Reklama

Różowe dziedzictwo. Jak David Beckham buduje Inter Miami

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

24 grudnia 2023, 12:56 • 18 min czytania 29 komentarzy

W tle rozbrzmiewa najbardziej znany singiel zespołu „The Turtles”, Happy Together. Muzyczny wehikuł czasu do lat 60., symboliczny hit ówczesnej epoki. Amerykanie tak go pokochali, że przez długi czas ani na moment nie spadał z pierwszego miejsca na liście przebojów. Fani rocka za oceanem mogli mówić z dumą, że mają swoich „Beatlesów”. Przez dłuższą chwilę nie musieli patrzeć na wyspiarską scenę z zazdrością, wzdychali bowiem na widok Howarda Kaylana, nie Johna Lennona.

Różowe dziedzictwo. Jak David Beckham buduje Inter Miami

Dopiero pół wieku później, dokładnie w Miami, inny angielski artysta podbił serca „Jankesów”. Przyleciał prosto z Paryża, gdzie akurat prezentował swoje ostatnie dzieła sztuki. Miał po tym przejść na emeryturę, zrezygnować z czerwonych dywanów i wrócić do domu, ale…

Przebranżowił się. Zamiast malować na trawie, zaczął projektować w gabinetach.

Nie chciał zanudzić się na śmierć, potrzebował nowego zastrzyku adrenaliny.

Wręczył sobie rolę głównego bohatera w amerykańskim filmie, połączył światy „The Turtles” i „The Beatles”.

Reklama

Nie potrafił porzucić futbolu, nawet w innej formie, bo tak go kocha.

Cały David Beckham.

Różowe dziedzictwo. Jak David Beckham buduje Inter Miami

No więc w tle rozbrzmiewa najbardziej znany singiel zespołu „The Turtles”, Happy Together. Światła, kamera, akcja: – Myślałem, że wyjazd do Paryża był moją ostatnią egoistyczną decyzją w karierze. Cóż, nie był – przyznał w swoim netflixowym mini serialu Beckham, zapytany o kulisy wejścia do Interu Miami, dziś klubu Lionela Messiego.

– Następnego dnia, po moim ostatnim meczu dla PSG z Brest, wsiadłem do samolotu, żeby polecieć do Miami i ogłosić swoje przybycie.

– Następnego dnia?!

– Tak. Nie chciałem siedzieć w miejscu. To moja mentalność. Nie mógłbym tylko rozpamiętywać tego, co osiągnąłem.

Reklama

– [do Victorii, żony Beckhama] Następnego dnia? O co chodziło?

– „Kochanie, mamy robotę do zrobienia” [rozłożone ręce i niezadowolona mina]

– [przyjaciel Beckhama] Wiedział, że musi mieć plan na potem. Inaczej by mu odbiło.

Sen o wielkim Miami. „To moje dziecko”

Różowe siatki to mój pomysł. Garnitury też – mówił z nieskrywaną satysfakcją David Beckham, kiedy oprowadzał realizatorów własnego serialu po obiekcie Interu Miami. Teraz ubranym w charakterystyczne kolory: różowy, biały i czarny, oraz trybunami dla 21 tysięcy ludzi. Wcześniej w ogóle nieistniejącego, a dziś po magicznym dotknięciu jednej z legend angielskiego futbolu, która ponad dekadę temu zamarzyła o stworzeniu czegoś poważniejszego niż tylko drogiej zabawki mającej wypełnić lukę po zakończeniu kariery.

Beckham zapragnął podbić Amerykę, oczywiście zaczynając od małych kroczków. Nigdy nie ukrywał, że ma ambitne cele. Inna sprawa, że z tym krajem miał po prostu wyjątkową relację: – Zawsze kochałem Amerykę. Uwielbiałem szansę, jaką dała światu i kochałem jej skalę. Zawsze myślałem, że jeśli kiedykolwiek będę mógł mieszkać w Ameryce i zrobić coś, co zmieni oblicze tamtejszej gry, przenosząc do tej części świata wszystko, co wiem z Europy, chcę być tego częścią – powiedział Beckham, nawiązując do przenosin z Madrytu do Los Angeles. Mocno krytykowanych przez europejskich kibiców, ale wtedy uzdrawiających dla jego rodziny.

