Sukcesy Polaków na EuroBaskecie pamiętać może nie tyle pokolenie ojców dzisiejszych zawodników, co ich dziadków. Ale kiedyś faktycznie stawaliśmy na podium tej imprezy. A potem dobre czasy się skończyły, by w XXI wiek wejść z kadrą, która miała problem, by w ogóle się na mistrzostwa dostać. Teraz – po raz drugi z rzędu – zagramy w ćwierćfinale mistrzostw Europy. Z nadzieją, że – jak przed trzema laty – dojdziemy i o krok dalej. Jak wygląda historia występów Polaków na EuroBaskecie?

EuroBasket i Polska. Kiedyś medale, dziś nadzieje na nowe sukcesy
W roli gospodarza? Solidny występ
Zaczniemy nietypowo, bo od historii najnowszej. Cezura czasowa? 2009 rok, poprzedni EuroBasket, który odbywał się – wtedy w całości – w Polsce. Naszych koszykarzy niosła publika, a oni dzielnie walczyli. Zresztą skład mieliśmy wówczas naprawdę solidny. Był Marcin Gortat, był Maciej Lampe, swoje robił naturalizowany David Logan, a do tego tacy gracze jak Michał Ignerski, Adam Wójcik (wtedy już absolutny weteran), Szymon Szewczyk, Łukasz Koszarek czy Robert Skibniewski.
To oni poradzili sobie w pierwszej fazie grupowej z Bułgarią i Litwą, a ograła ich tylko mocna Turcja. W efekcie do kolejnej fazy – też grupowej – wyszli z drugiego miejsca. I z punktami za wygraną z Litwą.
Nadzieje? Były, a jakże. Liczono, że skoro z sześciozespołowej grupy awansują cztery zespoły, to Polacy przejdą do fazy pucharowej. W pierwszym meczu, z Serbią, Biało-Czerwoni zagrali ambitnie i walczyli do końca, ale przegrali 72:77. W starciu ze Słowenią zabrakło skuteczności, a co za tym idzie – punktowania. Nasi zawodnicy rzucili ledwie 60 punktów, o 16 mniej od rywali. A Hiszpanie, późniejsi mistrzowie, ograli ich już bez litości, 90:68.
W efekcie skończyło się na marzeniach. Polacy odpadli na tym właśnie etapie.

Gang łysego, czyli Krzysztof Szubarga, Maciej Lampe i Marcin Gortat na EuroBaskecie 2009. Fot. Newspix
Nawiasem pisząc: nasza grupa była zdecydowanie mocniejsza od drugiej, co pokazują późniejsze wyniki. W finale zagrały ze sobą bowiem Hiszpania z Serbią, Słowenia z kolei przegrała mecz o brąz z Grekami o ledwie punkt. Z czterech ekip, które wyszły do ćwierćfinału z polskiej grupy, tylko Turcy nie wygrali w tej fazie swojego meczu (przegrali właśnie z Grecją, po dogrywce).
Wyrwani z marazmu
Polacy mieli więc sporo pecha, ale mimo wszystko – taki występ był całkiem optymistycznym sygnałem. Tyle że jedynym na kilka dobrych lat. W kolejnych sezonach nadal nie wchodziliśmy na mistrzostwa świata (susza w tej kwestii trwała od 1967 do 2019 roku), podobnie na igrzyska olimpijskie (wciąż czekamy na awans), a na EuroBaskecie zajmowaliśmy odpowiednio 17. (2011), 21. (2013), 11. (2015) i 18. miejsce (2017).
Szklanym sufitem nie była dla nas najlepsza czwórka, a TOP 10. Ba, gdyby nie powiększono mistrzostw w 2011 roku, to kto wie, czy w ogóle byśmy na nich grali. Przecież jeszcze w 2009 roku dostawało się tam jedynie 16 ekip, a my trzy razy na wymienione wyżej cztery edycje kończyliśmy nasz udział wcześniej.
Sygnałem, że coś w naszym koszu może się zmienić, był awans na wspomniane mistrzostwa świata. Ale potem przyszła pandemia, a po niej – kompletnie zawalone eliminacje do kolejnych MŚ. Zmieniono więc trenera. Mike Taylor pożegnał się z posadą, a otrzymał ją znany z polskich parkietów i ławek trenerskich Igor Milicić. I to on sensacyjnie doprowadził Polaków do półfinału EuroBasketu w 2022 roku. To był szok, zwłaszcza, że w ćwierćfinale Biało-Czerwoni musieli ograć faworyzowaną Słowenię.
I zrobili to. Michał Sokołowski nie dał Luce Donciciowi ani chwili spokoju, Mateusz Ponitka zagrał być może najwybitniejszy mecz w całej (!) historii EuroBasketu, a i wszyscy pozostali gracze w ekipie spisali się po prostu doskonale.
Efektem była euforia, której nie zburzyło nawet to, że nie udało się zdobyć medalu. Polacy pokazali, że sporo potrafią. Choć z perspektywy czasu tego podium szkoda. Bo długo na takie czekamy.
