Kornel Osyra w wieku dwudziestu dziewięciu lat po raz pierwszy ruszył na zagraniczne wojaże. Od tego sezonu jest piłkarzem bułgarskiego Hebaru Pazardżik, który dopiero zaczyna budować swoją pozycję w tamtejszej lidze. Jest o czym opowiadać.
Czego Osyra obawiał się, idąc do Bułgarii? Dlaczego z Władimirem Manczewem współpracuje się lepiej niż z jego włoskim poprzednikiem? Od czego się uwolnił po odejściu z Polski? W czym liga bułgarska jest lepsza od polskiej? W jakim kontekście Bułgaria przypomina mu nasz kraj sprzed dwóch dekad? Bardziej bolał spadek z Miedzią Legnica czy z Podbeskidziem Bielsko-Biała? Dlaczego od razu żegnał się z “Góralami”, gdy dyrektorem sportowym został Łukasz Piworowicz? Zapraszamy.
*
Hebar zajmuje przedostatnie miejsce w tabeli, ale chyba nie jesteś tym zszokowany. Przychodziłeś przecież do beniaminka bułgarskiej ekstraklasy, którego historia na najwyższym szczeblu jest niezwykle skromna.
W praktyce można mówić niemalże o absolutnym beniaminku. Widać, że w klubie wszyscy dopiero uczą się funkcjonowania na najwyższym szczeblu, całego zarządzania. Sytuacja zespołu nie jest za ciekawa, ale doszło do pewnych zmian, mamy nowego trenera i liczymy na poprawę wiosną. W piątek gramy z Wisłą Kraków, będzie można fajnie porównać poziom jednych i drugich, choć wiadomo: to tylko sparing.
Gdzie widzisz pozytywne punkty zaczepienia przed drugą rundą?
W tym, że od tych słabszych ekip raczej nie odstajemy. Pierwszych pięć klubów, zwłaszcza Łudogorec, CSKA Sofia i Lewski, prezentuje się naprawdę dobrze, bardzo ciężko cokolwiek im wyszarpać. Po tym pół roku uważam jednak, że drużyny, z którymi będziemy się bić o utrzymanie są w naszym zasięgu. Musimy poprawić kilka rzeczy i jesteśmy w stanie powalczyć. Z ligi spadają dwa zespoły, trzeci od końca gra w barażach, więc wierzę, że damy radę.
Do dwunastego miejsca tracicie trzy punkty, w tym kontekście sytuacja nie jest beznadziejna.
To tylko potwierdza moje słowa, że wielkiej różnicy między drużynami nie ma. Jest to pozytywny punkt zaczepienia. Potem i tak będzie podział na grupy, więc jeśli zaczniemy rywalizację w grupie spadkowej z niedużą stratą, będziemy zależni głównie od siebie.
Faworyci faktycznie was nie oszczędzali: 0:6 z Łudogorcem, po 0:4 z CSKA Sofia i Lewskim, 0:3 ze Sławiją Sofia.
Ale gdy odejmiemy te mecze, w których nie mieliśmy nic do gadania, to okaże się, że w pozostałych przypadkach nie traciliśmy więcej goli niż zespoły, z którymi sąsiadujemy. Liczyliśmy się z tym, że z najlepszymi może być ciężko, ale zawsze próbowaliśmy, były jakieś nadzieje, na boisku zaczynasz od wyniku 0:0. Weryfikacja była jednak brutalna. Teraz z całą czołówką zagramy u siebie, więc może nasz stadion okaże się atutem.
CKSA Sofia i Łudogorec to poziom przewyższający Ekstraklasę czy porównywalny?
CSKA mogłoby być nawet gorsze niż Lech, Raków czy Legia, ale Łudogorec to poziom co najmniej porównywalny. W lidze bije wszystkich na głowę. Jasne, CSKA w tym sezonie walczy, ma punkt przewagi, koniec końców jednak Łudogorec nie powinien mieć problemów z kolejnym mistrzostwem. Jesienią był mocno zaangażowany w europejskie puchary, grał praktycznie na dwa składy. Przeszedł z Ligi Europy do Ligi Konferencji, ale prędzej czy później odpadnie i będzie mógł się skupić tylko na krajowych rozgrywkach. W Ekstraklasie na pewno walczyłby o najwyższe cele.