Football is coming to USA – wybrzmiał jeden z nagłówków lokalnej prasy w Miami, kiedy Beckham potwierdził, że zainwestuje duże pieniądze w konkretny klub w Stanach Zjednoczonych. A będąc bardziej precyzyjnym, właściwie dokończył to, co zaczął w 2007 roku. Gdy przechodził z Realu Madryt do Los Angeles Galaxy, otrzymał od władz MLS plan na ekspansję. Zawierała się w nim przede wszystkim opcja wykupienia franczyzy, która z czasem miałaby wejść do amerykańskiej elity. Cena nie była wygórowana, bo też piłce nożnej w tej części świata daleko było wówczas do europejskich standardów. „Dasz nam 25 mln dolarów i coś możesz sobie wybrać, nie licząc Nowego Jorku” – tak w dużym skrócie wyglądała propozycja, która z biznesowego punktu widzenia była zbyt atrakcyjna, żeby nie wziąć jej pod uwagę. Dla przykładu: właściciele Charlotte musieli wkupić się za 300 mln.

Beckham aktywował klauzulę w 2014 roku. Najpierw zawiesił buty na kołek, co było koniecznym warunkiem w tym przypadku, a następnie zaczął budować swój własny klub właściwie od zera, z czasem doprowadzając go do debiutu w MLS w marcu 2020 roku. To zajęcie traktował jak misję, której za nic w świecie nie byłby w stanie porzucić: – To jest moje dziedzictwo, moje dziecko. W ten sposób chcę odwdzięczyć się sportowi za to, co dał mi przez lata kariery.

Proza życia prezesa. Ambicje ścigane przez problemy

David Beckham nigdy nie kwapił się do zostania szkoleniowcem lub wkroczenia do świata agentów. Jeszcze w czasach gry dla Manchesteru United uwielbiał treningi z dziećmi, ale nie poszedł śladami kolegów, którzy robili papiery trenerskie. Mógł pójść na łatwiznę, a w razie ewentualnej porażki, tak jak jego przyjaciel, Gary Neville, bawić się rolą telewizyjnego eksperta. Ale wolał mieć piłkarskie dziecko, nie dwudziestu dorosłych mężczyzn w szatni do utemperowania: – Zawsze wiedziałem i mówiłem, że będzie to najbardziej satysfakcjonująca rzecz, jaką kiedykolwiek zrobię. Powtarzałem, że pewnego dnia chciałbym mieć własny zespół. Coaching, zarządzanie… to nigdy nie było coś, co mnie naprawdę interesowało.

W rzeczywistości David Beckham zaczął zarządzać, ale z tylnego siedzenia. Jak sam przyznał, to najtrudniejsza rzecz, jaką w życiu robił. Ba, w pewnym momencie tak go przerosła, że przyszli do niego przedstawicieli MLS, żeby poprosić o… odsprzedaż franczyzy. Widzieli, że dziecko Beckhama co najwyżej raczkuje i nie ma takich perspektyw, jakich początkowo można było się spodziewać. – W ciągu dwóch lat będziemy mieli stadion i gotowy zespół do działania. To proste! Będziemy w lidze i wygramy Puchar MLS w naszym pierwszym roku – wspominał Beckham swoje słowa sprzed okresu, w którym zrozumiał, jak bardzo się przeliczył.

