Wyspy Owcze to miejsce, w którym wydaje się, że stres nie istnieje. Ludzie nie gaszą aut, gdy wchodzą do sklepu. Nie zamykają drzwi w domach, nawet jeśli swoją letnią rezydencję opuszczają na ładnych parę miesięcy.
– Nie zrobisz nic złego, bo nie ma gdzie się schować – mówił nam Michał Przybylski.
Miał rację. Gdy zachwycasz się widokami w malutkim Skansun, miejscowości sprawiającej wrażenie osady na końcu świata, GPS szybko przypomni ci, że za pół godziny z powrotem będziesz w stolicy kraju. Choć żadna to metropolia, to jednak cywilizacja czyha tuż za zjawiskowymi wodospadami, nigdzie nie uciekła.
Całkiem prawdopodobne, że jedynymi osobami, które na Farojach odczuwały lekki choćby niepokój, była grupa przybyszów w czarnych kurtkach Nike z orłem na piersi. Michał Probierz zdaniem wielu klątwę nieudanych debiutów przełamał jeszcze przed pierwszym gwizdkiem arbitra. To w końcu tylko Wyspy Owcze, nawet mimo ogromnego postępu w ostatnich latach.
Selekcjoner jak nikt inny wie jednak, że boisko potrafi sprowadzić na ziemię i zweryfikować plany. Czasami nawet w 22 sekundy.
Dążenie ku dobremu. Nadzieje i problemy futbolu na Wyspach Owczych [REPORTAŻ]
Wyspy Owcze. Kulisy debiutu Michała Probierza w reprezentacji Polski
Ostatecznie jego debiut wypadł lepiej niż debiut Fernando Santosa. Portugalczyk po trzech minutach dostawał już w trąbę i zniesmaczony obserwował bezradnych zawodników. Probierz trochę przy linii bocznej pokrzyczał, zwracał uwagę zwłaszcza na to, że gdy Polacy grali w przewadze jednego zawodnika, zbyt wolno i zbyt rzadko korzystali z opcji rozciągnięcia gry. Po meczu przyznał, że to, jak jego zespół operuje piłką na połowie rywala, trzeba jeszcze poprawić.
Nowy selekcjoner może być zawiedziony także tym, że jego drużyna nie wykorzystała nietypowego atutu, o którym mówił na konferencji przedmeczowej. Dobrze wyszkoleni technicznie polscy piłkarze mieli, zdaniem trenera, szybciej konstruować akcje dzięki sztucznej nawierzchni, która przy obfitych opadach sprawiała, że futbolówka przyspieszała po każdym zagraniu. Niewiele było momentów, w których widzieliśmy wypełnianie tych założeń w praktyce.
Jak zwykle najwięcej w rozegraniu oferował Piotr Zieliński, konkret dostarczył też Sebastian Szymański, którego rozkwit w Turcji daje nadzieję, że i w kadrze przy jego nazwisku zaczną pojawiać się liczby. Dwójka dziesiątek spisała się jak należy, duet Patryk Dziczek – Bartosz Slisz wypadł już słabiej. Defensywni pomocnicy nie tyle przegrali środek boiska, ile po prostu dublowali swoje role. Wnioskiem po ich występie powinno być to, że nasza kadra spokojnie może poradzić sobie z jedną szóstką, obok której można ustawić Zielińskiego.
To z kolei odblokuje miejsce dla drugiego napastnika – Adam Buksa strzelił gola, który był przebłyskiem probierzowej Cracovii: dryblas w polu karnym ładuje głową po wrzutce z bocznego sektora. Nietaktem byłoby jednak sprowadzać jego występ tylko do tego. Apatyczny, niewidoczny, niechlujny Arkadiusz Milik nie dał nawet namiastki tego, co zobaczyliśmy, gdy ruchliwy i aktywny Karol Świderski krążył wokół silnego i równie chętnego do gry w piłkę Buksy. W to nam graj, to chcemy oglądać.
Skoro Probierz z taką łatwością wymienił reprezentacyjnego weterana, Jana Bednarka, na młokosa w postaci Patryka Pedy, co nawet Farerzy odnotowali żartem o “remisie z trzecioligowcem na boisku”, to równie łatwo powinno mu przyjść odstawienie napastnika Juventusu.
