Drużyna Czesława Michniewicza to doskonały symbol kraju, który reprezentuje. Podzieliła rodaków równie mocno, co polityka. Nikt inny na świecie jej nie chce w turnieju, jak od dawien dawna Polski na mapach. Sprawia wrażenie, że zaraz upadnie, a jednak stoi, wbrew wszystkiemu.
Nie gramy dobrze w piłkę. Z zespołów z rozegranymi trzema meczami żadna nie wymieniła mniejszej liczby podań (1041) i dograń w pole karne (9). Nikt nie oddał mniej strzałów w ogóle (18) i tych celnych (4). Nie ma ekipy, przeciwko której uderzano by na bramkę tak często (20). I pewnie nie byłoby nas w turnieju, gdyby nie Wojciech Szczęsny, którego różnica PSxG (prawdopodobieństwo obrony strzału) i bramek wpuszczonych to +3,6. Dwa razy wyższe niż drugiego Andriesa Nopperta z Holandii, a na resztę to już nawet nie ma co patrzeć.
Nie gramy dobrze w piłkę, ale awansowaliśmy do 1/8 finału mistrzostw świata. Pierwszy raz po 36 latach. W 2002, 2006 i 2018 roku także nie graliśmy dobrze w piłkę i odpadliśmy w fazie grupowej. Z dwojga złego chyba lepiej w tę pierwszą stronę, prawda?
No właśnie, chyba. Kadra narodowa skutecznie wbiła klin w naród, który reprezentuje. Z jednej strony – euforia. – MAMY TOOOOOOOO!!!!!!!!!!!!!!!!!!! – pisze do mnie przyjaciel sekundę po zakończeniu meczu Meksyku. – Najlepsze mistrzostwa za naszego życia!!!!! – to wiadomość innego druha. Obie cytowane słowo w słowo, właśnie tyle było wykrzykników. A z drugiej – na Twitterze widzę wpisy, że trudno cieszyć się z sukcesu osiągniętego dzięki przypadkowi. Że to najgorszy występ reprezentacji od paleolitu. Dwie strony barykady i jedna wścieka się na drugą. Pozwólcie się nam cieszyć, smutasy! Nie ma z czego, to nie futbol! Wreszcie nie odpadliśmy, cicho! Ale zasłużyliśmy, by odpaść!
I tak dalej. Rozstrzał rośnie, pewnie do wieczora dobije do skali PiS-PO, a w tym miejscu to już wiadomo. Nie ma pola na porozumienie. My i oni. Oni i my. Tak zaczyna działać ta nasza drużyna. Czy mogłaby być bardziej polska?
Szczerze – rozumiem i jednych, i drugich (kibiców, nie tych politycznych wojowników). Kumam euforię ludzi urodzonych od samego końca lat 80. w górę, bo za naszego życia mundial to synonim zawodu. Zawsze mieliśmy golić frajerów (Koreańczyków, Ekwadorczyków, Senegalczyków), a to my wracaliśmy do domów ścięci na rekruta. Wreszcie nie musimy zawijać się z pierwszą turą. Ale łapie, o co chodzi tym, którzy nie potrafią czuć radości. Tego się nie ogląda, w ogromnej mierze żyjemy dzięki cudom Szczęsnego. Pewnie ciut bliżej mi do tych pierwszych, bo jednak wolę grać kupę i zostać w turnieju, niż grać kupę i wracać ufajdany do siebie jako jeden z pierwszych. Ciut bliżej.
– Nikt na całym świecie Polski nie chce – to zdanie ponadczasowe, chociaż napisane tuż po wybuchu I wojny światowej przez Michała Sokolnickiego, współpracownika Józefa Piłsudskiego. Bo tak było w zasadzie od początków naszego państwa, kiedy Bolesław Chrobry wojował z Henrykiem II, później nazywanym Świętym. Potem Grunwald, wojny ze wszystkim sąsiadami w XVII wieku, których następstwem były rozbiory. 123 lata pod zaborami, zakończone w 1918 roku, wbrew większości, bo nasze terytorium uważano za wewnętrzny problem zaborców. Wielka Brytania nie widziała w Europie miejsca dla wolnej Polski, a jej premier David Lloyd George głównie narzekał, że „upojona młodym winem wolność” Polska sprawia same kłopoty. – Oddanie Śląska Polsce równałoby się wręczeniu zegarka małpie – to najbardziej znany cytat tego polityka, a poza tym mówił też tak: – Polacy nie mają zmysłu organizacyjnego, nie mają zdolności kierowania i rządzenia.
