Prezes Śląska Wrocław w szczerej i autorefleksyjnej (hehe) rozmowie z Canal+ wyliczył szereg powodów, które doprowadziły do miejsca, w którym znalazł się prowadzony przez niego klub (czytaj: nad przepaścią). W kompleksowej i uczciwej (znów, hehe) diagnozie kryzysu wrocławskiego klubu nie znalazła się oczywiście przestrzeń na ewentualne błędy, jakie mógł popełnić sam prezes. I słusznie, bo jak można w ogóle pomyśleć, że Piotr Waśniewski miałby ponosić winę za nadciągającą degradację? Byłoby to niegodziwe, niesprawiedliwe, a wręcz bezczelne.
Łączyć prezesa klubu ze spadkiem? Dajcie spokój. Chyba tylko ktoś skrajnie nieżyczliwy mógłby wygłupić się tak impertynencką myślą. To nie prezes wychodzi na boisko. Nie on ma problemy z trafieniem w metalowy prostokąt. To nie on strzela z połowy do własnej bramki jak Javier Ajenjo Hyjek. Łączenie go z kompromitacjami Śląska, jakie oglądamy co tydzień, jest zwyczajnie nie na miejscu.
Dobrze, że mamy to ustalone już na wstępie.
Waśniewski połączył się przedwczoraj z Canal+ i miał przed sobą trudne zadanie. Musiał wskazać winnych dramatycznej sytuacji, w jakiej znajduje się właśnie Śląsk Wrocław, sprawiając jednocześnie, by nikomu z oglądających nie przeszło przez myśl, że on również może być jednym ze współwinnych. Diagnoza zaprezentowana przez sternika klubu? „Strona sportowa”. Nie wiadomo, co dokładnie oznacza to sformułowanie, ale powtórzył je kilka razy, więc mówimy o czymś naprawdę istotnym. Chcący usłyszeć jakieś konkrety prowadzący zapytali w końcu, czy tę “stronę sportową” oznacza niefortunny dobór trenerów (Śląsk zatrudnia ich trzech – Magierę, Djurdjevicia, Tworka).
Waśniewski na to: – Nie. Byłbym bardzo niesprawiedliwy wobec samych trenerów i zaprzeczyłbym sam sobie wracając do współpracy z Jackiem Magierą.
Bo już zatrudnienie Jacka Magiery niedługo po tym jak się go zwolniło zaprzeczeniem samemu sobie na pewno nie jest, to chyba jasne. Waśniewski nie zwalniał Magiery dlatego, że przestał w niego wierzyć lub dlatego, że go nie cenił. Co to, to nie. Widocznie chciał mu dać urlop (niewykluczone, że w ramach nagrody), by wrócił wypoczęty w momencie, gdy będzie naprawdę niezbędny (jak teraz). Z pewnością tak było, nigdy nie podejrzewalibyśmy prezesa Śląska o to, że przeczy samemu sobie.
Dalej Waśniewski powtarza, że trenerzy to nie problem. Czyli związanie się z Piotrem Tworkiem do czerwca 2024 to również kapitalny ruch (może na niego też jest jakiś plan?). Ivan Djurdjević to samo – prawdziwy strzał w dychę. Nie zdziwimy się, jeśli któryś z nich jeszcze wróci do Śląska (albo obaj). Wrocławianie nie zwalniają trenerów. Wrocławianie wysyłają ich na ławkę rezerwowych, by mieć komfort rotacji.
Waśniewski analizuje dalej: – Patrząc przez pryzmat organizacji klubu sportowego i warunków, w jakich może pracować pierwsza drużyna, nie za bardzo mogę dostrzec przestrzenie, w których byłyby ograniczenia mogące mieć bezpośredni negatywny wpływ na stronę sportową. Jeżeli po stronie organizacji warunków pracy nie możemy doszukać się czegoś bardzo newralgicznego, trzeba szukać po stronie sportowej. Natomiast nie chcę twierdzić jednoznacznie, że to wina trenerów, bo to ogromny skrót myślowy.