Mówisz, że w Hebarze dopiero uczą się funkcjonowania w ekstraklasie. Jakie rzeczy masz na myśli?
Samą strukturę organizacyjną, która wygląda bardzo skromnie nawet porównując do Polski. Tutaj tak naprawdę za całą klubową administrację odpowiadają 3-4 osoby. W najwyższej lidze wiele spraw wymaga większego zaangażowania niż wcześniej. Wszystko jednak idzie w dobrym kierunku, widać postępy. Na warunki do codziennej pracy nie możemy narzekać. Mamy fajną bazę treningową: jedno boisko sztuczne i trzy naturalne, z czego akurat dwa przechodzą renowację. Wszystko jest na swoim miejscu, a pod tym względem u nas w kraju akurat nie zawsze jest dobrze.
Warto dodać, że tak naprawdę dopiero od wiosny zaczniemy grać u siebie. W pierwszej rundzie nasz stadion nie został dopuszczony do użytku i jako gospodarz graliśmy na Stadionie Narodowym w Sofii. Powrót na własny obiekt na pewno pomoże nam w walce o utrzymanie.
Stadion Narodowy to 40-tysięcznik, więc w większości meczów musieliście się czuć jak na sparingach.
No właśnie o to chodzi. Ciężko się grało bez własnych kibiców, bez realnego wsparcia z trybun. Trzeba było dojechać do Sofii, kibice nie mogli stawić się w większej liczbie, a fanów gości raczej nie wpuszczano. W samej Sofii jest bodajże sześć klubów, wiele animozji. Cieszę się, że wracamy na swój teren. Pod koniec rundy zmienił nam się trener, wszystko zdaje się iść w lepszym kierunku.
Wasz obecny szkoleniowiec to całkiem spora osobistość w świecie bułgarskiego futbolu. Władimira Manczewa pamiętam jeszcze z występów w Ligue 1 i Primera Division. Czuć respekt?
Czuć, czuć. Pamiętałem go z Football Managera, tam też był dobry (śmiech). Widać, że grał w dobrych ligach i ma pojęcie o piłce. Wiadomo, że pewnych rzeczy nie przeskoczy, bo poziom jest jaki jest, więc ciężko, żeby wszyscy byli w stanie sprostać jego wymaganiom. Najważniejsze, że wie, co i jak chce zrobić.
Nie frustruje się, że rzeczy, które pewnie przychodziły mu z łatwością, dla jego zawodników mogą być za trudne?
Zdarza się, że się mocniej zdenerwuje, ale ogólnie ma fajne podejście. Wcześniej dużo pracował z młodzieżą, ma pokorę do pracy. Przejął nas w trakcie rundy, po raz pierwszy samodzielnie prowadzi seniorski klub i sam pewnych rzeczy dopiero się uczy.
Sezon zaczynaliście na ławce z Włochem Fulvio Peą. Skorzystałeś na tej współpracy?
Tak, kładł duży nacisk na defensywę. Przez to niestety mieliśmy sporo problemów z grą do przodu. Jeżeli sprawdzisz statystyki, od razu zauważysz, że zbyt wielu goli nie strzeliliśmy. Często strasznie głęboko się broniliśmy i później trudno było wyjść z atakiem. Podejście Manczewa do taktyki, do filozofii grania mocno się różni. On chce nas nastawić, żeby próbować wysokiego pressingu i zacząć odważniej grać w piłkę, przyjemniej dla oka.
Z trenerem Fulvio był też taki problem, że nie mówił po angielsku. To utrudniało komunikację, nie do końca mogliśmy zrozumieć jego pomysły, które chciał nam przekazać.
Miał tłumacza?
