Luty to zazwyczaj nie jest czas, kiedy polskie zespoły zastanawiają się, jak łączyć puchary z ligą – tak rzadko mamy przedstawiciela na umowną wiosnę w Europie, że drugim frontem najwyżej bywa Puchar Polski. A Lech jednak zastanowić się musi, wciąż gra w Lidze Konferencji. Co więcej, ta przygoda ma prawo jeszcze trochę potrwać, w końcu poznaniacy przywieźli naprawdę sensowny wynik z Norwegii. I widać, że John van den Brom o potyczce z Bodo/Glimt myśli niezwykle poważnie, bo dziś wyciągnął z szafy drugi garnitur. Niestety dla niego – taki outfit nie spełnił selekcji.
Jeśli na boisko w pierwszym składzie wychodzi Artur Sobiech, to już wiadomo, że jest grubo i nawet kierowca autobusu może być zapytany, czy przypadkiem nie ma ze sobą korków. Napastnik Lecha w tym sezonie tylko dwukrotnie zaczynał mecz w podstawowy ustawieniu, raz w pucharze, raz w superpucharze, czyli raczej wtedy, kiedy holenderski szkoleniowiec szukał zawodników po kantorkach. W pakiecie dostał Ba Louę i Velde na skrzydłach, też przeważnie rezerwowych, Marchwińskiego za plecami, który gra akurat regularnie, natomiast nie wiadomo dlaczego. I Sousę, który z kolei występuje rzadziej – też trudno powiedzieć dlaczego.
No i wyglądało to średnio, widać było, że podobne ustawienie nie gra ze sobą tydzień w tydzień. Lech w pierwszej połowie się męczył, brakowało mu automatyzmów, płynności, Zagłębie spokojnie mogło wkładać kij w te szprychy. Trzy celne strzały przy trzech strzałach gości na własnym boisku, kiedy rywalem są eksperci od męczenia buły z dołu tabeli – da się chwalić lepszymi statystykami.
Oczywiście – gdyby Velde wykorzystał swoją setkę, gdy miał sam na sam z Dioudisem, mogłoby się to wszystko potoczyć inaczej, ale na tym polega drugi garnitur, prawda? Tu ma dziurę, tam ma zadrapanie, nie bez powodu wisi w szafie.
To, że Lech w takim zestawieniu nie jest specjalnie zgrany, było widać przy kontrach Zagłębia. Słusznie zauważał Sobiech w przerwie, że dało się te akcje zatrzymać wcześniej, ale w Kolejorzu brakowało zdecydowania.
– Myślałem, że ty przerwiesz.
– A ja myślałem, że ty.
Tak mniej więcej mógł się porozumiewać skład, który po prostu nie czuje siebie nawzajem. W efekcie Zagłębie miało prostą drogę do szybkiego ataku i z tego skorzystało za sprawą bramek Kurminowskiego i Łakomego. Trzeba podkreślić: bramek ładnych, bo obaj przymierzyli znakomicie, w zasadzie nie do obrony dla Bednarka. Precyzja, jakość. Aż dziwne, że takich słów można i trzeba używać w kontekście Miedziowych.
Lech odpowiedział jedynie bramką Sobiecha, co pozwoliło widzom na poczucie, że cofnęli się w czasie, natomiast nie dało to Kolejorzowi nawet punktu. Owszem – w drugiej połowie dominacja poznaniaków była absolutna, bo na boisku pojawili się zawodnicy z wyjściowego składu, ale nie przełożyło się to na konkrety. Choć oczywiście powinno: trudno zrozumieć, dlaczego Szymczak z piątego metra wyrównywał rachunki z kibicem w szesnastym rzędzie, zamiast trafić do siatki.
Kolejorz swojego gola miał, natomiast sędzia gp nie uznał, ponieważ dopatrzył się zagrania ręką przez Ishaka. I tu, mili państwo, zaczynają się schody…
Kontrowersja❗ Ishak strzela gola na remis, ale sędzia nie uznaje trafienia… słusznie? 🧐
📺 Ostatnie minuty meczu możecie oglądać w CANAL+ SPORT i CANAL+ online: https://t.co/FfXDXlZC6O pic.twitter.com/4cam5osJ2V
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) February 19, 2023
Wyglądało to tak, jak powyżej, czyli, ha, cholernie trudno się zdecydować. Szwed robi taki ruch, że w pierwszym wrażeniu można pomyśleć, że ręka 100%, ale czy rzeczywiście? Czy to nie jest jednak złudzenie i chłop nie zagrywa mimo wszystko okolicami pachy, nie pomagając sobie nieprzepisowo?
Trzeba poczekać na inne, lepsze ujęcia. Na teraz: ogromny zgryz.
Niemniej ograniczenie powodów porażki Lecha do tej decyzji sędziego byłoby pójściem po linii najmniejszego oporu. Kolejorz, mistrz Polski, reprezentant kraju w Europie, po prostu nie może przegrywać w tym stylu z Zagłębiem, które jest zespołem skrajnie przeciętnym. Niestety – widać było, że nie gra pierwszy skład, ponadto jak już udało się coś wykreować, to skrajnie brakowało skuteczności.
Ten nieuznany gol w starciu z Zagłębiem, które dopiero co nie pierdnęło z Piastem, powinien być didaskaliami, tematem do gadki, jak już tematów brakuje. Urósł zaś do największej rangi.
Tutaj Lech powinien sobie zadać pytanie, dlaczego.
Czytaj więcej o polskim futbolu: