Jeśli celem w starciu z Chile było sprawienie, że meksykańscy skauci uznają, że w pierwszym meczu nie mają się czego obawiać, plan powiódł się w stu procentach. Jeśli cel był inny, próba generalna przed mundialem dostarczyła ostatecznego dowodu, że jedyne nadzieje na sensowne akcje ofensywne polskiej reprezentacji to Robert Lewandowski i Piotr Zieliński. Najwięcej zyskali ci, którzy w Warszawie w ogóle się nie pokazali.
Mecz z Chile dostarczył już przed mistrzostwami świata w Katarze ważny walor edukacyjny do wszystkich debat, które i tak niechybnie czekają w najbliższych tygodniach polski naród: to nie ustawienie upośledza wysiłki ofensywne drużyny Czesława Michniewicza. Równie bezradnie z piłką przy nodze i biernie bez piłki wyglądała przed przerwą w systemie z trójką środkowych obrońców, jak i w drugiej połowie, gdy grała czwórką defensorów w linii. Ustawienie to niuans, o którym można zacząć rozmawiać, gdy piłka przestanie zawodnikom odskakiwać przy przyjęciu, a płynne wymienienie trzech podań nie będzie problemem.
Wyjściowo Polacy grali z piłką przy nodze w systemie 3-4-1-2 z Sebastianem Szymańskim ustawionym za napastnikami, bez piłki zawodnik Feyenoordu Rotterdam wchodził pomiędzy Grzegorza Krychowiaka a Przemysława Frankowskiego, tworząc trzyosobowy blok w środku pomocy. Próby aktywnego odbioru piłki Polacy podejmowali zwykle w okolicach linii środkowej, ale uczestniczyli w nich najczęściej tylko trzej zawodnicy — oprócz Arkadiusza Milika i Karola Świderskiego Szymański albo Szymon Żurkowski, zależnie od tego, którą stroną Chilijczycy przeprowadzali atak. Pozostali Polacy skupiali się na przesuwaniu głęboko na własnej połowie. Wahadłowi praktycznie nie uczestniczyli w pressingu. Przed przerwą Robert Gumny raz odebrał piłkę na połowie rywala, wyraźniejsze podejście Polaków do wyższego pressingu po raz pierwszy nastąpiło dopiero w 41. minucie. Udało się wówczas wywalczyć rzut wolny na połowie przeciwnika. Poza tym epizodem Polacy całkowicie oddali rywalom piłkę.
W rzadkich momentach, gdy gospodarze mieli ją przy nodze, starali się unikać ryzyka na własnej połowie. Stoperzy i bramkarz niemal nie podejmowali prób zbudowania ataku pozycyjnego. Grzegorz Krychowiak, nawet jeśli otrzymał piłkę głęboko na własnej połowie, szybko decydował się na długie podanie w kierunku napastnika. Po takich zagraniach, zwykle jego, Łukasza Skorupskiego lub Jana Bednarka, piłka najczęściej i tak lądowała u rywali. Nawet jeśli Milik lub Świderski zdołali wygrać pojedynek powietrzny, Polakom brakowało doskoku w środkowej strefie, by zebrać tzw. drugą piłkę. Piłka oddawana więc była przez graczy Michniewicza niemal za darmo. Pomocnicy zwykle wybierali bezpieczne dogrania do stoperów, ci najczęściej wycofywali do bramkarza. Jedyny moment, w którym udało się wyprowadzić piłkę od stopera – Jakuba Kiwiora – do napastnika (Milika) nastąpił w 21. minucie. Dynamicznie zapowiadającą się akcję zepsuł jednak Gumny niecelnym podaniem.
STRACEŃCZE SZARŻE
Jedyne momenty, gdy publiczność w jakikolwiek sposób mogła się ożywić, następowały po odbiorach i przechwytach na własnej połowie. Problem polegał jednak na tym, że nawet gdy udawało się odzyskać piłkę, najczęściej miało to miejsce kilkadziesiąt metrów od bramki. A do kontrataków Polacy wychodzili bardzo małą liczbą zawodników. Prowadzący piłkę, nawet jeśli wygrał pierwszy pojedynek, później był skazany albo na stratę, albo na długie podanie. Gdy w jakiś sposób Polacy dwa razy dotarli w okolice pola karnego, Milik i Świderski natychmiast decydowali się na strzały z dystansu. Jakby doskonale wiedzieli, że lepiej korzystać z tej przeciętnej okazji do zdobycia bramki, niż próbować rozgrywać dalej i narażać się na kolejną stratę.
NIEPEWNA OBRONA
Można by taki sposób gry nazwać pragmatycznym i wyrachowanym, gdyby jednocześnie defensywa funkcjonowała bez zarzutu. Tak jednak przed przerwą nie było, bo Chilijczycy dawali radę co jakiś czas dochodzić do groźnych sytuacji. Już w pierwszej akcji meczu złe zgranie Milika na własnej połowie po przechwycie Żurkowskiego poskutkowało dogodną okazją dla rywali. Bednarek nie zdołał przeciąć podania w pole karne i Skorupski musiał ratować zespół wybiciem na rzut rożny. Mniej groźny strzał rywale oddali chwilę później, gdy jednak zdołali powyciągać wszystkich trzech stoperów ze swoich stref, a Żurkowski nie nadążył za wbiegającym w pole karne rywalem. Tylko kiepskiej jakości wykończenia przeciwnika Skorupski zawdzięczał, że nie został zmuszony do wysiłku. Chilijscy atakujący z łatwością odrywali się od broniących głęboko Kiwiora i Glika, pokazując się do gry w środku pola. Z tercetu stoperów to Bednarek był tym, który starał się najwyżej wychodzić za przeciwnikami, ale często był o krok spóźniony, a w opuszczonym przez niego miejscu powstawała wyrwa. Polacy nie stracili gola, skupiali się na przeszkadzaniu, lecz to nie znaczy, że w defensywie byli bezbłędni.
NAJGORSZY KWADRANS MECZU
Tuż po przerwie, gdy Michniewicz wpuścił Bartosza Bereszyńskiego za Kamila Glika, rozpoczęła się najgorsza faza meczu. Przemysław Frankowski, który zaczął na lewym wahadle, przeszedł na pozycję prawego pomocnika. Szymański przesunął się na pozycję lewego pomocnika. Fałszywego, bo wciąż naturalnie ciągnęło go do środka, przez co po lewej stronie powstawał korytarz dla Bereszyńskiego. Było to jednak kompletnie niewykorzystane, bo ten zawodnik nawet ustawiony na swojej nominalnej pozycji atuty ma głównie w defensywie, a gdy gra po lewej stronie i każdą akcję ścina do środka, jego ofensywne walory są jeszcze bardziej ograniczone. Doprowadzało to do sytuacji, w której lewa flanka praktycznie przestała istnieć w ofensywie, a co gorsze, gdy Bereszyński zapędzał się do przodu, Szymański ani Kiwior niedostatecznie go asekurowali, przez co kilkakrotnie po tej stronie boiska powstawała wielka wyrwa.
KLASYCZNI SKRZYDŁOWI
Polski selekcjoner skorygował to po kwadransie, wpuszczając drugiego klasycznego skrzydłowego Jakuba Kamińskiego, który zaczął na lewym skrzydle, a po wejściu Kamila Grosickiego poszedł na prawe. Dzięki temu mogły na skrzydłach powstać przynajmniej współpracujące ze sobą duety. Lepiej zaczęły wyglądać podłączenia się Bereszyńskiego do akcji, po jednym z nich była nawet szansa psim swędem wywalczyć rzut karny. Obrońca chilijski uniknął jednak zagrania ręką. Jedynym z ofensywnych piłkarzy, o którym można powiedzieć cokolwiek dobrego, okazał się Kamiński, któremu czasem udało się zdynamizować grę indywidualną akcją. Jego wysiłki i tak były jednak szybko niweczone.
LIS POLA KARNEGO
O tym, że Polacy jednak pożegnali się z własną publicznością zwycięstwem, zadecydował rzut rożny. Bramkarz wypluł po nim piłkę, a Krzysztof Piątek pokazał, dlaczego znalazł się w kadrze na mundial, choć aktualna forma dawała większe szanse Dawidowi Kownackiemu. Napastnik Salernitany to typ egzekutora, który pewnie najgorzej z konkurujących o miejsce w ataku radzi sobie w grze kombinacyjnej, ale dość często potrafi strzelić przypadkowego gola właśnie w takim zamieszaniu. Warto mieć kogoś takiego, gdy trzeba będzie gonić wynik i jakoś wepchnąć piłkę do siatki. Nawet jednak po tym golu trudno uznać, że w jakiś sposób zmieniła się hierarchia w ataku. Samo rozgrywanie ataków z Piątkiem z przodu nie wyglądało wcale lepiej niż z Milikiem czy Świderskim. Jedynym z napastników z naszej kadry na mundial, który naprawdę potrafi zagrać na ścianę, tyłem do bramki, jest Robert Lewandowski. Bez niego w każdej konfiguracji Polakom brakuje z przodu stacji, w której mogliby przytrzymać piłkę, czekając, aż większa liczba graczy przesunie się na połowę przeciwnika.
NADZIEJA W GWIAZDACH
Tak naprawdę ten mecz nie ma jednak personalnych zwycięzców. Najwięcej zyskali po nim chyba ci, którzy nawet na moment nie pojawili się na boisku. Nawet Mateusz Wieteska, który wszedł tylko na jedenaście minut, zdążył łatwo dać się ograć Alexisowi Sanchezowi i tylko dobra interwencja Bereszyńskiego sprawiła, że nie ma na sumieniu straconej bramki. Jeśli ktoś błysnął, to tylko epizodami — Kamiński udanymi akcentami z przodu, z których nic nie wynikało, Piątek golem, Krychowiak odbiorami (które potem często niweczył złymi podaniami). Z perspektywy trenera pewnie była to selekcja negatywna albo po prostu trening biegowy z udziałem publiczności. Trudno powiedzieć, by wygrana w ostatnim sprawdzianie w jakikolwiek sposób poprawiała nastroje przed mistrzostwami. Jedyne, co może je poprawić, to nadzieja, że z Robertem Lewandowskim, Piotrem Zielińskim, Nicolą Zalewskim czy Mattym Cashem to będzie jednak lepsza drużyna. Nie całkiem inna, bo oddanie rywalowi inicjatywy nawet z nimi pewnie się nie zmieni, ale przynajmniej wykazująca jakikolwiek zalążek pomysłu na to, co zrobić z piłką. Nawet jeśli w meczu z Chile zdarzało się to tylko przez 34% czasu, bezradność w tej fazie i tak biła po oczach.
Fot. newspix.pl
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI: