Do pewnego momentu gotowi byliśmy stwierdzić, że takie mecze naprawdę uwielbiamy relacjonować, bo właśnie tak powinny wyglądać wszystkie konfrontacje polskich klubów z niżej notowanymi oponentami w eliminacjach europejskich pucharów. Szybka, łatwa i przyjemna robota. Lech Poznań wyszedł dziś na boisko z zamiarem zdemolowania Żalgirisu Kowno i w pierwszej połowie swój cel realizował w kapitalnym stylu. Trudno było mieć graczom „Kolejorza” cokolwiek do zarzucenia – po prostu wykonywali swoją misję i myślami mogli już pomału uciekać do kolejnej rundy zmagań o fazę grupową Ligi Konferencji. No i niestety, ale uciekli jednak trochę zbyt prędko, ponieważ po przerwie całkowicie się zdekoncentrowali i zapachniało nawet powrotem Żalgirisu do meczu.
Szkoda, bo zanosiło na naprawdę okazały triumf ćwierćfinalistów poprzedniej edycji Ligi Konferencji. Aczkolwiek wynik 3:1 to też solidna zaliczka, więc przesadnie narzekać nie będziemy.
Lech rozwalcował rywali
Pomysł Lecha Poznań na rozmontowanie defensywy rywala? Było ich w sumie kilka, ale rzucało się w oczy, że zawodnicy „Kolejorza” stawiają przede wszystkim na długie, górne zagrania za plecy obrońców litewskiego zespołu. I szybko się okazało, że John van den Brom nieźle to sobie wykombinował, ponieważ Żalgiris kompletnie sobie z tego rodzaju podaniami nie radził. Przyjezdni mieli wielki problem z odpowiednim ustawieniem się w tyłach i właściwie każda strata piłki w ich wykonaniu stanowiła wodę na młyn napędzającego się z każdą minutą Lecha. Nie może zatem dziwić, że na otwarcie wyniku nie trzeba było długo czekać.
Już w 11. minucie spotkania Dino Hotić zanotował debiutanckie trafienie w barwach Lecha po sprytnym i bardzo zgrabnym uderzeniu głową. Sami nie wiemy, co nam się tutaj bardziej podobało – wykończenie akcji w wykonaniu Bośniaka, czy asysta z głębi pola posłana przez Eliasa Anderssona. Gol-marzenie. Może nie aż tak piękny, jak pamiętna bramka Robina van Persiego w starciu z Hiszpanią na mundialu w Brazylii, ale i tak chętnie sobie zapętlimy powtórkę tej akcji.
Co istotne, Lech się jednobramkowym prowadzeniem absolutnie nie zadowolił i ewidentnie miał ochotę na zamknięcie dwumeczu już w pierwszej połowie dzisiejszego starcia. Sam Hotić zmarnował dwie dogodne szanse na podwyższenie prowadzenia „Kolejorza”. Skutecznością wykazali się jednak inni. W 41. minucie Antonio Milić zaskoczył golkipera Żalgirisu po dograniu Joela Pereiry, a kilka chwil później do bramki trafił Radosław Murawski. Co tu dużo gadać, miazga. Litwini nie mieli dosłownie żadnych argumentów, mogli tylko liczyć na nieskuteczność Lecha, ale gospodarze byli nieubłagani i raz za razem wbijali piłkę do sieci.
Żalgiris miał problemy nawet z prostym przeniesieniem akcji na połowę rywala. Okej, może raz czy drugi zrobiło się odrobinę goręcej w szesnastce Lecha, ale nie było mowy o realnym zagrożeniu bramki Filipa Bednarka. Przyjezdni zostali po prostu rozwalcowani.
Rozkojarzony „Kolejorz”
John van den Brom mógł się w zasadzie martwić tylko problemami zdrowotnymi Filipa Marchwińskiego, które spowodowały, że jeszcze przed przerwą z ławki rezerwowych na murawę musiał się przenieść Jesper Karlstrom. Oby ta zmiana była tylko zwykłym dmuchaniem na zimne. Szkoleniowiec Lecha nie musiał się przecież desperacko trzymać wyjściowej jedenastki, nie było powodu do gry na stuprocentowej spince przez pełnych 90 minut.
No dobra, tak się przynajmniej wydawało.
Lech ze zwalnianiem tempa posunął się bowiem zdecydowanie za daleko i dość szybko został za to przez gości skarcony. Jak na ironię, po fatalnym błędzie wspomnianego Karlstroma pięknego gola z dalszej odległości zdobył Anton Fase. I okej, to trafienie nie zainicjowało nawałnicy ofensywnych akcji Żalgirisu, Bednarek nie musiał się uwijać między słupkami jak w ukropie, ale też „Kolejorz” robił niewiele, by odzyskać stuprocentową kontrolę nad przebiegiem spotkania. Pojawiało się coraz więcej prostych błędów, nieporozumień, nieodpowiedzialnych strat lub podań do nikogo. Nie pomagali też zmiennicy. O błędzie Karlstroma już wspominaliśmy, ale również Filip Wilak prostą pomyłką napędził naprawdę groźnie wyglądający kontratak Żalgirisu.
Na szczęście Litwinom najzwyczajniej w świecie brakowało czysto piłkarskiej jakości, by dokonać czegoś więcej, niż zdobycie jednego gola. A zwycięstwo 3:1 stawia rzecz jasna drużynę Lecha w bardzo komfortowej sytuacji przed rewanżowym starciem. No ale ekipa z Poznania dostała jednocześnie nauczkę, że nawet tak wyraźnie słabszego przeciwnika nie można potraktować z zupełnym przymrużeniem oka.
LECH POZNAŃ 3:1 ŻALGIRIS KOWNO
(D. Hotić 11′, A. Milić 41′, R. Murawski 45+2′ – A. Fase 57′)
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Legia nie może liczyć na spacerek. „Ordabasy są lepsze niż Astana sprzed roku”
- Imię po Klinsmannie, gra jak młoda wersja Josue. Kim jest Juergen Elitim?
- „Jest dobrze, dobrze, dobrze, dobrze jest, dobrze”, czyli Legia przed startem sezonu
- Michał Pazdan: Paraliż, mania i bezsenność. Po Euro 2016 wyniszczała mnie głowa
fot. NewsPix.pl