Reklama

Trela: Historia na naszych oczach. Mistrzowski wyczyn Papszuna

Michał Trela

Autor:Michał Trela

09 maja 2023, 07:53 • 7 min czytania 93 komentarzy

W dziejach futbolu bardzo rzadko zdarzały się kluby, które zdobywały tytuł najlepszych w kraju, mając za sobą przeszłość na czwartym poziomie rozgrywkowym. Nawet w nielicznych przypadkach udanej wędrówki z dołu na szczyt, zwykle w którymś momencie trener nie nadążał za tempem rozwoju organizacji albo organizacja za tempem rozwoju trenera. Sytuację, w której ten sam trener robi z III-ligowca mistrza kraju, można porównać chyba jedynie z Guy Roux i Auxerre. W Ekstraklasie wydarzyły się właśnie wyjątkowe rzeczy.

Trela: Historia na naszych oczach. Mistrzowski wyczyn Papszuna

Marek Papszun mógłby czasem być sympatyczniejszy. Chyba nie jest najłatwiejszy we współpracy. Zdecydowanie za dużo energii poświęca sędziom. Jego doskakiwanie do Kosty Runjaica w finale Pucharu Polski miało w sobie coś z wiejskiej remizy. Nie stawia na młodzież. Nie wprowadził zespołu do fazy grupowej europejskich pucharów. Nie zbudował zespołu grającego z polotem i rozmachem. I tak, mnie też nie podoba się sposób, w jaki zakrzywia daszki swoich czapeczek.

Ale trzeba oddzielić wizerunek danej postaci, osobiste antypatie i własne rozczarowania, od twardych faktów. A te mówią, że zdobycie przez niego mistrzostwa Polski z Rakowem to wyczyn, który trudno porównać do jakiegokolwiek w… historii futbolu.

Tak, w historii futbolu.

Zwykle, gdy mówi się o czymś niezwykłym, co dzieje się w Ekstraklasie, trzeba natychmiast dodać frazy-klucze, świadczące o tym, że nie straciło się kontaktu z rzeczywistością. Są więc te wszystkie pochwały okraszone formułkami typu: „jak na polskie warunki”, „zachowując proporcje”, „w odpowiedniej skali”. Strach powiedzieć, że w Ekstraklasie wydarzyło się coś po prostu niezwykłego, co rzadko się zdarza gdziekolwiek i w każdym miejscu byłoby traktowane jako niezwykłe. A tak jest właśnie ze zdobyciem przez Papszuna mistrzostwa Polski.

Reklama

To historia skrajnie nietypowa w całym futbolu.

BŁYSKAWICZNY SKOK W GÓRĘ

Szybko przyzwyczailiśmy się do obecności Rakowa w czołówce Ekstraklasy, przez co niektórzy zaczęli przykładać do niego taką samą miarę jak do Legii Warszawa czy Lecha Poznań. To jednak wciąż jest Raków Częstochowa. Gdy w 2015 roku Piotr Malinowski opuszczał ekstraklasowe Podbeskidzie, wracając do rodzinnej Częstochowy, traktowano to, jak, zachowując proporcje (ha!), przeprowadzkę Łukasza Piszczka do Goczałkowic. Zmęczony grą na wysokim poziomie piłkarz wraca jeszcze pokopać w rodzinnych stronach. Ledwie osiem lat temu Podbeskidzie Bielsko-Biała, samo przecież niebędące potęgą, miało prawo o Rakowie tak myśleć. Grało dwie ligi wyżej, miało na koncie więcej sezonów w Ekstraklasie.

Osiem lat później naprawdę można gdzieniegdzie przeczytać, że Marek Papszun został obnażony, bo po paru próbach w końcu przegrał z Legią, nie zdobył z Rakowem trzeciego Pucharu Polski z rzędu, nie wszedł do pucharów i nie zawsze grał efektownie. Marek Papszun, były nauczyciel WF-u i historii, wyjęty z Legionovii. Zdobył tylko mistrzostwo Polski, ale nie pograł w pucharach.

