięgać po mniejsze kluby europejskie, niż te z drugiego końca świata. Manchester City na potęgę wypożycza zawodników i to w bardzo młodym wieku po to, żeby się ograli i już w pełni wyszlifowani trafili pod skrzydła Katalończyka. Każdy z 12 klubów CFG ma też stosować się do tej samej filozofii, co Pep Guardiola, nazywanej dziś “The City Way”. Wszystkie kluby mają stosować się do zasad opisanych przez menedżera w specjalnym podręczniku, mają też oczywiście dostęp do wszelkich baz danych, analiz taktycznych. Wszyscy trenerzy w każdym z tych klubów mogą monitorować każdego zawodnika z innego klubu spod szyldu CFG.
Kolejni naśladowcy
Pola działalności City Football Group można by było wymieniać w nieskończoność. W końcu jest tam także bogate portfolio w piłce kobiecej, pięcioosobowej, a także w esporcie.
Wszystko kręci się jednak wokół futbolu męskiego, wokół Pepa Guardioli, wokół Manchesteru City, wokół Ferrana Soriano. Można powiedzieć dziś, że Katalończycy przejęli władzę nad The Citizens, a teraz próbują przejąć władzę nad światem. A to wszystko na życzenie szejków i za ich nieograniczone niczym środki finansowe, choć coraz częściej przebąkuje się też o coraz większych problemach z przestrzeganiem Finansowego Fair Play. A raczej z czepiającymi się organami kontrolującymi, bo o tym, że nie jest tam wszystko w porządku, wiadomo od dawna. Tyle tylko, że wcześniej nikt się tym specjalnie nie interesował.
W końcu nietrudno się domyślić, że za szlachetną i piękną wizją utworzenia wielkiego holdingu Soriano kryje się też miejsce, w którym szejkowie mogą załatwiać swoje brudne interesy. Koniec końców, co by nie mówić o katalońskim wizjonerze, jest on tylko elementem układanki. Może niezbędnym, ale wciąż tylko elementem.
Trudno też przewidzieć, dokąd to wszystko zmierza. “Disneyfikacja” futbolu, o której mówi Simon Chadwick, postępuje w zawrotnym tempie, a to tempo będzie się tylko zwiększało, bo w ślad za Soriano i szejkami ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, idą szejkowie z innych krajów. Ostatnio do głosu doszli Saudyjczycy, którzy przejęli Newcastle United i również rozglądają się już za kolejnymi klubami, które pomogą im stworzyć podobną siatkę do tej stworzonej CFG. Wydaje się więc, że to, co wymyślił pewien Katalończyk dekadę temu, niedługo może stać się czymś powszechnym.
Jakie będą tego skutki, dowiemy się pewnie za kolejnych kilka, kilkanaście lat. Niewątpliwie wówczas znów będzie to już zupełnie inny futbol, niż ten, który znamy teraz.
CZYTAJ WIĘCEJ W WESZŁO:
- Przywrócili uśmiechy, rozwinęli miasto. Reynolds, McElhenney i Hollywood w Wrexham od kulis [REPORTAŻ]
- Hiszpanie chcieli rewolucji, a strzelają sobie w stopę. Dlaczego upublicznianie rozmów z VAR-em to zły pomysł?
- Różowe dziedzictwo. Jak David Beckham buduje Inter Miami
Fot. Newspix