Być może suchy wynik w setach nie wskazuje na to, że kibice zgromadzeni w gdańskiej Ergo Arenie oraz przed telewizorami obejrzeli emocjonujące spotkanie. A to nieprawda, bo emocji – również tych nie do końca sportowych – było sporo. Jednak ostatecznie w świat pójdzie rezultat. Ten zaś dla Biało-Czerwonych brzmi pięknie, bo Polacy pokonali Brazylię 3:0 i zameldowali się w półfinale Ligi Narodów! To był wielki mecz podopiecznych Nikoli Grbicia.
Na całe szczęście, czasy gdy Giba i spółka lali kogo tylko popadnie i patrzyli czy równo puchnie, dawno już minęły. Jasne, Brazylijczycy to wciąż jedna z topowych ekip w siatkówce, lecz w ostatnich latach Biało-Czerwoni często wygrywali z Canarinhos. Dość powiedzieć, że dwa spotkania w ubiegłym sezonie padły łupem naszych siatkarzy. W tym arcyważny półfinał mistrzostw świata, rozgrywany w katowickim Spodku. To mogło napawać optymizmem zwłaszcza, że faza pucharowa Ligi Narodów jest rozgrywana w Gdańsku.
A skoro przy tych zawodach jesteśmy, w obecnym sezonie Polacy okazali się lepsi od dzisiejszych rywali w fazie grupowej rozgrywek. Niecałe dwa tygodnie temu ekipa Nikoli Grbicia pokonała Brazylię 3:1 w setach.
Wobec tradycyjnego już bogactwa Polaków w przyjęciu, można było zastanawiać się nad tym, jakim składem wyjdą Biało-Czerwoni. Serbski szkoleniowiec ostatecznie postawił na parę przyjmujących Wilfredo Leon-Aleksander Śliwka. Na środku zagrali Jakub Kochanowski i Mateusz Bieniek, w ataku Bartosz Kurek, na rozegraniu Marcin Janusz, zaś na pozycji libero Paweł Zatorski. Czyli klasyka gatunku.
AWANTURA O SETA
Reprezentacja Polski dość niemrawo weszła w mecz. Sporo do życzenia pozostawiało przyjęcie gospodarzy, co goście z Ameryki Południowej skrzętnie wykorzystywali. Jednak Polacy trzymali się w pierwszym secie za sprawą sporej siły rażenia w ataku. Czasami w zdobywaniu punktów pomagała im też odrobina szczęścia. Jak przy zagrywkach Śliwki czy Bieńka, które po taśmie lądowały w boisku rywali. Jednak z drugiej strony podopieczni Renana Dal Zotto też pokazywali sporo jakości.
Z pierwszego seta najbardziej zapamiętamy jego zakończenie. Kiedy na tablicy wyników było 24:24, Polacy dobrze zagrali blokiem, wychodząc na prowadzenie. Ale najważniejsza była akcja kończąca. W niej Alan starał się nabić blok Aleksandra Śliwki, jednak zawodnik Grupy Azoty ZAKSY Kędzierzyn-Koźle tak mądrze ustawił ręce, że powracająca piłka jeszcze otarła się o Brazylijczyka. Nikola Grbić wziął challenge, który rozstrzygnął tę sytuację na naszą korzyść. Kiedy tak się stało, Brazylijczycy wpadli w szał, czemu największy wyraz dawał Bruno Rezende.
Ale to jeszcze nie wszystko. Chwilę później challenge wziął Renan Dal Zotto. I to tej samej sytuacji! A kiedy sędzia kolejny raz przeanalizował ją z takim samym skutkiem (co za niespodzianka!), reprezentanci Canarinhos rozpoczęli awanturę! Krzyczeli, kopali bandy, byli powstrzymywani przez osoby funkcyjne. Wspomniany Bruno miał nawet plan, by przedostać się do monitorów dla komentatorów. Tak jakby inny ekran miał pokazać odmienny rezultat akcji. W tym miejscu wielki szacunek należy się sędziemu, który nie podgrzewał atmosfery, dał się wyszumieć Brazylijczykom, i na spokojnie zakończył seta.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
ODPOWIEDZIALNY JAK ŚLIWKA
W drugiej partii widać było, że wywołana afera o decydujący punkt, która zakończyła się niepowodzeniem, siedziała jeszcze w głowach gości. Polacy momentalnie wykorzystali dekoncentrację przeciwników i w połowie seta wyszli nawet na pięciopunktowe prowadzenie.
To co, po emocjach? Dowozimy przewagę i zapisujemy sobie kolejnego seta? Nic z tych rzeczy. Niestety, wtedy dała o sobie znać jedna z tendencji którą dało się zauważyć w poprzednich meczach Polaków w tym sezonie. Nasza drużyna czasami podłącza przeciwników do tlenu, kiedy równie dobrze mogłaby ich dobić. A siatkarze klasy Brazylijczyków po zdobyciu kilku oczek z rzędu od od razu potrafią się napędzić. Wejść na najwyższe obroty, zapominając od poprzednich niepowodzeniach.
I tak Canarinhos dogonili Biało-Czerwonych do stanu 18:18. Na całe szczęście, tym razem Polacy wyszli z letargu. Spora w tym zasługa Aleksandra Śliwki, który w kluczowych momentach brał na siebie odpowiedzialność za zdobywanie punktów. I prawie za każdym razem podejmował trafne decyzje. Mało tego, o ile w pierwszym secie przyjęcie Polaków było na słabym poziomie, o tyle w drugim nasi reprezentanci potrafili wybronić arcytrudne ataki.
Symbolem końcówki seta ponownie była jego ostatnia akcja, kiedy po bardzo długiej wymianie poirytowany Honorato, nie mogąc pogodzić się z tym, że piłka za każdym razem wraca do Brazylijczyków, nie przyłożył się do wykończenia ataku i posłał piłkę w aut.
Jak wspomnieliśmy na początku, zwycięstwo Polski z Brazylią od dawna nie jest czymś sensacyjnym. Ale wygrana 3:0? To już wyczyn. Ostatni raz odprawiliśmy ich w trzech setach w 2019 roku – również w rozgrywkach Ligi Narodów, dokładnie w meczu o brąz. Więc taki wynik byłby sporym osiągnięciem.
Tym razem Brazylia lepiej weszła w seta – w końcu grali o pozostanie w turnieju. Ale wiecie co? Nawet kiedy Canarinhos zdawali się delikatnie przeważać, można było być pewnym, że jak Polacy wejdą na swój optymalny poziom, to będzie pozamiatane. Tu nie można było wypuścić partii. Nie przy Leonie, który posyłał z zagrywki bomby lecące ponad 120 kilometrów na godzinę. Nie przy Olku Śliwce, który wciąż miał to wyczucie kiedy się podłączyć. I nie przy duecie Bieniek-Kochanowski czy bloku, który znakomicie dziś funkcjonował. Polska, tak jak w poprzednim secie, wiedziała kiedy docisnąć pedał gazu i zakończyła partię na wyniku 25:20. A tym samy cały mecz.
Spotkanie, które Biało-Czerwonym wyszło znakomicie. Nawet jeżeli najbardziej zapamiętamy z niego niemalże karczemną awanturę wywołaną przez Brazylię w pierwszym secie.
W półfinale Ligi Narodów reprezentacja Polski zagra z Japonią. Ten mecz w sobotę 22 lipca o 17.
Polska-Brazylia 3:0 (26:24, 25:21, 25:20)
Fot. Newspix
Czytaj też: