Reklama

Runjaic i ważne mecze – wielka, nieszczęśliwa miłość

Mateusz Janiak

Autor:Mateusz Janiak

01 kwietnia 2023, 07:48 • 8 min czytania 4 komentarze

Być albo nie być – oto jest pytanie! Jako trener Pogoni Szczecin Kosta Runjaic wybierał drugi wariant i w meczach o wszystko, które decydowały o losach sezonu, po prostu z kretesem przegrywał. Dzisiaj pierwszy raz przyjdzie mu udzielić odpowiedzi jako szkoleniowiec Legii Warszawa, bo porażka z Rakowem Częstochowa ograniczy do absolutnego minimum szanse na mistrzostwo Polski. Wte albo wewte.

Runjaic i ważne mecze – wielka, nieszczęśliwa miłość

Runjaic błyskawicznie zrobił porządek przy Łazienkowskiej 3. Legia jako jedyna potrafiła podjąć próbę dotrzymania kroku ekipie spod Jasnej Góry. W tym momencie nie poniosła porażki od piętnastu meczów. W 2023 roku punktuje identycznie jak Raków (po 20 w ośmiu spotkaniach). Co prawda i tak traci do niego aż dziewięć punktów, ale trudno nie tłumaczyć tego przede wszystkim niesamowitą siłą zespołu Marka Papszuna. Dorobek drużyny z Warszawy – 52 – w czterech z ostatnich pięciu sezonów na tym etapie dawałby samodzielną pozycję lidera.

Słowem – to nie Legia za Runjaica jest słaba, a obecny Raków niezwykle silny jak na warunki Ekstraklasy.

Z tego powodu losy tytułu są praktycznie przesądzone. Jak wyliczył Piotr Klimek, ekipa z Częstochowy wygra ligę na 99,3%, a prawdopodobieństwo, że osiągnie to zespół ze stolicy, to 0,7%. Cała reszta stawki już się nie liczy, tylko w Warszawie mogą się jeszcze łudzić, że zdarzy się cud. Tyle że by chociaż podtrzymać te złudzenia, trzeba dzisiaj pokonać lidera. Oczywiście sześć punktów to wciąż dystans piekielnie trudny do nadrobienia (bo to tak naprawdę siedem, jako że po jesiennym 0:4 prawdopodobnie bilans bezpośrednich spotkań będzie miał po swojej stronie Raków), ale zdecydowanie łatwiejsze niż dwanaście (czyli faktycznie trzynaście).

Reklama

Niestety dla Legii – do tej pory w Polsce w takich okolicznościach Runjaic pękał.

Kosta Runjaic i ważne mecze

Runjaic miał gigantyczny wkład w rozwój Pogoni. Od sensacyjnego utrzymania w Ekstraklasie w 2018 roku po podium w dwóch ostatnich sezonach na stanowisku, czego nigdy wcześniej granatowo-bordowi nie osiągnęli. Ale ze szczecińskiej perspektywy zawiódł, kiedy Portowcy byli najsilniejsi, a do miana symboli urosły trzy porażki – z Legią (2:4) przy Łazienkowskiej 3 w kwietniu 2021 oraz z Lechem Poznań (0:3) i Rakowem (1:2), obie poniesione w Szczecinie wiosną 2022.

Z tamtego zespołu jeden zawodnik mógłby powalczyć o podstawowy skład u nas. Jeden. Dominik Nagy. Reszta byłaby rezerwowymi – mniej więcej to usłyszeli piłkarze Pogoni od Runjaica na odprawie przed rywalizacją z Legią w listopadzie 2018. To był początek leczenia z kompleksu drużyny z Warszawy.

Skutecznego, bo w kwietniu 2021 Portowcy przystępowali do meczu z serią pięciu spotkań bez porażki z przeciwnikami ze stolicy, w co wliczały się trzy zwycięstwa z rzędu, z czego przy Ł3 udało się to po 36 latach przerwy. Tak, tak, Runjaic był pierwszym trenerem od Eugeniusza Ksola, który poprowadził Pogoń do wygranej w Warszawie. Poprzednio przed Niemcem granatowo-bordowi triumfowali na terenie Legii za stanu wojennego…

Dlatego choć tamta wiosna generalnie nie układała się dobrze (trzy porażki w ośmiu kolejkach), w Szczecinie mieli prawo wierzyć, że przy Ł3 nie będzie źle. Co prawda zespół Czesława Michniewicza był w zdecydowanie lepszej formie, ale przecież Runjaic pokazał, że Legia mu niestraszna. Że jego piłkarze faktycznie uwierzyli w „nothing special” – jak im powtarzał o stołecznej drużynie. Że wybiegną na boisko bez strachu, a przecież do odważnych świat należy! A gdyby Portowcy odnieśli zwycięstwo, strata zmalałaby do czterech punktów i w takiej sytuacji wszystko jeszcze mogłoby się zdarzyć.

Reklama

Ale nie mogło. Mecz w zasadzie rozstrzygnął się po 29 minutach. Tyle gospodarze potrzebowali do wbicia czterech goli.

Po Runjaicu emocje widać z daleka. Nie dusi ich w sobie, nie zachowuje kamiennej twarzy, nie umie udawać. W normalnych okolicznościach w sytuacjach stresowych wyładowywał napięcie na otoczeniu, a przy spotkaniu o dużej randze, kiedy napięcie stawało się jeszcze wyższe niż normalnie, stres Niemca objawiał się przy ustalaniu składu. I tak na Legię nagle, po dziewiętnastu meczach w rezerwie lub poza kadrą, zdecydował się posłać do ataku 33-letniego Adama Frączczaka.

Owszem, kapitana, ale też zawodnika, który po operacji usunięcia zmiany w przysadce mózgowej miał wielkie problemy z kontuzjami. Do tamtej rywalizacji za sprawą kłopotów zdrowotnych opuścił siedem kolejek w ogóle, a pięciokrotnie przesiedział spotkanie na ławce. O tym, jak bardzo kombinował Runjaic dobitnie świadczy, że poprzednio w wyjściowej jedenastce Frączczak znalazł się sześć miesięcy i 20 dni wcześniej, a później nie stało się to już nigdy. To był pożegnalny występ kapitana w podstawowym składzie Pogoni (i nawet zdobył bramkę, tyle że przy 0:4).

Jednak jeszcze bardziej bolesne dla kibiców Portowców były ciosy otrzymane od Lecha i Rakowa.

Nawigacja padła, kurs zgubiony

Luty 2022. Pogoń weszła w wiosnę najżwawiej w historii – nigdy wcześniej w pierwszych trzech kolejkach drugiej rundy Ekstraklasy Portowcy nie wygrali trzy razy. Co więcej, najbliższy rywal – Lech – zaczął źle. Cztery punkty na dziewięć możliwych do zdobycia sprawiły, że ekipa ze Szczecina wyprzedziła zespół z Poznania w tabeli o punkt.

Nic dziwnego, że zainteresowanie wydarzeniem było ogromne. W stolicy Pomorza Zachodniego zjawił się choćby kibic z Norwegii, który przyleciał do ojczyzny w ciemno, bez kupionego biletu i liczył, że w ostatniej chwili uda mu się nabyć wejściówkę. Za tę przyjemność był gotów wyłożyć nawet tysiąc złotych, czyli kilkakrotnie przepłacić. Ale przecież wspomnienia mogłyby być bezcenne. Mogłyby…

Obieramy kurs na mistrza – oprawę z takim przekazem przygotowali miejscowi ultrasi. Żeby nie było wątpliwości – Szczecin chciał mistrzostwa. Ale w drużynie Runjaica coś poszło nie tak z nawigacją i skończyło się 0:3. Trzy ciosy w sześć minut i nie było czego zbierać.

Runjaic znów nie potrafił zdjąć presji z zawodników i ponownie wydziwiał ze składem. Po pierwsze, uparł się na Konstantinosa Triantafyllopoulosa w środku obrony. Grek jeszcze w trakcie obozu w Belek nabawił się urazu kolana, operację i rehabilitację przeszedł w ojczyźnie, pierwszy raz ponownie z kolegami ćwiczył we wtorek, a mimo to znalazł się w wyjściowej jedenastce. Fakt, szkoleniowiec miał kłopot ze stoperami – Benedikt Zech i Mariusz Malec leczyli kontuzje, tylko Igor Łasicki nie narzekał na nic, ale jednocześnie miał inną opcję – bocznego defensora Jakuba Bartkowskiego. To on dokończył w centrum obrony spotkanie poprzedzające potyczkę z Kolejorzem – ze Stalą w Mielcu – i nie zawiódł. Sami piłkarze spodziewali się, że właśnie „Malina” zagra z Łasickim, skoro Triantafyllopoulosa nie było z nimi od miesiąca, a jednak Runjaic wybrał Greka.

Skończyło się tak, że Triantafyllopoulos nie upilnował Dawida Kownackiego i ten zdobył bramkę na 2:0. Co zrobił po wszystkim niemiecki trener? Podziękował Grekowi w szatni przy wszystkich, że ten chciał wystąpić po takiej przerwie i – naturalnie – sam się do błędu nie przyznał.