Anglik miał problemy z tak fundamentalnymi kwestiami jak znalezienie ziemi pod budowę stadionu, wyszukanie odpowiednich ludzi na kilka ważnych stanowisk i podpisanie umów z rzetelnymi inwestorami. Jeszcze nierealizowane projekty leżały na biurkach, Beckham użerał się z amerykańskimi prawnikami, a czas uciekał. Bez tego wszystkiego nie było szans na uzyskanie od MLS biletu do rozgrywek. Dopiero w 2018 roku, po czterech latach walki Beckhama w gabinetach, ogłoszono, że klub z Miami o nazwie „Inter Miami” (pełna nazwa: Club Internacional de Fútbol Miami), za którą stała grupa Miami Beckham United, dołączy do elity w 2020 roku. Co prawda wtedy Beckham nie wbił nawet jednej łopaty w ziemię na Florydzie, nie mówiąc o znalezieniu trenera i zespołu, ale coś przynajmniej ruszyło: – Nie poddawałem się nawet wtedy, gdy urzędnicy najpierw wielokrotnie godzili się na lokalizację budowy naszego stadionu, a po powrocie na Wyspy, pełen ekscytacji, słyszałem, że jednak się rozmyślili. 

„Beckham ma to, co Jordan”. Bracia Mas kluczem do sukcesu

Sparzyć się na nadmiernym optymizmie to nietrudna sztuka. Ważniejsze, że Beckham wyciągnął wnioski. Po niekończących się miesiącach, w których latał z Anglii do USA i z powrotem, po wstępnych rekomendacjach, zgodach a potem odmowach, wreszcie trafił na ludzi, którzy znali specyfikę amerykańskiego rynku i byli gotowi mu pomóc. Ludzie nieprzypadkowi, miliarderzy z rodziny Masów. Jorge i Jose, bracia kubańskiego pochodzenia wychowani w nienawiści do Fidela Castro. Odziedziczyli po zmarłym ojcu fortunę, by w XXI wieku za sprawą firmy MasTec podbić rynek sieci światłowodowych w USA, a z czasem także romansować z futbolem.

David Beckham sprzedał im większościowy pakiet akcji, samemu oficjalnie stając się „tylko” twarzą sportowej i biznesowej strony klubu. W 2018 roku wreszcie zrozumiał, że sam tego nie uciągnie i będzie potrzebował przede wszystkim finansowego oraz organizacyjnego wsparcia fachowców. A że dla Masów to nie była żadna nowość, bo obaj od lat mają udziały w brazylijskim Botafogo czy hiszpańskim Realu Saragossa, decyzja o podziale w zarządzaniu Interem Miami stała się naturalnym krokiem w rozwoju klubu. Jak się okazało, absolutnie trafionym.

Jorge Mas, brat bardziej udzielający się w świecie medialnym, nie miał wątpliwości co do Beckhama, kiedy tylko go poznał. Nie miał pełnego obrazu rozwoju piłki nożnej w USA, nie był na żadnym meczu od lat 70., ale zapamiętał emocje, jakie Anglik wzbudził w nim na Santagio Bernabeu: – Zawsze intrygowali mnie sportowcy, którzy wychodzili poza swój sport. Znam się z Michaelem Jordanem, on to ma. I to samo widziałem u Davida, który ma nawet większy zasięg swojej marki. Jest też prawdopodobnie bardziej popularny niż wtedy, gdy grał. To dla mnie fascynujące – przyznał współwłaściciel Interu Miami. 

david-beckham-serial-netflix-recenzja/

Klub jak garderoba. Wszystko musi być idealnie ułożone

Choć David jest chodzącą marką ustawioną na 100 lat do przodu, ex-piłkarzem, który do końca życia mógłby jedynie kopać piłkę w domowym ogródku, sportowa ambicja i gen ciężkiej pracy odziedziczony po rodzicach zwyczajnie mu na to nie pozwoliły. Nawet pracownicy Interu Miami nie kryli zdziwienia, że ktoś taki wykazuje tak duże zaangażowanie w codzienne sprawy klubu. Sam zainteresowany nie widzi w tym nic nadzwyczajnego. Tłumaczy to profesjonalizmem: – Zastanawiam się nad każdym szczegółem. Niezależnie od tego, czy chodzi o projekt sali gimnastycznej i biur, czy spraye chłodzące dla zawodników. Upewniam się, że wszystkie te rzeczy są w porządku, ponieważ kiedy ściągasz takich graczy jak Leo Messi, Sergio Busquets czy Jordi Alba, wiesz, że są przyzwyczajeni do pewnego poziomu. Nie oznacza to, że są traktowani inaczej niż reszta. Chodzi o profesjonalizm.

