Reklama

Ange Postecoglou. Zbawca czy gwóźdź do trumny Tottenhamu?

Patryk Fabisiak

Autor:Patryk Fabisiak

12 czerwca 2023, 20:01 • 14 min czytania 7 komentarzy

W swojej karierze trenerskiej zwiedził już trzy kontynenty. Wszędzie, gdzie pracował, odnosił sukcesy, zdobywał trofea. Zmusza swoich zawodników do efektownej, widowiskowej gry. Uczył się zawodu od samego Ferenca Puskasa. Prowadzone przez niego Yokohama F. Marinos miało większe posiadanie piłki w bezpośrednim starciu z Manchesterem City Pepa Guardioli. Bezkompromisowy, uparty, cierpliwy. Idealista. Oto Ange Postecoglou – w dzisiejszych realiach trener niemal idealny. Ale niekoniecznie dla Tottenhamu.

Ange Postecoglou. Zbawca czy gwóźdź do trumny Tottenhamu?

Kim jest Ange Postecoglou?

Wychowanek Puskasa

Postecoglou nigdy nie miał łatwo w życiu. Urodził się na przedmieściach Aten 27 sierpnia 1965 roku, ale dziś z Grecją nie łączy go zbyt wiele. Jego rodzina została bowiem zmuszona do wyjazdu z kraju w wyniku przewrotu wojskowego, który rozpoczął się dwa lata po jego narodzinach. Jego ojciec – Dimitris stracił wówczas swój dobrze prosperujący biznes, a to naraziło jego rodzinę na życie w nędzy. Dlatego właśnie w 1970 roku cała rodzina Postecoglou wypłynęła w morze i udała się w daleką podróż do australijskiego Melbourne.

Ojciec był najważniejszym człowiekiem w życiu Ange Postecoglou. Decyzja o wyjeździe z Grecji i późniejsze zaharowywanie się w pracy na australijskiej ziemi było motywowane tylko i wyłącznie zapewnieniem świetlanej przyszłości synowi. Dimitris, a w zasadzie Jim, bo z tego imienia korzystał na emigracji, był wielkim fanem piłki nożnej i bardzo zależało mu na tym, żeby jego pierworodny poszedł właśnie w tym kierunku. Udało się, choć nie tak, jak sobie to obaj wyobrażali.

Ange Postecoglou nie zrobił wielkiej kariery piłkarskiej. Niemal całą przygodę z piłką spędził w jednym klubie – South Melbourne Hellas, który został zresztą założony właśnie przez miejscową społeczność grecką. Dwukrotnie udało mu się nawet sięgnąć po mistrzostwo kraju, ale pamiętajmy, że liga australijska była wówczas rozgrywkami zaledwie półamatorskimi. Najważniejsze jednak, co spotkało go w tym klubie, to współpraca z legendarnym Ferencem Puskasem, o którym ojciec opowiadał mu w dzieciństwie. Węgier był trenerem South Melbourne właśnie w czasach, kiedy występował tam Postecoglou i to właśnie on położył podwaliny pod filozofię, którą później będzie się kierował nowy trener Tottenhamu.

Reklama

Plan „B”

Karierę, nie jemu pierwszemu i nie ostatniemu, boleśnie przerwała kontuzja kolana. Stało się to już w 1993 roku, a więc, gdy miał zaledwie 28 lat. Nie spełnił marzeń swoich i ojca, ale nie zamierzał się załamywać, a raczej wdrożyć w życie plan „B”, a tym było przeniesienie się na ławkę trenerską. Zaledwie trzy lata po zawieszeniu butów na kołku Postecoglou przejął stery w South Melbourne i bardzo szybko odniósł sukces. Już w drugim sezonie za sterami swojego ukochanego klubu zdobył mistrzostwo Australii (po siedmiu latach przerwy), a to dopiero początek. Rok później jego zespół triumfował w Klubowych Mistrzostwach Oceanii, co pozwoliło mu zagrać w kolejnej edycji Klubowych Mistrzostw Świata. Tam South Melbourne już nie odniosło sukcesu, ale miało okazję zmierzyć się m.in. z Manchesterem United prowadzonym przez Sir Alexa Fergusona.

Postecoglou od samego początku swojej kariery trenerskiej wyznawał zasadę, że jego drużyny mają prezentować taki futbol, który podobałby się jego ojcu. Zależało mu na tym, aby jego piłkarze grali niemal wyłącznie po ziemi, wykonywali jak najwięcej podań, wchodzili w pojedynki, dryblowali. Namawiał swoich zawodników, żeby nie bali się pressingu rywali. Futbol w jego mniemaniu był przede wszystkim rozrywką. Od samego początku nie znosił boiskowego nudziarstwa. Tak było w czasach South Melbourne i tak było w jego każdym kolejnym miejscu pracy.

Tak było więc również w młodzieżowych reprezentacjach Australii, w których Postecoglou pracował po odejściu w South Melbourne. Początkowo negocjował przejęcie pierwszej kadry Socceroos, ale ostatecznie federacja zdecydowała się zatrudnić innego kandydata. I to właśnie wtedy Ange musiał zmierzyć się z pierwszym, i jak do tej pory największym, kryzysem w karierze trenerskiej. W pracy z młodymi reprezentantami radził sobie bardzo dobrze, dał się poznać jako szkoleniowiec, który doskonale potrafi rozwinąć skrzydła u zawodników. Ostatecznie nie wykonał jednak swojego podstawowego zadania, czyli nie awansował na mistrzostwa świata U-20. Został zwolniony z pracy, ale nie to było najgorsze. Jego kariera poważnie się zachwiała, kiedy ostro pokłócił się z wybitnym reprezentantem Australii Craigiem Fosterem w znanym programie telewizyjnym „The World Game”. Krytyka, jaka spadła wówczas na Postecoglou była tak wielka, że ten nie mógł znaleźć sobie pracy w Australii i postanowił wyjechać do Grecji.

Może być grafiką przedstawiającą tekst

Zatrzymana kariera

Jako że w tamtym czasie Australia nie była specjalnie cenionym krajem pod względem piłkarskim, to Postecoglou miał również problem ze znalezieniem pracy w ojczyźnie. Ostatecznie trafił do grającego dopiero na trzecim poziomie rozgrywkowym Panachaiki, ale wytrzymał tam zaledwie rok i wrócił do Australii. Jedna kłótnia z powszechnie szanowanym w Australii człowiekiem niemal przekreśliła całą karierę Ange, który przecież był już trenerem z sukcesami.

Po powrocie do Australii Postecoglou również przejął drużynę z niższego poziomu rozgrywkowego – Whittlesea Zebras i w międzyczasie prowadził też warsztaty trenerskie w Melbourne. W końcu udało mu się też złapać fuchę jako ekspert telewizyjny i to był dla niego przełom. W nowej roli sprawdził się doskonale. Jego wiedza na temat piłki, taktyki, poszczególnych zawodników, zaimponowała opinii publicznej, co w konsekwencji zaowocowało tym, że w końcu odezwał się do niego jakiś poważny klub – Brisbane Roar.

Reklama

Postecoglou dostał tam jasne i klarowne zadanie – przebudować całkowicie zespół, pożegnać się z częścią zawodników i zacząć wszystko budować na nowo. Nie miał najmniejszego problemu z podziękowaniem zasłużonym i doświadczonym zawodnikom, którzy jeszcze niedawno stanowili o sile drużyny. Zrobił wszystko po swojemu, dostosowując to oczywiście do swojej efektownej filozofii. Udało mu się to perfekcyjnie i to w zasadzie w ciągu roku. Zamknął usta krytykom, a jego zespół zaczął być nawet nazywany „Roarceloną”. Do dziś tamta ekipa z Brisbane uważana jest za jedną z najpiękniej grających w piłkę w całej historii A-Leauge. Jaki był tego namacalny efekt? Dwa tytuły mistrzowskie z rzędu.

Niedoceniany selekcjoner

Po zdobyciu drugiego mistrzostwa z Brisbane, Postecoglou postanowił wrócić do Melbourne, ale tym razem nie do South, a do Victory. Tam również miał za zadanie zebrać wszystko do kupy i budować na nowo, dlatego też podpisał aż trzyletni kontrakt. Ponownie nie miał problemu z odpaleniem nawet takich postaci jak Harry Kewell i układał wszystko pod siebie. W pierwszym sezonie udało mu się dojść do półfinału A-League Finals, ale tam jego drużyna musiała uznać wyższość Central Coast Mariners.

