Kiedy fan futbolu myśli o dyrektorze sportowym z prawdziwego zdarzenia, to często do głowy przychodzi mu Ramon Rodriguez Verdejo, znany powszechnie jako Monchi. W końcu ten przeciętny hiszpański bramkarz odmienił całkowicie postrzeganie tego stanowiska. Jako jeden z pierwszych do perfekcji opanował umiejętność zarabiania milionów na piłkarzach, których wcześniej sprowadził za grosze. Przez kilkanaście lat odmienił swoją ukochaną Sevillę z klubu pukającego w dno od spodu, w europejskiego potentata, dominatora Ligi Europy. Teraz podobnej sztuki ma dokonać w Aston Villi, ale to jest już zadanie zdecydowanie trudniejsze.
Tego, że Monchi kiedykolwiek zostanie dyrektorem sportowym, nie spodziewał się nawet on sam. Nigdy nie miał takich ambicji ani planów. Nawet w tym feralnym 1999 roku, kiedy to bardzo szybko, bo już w wieku zaledwie 30 lat, musiał podjąć decyzję o zakończeniu kariery z uwagi na problemy zdrowotne. Jakieś zajęcie musiał sobie jednak znaleźć, bo karierę miał co najwyżej przeciętną. Całą spędził w swojej ukochanej Sevilli, ale rozegrał w jej barwach zaledwie 67 spotkań.
Szczęście w nieszczęściu, że w kolejnym sezonie po tym jak Monchi zawiesił buty na kołku, Sevilla znalazła się nad przepaścią. Zajęła ostatnie miejsce w Primera Division i z hukiem spadła do drugiej ligi. Klubowa kasa świeciła pustkami, a rodzina Del Nido, zarządzająca wówczas klubem, nie zamierzała jej jakoś specjalnie zapełniać. Nie było więc mowy o transferach, a więc także o błyskawicznej rewolucji. Coś jednak trzeba było zmienić, żeby całkowicie nie pogrążyć się w chaosie. Postanowiono znaleźć kogoś, kto to wszystko zepnie do kupy. Padło na Monchiego. Reszta jest już historią.
CZŁOWIEK SUKCESU
Wybór ten trudno jakoś logicznie uzasadnić. W końcu nawet sam zainteresowany opowiadał po latach, że nie miał wówczas pojęcia, na czym polega praca dyrektora sportowego. Ledwo zdążył poukładać sobie wszystkie sprawy po zakończeniu kariery, a stanął przed wielkim życiowym wyzwaniem. Uzasadnienie z perspektywy rodziny Del Nido może być tylko jedno – spłukani właściciele szukali kogoś, kto po prostu będzie miał klub w sercu. Kogoś, kto jest i będzie z Sevillą na dobre i na złe. A Monchi dokładnie kimś takim był. Pochodził z tego regionu, całą karierę spędził w tym klubie, utożsamiał się z nim jak mało kto. Dlatego to właśnie on miał przypomnieć wszystkim o tym mitycznym klubowym DNA.
Ostatecznie zrobił zdecydowanie więcej dla Sevilli, niż ktokolwiek podejrzewał. Całkowicie zrewolucjonizował klub i – co najważniejsze – przywrócił mu dawny blask z nawiązką. Pierwsze lata były trudne, choć wrócić do najwyższej klasy rozgrywkowej udało się już w pierwszym sezonie pracy. Później Monchi długo i ciężko pracował na to, żeby poprowadzić klub na szczyt. Uczył się swojej nowej roli na żywym organizmie. Wprowadził całą masę innowacji, o których niegdyś nikt w żadnym klubie by nie pomyślał, a już na pewno nie w Hiszpanii. Nikt w całym kraju nie analizował zawodników tak wnikliwie jak Sevilla, nawet Barcelona i Real. Legendarna baza danych Monchiego rozrastała się z każdym rokiem do tego stopnia, że on sam nazywał ją “kamieniem filozoficznym”. Znajdowały się tam takie statystyki, o których nikt wcześniej nawet nie myślał. Dziś są już standardem, ale to był początek XXI wieku.
ZAKŁAD BEZ RYZYKA 100% DO 300 ZŁOTYCH W FUKSIARZU
Efekt jest taki, że od 2006 roku Sevilla zdobyła 11 trofeów, z czego aż siedem to trofea europejskie. Przed przyjściem Monchiego nie miała na swoim koncie ani jednego.
Jednak paradoksalnie nie same trofea świadczą o niewątpliwym geniuszu Monchiego. Świadczą o tym przede wszystkim jego doskonałe ruchy transferowe. Tylko za swojej pierwszej kadencji (do 2017 roku) Hiszpan zarobił na sprzedaży zawodników aż 350 milionów euro! Mowa tutaj tylko o bilansie transferowym. Nie wliczamy w to wpływów za osiągane przez klub sukcesy. To Monchi był odkrywcą takich zawodników jak Dani Alves, Carlos Bacca czy Grzegorz Krychowiak, których sprowadzał za śmieszne pieniądze, a potem wciskał większym klubom za grube miliony.