Beckham miał złe wspomnienia z gry Los Angeles, jeśli chodzi o klubowe nawyki. Nie przeszkadzał mu poziom gry – choć nie oszukiwał sam siebie, że był niski – ale właśnie deficyt profesjonalizmu. Brak normalnych posiłków w dniu meczowym, a zamiast tego niezdrowe desery. Niedostatki sprzętu na siłowni, przestarzałe szatnie, źle zaprojektowane przestrzenie w klubowych korytarzach, mała liczba osób pracująca przy zespole i tym podobne. Kiedy zajął się Interem Miami, obiecał sobie, że nawet w prostych rzeczach nic nie może być wykonane na pół gwizdka i… prawie mu się udało.

Prawie, bo stadion, na którym grają „The Herons” od 2020 roku, nie jest stadionem docelowym. DRV PNK Stadium to naprędce zbudowany obiekt, rozwiązanie tymczasowe, dopóki Inter nie wybuduje własnego domu z rozmachem w innej lokalizacji. Ale nikt w Miami nie zarzuca Beckhamowi, że po zaledwie pięciu latach funkcjonowania klubu ten nie ma jeszcze stadionu i centrum treningowego na miarę najnowocześniejszych projektów w Europie. Nie ma presji, szczególnie że mowa o planach, który wymagają ogromnych zasobów finansowych, a w 2019 roku potrzebowały dużego poparcia w specjalnym referendum. Bez niego politycy nie mogliby oddać sporego kawałka terenu (58 akrów) w ręce Beckhama, jednak wizja dla głosujących była aż nadto przekonująca.

Projekt pod nazwą „Miami Freedom Park” nie dość, że jest w 100% finansowy z prywatnych środków, to jeszcze stworzy m.in. 15 tysięcy miejsc pracy, największy park w mieście i mnóstwo rekreacyjnej przestrzeni dla mieszkańców. Trzeba tylko poczekać do 2025 roku. Wtedy większość wizualizacji wejdzie w życie.

Myślisz „Inter Miami”, mówisz „topowa marka”

Beckham od 2014 roku nie tracił czasu tylko na sprawy organizacyjne. Tworzył brand, który miał być rozpoznawalny nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale w każdym zakątku świata. W chwili, gdy Inter Miami otrzymał zielone światło na utworzenie herbu, zwrócił się do jednej z agencji reklamowych w Nowym Jorku z jednym, prostym żądaniem: herb miał krzyczeć samym sobą, skąd pochodzi. Ludzie mieli się z nim utożsamiać, miał tworzyć kulturę, pozostać aktualny przez dekady. Jedna z projektantek aż nie dowierzała, że David traktuje tę kwestię z taką pieczołowitością: – Sprawdzał każdy etap tworzenia. Nie czekał na końcowy produkt. Traktował to jak własny wizerunek, idealnie szyty na miarę.

Kto jak kto, ale Beckham zawsze wiedział, ile znaczy wygląd. To w końcu ikona stylu, zapewne z wyczuciem godnym niejednego topowego modela. Herb Miami budował od zera, więc nie chciał pozwolić sobie na błąd, tym bardziej że marka początkowo musiała wyprzedzać sukcesy sportowe, a właściwie ich brak: – Nieważne, czy jesteś fanem baseballu, czy jesteś fanem Yankees, czy kochasz Nowy Jork… widzisz kapelusz Yankees i od razu wiesz, co to jest. Chcę stworzyć markę taką jak oni. Chcę, żeby ludzie chodzili w naszych czapkach z daszkiem na całym świecie, wiedząc, że to czapka Interu Miami. Nawet jeśli nie jesteś fanem piłki nożnej, też chcesz nosić tę koszulkę i czapkę – do tego chcę doprowadzić.

