Na boisku Haaland, De Bruyne, Saka, Trossard, a bramkę decydującą zdobywa… Nathan Ake. Ot, taki to był mecz. Jeżeli ktoś oglądał kilka dni temu spotkanie Chelsea z Liverpoolem, to mógł mieć przerażające deja vu. Sporo przepychanek, niedokładności, spowalniania gry, jakby na boisku były zupełnie inne drużyny. Zabrakło też emocji, ale zapewne Pepowi Guardioli nie robi to różnicy. Manchester City triumfował w końcu 1:0 i wywalczył awans do kolejnej rundy. A Arsenal? Też płakał nie będzie, bo w końcu można skupić się w spokoju na walce o mistrzostwo.
Czy w piątkowy wieczór mieliśmy spotkanie dwóch drużyn z grona tych najlepszych na świecie? Zdecydowanie.
Czy w piątkowy wieczór mieliśmy na boisku wirtuozów futbolu? Niewątpliwie.
Czy było to widać? No nie było.
Niestety kibice, którzy zgromadzili się dziś na Etihad Stadium mogą być mocno zawiedzeni. Koniec stycznia, więc nie jest za ciepło, a piłkarze nijak nie mają ochoty cię rozgrzać. Najgorszy z możliwych scenariuszy. Więcej szczęścia mieli ci, którzy zdecydowali się obejrzeć to “widowisko” przed ekranem, choć trudno tu mówić o szczęściu, skoro oczy rozbolały.
Casemiro, Eriksen i Fred. Trio, które odmieniło United
Manchester City – Arsenal 1:0. Kiwior wygrzał ławkę
Polska Ekstraklasa zawsze była pod tym względem wyjątkowa – wyznaczała trendy. Zwykle spotkania na samym szczycie są tak emocjonujące, że trafiają do klasyfikacji najnudniejszych spotkań w całym sezonie. Teraz do tej mody dołączyli Anglicy, choć tym razem spotkanie nie było ligowe, a pucharowe. Manchester City i Arsenal zaledwie kilka razy sprawili, że trybuny podniosły się z krzeseł i to wliczając w to wyjście do toalety w przerwie oraz opuszczenie stadionu po zakończeniu spotkania.
A wydawało się, że będzie zupełnie inaczej, bo w końcu jest to lider i wicelider tabeli Premier League, czyli jakby nie patrzeć, dwie najlepsze drużyny. Niestety jedni i drudzy ewidentnie nie mieli wyjątkowych chęci na awans do 1/8 finału Pucharu Anglii, choć składy wyjściowe niekoniecznie na to wskazywały. Przynajmniej po stronie gospodarzy.
Pep Guardiola posłał na murawę to, co ma najlepsze – może poza bramkarzem Stefanem Ortegą. Mikel Arteta z kolei przeprowadził kilka zmian, na których niestety nie skorzystał Jakub Kiwior. Polak pojawił się w składzie meczowym, ale nie dostał szansy i trudno było się tego spodziewać. W końcu rywal z najwyższej półki, więc łatwo byłoby się spalić na samym starcie.
Kiwior nie powąchał murawy nawet pomimo tego, że defensywa gości nie radziła sobie najlepiej. A w zasadzie jeden jej element – Rob Holding. Anglik w brutalny sposób przekonał się kim jest Erling Haaland i powinien się cieszyć, że zszedł z boiska dopiero w przerwie. Norweski snajper już od pierwszej minuty sprawiał swojemu przeciwnikowi sporo problemów, przez co był kilkukrotnie faulowany spokojnie na żółtą kartkę. Jednak sędzia Paul Tierney robił to, co robi zwykle – skoro faulują, to nie reagował.
Niestety trzeba wskazać arbitra tego spotkania jako jednego z jego głównych bohaterów, choć to nie było dla niego wyjątkowo trudne. Działo się mało, ale to nie znaczy, że nie miał problemów. Mylił się często. Nawet przy prostych do oceny sytuacjach nie dyktował rzutów rożnych czy też dyktował auty w nieodpowiednią stronę. Żółta kartka dla Holdinga dopiero w 42. minucie to jednak największy występek. Na jego szczęście to nie Arsenal awansował dalej, bo w przeciwnym przypadku czekałaby go jeszcze reprymenda od Pepa Guardioli.
Bednarek znów w miejscu, z którego latem chciał odejść za wszelką cenę
Manchester City – Arsenal 1:0. Ake lepszy od Haalanda
Nietaktem byłoby jednak mówienie tylko o antybohaterach, bo piątkowy mecz miał też swojego bohatera pozytywnego – przynajmniej dla City. Został nim Nathan Ake, który potrafił zrobić coś, czego nie potrafił zrobić nawet Erling Haaland, czyli trafić do bramki. I nie – nie zrobił tego głową tak, jak to bywa najczęściej w jego przypadku, a zrobił to dość efektownie. Dostał piłkę niemal na skraju pola karnego i pięknie wkręcił ją po ziemi do bramki bezradnego Matta Turnera.
I to byłoby w zasadzie tyle. Patrząc na przebieg tego spotkania, można było przypuszczać, że jeżeli nie zakończy się ono wynikiem bezbramkowym, to zakończy się zwycięstwem jednej z drużyn po jakimś nieoczywistym trafieniu. I dokładnie tak się stało. Szczęście Pepa Guardioli, że trafiło akurat na jego drużynę.
W Arsenalu widać, że wajcha jest przechylona zdecydowanie na mistrzostwo Anglii, więc dziś nie było widać tego blasku, który widzimy co tydzień na boiskach ligowych. A i tak mało brakowało do sukcesu. Tym razem się nie udało, ale to najważniejsze starcie z Manchesterem City jeszcze przed nimi.
Do zobaczenia 15 lutego na Emirates Stadium.
Manchester City – Arsenal 1:0 (0:0)
Ake 64′
Czytaj więcej o Premier League:
- „Pojawia się Arsenal i wszystko staje się prostsze”. Kulisy transferu Kiwiora
- Kolejna bolesna lekcja Franka Lamparda
- Co ma Laos do Kiwiora? Jak Arsenal znalazł Polaka i kiedy da mu szansę
Fot. Newspix