Reklama

Byle nie spaść w przepaść. Bełchatów znów w pierwszej lidze

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

03 czerwca 2015, 09:36 • 5 min czytania 0 komentarzy

Ten przeklęty słonecznik był wszędzie. Najpierw wyróżniałem się na trybunach, niczego w trakcie meczu nie podgryzając, potem widziałem latające ze wszystkich stron ziarenka, niekiedy całe paczki. To kibice Ruchu – kto w Chorzowie nie był, nie zrozumie – dawali upust swojej złości. Oto w doliczonym czasie gry Arboleda powalił Piecha, sędzia nie odgwizdał faulu, a kiedy Lewandowski miał już wybijać piłkę w aut, zobaczył podnoszącego się Piecha i podał Kriwcowi. Natychmiastowy strzał i gol. 1:2.

Byle nie spaść w przepaść. Bełchatów znów w pierwszej lidze

Ten przeklęty słonecznik był wszędzie, sędziowie schodzili do szatni w otoczeniu ochroniarzy. Wtedy Ruch w przedostatniej kolejce przegrał z Lechem, oddając w ostatnich sekundach tytuł do Poznania i samemu oddalając się od europejskich pucharów. Gdyby Piech leżał do końca… Pamiętam, że się wtedy tłumaczył, przepraszał. Przeprosiny i tak przyjęto kilka dni później – Ruch w pucharach zagrał.

***

Bełchatów, pięć lat później. Tutaj też po boisku biega Piech: krzyczy, motywuje, ustawia partnerów. On i Patryk Rachwał – jako ci bardziej doświadczeni, którzy z ligi już spadali – powinni wiedzieć, jak się zachować w walce o utrzymanie. Dla nich to nie jest nowa sytuacja.

Image and video hosting by TinyPic

Reklama

W 90. minucie Prokić nawija Pylypczuka i skutecznie dorzuca na głowę Baranowskiego. 2:1 dla GKS-u. Równe 160 sekund później Pylypczuk odjeżdża Prokiciowi i skutecznie dorzuca na głowę Kapo. 2:2. Piech w meczu, w którym wszystko wymyka się z rąk tuż przed końcowym gwizdkiem, już grał. Tym razem happy endu jednak nie ma: Bełchatów spada z Ekstraklasy.

***

Po raz czwarty spada też Rachwał, nasz ligowy rekordzista. I znów musi się tłumaczyć.

Pokazaliście, że może nie wpisujecie się w ideę tej ligi.
Dlaczego nie? Wydaje mi się, że gra się cały sezon. W pierwszej rundzie pokazaliśmy, że potrafimy grać. A to, co stało się później, jest niewytłumaczalne.

W drugiej połowie gryźliście trawę, walczyliście. Gdybyście zagrali we wcześniejszych meczach, tak jak po przerwie… Można je było lepiej zagrać.
– Całą rundę można było lepiej zagrać.

***

Reklama

– Mójta to tak tego pierwszego gola zajebał, że drugą połowę powinien przesiedzieć w szatni – mówi mi w przerwie jeden z kibiców, przeczuwając, że to jeszcze nie wszystko, na co Mójtę stać (potem zawala też drugiego gola). – Jak spadniemy, to do wymiany mamy cały skład. Tutaj nadaje się tylko Trela, dobry jest. Bo Zubas też już nie taki sam, jak przy pierwszym podejściu. A mecz? Zobacz, cheerleaderki mamy fajne, tak jak w Poznaniu. O, spójrz na tę brunetkę.

W międzyczasie trener Kiereś przemawia do zespołu. Zdradzi później, że mówił piłkarzom, że nie widzi na murawie drużyny zdeterminowanej. W tym sezonie GKS, prowadzony również przez Marka Zuba, przegrywał do przerwy jedenaście razy. I jedenaście razy przegrał. Ale tym razem dokonuje zrywu: szybko wyrównuje, Kiereś pięć minut przed końcem wpuszcza ofensywnego piłkarza, zostawia trzech obrońców, pada gol na 2:1. – Już z ławki czuło się, że jesteśmy w Łęcznej, że rozgrywamy tam rundę finałową – opowiadał później trener. – Wystarczyła jednak chwila nieuwagi…

A przecież w Łęcznej, przy takich wynikach, rozstrzygnęłoby się wszystko.

Image and video hosting by TinyPic

***

Wyjazd! Bliżej, podejdź bliżej! Za łatwo, za łatwo! Podejdź! No panie sędzio… Co to było?!

Jako że trybuna prasowa znajduje się blisko ławki trenerskiej, często spoglądałem na Kamila Kieresia. Ale to nie były jego okrzyki. Głos dochodził z trybuny krytej, z miejsca zajmowanego przez… Macieja Bartoszka. Były trener GKS-u co chwila podrywał się z krzesełka, dyrygował i instruował piłkarzy. Początkowo śmiałem się, że Bartoszek wrócił do piłki, bo jedną złapał w ręce po wybiciu Golańskiego. Słysząc jednak jego kolejne krzyki – a głos ma donośny i głośny – byłem skłonny uwierzyć, że zlokalizowałem autora słynnego już hasła „Siadaj na dupie, Kiereś”.

Sam Kiereś patrzył, ochrzaniał (najczęściej Mójtę), patrzył, korygował ustawienie, patrzył, rozkładał ręce, patrzył, aż w końcu zrezygnowany odwracał wzrok. W pierwszej połowie co chwila łapał się też za głowę, rozmyślając pewnie, o co tutaj chodzi. To nie był zespół, który walczy o utrzymanie w Ekstraklasie. To w ogóle nie był zespół. Ale wystarczyło Kieresiowi kilkanaście minut przerwy, by na nowo to uporządkować. Bełchatów rozegrał jedną z lepszych połów w tym roku.

Adrian Basta, z którym widziałem się przed meczem, mówił, że pierwszy gol dla rywala to dla GKS-u praktycznie wyrok. Zaczyna się panika, nerwówka, gra długą piłką i kompletna dezorganizacja. Z Koroną ta pierwsza stracona bramka w końcu zmieniła niewiele. To też drobny sukces Kieresia.

***

– Wielu tych kibiców to pewnie nie będzie. Środek tygodnia, późny wieczór. Nie wiem, czy oni jeszcze wierzą – mówił jeden z piłkarzy.

Image and video hosting by TinyPic

Klub podaje: ponad dwa i pół tysiąca widzów. Wiele wolnych krzesełek, a na trybunie za bramką, która najgłośniej dopinguje, miejsca wypełnione może w jednej czwartej. W Bełchatowie to jednak normalny obraz. Jest pewne grono ludzi, którzy mają ten GKS w sercu i regularnie chodzą na stadion. Ale to, że mecz z Koroną był meczem o wszystko, nikogo więcej nie przekonało. Zresztą, nie ma się co oszukiwać: to nie jest piłkarskie miasto. Tutaj wygrywa siatkówka.

Na trybunach też wygrywała Korona. To kibice gości byli w wielu momentach głośniejsi, to oni stworzyli lepszą oprawę i śpiewali „Gramy u siebie”. A GKS wspierany był przez tych zlokalizowanych za bramką i przez niewielką grupę dzieciaków z drugiej strony. Trochę śpiewali, trochę uderzali w bębny, ale to jedynie fajna forma marketingu i promocji. Jako dodatek dostali wojnę słowną i wyzwiska z obu stron.

Image and video hosting by TinyPic
***

– To jest jakiś koszmar. Teraz, jak my spadamy, to już zostaje tylko czwarta liga. Pierwszej ligi tutaj nie będzie – irytowała się w salce konferencyjnej jedna dziewczyna, chyba pracownica klubu. Spoglądając na dziennikarzy, szybko się poprawiła: – Przepraszam. Ja tak tylko żartowałam…

Ale tym emocjom trudno się dziwić. GKS w naprawdę niesamowitych okolicznościach mógł do tego utrzymania się zbliżyć i w równie niesamowitych tę szansę stracił. Trener Kiereś też był mocno podłamany. – Z tej perspektywy, najlepiej byłoby nie wracać na ławkę i nie brać na siebie tego ciężaru. Zostałem jednak zapytany, czy podejmę się próby ratowania klubu w czterech ostatnich kolejkach, i uznałem, że przy pewnych ruchach kadrowych będzie to możliwe. Pewnie, wygodnie byłoby nie wracać na ławkę. Dziś jednak muszę przyjąć ten spadek na klatę. Trudno mi powiedzieć, co będzie dalej z GKS-em. Ja też przez trzy lata włożyłem wiele sił, by klub nie przestał istnieć. Zależało mi na klubie i zależy nadal. Nie chciałbym, żebyśmy przepadli w pierwszoligowej otchłani.

Dziś nikt jednak nie jest w stanie tego obiecać.

PIOTR TOMASIK

Najnowsze

Weszło Extra

Komentarze

0 komentarzy

Loading...