PŁYNNY ŚWIAT POLSKIEJ PIŁKI

To przechodzenie do porządku dziennego nad mistrzostwem Rakowa to oczywiście pokłosie tego, że polska piłka przyzwyczaiła nas do płaskich hierarchii i ciągłej fluktuacji. Jeśli za chwilę spadnie z ligi Śląsk Wrocław, Piast Gliwice wskoczy do CZWÓRKI najdłużej nieprzerwanie grających w Ekstraklasie klubów. Rozsypała się Wisła Kraków. Trofea zdobywały nagle Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski i Amica Wronki. Zawisza Bydgoszcz prawie nie istniał, potem nagle grał w pucharach, by potem znowu prawie nie istnieć. Raptem 30-letni kibice każdego, poza Legią, uczestnika Ekstraklasy, swobodnie pamiętają z niższych lig. Możemy więc wzruszać ramionami, gdy ktoś w sześć lat dojdzie z III ligi do mistrzostwa Polski.

NIEDOSTĘPNE MISTRZOSTWO

Jest jednak poważna różnica pomiędzy Rakowem a większością klubów, które nagle znalazły się w okolicach szczytu: większość z tych klubów nie zdobyła mistrzostwa. Dyskobolia, Jagiellonia, GKS Bełchatów, GKS Katowice były blisko, ale były tylko wicemistrzami. Przez blisko sto lat istnienia ligi, mieliśmy tylko 19 mistrzów. Czasem, z dzisiejszej perspektywy, bardzo egzotycznych, jak Garbarnia Kraków, Pogoń Lwów czy Szombierki Bytom. Lecz w XXI wieku sam szczyt był bardzo niedostępny. 19 tytułów w ostatnich 23 sezonach rozdzieliły między siebie Legia, Lech i Wisła. Po jednym przypadły Zagłębiu Lubin, Śląskowi Wrocław, Piastowi Gliwice i teraz Rakowowi. Samo to, że mistrzostwo zdobył ktoś inny niż Legia lub Lech zdarza się w Polsce naprawdę rzadko.

Reklama

IV-LIGOWCY NA SZCZYCIE

Jeszcze rzadziej zdarza się, by po tytuł sięgnął klub, który grał wcześniej na czwartym poziomie rozgrywkowym. Taką przeszłość poza Rakowem miały jedynie Widzew Łódź, gdy z początkiem lat 70. zaczynał wędrówkę ku wielkości oraz Piast, kiedy odbudowywał się pod koniec XX wieku. Mistrzów, którzy szli z trzeciego poziomu, też wielu nie było. Szybciej niż Raków z trzeciego szczebla do tytułu mistrzowskiego przebiły się w historii polskiej piłki jedynie Stal Mielec (1969-1973) i Górnik Zabrze (1953-1957). Nawet u nas tego typu historie nie rodzą się więc na kamieniu.

BETONOWE EUROPEJSKIE HIERARCHIE

W Europie są tak naprawdę jeszcze rzadsze, bo tam hierarchie są bardziej zabetonowane. We Włoszech przez 20 lat tytułu nie mógł zdobyć nikt spoza tercetu Inter-Milan-Juventus, a jeśli ktoś przełamywał ich dominację, to inne wielkie firmy, jak Napoli, Roma czy Lazio. W Anglii tylko pojedynczy przyszli mistrzowie mieli przeszłość III-ligową. Tak było choćby z Leicester City, Manchesterem City czy Blackburn Rovers. W Niemczech dotąd jedynie VfL Wolfsburg zdołał przebić się z trzeciej ligi do mistrzostwa.