Przedwojenny EuroBasket, czyli sukces
Na pierwsze mistrzostwa Europy w historii – w 1935 roku – Polacy nie pojechali. Na drugich byli, zajęli 4. miejsce na osiem startujących ekip. Na trzecich, w 1939 roku, zdobyli brązowy medal. Sukces przyszedł więc szybko, ale powtórzony nie został zbyt prędko. Bo nie mógł. Nieco ponad trzy miesiące później przyszła wojna, Niemcy, a potem Związek Radziecki najechały na Polskę. Członkowie brązowego zespołu koszykarzy w większości ją przeżyli, choć 2 września 1944 roku, w trakcie walk w powstaniu warszawskim, zmarł Jerzy Rossudowski. Był zawodnikiem Polonii Warszawa, członkiem AK, walczył na Mokotowie i tam poległ.
O sukcesie jego i jego kolegów z 1939 roku „Przegląd Sportowy” pisał tak:
„Nim przejdziemy do oceny własnej drużyny, należy na wstępie stwierdzić, że wyjechała ona do Kowna raczej z obowiązku. Po drużynie, która nie przeszła nawet 2-tygodniowego obozu, osłabionej brakiem rezerw, drużynie, która sztucznie przedłużyła sezon o 2 miesiące – nie można było się wiele spodziewać. Tym bardziej musi cieszyć doskonała, powszechnym zdaniem, lokata Polski”.

Część artykułu „Przeglądu Sportowego” o MŚ koszykarzy w 1939 roku.
Dziennikarz gazety informował też, że Polska była bezkonkurencyjna w tenisie stołowym, który stanowił rozrywkę zawodników wielu drużyn. Jak i również to, że Łotwa – choć srebrna – wywalczyła mistrzostwo „drużyn o ograniczonym wzroście”. Bo i taki tytuł wtedy przyznawano.
Czarno-białe medale
Wracając jednak do polskiej historii na EuroBaskecie – wróciliśmy na niego przy pierwszej możliwej okazji, czyli tuż po wojnie. W 1946 roku nasza kadra wyjechała do Szwajcarii i zajęła tam 9. miejsce. Rok później, w Czechosłowacji, była siódma. Ale już kolejne trzy edycje mistrzostw odbyły się bez naszego udziału. Dopiero w 1955 roku udało się nam wrócić na europejskie parkiety. A osiem lat później – sprowadzić EuroBasket do siebie. Najlepsze zespoły Europy rywalizowały wtedy od 4 do 13 października we wrocławskiej Hali Ludowej (Stulecia), choć niedługo przed startem turnieju niepokój wzbudziła we Wrocławiu… epidemia ospy prawdziwej.
Mistrzostwa udało się jednak rozegrać. I dobrze, bo Polacy to na nich osiągnęli swój największy sukces. Mieliśmy wtedy świetną ekipę, znaną jako „chłopcy Zagórskiego”, od nazwiska trenera Witolda Zagórskiego właśnie. Reprezentację przejął w 1961 roku, zastępując na stanowisku selekcjonera Zygmunta Olesiewicza. I już dwa lata później doprowadził ją do srebra mistrzostw Europy.
Zebrał wtedy znakomity kolektyw. Leszek Arent, Zbigniew Dregier, Kazimierz Frelkiewicz, Wiesław Langiewicz, Bohdan Likszo, Mieczysław Łopatka, Andrzej Nartowski, Stanisław Olejniczak, Jerzy Piskun, Andrzej Pstrokoński, Krzysztof Sitkowski i Janusz Wichowski – to oni grali wówczas dla Polski, a wielu z nich zapisało się w historii jako legendy naszej kadry i ligi. Polacy rozpoczęli wtedy od ogrania Hiszpanii (79:76), a potem przegrali ze Związkiem Radzieckim, wówczas najlepszą drużyną Europy, a nawet świata (54:64).

Spotkanie „chłopców Zagórskiego” (i nie tylko) po latach. Trener w środku, w garniturze. Fot. Newspix
Kolejne mecze poszły Biało-Czerwonym lepiej. Wygrali z Rumunią (64:60) i Francją (98:65), a potem ograli mocną Finlandię (68:54). Po nim doszło do starcia kluczowego – tak naprawdę o wyjście z grupy, a przy okazji awans na igrzyska olimpijskie do Tokio. Naprzeciw Polaków stanęła reprezentacja NRD. Mecz rozgrywano o… 9 rano (!), ale hala i tak się zapełniła. I kto był tam tego dnia, ten na nic nie mógł narzekać. Polacy wygrali niezwykle pewnie, 93:62 i mieli już pewny awans do półfinału. Na zakończenie zmagań w grupie pokonali jeszcze Czechosłowację (86:73), ale ten mecz nic nie zmieniał.
Półfinał to starcie z faworyzowaną Jugosławią, ówczesnym wicemistrzem świata. Ekipa z Bałkanów też musiała jednak uznać wyższość Polaków, którzy wygrali 83:72. Trener Zagórski powtarzał wtedy, że „może dzięki temu Polacy uwierzą, że potrafią być silni w sportach zespołowych”. Finał, rozgrywany przeciwko ZSRR, skończył się jednak tak, jak się spodziewano – to rywale triumfowali, 61:45. Polacy i tak jednak mogli świętować ogromny sukces. A trener Zagórski i jego ekipa na tym nie poprzestali – medale, choć już brązowe, przywozili też z dwóch kolejnych mistrzostw Europy.
Ten z 1967 roku pozostaje jednak ostatnim, jaki Polacy zdobyli na jakiejkolwiek międzynarodowej imprezie. W czasach kolorowych zdjęć w gazetach i kolorowej telewizji w odbiornikach nie wywalczyliśmy już żadnego.
Lata posuchy. Im dalej, tym gorzej
Zagórski dwa razy był jeszcze bliski medalu – w kolejnych dwóch edycjach mistrzostw zajmował z naszą kadrą 4. miejsce. Potem był 12. i 8., a gdy nie udało się Polakom awansować na igrzyska w Montrealu w 1976 roku, zrezygnował z funkcji trenera kadry. Od razu negatywnie się to na niej odbiło – w 1977 roku nawet na EuroBaskecie nie zagraliśmy. Potem? Byliśmy zakładnikami przeciętności. W kolejnych dziesięciu edycjach mistrzostw Europy – do 1997 roku włącznie – pięciokrotnie zajmowaliśmy 7. lokatę. Ale poza tym raz skończyliśmy jako 9. zespół, raz jako 11., a trzy razy nawet na mistrzostwa nie weszliśmy.
Słabo? No słabo. Ale prawdziwy kryzys rozpoczął się dekadę po upadku poprzedniego systemu. Zresztą to powtarzający się scenariusz w wielu sportach w Polsce. Lata 90. przeszliśmy jeszcze „wychowankami” PRL-u, ale gdy oni powoli schodzili ze sceny, brakowało następców na poziomie. I trzeba było przeżyć kryzys.
W przypadku kadry Polski w koszykówce objawił on się tym, że ta ani w 1999, ani w 2001, ani w 2003, ani w 2005 roku nie zagrała na EuroBaskecie. Najlepsze ekipy w Europie grały bez nas i niespecjalnie odczuły ten brak. Polacy mogli co najwyżej żyć wielkością reprezentacji sprzed 40 lat, a kilkuletnie dzieciaki, które akurat oglądały wtedy mecze we Wrocławiu, po części zapewne doczekały się już nie tylko własnych dzieci, a nawet wnuków. Tymczasem nie tylko nie było kolejnych medali, ale przełom stuleci i XXI wiek przyniosły zamiast tego wielki zjazd.
I trudno było mieć nadzieję, że coś się odmieni. Nawet awans na EuroBasket w 2007 roku takiej nie przyniósł. Bo owszem, był to miły moment, ale Polacy przegrali wszystkie trzy mecze grupowe – z Francją, Słowenią i Włochami – i nie weszli do kolejnej fazy.
Marazm, po prostu.
Wydobył nas z niego przywoływany już EuroBasket w 2009 roku, ale potem potrzeba było kolejnych 13 lat, by pokazać, że polska koszykówka może być wielka. W tym roku znów się to po części udało – zwycięstwem ze Słowenią, pokonaniem Bośni i Hercegowiny. Mecz z Turcją będzie wielkim wyzwaniem, jednak nawet jeśli Polacy mu nie podołają, to ćwierćfinałem i tak sprawili fanom mnóstwo radości. To przecież i tak wynik lepszy od wszystkich pozostałych w XXI wieku, nie licząc jedynie tego sprzed trzech lat.
Z drugiej strony miło byłoby już przerwać tę – trwającą 58 lat – medalową posuchę. Tym bardziej, że pokolenie Mateusza Ponitki i Michała Sokołowskiego młodsze nie będzie i może to być jedna z ostatnich takich okazji. To brutalna prawda, ale nawet chłopcy Zagórskiego w końcu przestali bić się o medale. A potem długo czekaliśmy na kolejną kadrę, która pokaże nam, że Polacy mogą o nie walczyć.
SEBASTIAN WARZECHA
EuroBasket ma wiele historii. Czytaj o nich na Weszło:
- Kiedyś mistrz NBA i finalista Euroligi. Dziś – lider kadry Polski. Sylwetka Jordana Loyda
- EuroBasket znów z sukcesem! Polacy w ćwierćfinale!
- Mateusz Ponitka: „Dorośliśmy jako zespół”
- Kibic opowiedział o interwencji ochrony w Spodku. „Poczułem się potraktowany jak pies”
- Jordan Loyd i inni, czyli kto i kogo naturalizuje w Europie
- Trener koszykarzy: Polska liga nie jest słaba. Ale mam duże obiekcje do szkolenia [WYWIAD]
Fot. Newspix