I znów – czy drużyna Michniewicza doskonale nie pasuje do kraju, który reprezentuje? Świat nie chce nas w mistrzostwach świata, bo nie da się oglądać tego, co prezentujemy. Ileż w trakcie meczu z Argentyną pojawiło się wpisów, że niech Albicelestes lub Meksyk zdobędą jeszcze bramkę i wyeliminują nas z turnieju. Że to wstyd. Że to „sufferball”. Że to uwłacza mundialowi. I tak dalej, i tak dalej. – Nikt na całym świecie Polski nie chce – znowu aktualne. Co prawda tym razem w węższym znaczeniu, bo piłkarskim, ale aktualne jak cholera.
– Polska znajduje się bez przerwy na krawędzi upadku. Ale jakimś sposobem zawsze udaje jej się stanąć na nogi – to z kolei opinia profesora Normana Daviesa, wybitnego historyka. Dotycząca dziejów całego kraju, ale – po raz kolejny – czy nie pasuje jak ulał do zespołu Michniewicza? Czy pierwszy raz w historii nie wygraliśmy ze Szwecją, akurat gdy ważyły się losy mundialu z selekcjonerem pracującym z drużyną przez kilka treningów? Czy nie zerwaliśmy się ze stryczka w chwili, kiedy Szczęsny obronił karnego Salema Al-Dawsariego? Czy „Szczena” nie utrzymał pacjenta przy życiu, broniąc jedenastkę Lionela Messiego, a potem jeszcze kilkakrotnie kapitalnie interweniując? Czy Saudowie jakimś cudem – już snując się po boisku, jakby dopiero co skończyli maraton, brakowało tylko koców termicznych – nie pozwolili sobie wbić trzech goli? Wreszcie czy ostatecznym wybawieniem nie miała być klasyfikacja fair play?
Ta ekipa w trakcie minionych miesięcy chwiała się wielokrotnie. Ba! Wręcz leżała na plecach. Ale koniec końców się podnosiła, jak kiedyś Krzysztof Głowacki w walce z Marco Huckiem. Stawała na nogi, jak kraj w 1918 albo 1945 roku.
I na koniec – czy „zwycięska porażka” nie jest taka nasza? Przecież wygraliśmy pięć powstań – dwa wielkopolskie (1806 i 1918-19), sejneńskie (1919) oraz II śląskie (1920) i III śląskie (1921), a najgłośniej wspominamy przegrane – listopadowe (1830-31), styczniowe (1863-64) i warszawskie (1944). I tu, i tu mieliśmy bohaterskie zrywy, a jednak silniej gloryfikujemy te nieudane. A spotkanie z Argentyną można pokazywać jako kwintesencja pojęcia „nieudane”.
– Wyszło to, że drugi mecz się ułożył po naszej myśli. Nie straciliśmy jeszcze jednej bramki, nie zobaczyliśmy jeszcze jednej żółtej kartki. To się udało – szczerze przyznał w rozmowie przed kamerami TVP Piotr Zieliński. Nie da się lepiej podsumować tego, cośmy wyczyniali z Albicelestes. Nie broniliśmy dobrze (rywale wykreowali xG na poziomie 3,69), nie atakowaliśmy dobrze (kij z xG, nawet strzału celnego nie oddaliśmy). W sumie nic dobrze nie zrobiliśmy. Dlatego przegraliśmy, ale jednak… wygraliśmy.
Tak, ta reprezentacja jest brzydka. Nie, nie da się na nią patrzeć. Tak, trudno czuć taką czystą, niezabrudzoną wątpliwościami dumę. Nie, nie może mieć wiecznie szczęścia, a nie oszukujmy się, szczęście nam na razie dopisuje. Staramy się mu pomóc – Michniewicz kombinuje, jak może, a piłkarze zostawiają zdrowie na murawie, jednak te starania na końcu ustępują miejsca fortunie.
Ale jednocześnie ta reprezentacja jest polska jak tylko się da.
CZYTAJ WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:
- Trela: Awans dał szczęście, szczęście dało awans. Przypadek przyjacielem Polaków
- Weszło z Kataru: Zmiażdżeni na boisku, zmiażdżeni na trybunach
- Michniewicz selekcjonerem przynajmniej do końca eliminacji EURO 2024
foto. FotoPyk