Melbourne Victory to jedyny klub poza tymi z niższych klas rozgrywkowych, z którym Postecoglou nie odniósł żadnego sukcesu. Ale nie dlatego, że czegoś nie udźwignął, a dlatego, że już po roku pracy w tym klubie otrzymał propozycję nie do odrzucenia. Tym razem to australijska federacja nalegała na to, żeby przejął reprezentację Socceroos, a ten oczywiście się zgodził. Miało to miejsce w październiku 2013 roku, a więc niedługo przed mistrzostwami świata w Brazylii, na których Australijczycy trafili do grupy śmierci z Hiszpanią, Holandią i Chile. Postecoglou, który miał już wtedy opinię „Boba Budowniczego”, znów miał za zadanie posprzątać i wprowadzić kadrę w nową erę.

Miał przeprowadzić rewolucję i pożegnać zawodników z tzw. „Golden Generation 2006”, czyli drużyny, która zdołała wyjść z grupy na mistrzostwach świata w Niemczech i nie była wcale daleka od odpalenia w 1/8 finału późniejszych triumfatorów turnieju – Włochów. Nie da się zapomnieć tamtych obrazków – czerwonej kartki dla Materazziego w 50. minucie i poważnych tarapatów Azzurrich. Triumf dał im dopiero w doliczonym czasie gry Francesco Totti, wykorzystując rzut karny.

Postecoglou znów poradził sobie bardzo dobrze. Na mundialu w Brazylii jego zespół furory nie zrobił. Przegrał wszystkie trzy mecze grupowe i musiał wracać do domu, ale mimo wszystko zaprezentował się całkiem solidnie. W Australii panowało wówczas przekonanie, że niedługo pojawi się kolejna „Złota Generacja”, być może już na turnieju w Rosji. Jednak zanim Socceroos pojechali na kolejne mistrzostwa świata osiągnęli inny historyczny sukces – po raz pierwszy triumfowali w Pucharze Azji.

A więc znów – Postecoglou odniósł kolejny wielki sukces z kolejną drużyną. A to przecież nie koniec, bo za sukces należy także uznać sam awans na mundial w Rosji. Jednak w tamtym okresie rozpoczął się lekki kryzys. Reprezentacja Australii nie grała już tak efektownie, a selekcjonerowi nie było łatwo to zmienić, ponieważ jak to selekcjoner, musiał korzystać z określonej grupy zawodników. Mało kto to wtedy rozumiał. Na Postecoglou spadła wówczas ogromna krytyka, wszyscy spodziewali się kompromitacji na mistrzostwach świata. Skończyło się na tym, że trener postanowił rzucić to wszystko i wyjechać do… Japonii.

Wyznawca kościoła Guardioli

Po dość burzliwym rozstaniu z australijską kadrą Postecoglou chciał wyjechać z kraju i to najlepiej jak najdalej się tylko da. Nie musiał długo czekać, bo już po zaledwie kilku miesiącach odezwał się nie byle kto, bo przedstawiciele City Football Group. Były selekcjoner reprezentacji Australii dostał ofertę poprowadzenia klubu z tej samej stajni co Manchester City – Yokohama F. Marinos. Japoński klub był wówczas w małym kryzysie, a więc znów Postecoglou dostał misję budowania wszystkiego na nowo.

To zadanie okazało się dla niego najtrudniejszym ze wszystkich dotychczasowych, a pierwszy sezon zakończył się niemal katastrofą. Postecoglou konsekwentnie, jak zawsze, był wierny swojej filozofii, więc nakazywał swoim piłkarzom grać tak ofensywnie, jak tylko się da. Problem w tym, że tym razem miał zbyt słabych zawodników. Jego zespół może i miał drugi najlepszy wynik w lidze pod względem strzelonych bramek, ale był także w czołówce straconych, co zaowocowało dopiero 12. miejscem na koniec sezonu. Choć z drugiej strony Yokohama uniknęła gry w barażach tylko i wyłącznie właśnie dzięki lepszemu bilansowi bramkowemu. W tym pierwszym sezonie Postecoglou poprowadził też swoją drużynę do finału Pucharu J-League, w którym poniósł jednak porażkę. Ale to właśnie prawdopodobnie wynik w tych rozgrywkach pozwolił uniknąć zwolnienia nowemu trenerowi.