No właśnie w praktyce trener Manczew, który przez te miesiące był w sztabie, bardziej pełnił rolę tłumacza niż asystenta. Mówi w pięciu językach, nie ma problemów z komunikacją, ale mówiąc szczerze, nie wiem, czy na dłuższą metę taki układ mu odpowiadał. Każdy chce mieć swój udział w taktyce i treningach, a w tym przypadku raczej nie było mowy głębszej współpracy między nim a Fulvio Peą.
Co do ofensywy: dotychczas zdobyliście 11 bramek, wasz atak jest najsłabszy w lidze. W pewnym momencie mieliście passę siedmiu meczów z rzędu bez strzelonego gola.
Dlatego sprowadzanie naszego problemu do defensywy jest zwodnicze. Jeżeli ktoś oglądał nasze mecze – pomijając te z faworytami, o których mówiliśmy – doszedłby do wniosku, że wcale tak źle nie bronimy. Sporo bramek potraciliśmy z przypadku. W ataku problem był praktycznie cały czas. Nie stwarzaliśmy sobie wielu sytuacji. Dopiero w końcówce rundy zaczęliśmy trafiać raz na mecz, ale to było balansowanie na granicy remisu i porażki. W kluczowych momentach potrzeba było jeszcze więcej zimnej krwi, dokładniejszych podań, lepszego wykończenia. Coś już jednak zaczęło się dziać.
W jednym meczu, z Łokomotiwem Sofia, strzeliliście trzy gole. W pozostałych maksymalnie jednego.
Kolejny argument pokazujący naszą niemoc w ataku. Można fajnie i skutecznie bronić, ale jeżeli nie będziesz strzelać, to nie będziesz wygrywał. Banalne, ale moim zdaniem to była nasza największa bolączka. Wierzę, że teraz to się zmieni i będziemy prezentowali bardziej zrównoważony futbol. Punktem wyjścia musi być podejście wyżej, odważniejszy pressing. Jeżeli wszyscy będziemy bronili na wysokości pola karnego, to potem niewiele zrobimy z piłką. Zresztą, widzieliśmy to na przykładzie naszej reprezentacji na mundialu. Jeżeli nie masz zawodników, którzy łatwo “połykają” przestrzeń, to naprawdę ciężko coś wykreować, zaczynając akcję od własnej szesnastki. Nie mamy takich umiejętności, żeby regularnie długo rozgrywać piłkę i rozklepać rywala w ataku pozycyjnym.
Prezes waszego klubu chwali się w mediach, że mimo problemów sportowych Hebar jest jednym z niewielu bułgarskich klubów z płynnością finansową i bez opóźnień w wypłatach. Potwierdzisz?
Tak. Mówiąc szczerze, na samym początku trochę się tego obawiałem. Wiadomo, jaką renomę mają kluby z tamtego rejonu Europy. Cypr, Grecja, Bułgaria, Rumunia – różnie bywa. Na szczęście na nic nie mogę narzekać, wszystko mamy wypłacane na czas. Miasto jest bardzo zaangażowane w klub, mocno nas wspiera. Często rozmawiamy z prezydentem miasta, który zapewnia, że mamy skupić się na formie i o resztę nie musimy się martwić. Nieraz podkreślał, że Hebar to długofalowy projekt. W mieście jest już zespół siatkarski, który osiąga sukcesy i gra w Lidze Mistrzów. Prezydent jest pod wrażeniem tych osiągnięć i chciałby również rozwinąć lokalny futbol. Wiadomo, że to z czasem będzie się wiązało z coraz większymi nakładami finansowymi. Na razie najważniejsze jest to, aby pozostać w najwyższej lidze i ugruntowywać swoją pozycję na tym poziomie.
Rozumiem, że siatkarze to największa sportowa duma miasta, piłkarze są w cieniu?