Policja na Wyspach Owczych? Pokazała się dopiero po meczu
A Farerzy? Cóż, w ich grze widać przede wszystkim długo trenowane, groźne stałe fragmenty gry oraz dyscyplinę. Moglibyśmy mówić o efekcie Mikkjala Thomassena, gdyby nie fakt, że z KI Klaksvik, w którym zaszczepił wzorową organizację i zaprowadził pełen profesjonalizm, w wyjściowym składzie pojawiły się tylko trzy osoby. Ale Thomassen, który – zanim doprowadził do serii tytułów KI i zanim ruszył robić karierę w Norwegii – był policjantem, miał wpływ na całą farerską piłkę.
Ba, być może jest on najważniejszym przedstawicielem służb mundurowych w całym kraju. Na Wyspach Owczych nie ma nawet lotniska, a najważniejsze, najbardziej zajęte na co dzień oddziały policji w tym kraju, zajmują się wypadkami drogowymi z udziałem owiec lub podejmowaniem decyzji o tym, czy stado wielorybów jest na tyle duże i płynie na tyle blisko brzegu, że warto skrzyknąć się na grindadrap.
Ciężko tu nawet dostać mandat, chyba że za parkowanie. Nic dziwnego, że jest czas na trenerkę i rozwój osobisty na tym polu. W ślad Mikkjala Thomassena idzie już inny mundurowy, Jakub Martin Joensen, od niedawna trener HB Torshavn. Marcin Michalski i Maciej Wasielewski w “81:1. Opowieści z Wysp Owczych” o farerskiej policji pisali:
“Wspinamy się radiowozem Olufa na wzniesienie po zachodniej stronie Torshavn. Poruszamy się prędkością patrolową, więc co rusz ktoś podnosi rękę w geście pozdrowienia. Jak w kreskówce. – Życie policjanta na Wyspach Owczych z pensją trzydzieści tysięcy koron miesięcznie jest chyba stosunkowo przyjemne? – zagaduję Olufa. (…) – Było przyjemne, kiedy przestępczość od poniedziałku do piątku nie istniała, a w soboty i niedziele odnotowywaliśmy jedynie pijackie bójki w portach. Teraz agresją zieją nie tylko marynarze, lecz także młodzież. (…) – Czy areszt w Torshavn bywa pustawy? – pytam policjanta. – Dawno się nie zdarzyło. Zazwyczaj jest jakieś osiem, dziesięć osób: za pijaństwo, wandalizm, przemoc rodzinną”.
Polacy na Wyspach Owczych pomogli miejscowym. Tomasz Przybylski w roli spikera wyręczył ich z łamania języka na polskich nazwiskach
Czyli jest gorzej, ale też bez przesady. Gdy w czwartkowy wieczór zza rogu jednej z uliczek nagle wyłoniła się wielka, czarna lodówa napakowana groźnie wyglądającymi stróżami prawa, doznaliśmy szoku. To było nasze pierwsze zetknięcie z farerską policją, o której istnieniu do tej pory wiedzieliśmy tylko dlatego, że objeżdżając Torshavn dostrzegliśmy nowoczesny budynek z napisem “POLITI” nad wejściem.
Panowie w pełnym rynsztunku wparowali do sportowego baru Landskrona, więc reporterski nos kazał nam podążyć za nimi. Sensacji jednak nie było, policjanci zrobili obchód po lokalu, porozmawiali z ochroniarzem stojącym przed pubem – to także nowość w porównaniu ze zwykłym dniem roboczym w Torshavn – i ruszyli dalej. Podobny scenariusz powtórzył się w kilku innych lokalach, które i po meczu, i przed nim, zaskoczyły nas pustkami.
Farerzy nie dali się ponieść, Polacy kilka barów przejęli, ale bez szaleństw. Policjanci więcej roboty mają pewnie, gdy do barowych portów zawijają zmęczeni krążeniem po morzu marynarze i rybacy. Obawy miejscowych są jednak zrozumiałe. W żadnym wypadku nie chodzi o narodowość, to nie Alkmaar, ale Wyspy Owcze rzadko przeżywają tak liczne najazdy kibiców gości. Gospodarze mówili wręcz, że nigdy nie widzieli większej grupy wyjazdowiczów.
Polscy zajęli miejsca w sektorze gości, zgarnęli też kilka miejscówek poza nim. Wielkiego zainteresowania spotkaniem nie było; opowieści o zwracaniu biletów po kontuzji Roberta Lewandowskiego mają w sobie trochę prawdy, choć ciężko powiedzieć, że miało to wielki wpływ na ostateczną frekwencję.