Po pierwszym sezonie w Japonii Postecoglou otrzymał kuszącą ofertę poprowadzenia reprezentacji Grecji. Był gotów ją przyjąć, ale władze Yokohamy namówiły go na pozostanie i przedłużyły z nim kontrakt. Szybko im się ten ruch opłacił. W drugim sezonie Postecoglou dostosował już wszystko odpowiednio do swojej filozofii i poprowadził Marinos do pierwszego tytułu mistrzowskiego od 15 lat. Został też pierwszym trenerem z Australii, który tego dokonał.

Było to pierwsze i jedyne trofeum, jakie Postecoglou podniósł w Japonii. Ale pomimo tego, jego pobyt w Yokohamie można uznać za bardzo udany. Australijczyk zreformował całkowicie klub, przebudował całkowicie drużynę, zgodnie z tym, czego oczekiwali właściciele. Jak każdy klub ze stajni City Football Group, Marinos również mieli być wierni filozofii Pepa Guardioli i tak rzeczywiście było. Pomysł na grę Postecoglou jest tożsamy z tym katalońskiego geniusza pracującego w Manchesterze, co zresztą przyznał on sam.

– Zarówno City, jak i Yokohama mają tą samą filozofię – powiedział Guardiola po wygranym 3:1 meczu z Yokohamą podczas przedsezonowego tournee po Azji w 2019 roku. Pomimo porażki zespół Postecoglou przez cały mecz nie pozwolił City grać po swojemu i co najbardziej zaskakujące – zdołał wypracować 58-procentowe posiadanie piłki. A tego przeciwko zespołowi Katalończyka nie potrafi zrobić w zasadzie nikt.

Nieznajomy Australijczyk z Japonii

Jak wiadomo, jeżeli jakiegoś trenera zatrudnia akurat City Football Group, nawet w dalekiej Azji, to i tak nie może to być ktoś przypadkowy. Nie może też być przypadkowym ktoś, kto jest chwalony przez Pepa Guardiolę, a jego drużyna ma w bezpośrednim starciu większe posiadanie piłki od Manchesteru City. Niby logiczne, ale jednak kibice Celtiku Glasgow nie kupowali takiego tłumaczenia. Latem 2021 roku klub znalazł się w trudnym momencie, ponieważ po raz pierwszy od lat stracił tytuł mistrzowski i to na rzecz lokalnego rywala – Rangersów. Fani The Bhoys oczekiwali więc rewolucji, ale takiej, którą poprowadzi ktoś z prawdziwego zdarzenia.

A Ange Postecoglou w ich mniemaniu kimś takim zdecydowanie nie był. Oczekiwali raczej kogoś pokroju Eddiego Howe’a, a zamiast niego dostali jakiegoś gościa z Australii, który pracował przed chwilą w Japonii. Faktycznie trochę tak jest, że kibice w Europie żyją w bańce i wszystko, co związane z futbolem poza tym kontynentem i może Ameryką Południową wydaje im się średnio poważne.

Władze Celtiku wyszły jednak z zupełnie innego założenia i po dokładnej analizie całej kariery Postecoglou, zdecydowały o postawieniu właśnie na niego. Ruch ten krytykowany był w zasadzie przez wszystkich kibiców i większość ekspertów. Nawet piłkarze przyznawali później, że kiedy ogłoszono nazwisko nowego menedżera, zastanawiali się kto to w ogóle jest. Australijczyk został brutalnie wyśmiany m.in. przez byłego piłkarza i wielkiego kibica Celtiku Alana Brazila na antenie Talksport, za co ten później musiał przepraszać.

Postecoglou okazał się bowiem absolutnym strzałem w dziesiątkę. Błyskawicznie przeprowadził koniecznie zmiany, w czym się oczywiście specjalizuje, i w ciągu zaledwie kilku miesięcy całkowicie odmienił oblicze Celtiku. Początki miał niespecjalnie obiecujące, bo szybko odpadł z eliminacji Ligi Mistrzów i przegrał pierwsze ligowe spotkanie z Hearts. Na tym się jednak zakończyło. Australijczyk wziął ligę szkocką szturmem już w pierwszym sezonie, zdobył mistrzostwo oraz tytuł menedżera roku. A do tego dołożył jeszcze Puchar Ligi Szkockiej. Jego drużyna grała niezwykle efektownie, zgodnie z filozofią, więc błyskawicznie udało mu się przekonać do siebie trybuny.