Tak, na tę chwilę tak to wygląda. Jesienią w grupie Hebar grał z polskim Aluronem Warta Zawiercie i dwa razy przegrał, nasza drużyna to wyższy poziom, ale jednak prawie co roku w tej Lidze Mistrzów jest. Generalnie piłka to znacznie popularniejszy sport w Bułgarii, więc tym bardziej liczą tu, że uda się zakorzenić w bułgarskiej ekstraklasie, z czasem pukać do środka tabeli, a później może nawet walczyć o coś więcej.
Całościowo jakie wrażenie robi na tobie liga bułgarska? Pamiętam, gdy Marcin Burkhardt opowiadał, że intensywność gry jest mniejsza, ale to za gra się tu ofensywniej i jest więcej dobrych piłkarzy pod względem indywidualnym.
Myślę, że mogę to potwierdzić. Widać, że wiele drużyn nie przykłada aż tak dużej wagi do defensywy, nawet w tych lepszych ekipach obrona często nie jest zbyt szczelna. Z przodu za to mają naprawdę ciekawych zawodników. Przeważnie chodzi o obcokrajowców. Ściągani są piłkarze z Francji, Brazylii, Argentyny czy Afryki. Piłka zdecydowanie im nie przeszkadza. W ofensywie te zespoły są bardzo mocne. Porównując z Ekstraklasą, uważam, że skrzydłowych mają lepszych niż w naszej lidze. Nie boją się gry jeden na jeden i dużo częściej potrafią wygrywać pojedynki. Z przodu gra wielu czarnoskórych zawodników, silnych i dynamicznych, więc pod kątem ofensywnym liga bułgarska może się podobać.
Indywidualnie ktoś szczególnie zalazł ci za skórę?
Akurat był to Bułgar, Birsent Karagaren. Zmierzyłem się z nim jako zawodnikiem Łokomotiwu Płowdiw, ale parę dni temu przeszedł do CSKA 1948. Bardzo ciekawy skrzydłowy. Oprócz niego wielką jakość mają goście z Łudogorca, widać różnicę klas w rozgrywaniu i przyspieszaniu akcji. Większość tych piłkarzy już wcześniej grała na wysokim poziomie. Jakub Piotrowski przecież też przyszedł z Niemiec, z Fortuny Duesseldorf. Teraz za blisko milion euro kupiony został argentyński obrońca z RCD Mallorca. Nie ma tam przypadkowych nazwisk. Co ważne, Łudogorec tę klasę pokazuje także w pucharach. Zaraz po rozbiciu nas 6:0, wygrał z Romą w grupie Ligi Europy. Pomogliśmy się dobrze przygotować (śmiech).
Po pierwszym półroczu utwierdziłeś się w przekonaniu, że warto było wyjechać do Bułgarii?
Tak. Dla mnie to świetna okazja, żeby popatrzeć na wszystko z zupełnie nowej perspektywy, stojąc z boku względem polskiej piłki. W Bułgarii jako zawodnika nie definiuje mnie opinia innych na mój temat. Liczy się wyłącznie boisko. Nikt o mnie wcześniej nie słyszał, przyjechałem tutaj z czystą kartą. W Polsce miałem ostatnio problemy z kontuzją, później trudno było mi znaleźć klub. Ten wyjazd jest odskocznią, powiewem świeżości i możliwością doświadczenia czegoś innego. Dobrze to na mnie wpływa – i jako człowieka, i jako zawodnika.
Kolejny raz podkreślasz wagę tego, że nie masz tu żadnej łatki. O tym samym mówiłeś w Kanale Sportowym. W kraju już ci to ciążyło?
Na pewno. Nie wiem, skąd się to brało i trochę mnie bolało. Nie mam problemu z wiarą w swoje umiejętności, wiem, na co mnie stać. Przede mną jeszcze parę lat grania na fajnym poziomie i w żadnym aspekcie nie odpuszczam. W Bielsku zerwałem ścięgno Achillesa i przyczepiła się do mnie opinia, że nie wiadomo, czy jestem zdrowy, każdy miał jakieś obiekcje. Byłem otwarty na wszystko, mogłem przyjechać na testy. Odzewu za bardzo nie było. Mam też opinię człowieka ciężkiego we współpracy. Nie wydaje mi się, żeby mogli tak powiedzieć ludzie, którzy dobrze mnie znają i dłużej ze mną pograli. Nie jestem w stanie tego przezwyciężyć, dlatego cieszę się, że mogłem to zostawić tam, daleko i nie myśleć o tym.
