Puszcza grała dzisiaj typową Puszczę. W obronie twardo i nieustępliwie, do końcówki spotkania z niewielkimi przeciekami, a z przodu granie w piłkę w stylu “a nuż coś wpadnie”. No i wpadło, konkretnie po błędzie Samca-Talara, który – nie wiedzieć czemu – zagrał piłkę ręką w sytuacji, gdy miał czas na jej schowanie. Nabił go Paluszek, choć tak naprawdę nie on był tutaj głównym winowajcą, a prędzej obserwatorem. Wszystko zaczęło się od beznadziejnego wybicia Żukowskiego. Ale skończyło na dramatycznych ze względu na skutki błędach indywidualnych Stępnia i Jakuby.
Śląsk Wrocław na początku sam sobie narobił kłopotów, a do tego nie sprawiał wrażenia, że będzie w stanie się ogarnąć na tle dobrze zorganizowanej Puszczy. Niby w pierwszej połowie miał strzał Zohore, ale dość prosty do obrony przez debiutującego w Ekstraklasie Zycha (wypożyczenie z Aston Villi). Kilka dośrodkowań, jakieś zamieszanie w polu karnym, trochę szumu, jednak w porównaniu do poprzednich meczów to wszystko przypominało poziom tej drużyny, która miałaby problem z utrzymaniem w Ekstraklasie.
Nic nie wskazywało na to, że to się tak skończy
Taki Samiec-Talar, oprócz sprokurowania rzutu karnego, niemal za każdym razem odbijał się w dryblingach od piłkarzy Puszczy jak od ściany. Żukowski – bezproduktywny. Exposito – niemrawy. Ci, którzy mieli stwarzać jakiekolwiek zagrożenie, po prostu zawodzili, co mogło zmartwić trenera Magierę o tyle, że przecież wyszedł na ten mecz ofensywnie: z dwoma napastnikami i dwoma skrzydłowymi. Sęk w tym, że żaden z nich nie nadawał się do niczego. Po 45 minutach do bazy zszedł toporny Zohore, a po 60 na boisko weszli Nahuel Leiva i Ince, którzy mieli dać więcej jakości. Wiadomo: Exposito nie jest do zmiany. Nawet w słabszej dyspozycji.
Śląsk strasznie męczył bułę i z biegiem czasu było jasne, że wywiezienie chociaż punktu z Krakowa byłoby wielkim sukcesem. Punktu, zaznaczmy, z Puszczą. Ale szczęście uśmiechnęło się do wrocławian. Najpierw błąd popełnił Jakuba, bo dał pretekst do podyktowania jedenastki. Ince w jego objęciach upadł na murawę, co sędzia Stefański widział idealnie. A zatem wapno, Exposito, gol. Śląsk na tę bramkę nie zasłużył, ale przecież podobnie moglibyśmy powiedzieć o gospodarzach, którzy też skorzystali z uśmiechu losu.
A jeśli ktoś przez kilka minut w okolicach 90. minuty akurat siedział w toalecie, mógł się poważnie zdziwić, kiedy wrócił przed telewizor. Było 1:1, zrobiło się 3:1 dla Śląska. I to znów w okolicznościach mocno fartownych:
- Burak Ince dostaje piłkę idealnie pod nogi po strzale obronionym przez Zycha i pakuje niemal do pustaka
- Exposito w totalnie niegroźnej sytuacji dla Puszczy nadziewa się na łokieć Stępnia i dostaje kolejny rzut karny
Wynik na papierze świetny, ale niech nikogo nie zmyli
Trzy gole, trzy prezenty. Więcej szczęścia niż realnej jakości. Jakby ktoś nam powiedział przed 80. minutą, że Śląsk wygra to spotkanie różnicą dwóch bramek, puknęlibyśmy tego kogoś w głowę. Śląsk absolutnie na to nie zasłużył. Co najwyżej na remis, bo Puszcza też się nie popisała, decydując się na totalną obronę wyniku i brak odwagi z przodu. Ale skończyło się, jak się skończyło, więc można też gości pochwalić, że nie spuścili głowy przy 0:1. Nawet mimo bryndzy, jaką prezentowali.
Ale wynik wynikiem, nie patrzmy tylko na liczby, bo nie dostrzeżemy tego, co najważniejsze. Ten mecz poniekąd potwierdza teorie, że Śląsk zmuszony do prowadzenia gry w starciu ze słabszymi rywalami w lidze jest po prostu słaby. Gdy pojawia się miejsce na kontry – można pohasać i się pobawić. Gdy ktoś broni głęboko, atuty Śląska gasną. Dziś się udało, ekipa Jacka Magiery wygrała los na loterii, natomiast nie będziemy zdziwieni na widok powtórki z rozrywki z innymi drużynami chętnie oddającymi futbolówkę, tyle że bez happy endu.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Sprawa Marcina Torza, czyli legalna korupcja
- Patryk Załęczny: – Jestem w szoku. Nie było żadnego przekupstwa!
- Leandro: Polacy nie są zacofanymi rasistami. To dobry kraj!
- Josue jednak uniknie więzienia za radość po golu – ukarano go tylko grzywną. Co za ulga
Fot. Newspix