I śmiało można stwierdzić, że misja rozsławienia Interu Miami skończyła się powodzeniem. Dziś choćby różowy kolor w świecie futbolu od razu kieruje skojarzenia na Florydę. Inter to globalna marka, nie da się jej pomylić z niczym innym, nawet jeśli nie mowa o Barcelonie, Realu Madryt czy Manchesterze United z wielką historią osiągnięć w zanadrzu. Ale nie zawsze było tak pięknie, ba, swego czasu Beckham musiał trochę nachodzić się po sądach. Po debiucie w MLS Anglikowi i jego współpracownikom przytrafił się przecież słynny proces sądowy zapoczątkowany przez prawników Interu Mediolan. Chodziło o, rzecz jasna, człon w nazwie klubu, którego użycie Włosi uznali za nielegalne. Pozew skończył się zwycięstwem tych drugich, ale nie przełożyło się to na realne zmiany. Sprawa jakby zamarła i nic nie zapowiada, żeby coś w tej materii miało się zmienić. Inter Miami nadal będzie Interem Miami, choć dla latynosów, których w tej części Ameryki jest sporo, to i tak Club Internacional de Futbol Miami.

Efekt Beckhama. „Zaangażowany w niemal każdy aspekt”

David Beckham cierpi na chorobę, z którą zmaga się kilka procent ludzi na świecie. Ma nerwicę natręctw. Jest owładnięty manią porządku. Potrafi przechadzać się po domu w środku nocy, kiedy inni śpią, tylko po to, żeby sprawdzić czystość różnych zakamarków. To nie tylko zwykły pedantyzm. To już taka część osobowości, która wpisuje się również w doglądanie klubu piłkarskiego: – Kiedy wszyscy są już w łóżkach, robię obchód, zmieniam ustawienia świateł, czyszczę świece, upewniam się, że w każdym zakamarku mieszkania jest porządek. Przycinam wosk, wycieram szkło, usuwam ślady dymu we wnętrzu świecy… Wiem, to dziwne. Ale nie znoszę sytuacji, kiedy schodzę rano np. do kuchni i widzę nieumyte kubki, talerze czy przedmioty leżące tam, gdzie powinny leżeć.

W Miami podchodzi do spraw podobnie: ot, pewne rzeczy powinny mieć swoje miejsce i koniec, kropka. Tak jak choćby buty, które dostały specjalne pomieszczenie. Tak, Beckham nie chciał smrodu spoconych i zużytych po treningach korków, dlatego zawodnicy muszą je wynosić w specjalny kąt. Szczegół, ale nie bez znaczenia. Efekt Beckhama jest po prostu zauważalny na każdym kroku: od herbu i nazwy, przez barwy, po wartości klubowe i wprowadzenie nietypowych pomysłów: – Był zaangażowany w niemal każdy aspekt organizacji. Jak sam mówił, nawet gdy jeszcze grał, świadomie starał się doglądać każdego szczegółu w każdej umowie lub partnerstwie. W Miami od początku był nieugięty, że podstawowym kolorem klubu powinien być różowy. Wybór ten spotkał się z mieszanymi recenzjami kibiców, ale David był pewny. Zawsze sprawia wrażenie, że wie, co robi. Ludzie za nim podążają i widać to od samego początku. Nawet nie kopnęliśmy piłki, a już byliśmy na trzecim miejscu w MLS pod względem liczby obserwujących na Instagramie. Ludzie nie znali trenera ani zawodników, ale wiedzieli, kto tworzy klub. David jest gwarancją efektu aureoli – powiedział Jurgen Mainka, dyrektor ds. biznesowych Interu Miami.