I dalej: – Do kogo można mieć pretensje, w sytuacji, w której Śląsk Wrocław osiąga takie a nie inne wyniki przy takich nakładach finansowych? (…) Mam wrażenie, że warunki są odpowiednie do osiągnięcia odpowiedniego wyniku sportowego. Chyba należy doszukiwać się czegoś po stronie stricte sportowej. Wykorzystania potencjału, którym Śląsk dysponuje.
Innymi słowy: organizacja TOP, warunki TOP, Waśniewski TOP.
Śląsk ma stadion – i to duży. Śląsk ma boiska treningowe – i to nierozkopane przez krety. Śląsk płaci piłkarzom – przelewami, nie w reklamówkach. Śląsk ma swoje stroje – domowe i wyjazdowe. Śląsk ma w czym trenować – są dresy, koszulki, piłki, nawet znaczniki treningowe. Śląsk ma trenera i asystentów. Analityka i kierownika. Księgową i portiera. Śląsk dowozi piłkarzy na mecze autokarem.
Na co tu jeszcze narzekać?
Takie kluby – mając boisko, sprzęt i zapewnione dojazdy – nie spadają. Po prostu. Jeśli w historii futbolu zdarzył się taki przypadek, to piszcie w komentarzach.
Piotr Waśniewski w oczywisty sposób zrzuca winę na piłkarzy, zręcznie zapominając o swoim udziale przy pogłębiającej się degrengoladzie. I tak jak nie zamierzamy bronić tego składu węgla i papy, to musimy pamiętać, że sam się nie zatrudnił. Inna sprawa, że Śląsk wcale nie jest tak świetnie zorganizowany, jak próbuje nam wmówić prezes.
Kilka faktów z raportu Deloitte:
- Strata Śląska w sezonie 21/22 wynosiła 20,6 milionów złotych (większą w Ekstraklasie miała tylko Cracovia)
- Śląsk generował w tym samym okresie siódme najwyższe koszty w lidze
- Śląsk przeznaczał 97% (!!!) budżetu na wynagrodzenia
- Jeden punkt Śląska Wrocław kosztował 1,01 miliona złotych (więcej płaciła tylko Legia, która znalazła się w anomalnym kryzysie)
- Osiągnął dopiero dziesiąte miejsce w lidze, jeśli chodzi o wysokość przychodów (łącznie: 32,8 miliona złotych). Stało się to mimo ogromnego wsparcia miasta (podniesienie kapitału o 13 milionów złotych) i wpływów za europejskie puchary (4,5 milionów złotych).
Świetnie zorganizowany klub? Winna strona sportowa?
Jest tu pole do polemiki, delikatnie sprawy ujmując. Zresztą, o czym my mówimy, skoro przed kluczowymi meczami sezonu, meczami o życie, Jacek Magiera żali się, że ma do dyspozycji czternastu piłkarzy. To naprawdę odpowiednie warunki do osiągnięcia zadowalającego wyniku sportowego?
Sportowo jest dramatycznie.
Organizacyjnie jest dramatycznie.
Tak trzeba postawić sprawę.
Prezes Śląska wcale nie uważa, że wynagrodzenie piłkarzy (przypomnijmy – w zeszłym sezonie 97% przychodów!) jest za wysokie: – Zawsze gdy mówimy o słabszym wyniku sportowym w zestawieniu z wynagrodzeniami zawodników, dość oczywistym jest stwierdzenie, że zawodnicy zarabiają za dużo względem wyników, które osiągają. Dokładnie takie same pensje w przypadku zajmowania wysokiego miejsca w tabeli oznaczają tylko standardowe wynagrodzenie.
Prezes Śląska twierdzi więc, że zarobki zatrudnianych przez niego piłkarzy są OK, a dyskusja bierze się wyłącznie z faktu, że ci zajmują zbyt niskie miejsce w tabeli.