Po drugie, po słabej – choć zakończonej bezbramkowym remisem – pierwszej połowie nagle uznał, że skoro jego zespół nie stwarza zagrożenia w okolicach szesnastki przyjezdnych, należy zdjąć napastnika i zastąpić go skrzydłowym. Logiczne, prawda? W końcu gdy nie idzie obrońcy, to każdy racjonalnie myślący szkoleniowiec również w jego miejsce posyła w bój piłkarza z drugiej linii. Normalka…

Cóż, jak pomyślał, tak zrobił i Michałem Kucharczykiem zastąpił Lukę Zahovicia. Pal licho, że prawdopodobnie wyłącznie według Runjaica „Kuchy” dawał radę jako dziewiątka i – szok i niedowierzanie – nic nie wniósł do gry granatowo-bordowych.

Niczego bym nie zmienił!

Wreszcie Raków. Mimo lutowej porażki z Lechem tak się to wszystko ułożyło, że kiedy goście z Częstochowy zameldowali się przy Twardowskiego w trzecią środę kwietnia, jeszcze wszystko się mogło zdarzyć, bo całe podium miało po 59 punktów.

Wystarczyło rzucić okiem na wyjściową jedenastkę Portowców, by wiedzieć, że coś się dzieje. Na szpicy Kucharczyk. W zwyczajnych okolicznościach to się nie zdarzało. Uwaga – w całym sezonie „Kuchy” wystąpił w ataku od początku meczu dwukrotnie. Tak, dwa razy przeciwko ekipie z Częstochowy. Bilans? Zero zdobytych bramek, zero zanotowanych asyst.

Podczas spotkania zmienił go inny skrzydłowy – Jean Carlos Silva, a Kucharczyk kończył na… lewej obronie. A skoro o bokach defensywy mowa, nie wolno pominąć Benedikta Zecha na prawej flance. Nominalny stoper nie chciał tam wystąpić, bo nie czuł się pewnie po pauzie spowodowanej kontuzją, ale Runjaic się uparł i posadził swojego „żołnierza” – Bartkowskiego.

Efekt? Zech zawalił przy golu Iviego Lopeza na 2:1, za co zebrał burę od Niemca w szatni. Że tak się lider nie zachowuje! Aha, a Bartkowski w całej rundzie wiosennej w podstawowym składzie nie znalazł się tylko raz. Tamtego dnia.

Myślę, że nie musimy za dużo filozofować – oburzał się jeszcze Runjaic zapytany o decyzje personalne.

Kibice żałowali, że chodziło mu tylko o pismaków i fanów, a nie samego siebie…

A że Raków przyjechał bez pauzującego za kartki Patryka Kuna i z kilkoma zawodnikami chorymi lub kontuzjowanymi?

Nieważne. Wszystko Runjaic zrobił dobrze, a w każdym razie tak uważał.

Niczego nie żałuję i niczego bym nie zmienił – butnie komentował przegraną.

A przecież do tego hat tricka można dodać również finisz z Kaiserslautern. Sezon 2014/15, cztery kolejki do końca, Czerwone Diabły są wiceliderami 2. Bundesligi, z czterema punktami przewagi nad czwartym Darmstadt.

Skończyło się dramatycznie – Kaiserslautern dostało wciry z Darmstadt (2:3), następnie zebrało wpierdziel od spadkowicza Sankt Pauli (0:2), z drugą relegowaną ekipą Erzgerbirge Aue podzieliło się punktami (0:0), a na koniec to samo zrobiło z Ingolstadt (1:1). Awans przepadł, nawet poprzez baraże.

Może skrzydłowy do ataku?

Czy to znaczy, że Runjaic przed ważnym spotkaniem na pewno wykiwa własny zespół, zamiast przeciwnika? Niekoniecznie. Ludzie się zmieniają, wystarczy przywołać przykład Macieja Skorży, który wyciągnął wnioski z końcówki pobytu w Lechu i krótkiej kadencji w Pogoni.  Nawet porażka z Rakowem nie musi oznaczać, że Niemiec niczego się nie nauczył w Szczecinie. Ale jeśli wymyśli skrzydłowego w ataku, stopera na boku albo wyjmie z szafy rezerwowego… cóż, kibice Legii będą mieli pełne prawdo do niepokoju.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

foto. Newspix

Rocznik 1990. Stargardzianin mieszkający w Warszawie. W latach 2014-22 w Przeglądzie Sportowym. Przede wszystkim Ekstraklasa i Serie A. Lubi kawę, włoskie jedzenie i Gwiezdne Wojny.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

4 komentarze

Loading...