Dziś Postecoglou jest uwielbiany w Glasgow. W ciągu dwóch lat pracy z Celtikiem zgarnął niemal wszystkie trofea (oprócz Pucharu Szkocji w pierwszym sezonie). Grał przyjemną dla oka i niezwykle efektowną piłkę, rozwinął wielu zawodników, a także sprowadził kilka perełek z dobrze znanego sobie rynku japońskiego, czym udowodnił, że ma doskonałe oko do zawodników. Wspiął się na najwyższy punkt w swojej karierze, bo po zdobyciu potrójnej korony w minionym sezonie zgłosił się po niego właśnie Tottenham.

Permanentny kryzys

Odkąd pożegnano Mauricio Pochettino, Tottenham jest w permanentnym kryzysie. Wciąż nie wsadził niczego do gabloty, nie osiągnął niczego większego w europejskich pucharach i zaledwie raz zdołał wejść do TOP 4 Premier League. Miał już trzech menedżerów, nie licząc tych tymczasowych, którzy zostawiali po sobie zgliszcza. Daniel Levy nie trafiał zresztą nie tylko z trenerami, ale także z transferami. Z każdym sezonem pudłował coraz bardziej. Ogólnie podejmował dość niezrozumiałe ruchy.

Wydawało się, że po tym, jak nie wyszło z Mourinho, Levy faktycznie będzie chciał przeprowadzić rewolucję z prawdziwego zdarzenia. „Przywrócić tożsamość”, jak to sam nazywał. Latem 2021 roku poszukiwał więc trenera, który mógłby tego dokonać. Saga z tym związana przeciągała się w nieskończoność, bo na rynku nie było zbyt wielu odpowiednich kandydatów. Ostatecznie Anglik postawił na… Nuno Espirito Santo. Wybór był co najmniej zaskakujący i wzbudzający obawy, które później się tylko potwierdziły. Spurs grali niezwykle siermiężnie, zaliczyli fatalny początek sezonu i jeszcze jesienią Portugalczyk wyleciał z roboty. Wtedy trzeba było ratować, co się da, więc postawiono znów na trenera, który w rewolucjach raczej się nie specjalizuje. Kogoś, kto zdecydowanie bardziej stawia na transfery niż na rozwój zawodników, czyli Antonio Conte. Jak można się było domyślić, on również furory nie zrobił i odszedł w nienajlepszej atmosferze, czyli dokładnie tak, jak to ma w zwyczaju.

Teraz wydaje się, że Levy w końcu odważył się podjąć ryzyko i zatrudnić nieoczywistego trenera, który ma potencjał na zrobienie czegoś wielkiego. Problem w tym, że Postecoglou, to wciąż wielka niewiadoma. Niekoniecznie najlepszy wybór. Trener niesprawdzony jeszcze na tym najwyższym poziomie. Umówmy się, że liga szkocka jakkolwiek nie jest bliska geograficznie, to pod każdym innym względem jest bardzo daleka od Premier League. Nie mówiąc już o japońskiej czy australijskiej.

Widać tutaj gołym okiem kilka zagrożeń i kibicom Tottenhamu pozostaje jedynie wierzyć, że Daniel Levy wie na co się pisze. A na dodatek trzeba się uzbroić w cierpliwość. Jak już ustaliliśmy, Postecoglou to trener bezkompromisowy i uparty, wierny swojej filozofii. Będzie chciał więc od razu wprowadzać swoje zmiany tak, żeby piłkarze prezentowali futbol ofensywny. Problem w tym, że wykonawców brak, bo przecież poprzedni trzej trenerzy byli zwolennikami raczej futbolu bardziej zachowawczego. Kadra Spurs jest przygotowana zdecydowanie pod system gry z trójką obrońców, a Postecoglou stosuje wyłącznie ustawienie 4-3-3. Od środkowych pomocników oczekuje tego, żeby grali na fortepianie, a w drugiej linii Tottenhamu są raczej zawodnicy przystosowani do noszenia fortepianu. No może poza Bentancurem, ale ten ma często problemy zdrowotne.