Otóż… Tak, dokładnie tak jest. Ivi Lopez zarabia duże pieniądze, Josue zarabia duże pieniądze, Mikael Ishak zarabia duże pieniądze. Nikt o tym nie mówi, bo to po prostu dobrzy piłkarze i ich gra przekłada się na wysokie miejsce w tabeli.
Za Caye Quintanę Śląsk płaci kilkadziesiąt patyków miesięcznie. Gdyby to policzyć, wyszłoby, że jedno udane kopnięcie piłki tego piłkarza kosztuje wrocławian kilka tysięcy złotych.
Nahuel Leiva… To jakieś żarty.
Cała reszta… Dajmy spokój.
To NORMALNE że ludzie wyciągają zarobki piłkarzy, skoro ci piłkarze są jednocześnie DRODZY i BEZNADZIEJNI.
Jak do remontu łazienki zaprosisz szwagra, a ten krzywo położy płytki, no to trudno, przynajmniej zrobił to za flaszkę, znajdziesz sobie innego fachowca, któremu uczciwie zapłacisz. Ale jeśli fuszerkę odwaliłby specjalista, i to ten z górnej półki oczekiwań finansowych…
No nie będziesz wściekły?
Oczywiście, że będziesz. Identycznie w piłce. Dziad grający za grosze nikogo nie kłuje w oczy, bo zaraz się go odstawi i po problemie. Ale przepłacony dziad, dostający szanse na kredyt, doprowadza kibica do szewskiej pasji. Podobnie gdy sowicie opłacany piłkarz (opłacany przez podatników – podkreślajmy to!) wykazuje się tak nieprofesjonalnym podejściem, że nie potrafi utrzymać normalnej wagi. Erik Exposito zarabia ponad stówkę, ale najwyraźniej to za mało, by wymagać od niego prawidłowego wskaźnika BMI. Ile trzeba mu dać, żeby się dobrze prowadził? Dwie stówki? Trzy stówki? No ludzie kochani, trochę szacunku do samych siebie.
No naprawdę dziwne, że wrocławianie zastanawiają się, na co idą ich pieniądze. Fajnie, że w Śląsku można dobrze zarobić. Gorzej, że nie zarabiają poważni piłkarze, a jakieś przybłędy, które akurat przechodziły z tragarzami. Sam Waśniewski próbuje sprzedać nam jeszcze narrację w stylu „nie jest tak źle, po prostu tracimy gole w końcówkach”. A konkretnie mówi w C+:
– Gdybyśmy zaczęli sobie gdybać i w ostatnich dziesięciu meczach powiedzieli sobie, że traciliśmy bramkę w końcówce, przez co remisowaliśmy albo przegrywaliśmy, to dzisiaj rozmawialibyśmy o 10. czy 11. miejscu w tabeli, a nie walce o utrzymanie.
Skoro Waśniewski sam się podkłada, to mówimy klasyczne „sprawdzam”. Oto dziesięć ostatnich meczów Śląska i minuty, w jakich drużyna traciła bramki…
- Radomiak (0:1): gol w 9. minucie
- Górnik (0:2): gole w 11. i 44. minucie
- Warta (3:1): gole w 11., 29., i 69. minucie
- Piast (0:1): gol w 82. minucie
- Lechia (0:0)
- Stal (1:1): gol w 10. minucie
- Raków (1:4): gole w 36., 49., 55. i 62. minucie
- Cracovia (1:1): gol w 54. minucie
- Lech Poznań (2:1): gol w 88. minucie (ale bez znaczenia, Śląsk wygrał).