SYN MARNOTRAWNY
Nic więc dziwnego, że przez lata sam był kuszony przez gigantów. Wszyscy najwięksi chcieli, żeby zaczął zarabiać miliony dla nich. Monchi długo się opierał, nie chciał opuszczać Andaluzji, ale w końcu stwierdził, że musi spróbować czegoś nowego. Wybrał fatalnie. Przeniósł się do AS Romy, gdzie doszczętnie się skompromitował, a przynajmniej w oczach rzymskich kibiców. Trudno wskazać choć jeden transfer do klubu, który rzeczywiście wypalił. Hiszpan odpowiada za m.in. za sprzedaż do Liverpoolu Mohameda Salaha i Alissona. Były do doskonałe interesy, ale… dla The Reds.
Dlatego też Monchi wytrzymał w Rzymie zaledwie dwa lata. Nie wypełnił czteroletniego kontraktu, który miał stanowić rewolucję w strukturach Giallorossich. Hiszpan sam nie potrafił później wytłumaczyć, dlaczego nie poszło mu w nowym klubie. Przecież jego baza danych była ta sama, przecież nie stracił nagle nosa do zawodników. Podejmował jednak wiele irracjonalnych decyzji, jak choćby kurczowe trzymanie na stanowisku trenera Eusebio Di Franscesco, chyba tylko z sentymentu za dojście do półfinału Ligi Mistrzów.
Po nieudanej przygodzie w Italii Monchi wrócił do Sevilli i – a jakże – znów osiągnął sukces. Jednak tym razem jego kadencja nie była już tak jednoznacznie pozytywna. Wręcz przeciwnie, zakończyła się lepiej, niż przebiegała. 54-latek przez ostatnie cztery lata podjął całą masę nietrafionych decyzji, także tych dotyczących trenerów. Skończyło się niemal katastrofą, bo Sevillistas znajdowali się już w tym minionym sezonie w strefie spadkowej. Szorowali po dnie, nie zgadzało się zupełnie nic. Złożyło się na to wiele czynników, ale cokolwiek powiedzieć, także nietrafione transfery. Na szczęście Monchi pokazał w kryzysowym momencie, że potrafi odpowiednio zareagować. Postawił na dość kontrowersyjną kandydaturę, bo na Jose Luisa Mendilibara, ale znów – trafił w dziesiątkę. Doświadczony szkoleniowiec nie tylko wyciągnął drużynę z dna, ale także… wygrał Ligę Europy.
Z jednej strony można więc powiedzieć, że Monchi znów żegna się z Sevillą w chwale. Z drugiej jednak pojawia się wokół niego znacznie więcej wątpliwości, niż wtedy, kiedy odchodził do AS Romy. I to właśnie najbardziej martwi kibiców Aston Villi.
NOWE WYZWANIE
Odejście Monchiego z Sevilli było już przesądzone od dłuższego czasu. Głównie z uwagi na to, jak wyglądała większość poprzedniego sezonu. Nie wiadomo było jednak, co się z nim dalej stanie. Czy mocno poobijany podczas swojej pierwszej przygody poza Sevillą, zdecyduje się zawiesić karierę dyrektora sportowego, czy może wręcz przeciwnie – podejmie kolejne wyzwanie mając znacznie większy bagaż doświadczeń. Wybrał tę drugą opcję i wyzwanie znacznie trudniejsze.
W Aston Villi przede wszystkim jest po prostu zdecydowanie inaczej. Po pierwsze, Monchi nie jest już tylko dyrektorem sportowym, bo tym jest Damia Vidagany, a dyrektorem ds. operacji sportowych. Nie wiadomo do końca, co to dokładnie znaczy, ale najprawdopodobniej to, że Hiszpan odpowiada po prostu odpowiadał za cały pion sportowy w Birmingham. Ma organizować wszystko na nowo, od początku, na własną modłę. Ma być w zasadzie kimś najważniejszym w klubie, zaraz za właścicielami – Nasefem Sawirisem i Wesem Edensem oraz bardzo blisko… Unaia Emery’ego.
Tak, skoro ktoś miał jeszcze wątpliwości, kto odpowiada za sprowadzenie Monchiego do Birmingham, to tym kimś jest właśnie nie kto inny jak doskonale mu znany Emery. Monchi odkrył kiedyś geniusz trenerski Emery’ego, sprowadził go do Sevilli i to właśnie z nim w latach 2014-2016 trzy razy z rzędu triumfował w Lidze Europy. Czy ponowne połączenie tych niewątpliwie wybitnych jednostek może się nie udać?
Oczywiście, że może, choć nie powinno. Ruch władz Aston Villi wydaje się doskonały, ale wciąż niesie ze sobą sporo znaków zapytania – przede wszystkim wokół postaci Monchiego. Unai Emery udowodnił już, że jest odpowiednim człowiekiem w odpowiednim miejscu. W zeszłym sezonie wyciągnął zespół niemal z samego dna, gdzie ten znalazł się za czasów Stevena Gerrarda, punktował niemal najlepiej w całej Premier League i ostatecznie awansował do Ligi Konferencji. To pozwoliło mu zaistnieć jeszcze bardziej w oczach właścicieli, którzy pozwolili mu wprowadzić własne porządki w klubie. Przecież nie tylko Monchi, a wspomniany już Vidagany czy jeden z szefów skautingu Alberto Benito to ludzie Emery’ego.