Ot, wyniki w eliminacjach słabe, więc siedzieć i marznąć na Tórsvøllur, gdy można włączyć odbiornik i obejrzeć wszystko na kanapie w kapciach – bez sensu.
Jak wygląda organizacja meczu na Wyspach Owczych?
Co innego nasi rodacy. Na Wyspach Owczych poznaliśmy Polaków, którzy na co dzień zarabiają w duńskich koronach. Mateusz Pazgan, siatkarz, który niedawno dołączył do Mjølnir – farerskiego potentata (rzecz jasna z Klaksvik, Torshavn rolę stolicy pełni administracyjnie) – przyznał, że pierwszy raz w życiu wybrał się na mecz piłkarski, bo takiej okazji przegapić nie mógł. Czasami musisz wybrać się na koniec świata, żeby poczuć się jak w domu.
Bywali i tacy, którzy już mieli do ojczyzny wracać, ale okazja do obejrzenia reprezentacji kraju sprawiła, że przeciągnęli pobyt o parę tygodni. Mimo że Stadion Narodowy w Warszawie pomieściłby wszystkich obywateli Wysp Owczych – zostawiając nawet trochę przestrzeni dla wełnianej klasy wyższej, która dominuje krajowe statystyki “demograficzne” – to na Tórsvøllur ciut łatwiej się dostać. Dwieście duńskich koron za bilet na mecz brzmi dobrze. A za ciut większe pieniądze można już zaznać elity.
– Strefa VIP jest zazwyczaj wyprzedana. W strefie dla firm i delegacji jest komplet. Żeby dostać się na taki sektor trzeba zapłacić ok. 550 duńskich koron, czyli mniej więcej 300 zł – mówi nam Jakub, pół-Farer, pół-Polak, który zajmuje się organizacją meczów w Torshavn.
Strefa VIP na Stadionie Narodowych w Torshavn za skromne 550 duńskich koron
Wyżej są już tylko szefowie wszystkich szefów. Najwyższe piętro stołecznego stadionu zarezerwowane jest dla farerskich potentatów. Bank Betri, który opiekuje się oszczędnościami wszystkich wyspiarzy. Sponsor całej ligi. Atlantic Airways, linie lotnicze obsługujące całą północ Europy. Władze miejsce Torshavn. Faroe ship i masa innych przedstawicieli branży morskiej, wokół której kręci się tu życie. Wszyscy mają swoje przytulne miejscówki. Najlepszy widok i najwyższa cena.
– Firmy wykupują loże na cały rok, płacą z góry i mogą z nich korzystać kiedy im się podoba. Nie tylko w dni meczowe, na co dzień. Mogą po prostu przyjść i sobie tu posiedzieć – dodaje nasz rozmówca.
Polscy kibice mieli problem. Zawrócono ich samolot
Po prostu przyjść i posiedzieć – dla części polskich kibiców spełnienie marzeń. Być może jedyną zestresowaną grupą na Wyspach Owczych była ekipa Michała Probierza, ale gdybyśmy uwzględnili przestrzeń powietrzną, trzeba byłoby rozszerzyć grono przejętych o fanów, którzy na Vagar mieli lądować dzień przed meczem. Mieli, ale nie wylądowali. Samolot z Kopenhagi obsługiwany przez SAS już był w ogródku, już witał się z gąska, gdy zawrócił do Danii.
Informacja o tym, jaką linią lecieli kibice, jest w tym przypadku bardzo istotna. Lokalsi z nieukrywaną dumą wytłumaczyli nam, że Polacy popełnili błąd nowicjusza.
– Na SAS nie ma co liczyć. Ich piloci latają w pampersach. Malutki wiaterek, ledwo widoczna mgła i już zawracają. Nie to, co Atlantic. Oni lądują w każdych warunkach – usłyszeliśmy.
Brutalne, choć prawdziwe, przynajmniej częściowo. Gdy PZPN rozważał opcje przylotu na Wyspy Owcze, nie miał bólu głowy. Chyba że mówimy o księgowej, bo gdy wszyscy po kolei odmówili obsługi czarteru, trzeba było wrócić do Atlantic Airways, która słono sobie za takie kursy liczy. Najlepsi piloci, najwyższe ceny. Będzie na lożę na Tórsvøllur.