Postecoglou nie jest też najlepszy w europejskie puchary. W pierwszym sezonie w Celtiku szybko odpadł w eliminacjach Ligi Mistrzów, zajął dopiero trzecie miejsce w nie najsilniejszej grupie Ligi Europy, a spadając do Ligi Konferencji dostał łomot 1:5 od Bodo/Glimt. W zeszłym sezonie zagrał w fazie grupowej Ligi Mistrzów jako mistrz Szkocji, ale zdobył w niej tylko dwa punkty i zajął ostatnie miejsce. Na szczęście lub nieszczęście akurat puchary Tottenhamowi w przyszłym sezonie nie grożą, bo zajął dopiero ósme miejsce w lidze, ale nie rokuje to zbyt dobrze na przyszłość.

Nadchodzą chude lata

Jedno jest pewne – Postecoglou przede wszystkim będzie potrzebował czasu. Pokazał już niejednokrotnie, że potrafi budować i osiągać sukcesy, ale do tej pory robił to jednak na znacznie niższym poziomie. Będzie musiał się uczyć na bieżąco, kombinować, próbować, zmieniać, konstruować w zupełnie inny sposób niż do tej pory. Trudno przewidzieć, czy piłkarze kupią jego pomysły i czy złapią z nim odpowiedni kontakt. Australijczyk jest trenerem, którego piłkarze lubią, bo jest świetnym fachowcem i motywatorem, ale nie jest typem „kumpla” jak chociażby Juergen Klopp. Sam wspominał kiedyś, że w życiu nie przeprowadził rozmowy ze swoim piłkarzem, która byłaby dłuższa niż minuta. Nie przekona do siebie zawodników charyzmą, będzie to musiał zrobić swoimi niewątpliwie ciekawymi, ale też ryzykownymi pomysłami.

Kibice Tottenhamu muszą się przygotować na to, że przyszły sezon będzie bardzo trudny, może nawet gorszy niż ten ostatni, a przynajmniej pod względem samych wyników. Raczej trzeba będzie go spisać na straty, szczególnie że pogodził się już z tym prawdopodobnie sam Daniel Levy, który nie zamierza także sięgać głębiej do kieszeni.

Niewątpliwie nadchodzą trudne czasy dla Spurs, ale życie często pokazuje, że czasami trzeba zrobić jeden krok do tyłu, żeby później móc zrobić dwa do przodu.

Czytaj więcej o Premier League:

Fot. Newspix

Urodzony w 1998 roku. Warszawiak z wyboru i zamiłowania, kaliszanin z urodzenia. Wierny kibic potężnego KKS-u Kalisz, który w niedalekiej przyszłości zagra w Ekstraklasie. Brytyjska dusza i fanatyk wyspiarskiego futbolu na każdym poziomie. Nieśmiało spogląda w kierunku polskiej piłki, ale to jednak nie to samo, co chłodny, deszczowy wieczór w Stoke. Nie ogranicza się jednak tylko do futbolu. Charakteryzuje go nieograniczona miłość do boksu i żużla. Sporo podróżuje, a przynajmniej bardzo by chciał. Poza sportem interesuje się w zasadzie wszystkim. Polityka go irytuje, ale i tak wciąż się jej przygląda. Fascynuje go… Polska. Kocha polskie kino, polską literaturę i polską muzykę. Kiedyś napisze powieść – długą, ale nie nudną. I oczywiście z fabułą osadzoną w polskich realiach.

Rozwiń

Najnowsze

MMA

Błyskawiczny finisz w wielkiej walce KSW. Wrzosek rozbił Szpilkę!

Sebastian Warzecha
4
Błyskawiczny finisz w wielkiej walce KSW. Wrzosek rozbił Szpilkę!

Anglia

Ekstraklasa

Szwarga: Nie zgadzam się z tą decyzją. Trudno, żebym przeszedł do porządku dziennego

Damian Popilowski
7
Szwarga: Nie zgadzam się z tą decyzją. Trudno, żebym przeszedł do porządku dziennego
Niemcy

Oficjalnie: Holstein Kiel awansowało do Bundesligi pierwszy raz w historii!

Damian Popilowski
5
Oficjalnie: Holstein Kiel awansowało do Bundesligi pierwszy raz w historii!

Komentarze

7 komentarzy

Loading...