W naszej rozmowie z 2018 roku przyznawałeś, że jesteś szczery i potrafisz powiedzieć prawdę prosto w oczy. Mówiliśmy o pewnych wydarzeniach z Zagłębia Lubin czy Piasta Gliwice, ale rozumiem, że uważasz to za incydenty, a nie definicję twojego charakteru?
Dokładnie tak. Jako dziennikarze sami dobrze wiecie, że często jak się kogoś dobrze nie pozna, można o nim powiedzieć wszystko. Niejedna osobie wypowiadała się na mój temat, nie znając mnie jako człowieka i zawodnika. Najłatwiej szybko oceniać, ciężej się z tym skonfrontować. W Polsce mi to wadziło, teraz nie muszę się tym przejmować. Cieszę się rodziną, kochaną żoną, dwójką wspaniałych dzieci. Cały czas patrzę do przodu. Chciałbym się pokazać na bułgarskim rynku. Uważam, że już w tamtej rundzie wypadłem całkiem nieźle i zamierzam to wiosną potwierdzić. Mam nadzieję, że uda mi się potem pójść wyżej, albo wrócić do kraju i pokazać, czego się nauczyłem i co poprawiłem.
Sądzisz, że już się trochę wypromowałeś w Bułgarii i twój status jest wyższy niż na początku?
Sam jestem ciekaw. Ciężko na co dzień sprawdzać media i przeglądać bułgarskie portale, bo wszystko jest pisane cyrylicą. Google Translate nie zawsze wszystko odda, niektóre tłumaczenia są dość zabawne. Ale myślę, że tak, że trochę się już wypromowałem. Jeżeli uda nam się utrzymać, chciałbym tu zostać. To fajna perspektywa na przyszłość: nowi ludzie, nowe kontakty. Takie rzeczy się w życiu przydają.
To uściślając: wyjechałeś do ligi bułgarskiej bardziej z chęci czy z konieczności, bo brakowało ciekawych wariantów w Polsce?
Okienko dopiero się zaczynało, pojawiały się jakieś propozycje w kraju, ale zadzwonił Romek Skorupa i powiedział, że jest możliwość transferu do Hebaru. Chciałem tylko, żeby posprawdzał, czy klub normalnie funkcjonuje finansowo i organizacyjnie. Gdy okazało się, że tak, stwierdziliśmy z żoną, że jedziemy. Jestem komunikatywny, mówię po angielsku, wszędzie się odnajdę. Z chłopakami w szatni łatwo się dogaduję, wszyscy są otwarci. Są też polskie akcenty, bo jest z nami Alex Serrano, który ostatnio grał w Górniku Łęczna. Z kolei Robert Mazan miał kiedyś epizod w Podbeskidziu. Nie każdy z Bułgarów dobrze radzi sobie z angielskim, ale przynajmniej próbują. My staramy się trochę mówić po bułgarsku. Nawzajem sobie pomagamy.
Ogólnie chciałem poznać coś nowego, co mogło dać mi głębszy oddech jako zawodnikowi. W Polsce po ostatnich przejściach byłem już trochę przytłumiony i trudno było z tego wyjść. Potrzebowałem tego klasycznego wyjścia ze strefy komfortu. Po czasie jestem zadowolony, mimo że żyje się tu trochę inaczej niż u nas. Nie przeszkadza mi to, bo mogę spokojnie koncentrować się na graniu i trenowaniu.
Żyje się inaczej w jakim sensie?
