Pamiętacie jeszcze Adama Topolskiego? Był kiedyś taki piłkarz („Adam Topolski – najlepszy obrońca Polski” śpiewali kibice Legii), później trener (prowadził m.in. Lecha Poznań). Od dłuższego czasu znajduje się on jednak na peryferiach tego poważniejszego futbolu i wiele wskazuje na to, że takie położenie trochę go uwiera. Na przestrzeni zaledwie kilku dni dwa razy postanowił przypomnieć światu o swoim istnieniu.
Najpierw na łamach Przeglądu Sportowego trochę powspominał stare czasy – wszak okazja była przednia – a także ponarzekał, że wszyscy zapomnieli już o jego zasługach. Że z Legii nikt biletów nie wysyła, na mecze nie zaprasza i że nowe władze w ogóle żadnych gestów wobec niego nie wykonują. W Lechu zresztą taka sama znieczulica – nikt już nie pamięta w Poznaniu o pracy Topolskiego i nikt się z nim nie liczy. Smutne, ale co zrobić? Przecież prosił się nie będzie.
Słowa te to jednak pikuś w porównaniu z drugim sposobem trenera na przypomnienie się światu.
Otóż jak podają lokalne media, Topolski, który obecnie pracuje w III-ligowej Victorii Września, doprowadził w sobotę do zakończenia przed czasem meczu swojej drużyny z Unią Swarzędz. Wszystko za sprawą… ciosu, który wyprowadził w kierunku sędziego prowadzącego zawody. Atmosfera była napięta – 20 minut do końca, wynik bezbramkowy, a arbiter pokazał już trzy czerwone kartki. Wszystkie podopiecznym Topolskiego. Istniało ryzyko, że za moment drużyna Victorii zostanie zdekompletowana, lecz wtedy do akcji wkroczył trener.
– Oprócz niewybrednych komentarzy, najpierw zostałem uderzony w rękę, a nie złapany, a następnie dwiema rękami uderzono mnie w klatkę piersiową. Naruszono moją nietykalność, zostałem czynnie znieważony i dlatego przerwałem mecz – powiedział portalowi sportowefakty.pl poszkodowany sędzia Bartłomiej Pangowski. Topolski twierdzi natomiast, że chciał jedynie uspokoić sytuację i tylko złapał sędziego za rękę…
Podobno tak spektakularnego „złapania za rękę” nie widzieli nawet kibice zgromadzeni w kasynie MGM Grand w Las Vegas przez całą walkę Mayweather – Pacquiao. Zresztą, znając trenera Topolskiego i jego zamiłowanie do bajery, nie zdziwilibyśmy się, gdyby powiedział, że to on osobiście uczył „Moneya” wyprowadzać ciosy.
Fot. FotoPyK