TRUDNY OSTATNI KROK

Tego typu wędrówki, nawet rozłożone na kilkanaście lat, to w świecie futbolu rzadkość. Dobrze widać to choćby po przypadku RB Lipsk, który z pieniędzmi Red Bulla bardzo szybko przebił się z piątej ligi do pułapu wicemistrzostwa. Ostatniego kroku nie jest jednak w stanie postawić już od kilku lat. Zawsze gdzieś na końcu stoi przeszkoda nie do przebicia. Jakiś wielki arystokrata, który potęgę budował przez dekady. I nie jest to specyfika wyłącznie pięciu najsilniejszych lig świata. W Chorwacji przy Dinamie Zagrzeb, w Serbii przy Crvenej Zveździe i Partizanie Belgrad, w Holandii przy PSV Eindhoven, Ajaksie Amsterdam i Feyenoordzie czy w Portugalii z jej wielką trójką też bardzo trudno napisać historię taką jak ta Rakowa.

WSPÓLNE TEMPO ROZWOJU

Jeśli jednak nawet komuś już udaje się zbudować bardzo silny klub, który przeskoczyłby o dwa poziomy i został mistrzem, zwykle trener nie nadąża za rozwojem organizacji. Szkoleniowcy dobrzy do rozniesienia trzeciej ligi okazują się za słabi, by utrzymać się w drugiej. Wpadają w kryzysy. Albo po drodze zostaną wyrwani przez kogoś silniejszego. Nawet Lipsk, który maszerował szybko, zmieniał po drodze kilka razy. Zupełnie inni trenerzy prowadzili Leicester, Wolfsburg czy Manchester City, a inni wznosili z nimi trofea. Czasem działa to też w drugą stronę: trenerzy okazują się na tyle zdolni, że nie nadąży za nimi organizacja. Juergen Klopp i Thomas Tuchel wydawali się fantastycznie utalentowani, ale nie doprowadzili FSV Mainz do mistrzostwa. Musieli odejść do klubów zdolnych zdobywać trofea, by zacząć je zdobywać. Podobnie Julian Nagelsmann z Hoffenheim czy Maurizio Sarri z Empoli. Mniejsze kluby służyły im za miejsce do pokazania talentów, a nie do napełniania gablot.

JAK GUY ROUX W AUXERRE

Dlatego pod tym względem historia Papszuna z Rakowem jest niepowtarzalna. Nigdy w dziejach polskiej piłki nie było trenera, który tak mocno podniósłby poziom tego samego zespołu od pierwszego dnia jego pracy do ostatniego. W dziejach europejskiego futbolu analogiczną sytuację można dostrzec chyba jedynie u Guy Rouxa, który prowadził AJ Auxerre z niższych lig do mistrzostwa Francji. Wprawdzie ta wędrówka zajęła mu ćwierć wieku, ale ostatecznie zrobił to, co Papszun: III-ligowca zamienił w mistrza kraju. Ewentualnie można sięgnąć po przykład Briana Clougha, czyli innej trenerskiej legendy, który Nottingham Forest doprowadził z dołu tabeli II ligi angielskiej do Pucharu Europy. Ale to już przypadek przeniesienia sukcesów krajowych na arenę międzynarodową. Znamienne zresztą, że aby doszukać się podobnych wzlotów z tym samym klubem, trzeba sięgnąć aż tak głęboko.

HISTORIA NA NASZYCH OCZACH

Przy wszystkich zarzutach, słusznych i niesłusznych, wobec tego trenera, warto więc mieć świadomość, że ma się przed oczami wydarzenie historyczne, za które należy mu się dozgonny szacunek. Nawet gdyby miał przegrać już wszystkie finały Puchary Polski w życiu i nigdy nie wprowadzić żadnego zespołu do fazy grupowej europejskich pucharów. Mając jakieś zarzuty, że jako trener Rakowa nie zrobił jeszcze więcej, warto cały czas pamiętać, że zrobił więcej niż ktokolwiek wcześniej. Pewnie nie każdemu, ale może jednak niektórym taka świadomość stępi ostrze krytyki. To jest odpowiedni moment na rozmawianie o tym, co mu wyszło, a nie o tym, co mógł zrobić lepiej.

WIĘCEJ O RAKOWIE:

foto. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

93 komentarzy

Loading...