Bułgaria przypomina Polskę sprzed 20-30 lat. Więcej szarości, więcej starości, wiele budynków jest zaniedbanych, a nowe dopiero powstają. W mniejszym stopniu dotyczy to największych miast jak Sofia czy Płowdiw, tam życie jest już bardziej europejskie. Podoba mi się mocna identyfikacja ludzi ze swoją ojczyzną i flagą, kultywowanie lokalnych tradycji i zwyczajów. Jest to widoczne, wszędzie wiszą flagi. Gdy wjeżdżasz do Pazardżiku, widzisz herb miasta i herb klubu, logo sponsorów ligi. Ludzie tym żyją.
Bułgaria kojarzy się u nas z turystyką, ale ty akurat trafiłeś do niezbyt turystycznego miejsca.
Ale za to jest to najcieplejsze miejsce w całym kraju. Na pogodę nie narzekamy. Latem temperatury dochodzą do czterdziestu stopni. Nad morze mamy niewiele ponad dwie godziny jazdy, do Sofii godzinę, do Płowdiw 20 minut. Nie jesteśmy oddaleni od cywilizacji czy coś takiego.
Hlib Buchał, z którym często grałeś jesienią na środku obrony, właśnie związał się z Chojniczanką Chojnice. Zapewne nie pozostawiłeś go bez konsultacji i paru wskazówek.
Rozmawiałem z trenerem Krzysztofem Brede, który prowadził mnie w Podbeskidziu. Pytał o niego. Samemu Hlibowi polecałem ten ruch. To stoper lewonożny, a takich zawodników nigdy za wiele. Mówiłem mu, żeby sprawdził się w I lidze i może uda mu się pójść wyżej. Wiem, że będzie pasował do stylu preferowanego przez trenera, więc mam nadzieję, że powiedzie mu się w Polsce. Wysłałem do niego gratulacje po podpisaniu kontraktu. Będę uważnie śledził jego losy.
Chojniczanka zainteresowała się nim sama z siebie czy trochę jej pomogłeś?
Trener Brede chciał się dowiedzieć, jak wygląda moja sytuacja, ale powiedziałem, że na tę chwilę nie za bardzo chcę wracać i wolę dokończyć to, co rozpocząłem. Pytał też o Buchała, również w kontekście ludzkim. Był jego temat, analizowali go. Trenerowi się spodobał. Trochę pomogłem, żeby przekonać go do transferu, ale decyzję i tak podjął on sam. Wiem, że Chojniczanka potrzebowała obrońcy o takim profilu, więc obie strony powinny być zadowolone.
W ostatnich latach zaliczyłeś spadki z Ekstraklasy z Miedzią Legnica i Podbeskidziem. Który z nich bardziej bolał, mocniej frustrował i prędzej był do uniknięcia?
Z “Miedzianką” w pewnym momencie wszystko nam się rozjechało z tymi transferami z zagranicy, z całą otoczką wokół zespołu. Do tego w ciągu paru tygodni praktycznie straciliśmy całą drugą linię, bo z powodu kontuzji wypadli Marquitos, Augustyniak i Santana, którzy już w I lidze ciągnęli drużynę. Uważam, że z tamtym składem spokojnie mogliśmy się utrzymać.
Co do Podbeskidzia. Jak wiesz, szybko zerwałem Achillesa i straciłem praktycznie cały sezon, byłem obserwatorem, a to chyba bardziej boli w takiej sytuacji. Mogłem tylko patrzeć, nie miałem wpływu na boiskowe wydarzenia. Dla zawodnika nie ma nic gorszego. Szkoda mi “Górali”. To był sezon przejściowy, w którym spadał tylko jeden klub. Uprzedzaliśmy wszystkich, żeby nikt sobie zawczasu nie pomyślał, że to na pewno nie będziemy my, bo Warta i Stal finiszowały za nami.
Z drugiej strony, wcześniej i z Miedzią, i z Podbeskidziem awansowałem do Ekstraklasy, więc to nie był przypadek. Szkoda, że nie udało się tego pociągnąć dłużej, a jedni i drudzy mieli takie możliwości. Trudno, takie jest życie, raczej nie rozpamiętuję takich rzeczy. W obu klubach spędziłem fajny czas, dużo się nauczyłem.
Wydaje się, że oba spadki łączyła jedna rzecz: zbyt optymistyczne podejście na starcie, chęć grania tego samego, co w I lidze. To częsty problem beniaminków.
Dlatego chyba nieco bardziej szkoda mi Podbeskidzia. Miedź zaliczyła pierwszy awans od lat, dla mnie to też było pierwsze tego typu doświadczenie w karierze i nie do końca wiedziałem, czego się w takiej sytuacji spodziewać. W Bielsku mogłem już służyć swoim doświadczeniem. Ostrzegałem po awansie, że to nie będzie takie hop-siup, żebyśmy czasem nie pomyśleli, że ktoś nam coś odda za darmo.
Mieliśmy świadomość w szatni, że potrzebujemy wzmocnień na newralgicznych pozycjach. Niestety koniec końców zostaliśmy z tym samym składem, a później już ciężko sprawić, żeby zawodnik przychodzący w trakcie rozgrywek z miejsca odpalił. To się rzadko zdarza. Z czasem zaczyna się robić nerwówka, coraz więcej jest chaotycznych działań. Praktycznie co mecz zmienialiśmy linię obrony. Jeden zawodnik popełniał błąd i od razu grał ktoś inny, wpadliśmy w błędne koło. Taka atmosfera udzieliła się wszystkim i nie dźwignęliśmy tego.
Kontuzji doznałeś w wyjątkowo niefortunnym momencie. Pewny skład w I lidze, byłeś jednym z architektów awansu, drugi występ dla Podbeskidzia w Ekstraklasie, wygrana, nominacja do miana obrońcy kolejki w Kanale Sportowym i wypadłeś na wiele miesięcy.
Przewrotność piłkarskiego życia. Wszystko szło do góry, fala wznosząca i nagle koniec. Najgorsze, że stało się to w ferworze walki, chłopak z Mielca wylądował mi na nodze i mięsień strzelił. Szkoda, bo czułem się dobrze, miałem duże zaufanie u trenera, zacząłem naprawdę fajnie wyglądać. Po takiej kontuzji trudno się odbudować. Kończył mi się kontrakt w Podbeskidziu, doszło do zmian, przyszedł dyrektor sportowy Łukasz Piworowicz, z którym nie mam dobrych relacji i spodziewałem się, że nie dostanę szansy na powrót. Gdyby nie on, najprawdopodobniej zostałbym w Bielsku i dalej walczył. Wyszło tak, że jestem dziś w Bułgarii i na razie nie żałuję. Nie rozdzieram szat i robię swoje. Mając prawie 30 lat, ciągle mogę się rozwijać.
Skąd te nie najlepsze relacje z Łukaszem Piworowiczem? Domyślam się, że chodzi jeszcze o czasy Piasta.
Dokładnie. Przebywałem na wypożyczeniu w Termalice. Piast bronił się przed spadkiem, my skończyliśmy w pierwszej ósemce. Wróciłem do Gliwic i otrzymałem informację, że jestem piątym stoperem w hierarchii. Miałem miejsce w pierwszym składzie zespołu, który skończył sezon znacznie wyżej niż Piast i nawet nie mogłem dostać szansy? Było to trochę dziwne i smutne, bo jednak sporo lat w Piaście spędziłem, serducho zostawiłem, wywalczyliśmy wicemistrzostwo kraju, co stanowiło wtedy największy sukces w historii klubu.
W każdym razie, gdy dowiedziałem się, że Piworowicz został zatrudniony jako dyrektor w Podbeskidziu, to już byłem spakowany. Nawet nie musieliśmy rozmawiać. Mam też żal, że inni zawodnicy otrzymali informacje o swojej przyszłości z wyprzedzeniem, a mnie trzymano do samego końca, do 30 czerwca. Nie wiem, w jakim celu, bo sama decyzja zapewne została podjęta znacznie wcześniej.
Piworowicz nie ceni cię jako zawodnika czy chodzi też o kwestie relacyjne?