Jakub zajmuje się organizacją meczów reprezentacji Wysp Owczych
Są rzecz jasna plusy. Atlantic być może nie ląduje na Vagar niezależenie od warunków, w końcu reprezentacja Polski po rozmowach z nimi korygowała i godzinę przylotu, i wylotu, ale jego piloci faktycznie nie pękają. Francuzi, który lata temu ugrzęźli na lotnisku awaryjnym w Norwegii, pewnie też żałowali wyboru SAS. Pozytyw w tym, że Duńczycy szybko rozwiązali problem, zapewniając kibicom pełną obsługę.
– Dostaliśmy hotel, dwa przystanki metrem od lotniska. Do tego vouchery na jedzenie, kolację. Nie było na co narzekać, zmartwieniem było tylko to, żeby następnego dnia nie było już takich przygód, żeby ostatecznie dotrzeć na mecz – usłyszeliśmy od jednego z nich.
Przygód nie było. Kibice przywitali nawet kadrowiczów na lotnisku – podobno, z racji na ostatnie wybryki, niezbyt ciepło, zwłaszcza że obok pojawiła się betonowa delegacja – zdążyli też objechać główną wyspę, zaliczając szybki tour po miejscach, dzięki którym Wyspy Owcze trafiły na okładkę “National Geographic”, wygrywając konkurs na najpiękniejsze wyspy świata.
2:0. Opowieść Michała Probierza o Wyspach Owczych
Michał Probierz do wygrywania konkursów póki co dopiero aspiruje. Albańczycy, którzy zezłomowali Czechów, pomogli mu zapewnić sobie bilet w zawodach na comeback roku. Wystarczy tylko i aż nie potknąć się aż do końca eliminacji, odegrać się na Pepikach i teksty o przedstawicielu niemieckiej myśli szkoleniowej – jak żartobliwie mówi o sobie sam Probierz – który wraca do “macierzy”, napiszą się same.
Łatwo nie będzie, zwłaszcza że mecz z Wyspami Owczymi poza zdobyczą punktową nie dał powodów do hurraoptymizmu. Istotna jest jednak zmiana nastrojów po jednej i drugiej stronie. Albanię można już zaliczać do grona szczęśliwych uczestników EURO 2024. Sylvinho dał popis, zostanie drugim brazylijskim trenerem na najważniejszym europejskim turnieju dla drużyn narodowych, po Luisie Felipe Scolarim.
Polskie gwiazdy farerskiej drużyny siatkarskiej
Czesi są jednak na zakręcie. Debatują nad przyszłością Jaroslava Silhavy’ego. Spuścili nosy na kwintę, tylko patrzeć, jak zespół, który wszedł w eliminacje jak buldożerem, machając nam przed nosem szabelką, zaraz zacznie rozprawiać o tym, czy nie ma problemów z mentalnością, czy na boisku nie brakuje liderów.
Polacy, szczęśliwie, mają to już za sobą. Za kulisami dało się usłyszeć, że atmosfera wokół i wewnątrz kadry, poprawiła się, gdy progi siedziby PZPN po raz ostatni opuścił smerf maruda, niszczyciel dobrej zabawy i uśmiechów. Ludzie skupieni przy drużynie narodowej Fernando Santosa dość mieli już podobno po paru tygodniach. Niektórzy przekonują, że od początku byli świadomi błędu, który Cezary Kulesza popełnił, chcąc zademonstrować potęgę związku (i jego, łubudubu, prezesa).
Narrację łatwo jednak dorobić po fakcie. A historię piszą zwycięzcy, co Michałowi Probierzowi szczególnie pasuje. Klątwa przełamana, blamażu nie było. Marcin Michalski i Maciej Wasielewski mają swoje “81:1”. Czesław Michniewicz ma swoje Wyspy Owcze i 2:2. Farerskie opowieści Probierza będą bardziej optymistyczne. Jego ekipa nie wróci do kraju jedynie z pocztówką ze zjawiskowym krajobrazem, maskotką maskonura i magnesem z owcą.
Jeśli selekcjoner spełni kiedyś swoją zapowiedź i zajmie się literaturą, rozdział o wyprawie do Torshavn nazwie po prostu 2:0.
WIĘCEJ O PIŁCE NOŻNEJ NA WYSPACH OWCZYCH:
- Wieloryby, nepotyzm, futbol i krajobrazy. Wszystkie twarze Wysp Owczych
- Zmiana planów! Reprezentacja Polski przyspieszy wylot
- Hegemon z Klaksvik, Polak na podium. Oto futbol kobiet na Wyspach Owczych [REPORTAŻ]
- Wielki sen małej mieściny. O sukcesie KI Klaksvik
fot. Adam Zoszak