MNOŻĄCE SIĘ WĄTPLIWOŚCI
Pierwszy problem jest jednak taki, że Monchi nie był pierwszym kandydatem wskazanym przez Emery’ego, bo tym był Mateu Alemany. Były dyrektor sportowy Barcelony zdawał się już być jedną nogą w Birmingham, ale ostatecznie rozmyślił się w ostatniej chwili i dopiero wtedy trener wskazał na swojego byłego kompana z Sevilli. Kolejny problem to jednak liczne potknięcia Monchiego w ostatnich latach. Wciąż mowa tutaj przede wszystkim o Romie, która odbija mu się do dzisiaj czkawką i przez którą przylgnęła do niego łatka człowieka, który poradzi sobie tylko w Andaluzji.
Mimo wszystko tym razem Monchiemu przyszło pracować w nieco bardziej sprzyjającym środowisku. Ma znacznie większe możliwości finansowe, nieco większą władzę, a w dodatku pracuje z ludźmi, których doskonale zna. Wydaje się, że w końcu trafił na projekt stabilny i niezwykle ambitny, w którym znalazł nieco więcej spokoju i swobodnie może się zajmować budowaniem struktur, a nie ciągłym łataniem jakichś dziur.
Mężczyzn podobno poznaje się nie po tym jak zaczynają, a jak kończą. W przypadku Monchiego i Aston Villi może być nieco inaczej. Sporo będzie bowiem zależało od tego, jak wypalą zawodnicy sprowadzeni w letnim okienku transferowym, pierwszym pod batutą hiszpańskiego magika. Pieniądze na nowych zawodników były, ale na efekty trzeba jeszcze trochę poczekać. Kilku zawodników trzeba się też było pozbyć i to również się udało. Sawiris i Edens liczyli na odpowiedni bilans finansowy, który pozwoli już za rok zagrać w Lidze Europy, a kto wie – być może nawet w Lidze Mistrzów i nie wygląda to źle, choć oczywiście wydatki były wyższe niż zarobki.
Diaby sprowadzony za 55 milionów euro z Bayeru Leverkusen zrobił dobre wrażenie na początku sezonu, Pau Torres sprowadzony za 33 miliony z Villarrealu jeszcze się nie rozkręcił, popełnia sporo głupicha błędów, ale wynika to głównie ze sposobu, w jaki chce grać trener. Obrona The Villans wychodzi bardzo wysoko, przez co naraża się na zabójcze kontrataki. Wyraźnie było to widać przede wszystkim w starciach z tymi najsilniejszymi rywalami – Newcastle United (0:5) i Liverpoolem (0:3). Wystarczyło długie podanie za placy wysuniętych defensorów i już pojawiał się problem.
W tym swojej szansy powinna dopatrywać się Legia, która przecież w ofensywie ma sporo jakości, a i szybkie ataki wcale nie są jej obce.
Fuksiarz.pl – typy redakcji Weszło na czwartkowe mecze Ligi Europy i Ligi Konferencji Europy
Startuje Liga Europy i Liga Konferencji, więc nie może się obyć bez typowanka. Jako cała redakcja Weszło wraz z naszymi partnerami z Fuksiarz.pl skleiliśmy kupon na czwartkowe mecze, który widzicie poniżej.
Nie mogło się obyć bez obu naszych pucharowiczów, czyli Rakowa i Legii. W obu przypadkach przewidujemy, że zarówno ekipy z Częstochowy i Warszawy, jak i ich przeciwnicy będą strzelać bramki. Nudy być nie może!
Nie zapominamy też o innych spotkaniach. Fenerbahce powinno sobie gładko poradzić u siebie z Nordsjaelland u siebie i to nie tylko jedną bramką (mamy nadzieję na kolejny popis Sebastiana Szymańskiego). Wyrównanie zapowiada się spotkanie w Atenach, gdzie Panathinaikos podejmie Villarreal. Bramki będą, ale nie za wiele. Rangersi z Betisem, to również spotkanie, którego nie możemy się doczekać. Obie zespoły mogą się pochwalić całkiem niezłymi ofensywami, a drużyna z Sewilli będzie się chciała dodatkowo odkuć po bolesnej porażce z Barceloną w weekend. W pierwszym meczu Liverpoolu w Lidze Europy od wielu lat na pewno padną bramki, ale strzelała będzie tylko jedna strona. Łatwo można się domyślić która.
Kładziemy na stół pięć dyszek i do zgarnięcia mamy aż 1645 złotych!
Czytaj więcej o Premier League:
- Od skopania przez Hazarda do milionów na koncie. Historia Charliego Morgana
- Ange Postecoglou. Zbawca czy gwóźdź do trumny Tottenhamu?
- 115 zarzutów, dwa niedoszłe zawieszenia. Czy sukces Manchesteru City to jedno wielkie oszustwo?
Fot. Newspix