Beckham zostawił ślad także w podejściu ludzi do pracy i wzajemnego szacunku. Nawet najprostsi robotnicy, którzy mieli okazję przyłożyć rękę do zbudowanego stadionu Interu Miami, czuli dysonans. Wiedzieli bowiem, że mają do czynienia ze światową gwiazdą, kimś na co dzień dla nich nieosiągalnym, ale w bezpośrednim kontakcie ten czar pryskał. David okazywał się normalnym, ciepłym człowiekiem, a nie hrabią z wyższych sfer. – Lubię pracować. Pochodzę z rodziny robotniczej ze wschodniej części Londynu. Moja mama i tata ciężko pracowali. Mój tata, mając 72 lata, nadal pracował. Mam więc pokorę do takich spraw. Rozumiem potrzeby tych ludzi i szanuję ich za to, co robią.

„Jak się masz?”

Szef budowy krzyczy do budowlańców po hiszpańsku, motywuje ich do działania. Przez ostatnie osiem miesięcy zrobili nadzwyczajną robotę, wyrabiali się z terminami, ale dziś nie potrafili się skupić. Nic jednak dziwnego, skoro wiedzieli, co się święci. W pewnym momencie dźwigi i wiertarki zamilkły. Zobaczyli, jak na halę wkracza osoba z klubowych gabinetów, z nowiną o jednodniowym opóźnieniu w harmonogramie ze względu na… wizytę Davida Beckhama.

Kilkanaście minut później pod nieskończony jeszcze DRV PNK Stadium podjeżdża czarny SUV Cadillac. Wszyscy, bez wyjątku, wyciągają telefony, żeby uwiecznić unikalny moment. Z auta wysiada Beckham. Otoczony sztabem swoich ludzi w nieskazitelnych garniturach, sam ubrany w klasyczny sweter i białe tenisówki. W sposób nieśmiały wita się z pracownikami Interu Miami, sponsorami, władzami miasta i kibicami, którzy licznie zebrali się pod bramą stadionu. „Miło cię poznać” – mówi do każdego. A kiedy pyta „Jak się masz?”, wygląda tak, jakby naprawdę chciał to wiedzieć. Stoi, rozmawia z nimi, robi zdjęcia. Mija 10, 20, 30 minut. Nikt nie wyszedł z pustymi rękoma.

Wreszcie idzie w stronę stadionu. Zatrzymuje się na skraju wielkiej błotnistej plamy i spotyka się z przedstawicielami zegarków Tudor, potencjalnymi sponsorami. Mają na sobie piękne garnitury z Savile Row, na ich tle Beckham wygląda jak ikona klasycznej mody. Później do Davida podchodzą policjanci z hrabstwa Broward, dziękują za to, że Anglik zwrócił uwagę całego świata na ich zakątek południowej Florydy. Są w stanie wybaczyć prawie wszystko, nawet fakt, że drużyna nazywa się „Miami”. W końcu Beckham odchodzi, idzie na stołówkę. Robotnikom powiedziano, że Beckham najpierw do nich przemówi, a potem zje z nimi lunch. W menu podawali kubańską wieprzowinę, czarną fasolę i chleb. Od tamtej pory każdy z kilkuset zgromadzonych mógł chwalić się do końca życia, że zjadł obiad z Davidem Beckham. Chociaż przez chwilę będąc z nim na równi, w świecie robotników. Tu niepotrzebne są słowa, wystarczą gesty.

Być jak Manchester United

Były takie momenty, kiedy kibice wątpili w postępowanie Beckhama. Bożyszcze angielskich fanów, choć kiedyś także wróg narodu nr 1, wystawiło się na mocny ostrzał przed mundialem w Katarze. Beckham reklamował ten kraj, chwalił go, zachęcał do przyjazdu. Miał dostać za to 10 mln funtów, jakby zapominając, że Katar nie szanuje podstawowych praw człowieka. Zganiło go nawet Amnesty International, a niektórych postawa Anglika mogła zaboleć tym bardziej, że to człowiek z konkretnym, empatycznym i rodzinnym podejściem do życia.