- Widzew Łódź (0:1): gol w 90+3 minucie
A więc mamy Piasta (zero punktów zamiast jednego), Zagłębie (zero punktów zamiast jednego) i Lecha (i tak, i tak trzy punkty). Gdyby nie gole w końcówkach, Śląsk miałby 33 punkty, czyli zajmowałby dokładnie to samo miejsce, co teraz (szesnaste, a nie dziesiąte czy jedenaste). Ale, ale! Jeśli do wyliczanki Waśniewskiego dodamy pozostałe mecze z tego sezonu, wyjdzie nam, że Śląsk…
- mógł wygrać wiosną z Koroną (1:1, gol w 87. minucie)
- mógł zremisować jesienią z Radomiakiem (0:2, dwa gole Mauridesa w doliczonym)
- mógł zremisować jesienią z Wisłą Płock i Lechią Gdańsk (dwa gole w końcówkach piłkarzy Śląska).
Gdyby więc odliczyć od bilansu gole strzelane/tracone w końcówkach, Śląsk miałby dziś o jeden punkt więcej, dalej był na szesnastej pozycji, dalej miał niezwykle trudną sytuację przed meczami o utrzymanie.
Dziesiąte-jedenaste miejsce? Kompletnie nie wiemy, po co mamić takimi bajeczkami kibiców, skoro może je zweryfikować każdy posiadacz internetu i to w trzy minuty. Poza tym przypominamy, że w piłkę gra się przez 90 minut (plus to, co doliczy arbiter) i gole strzelone w 90+9 liczą się tak samo jak te z piątej, dziesiątej czy piętnastej minuty. To ŻADEN argument, że Śląsk traci gole w końcówkach, bo – jak rozumiemy – prezes klubu chciał pokazać, że jego zespołowi zabrakło szczęścia. Może to nie szczęście, a przygotowanie fizyczne, skoro wrocławscy piłkarze strzelili wiosną tylko trzy gole w ostatnich dwóch kwadransach. Potwierdza to statystyka z całego sezonu. Tylko jeden zespół strzelił mniej bramek po 60. minucie (Miedź Legnica – sześć; Śląsk ma łącznie dziewięć). Wrocławianie są też w czołówce drużyn, które najczęściej tracą bramki po godzinie gry (mają ich 17, czyli tyle co Widzew, Lechia i Jagiellonia, więcej mają tylko Wisła Płock – 18; Zagłębie – 20).
Ech, szkoda słów.
Kilka argumentów podanych przez Waśniewskiego można byłoby uznać za całkiem trafione. Ale nie w sytuacji, kiedy prezes Śląska rzuca ochoczo tezami, oskarżeniami, sugestiami, zapominając jednocześnie o takim słowie jak AUTOREFLEKSJA. Organizacja Śląska to jakiś absurd. Piłkarze są dramatycznie przepłaceni. Sytuacja trenerów to komedia. Związki klubu z miastem są iście patologiczne. Wyniki sportowe to dramat. Spada nie tylko pierwszy Śląsk, ale również rezerwy i drużyna CLJ. Klub rozkłada się na każdym poziomie.
A prezes…
Wiadomo, że nikt nie chce podpisać się pod nadciągającym spadkiem, sam Waśniewski ma w klubie spore zasługi, a kilka postaci znacznie mocniej zapracowało na degradację niż prezes mistrza Polski z 2012 roku. Mimo to nie rozumiemy fikołków, które prezentuje w telewizji.
To naprawdę łebski gość, rozsądny, który zna się na robocie. Chcemy nieśmiało zasugerować, że nawet i on powinien uderzyć się w pierś. Po prostu wypada. Bo jeszcze uwierzymy, że Śląsk to naprawdę cudownie zorganizowana firma, spadająca z ligi przez słabych piłkarzy, którzy zatrudnili się sami.
WIĘCEJ O ŚLĄSKU WROCŁAW:
- Erik zawodowiec. A może przytył, bo regularnie najada się wstydu?
- Trela: Sezon po linii najmniejszego oporu. Jak Śląsk pracował na nadciągającą katastrofę
- Śląsk Wrocław – skompromitowany cyrk udający klub piłkarski
Fot. FotoPyK