Trudno mówić o jakichś relacjach. Na co dzień nie mieliśmy kontaktu. Odbyliśmy parę rozmów w Piaście i nawet potem w Bielsku i tyle. Uważam, że po prostu brakowało szczerości. Lubię, gdy ludzie mówią mi wprost, jak wygląda sytuacja, nawet jeśli nie są to dobre wiadomości. Miałem 28 lat, nie obraziłbym się, słysząc od dyrektora, że nie widzi mnie w planach na przyszłość. Na koniec usłyszałem tylko, że nie chcą inwestować w zawodnika po poważnej kontuzji. Okej, tyle że niedługo potem ściągnęli prawego obrońcę, który był w trakcie leczenia kontuzji… Od piłkarzy wymaga się pełnego profesjonalizmu w każdym aspekcie, ale przykład powinien też iść z góry. Jeżeli ktoś stara się cię trochę przechytrzyć, nie jest to w porządku.
Po rozstaniu z Podbeskidziem długo szukałeś nowego klubu i wreszcie w październiku 2021 trafiłeś do Sandecji. Odbudowałeś się tam?
Tak, ale dopiero w drugiej rundzie. Początki miałem trudne. Raz, że z powodu kontuzji pauzowałem pół roku. Dwa, że po wyleczeniu nie zagrałem już w Ekstraklasie, zaliczyłem tylko parę występów w rezerwach. Trzy, że nie przepracowałem okresu przygotowawczego. Trener Dariusz Dudek znał mnie jeszcze z czasów Piasta i wiedział, jaki poziom mogę prezentować. Wyciągnął pomocną dłoń i mi pomógł. Początkowo, nie ukrywam, trzymał nade mną parasol ochronny. Zostałem rzucony na głęboką wodę, a jeszcze nie znajdowałem się w pełni formy. Pierwsza runda była więc przetarciem przed regularnym graniem w I lidze, ale trener chyba nie żałuje, że mi zaufał. Wiosną było już dobrze, szkoda tylko, że w końcówce zabrakło pary i nie dostaliśmy się do baraży. Na koniec rozstaliśmy się normalnie, podaliśmy sobie ręce, nie było niedomówień. Fajna szatnia, fajny czas, wszystkim w Sandecji życzę jak najlepiej, a za trenera Dudka ściskam kciuki w nowym klubie.
Dlaczego nie zostałeś w Nowym Sączu?
Nie czułem tego. Dalsza koncepcja nie pokrywała się z tym, czego oczekiwałem, a Sandecja również nie była zbyt chętna do dalszej współpracy, więc wspólnie doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie się rozejść. Pożegnaliśmy się bez wzajemnych pretensji.
Z dzisiejszej perspektywy żałujesz, że nie wyjechałeś wcześniej?
Żałuję, choć nie do końca miałem na to wpływ. Na przestrzeni kariery podejmujesz decyzje, które kierują cię w określoną stronę, ale tak naprawdę nigdy nie miałem na stole konkretnej oferty z zagranicy. Miałem dobre momenty, gdy byłem obserwowany, pojawiały się jakieś sygnały, później jednak zawsze czegoś brakowało do finalizacji tematu. Ostatnio zmieniłem agenta, Romek Skorupa działa trochę inaczej, obiera inne kierunki. Moja wcześniejsza agencja być może nie miała kontaktów na tamtych rynkach i nie kierowała swojej uwagi na przykład na ligę bułgarską. Praca agenta również się zmienia.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
CZYTAJ WIĘCEJ O POLAKACH ZA GRANICĄ:
- Co powinniśmy wiedzieć o sytuacji Walukiewicza? „Będzie grał, Empoli go wykupi”
- Majchrowicz: – Nie tracę czasu w Pafos. Mam nadzieję, że klub mnie wykupi [WYWIAD]
- Banaszak: – Nie jestem w Uzbekistanie tylko dla pieniędzy. Można się tu wypromować [WYWIAD]
Fot. FotoPyK/Newspix