Nawet jeśli David dał się skusić poważnym zastrzykiem gotówki z rąk ubrudzonych ludzkimi tragediami, co nie podlega żadnej dyskusji, nie można mu zarzucić, że nie umocnił w swojej pamięci wartości, jakich nauczył go Manchester United i Alex Ferguson. Etyka pracy, budowanie dobrych relacji ze zwykłymi pracownikami, dbałość o detal, cierpliwość. Beckham, mimo zmiany ról i budowania własnego dziedzictwa na innej części globu, stara się być wierny pewnym zasadom: – Przebyliśmy długą drogę i zdałem sobie sprawę, że budowanie wartościowych rzeczy wymaga czasu. Oczywiście chcę być lepszy. Nie chcę patrzeć na ligową tabelę i zawsze myśleć „Czy dzisiaj wygramy?”. Większość czasu spędzam w Londynie, o drugiej w nocy oglądam mecze, a kiedy przegrywamy, frustruję się. Nie podoba mi się bycie na dnie ligi, chcę lepszych wyników, ale rozumiem też, że trzeba wykazać się dużą dozą cierpliwości. Zresztą, już pierwszego dnia powiedziałem Jorge, że powodem, dla którego Manchester United odniósł taki sukces, była stabilność. Przez całą moją karierę miałem tam jednego menadżera. Stabilność i dobre wartości panowały w całym klubie. Zależy mi na tym samym w Interze Miami.

Beckham zapewnia jednocześnie, że nie kontroluje niczego na boisku, na treningach, meczach. Nie wtrąca się, patrzy z boku. Pomaga, ale bez wchodzenia w kompetencje trenera. Wspomina, że gdyby ktoś spoza sztabu szkoleniowego miał wchodzić w paradę Fergusonowi przy wystawianiu składu, z hukiem wyleciałby z klubu jeszcze tego samego dnia. Zamiast tego, Beckham zajmuje się szeroko pojętą rekrutacją. Bracia Mas odpowiadają za porządek w finansach, a on za ludzi, którzy w pośredni sposób mają je powiększać. Po to Anglik ściągnął choćby Chrisa Hendersona na stanowisko dyrektora sportowego. 79-krotnego reprezentanta USA, legendę MLS, postać filtrującą amerykański rynek. Beckham zaś, teraz do pary z Gerardem Martino, odpowiada za bardziej ekskluzywne nazwiska z Ameryki Południowej, Europy…

A mówiąc bardziej ekskluzywne, cóż, sam Beckham jeszcze jakiś czas temu nie dowierzałby, że jednym z nich może być Lionel Messi. – David potrafi przekonać czołowego gracza, że futbol amerykański nie jest pustkowiem bez perspektyw – podkreśla z dumą Jurgen Mainka.

Szaleństwo Messiego. „Dostaję gęsiej skórki, gdy o nim mówię”

7 czerwca 2023 roku był dniem zwrotnym w historii Interu Miami. Tak jak dzień rozpoczęcia misji Beckhama (2014), ogłoszenia powstania klubu (2018) czy wybudowania tymczasowego stadionu i debiutu w MLS (2020). Przez ostatnie lata „The Herons” poznawali ligę, stabilizowali się, nanosili korekty. Raz było gorzej, raz lepiej, choć ostatnio dominowało to drugie, bo w swojej krótkiej historii Inter tak nisko sezonu nie skończył (14. miejsce w Konferencji Wschodniej). Mimo to, Beckhamowi udało się dokonać rzeczy historycznej, wykraczającej poza sport i przeszłość, w której on sam przyczynił się do rewolucji w świecie amerykańskiego futbolu.

7 czerwca, konferencja Leo Messiego. Padają słowa „Dziękuje PSG za wszystko, teraz czas na nowy rozdział w Miami”. Nie w Arabii, nie Barcelonie, tylko Miami Davida Beckhama, który aż do tamtej chwili nie był pewien, że tak galaktyczny transfer uda się w ogóle dopiąć: – Byłem z rodziną w Japonii i obudziłem się o 5 rano, bo mój telefon ciągle wibrował. Moja żona powiedziała: „Naprawdę śpisz?! Włącz ten telefon, coś musi się dziać”. Nie miałem pojęcia, co się stało. Założyłem okulary, zacząłem czytać wiadomości i krzyknąłem: „Leo nadchodzi! Zrobione! On to ogłosił!”. Dostaję gęsiej skórki, gdy o tym mówię. Wtedy od razu zadzwoniłem do Jorge Masa, wzruszyłem się. Wiele przeszliśmy przez ostatnie kilka lat, doszło mi trochę siwych włosów. Próba zbudowania tego klubu, przeszkody, wyzwania, próba zdobycia ziemi i budowa stadionu, wszczynanie batalii prawnych. Mimo wszystkich problemów, jakie mieliśmy, ten jeden moment zmienił wszystko. Przyjście Leo zmieniło nasz klub. 

Po 15 latach jeden reformator z Europy ściągnął drugiego i to do własnego klubu. Miał odwagę porwać się na sprowadzenie najlepszego piłkarza w historii, akurat po wygranym przez niego mundialu. Pod względem marketingowym, ale też sportowym – to był strzał poza skalę. Jeśli bawić się futbolem, to właśnie w ten sposób. Jeśli robić biznes, promować markę Interu Miami i ściągnąć uwagę świata na MLS, też trzeba robić to tak jak Beckham. – Na początku przychodziłem każdego ranka o 7:30, żeby spotkać się z Leo i po prostu wiedzieć, że to prawda. Czy ten transfer to jeden z najlepszych momentów w moim życiu? Tak, bez wątpienia.

Wzrost cen biletów Interu Miami o 1700%. 256 mln dolarów zysku do podziału dla całej ligi. 175 tysięcy nowych subskrybentów Apple TV z MLS Seasonem Passem. To tylko zasługa Messiego, a przecież Beckham nie skończył na jednej wielkiej niespodziance. Sprowadził Jordiego Albę, Sergio Busquetsa, teraz Luisa Suareza. Odtwarza ekipę z FC Barcelony, trochę gra na sentymencie. Czy to przyniesie sukces sportowy – trudno uwierzyć, bo to wielcy piłkarze, ale z kończącą się datą ważności. Poza tym Inter istnieje dopiero pięć lat. To nie jest tak, że zaraz zdetronizuje wszystkich. Beckham chce być najlepszy, nawiązuje do europejskich standardów, świadomie ściąga wielkich sponsorów już nie tylko własnym nazwiskiem, ale to mimo wszystko proces. Byle tylko Anglik nie zapomniał, że na podstarzałych gwiazdach nie zbuduje drużyny na poziomie Ligi Mistrzów. To nigdy nie wychodzi.

Z drugiej strony, David Beckham już osiągnął sukces. Po dziesięciu latach od wejścia w amerykański biznes i pięciu od stworzenia klubu, o Interze Miami musiał usłyszeć każdy na świecie. Tak wygląda dziedzictwo człowieka, o którym kiedyś też było głośno. Klasa, rozmach i wielkie ambicje. Nie da się tego „dziecka” pomylić z żadnym innym.

Chcę wchodzić na stadion i mówić do Brooklyna, Romeo i Cruza [potomkowie Davida]: „Patrzcie, tatuś zrobił to dla was”.

KAMIL WARZOCHA

WIĘCEJ O INTERZE MIAMI:

Źródła: The Athletic, BBC, Sky Sports, The Guardian, Reuters, The Mirror, Goal

Fot. Newspix

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

29 komentarzy

Loading...