Początek był fatalny. Ale potem Polacy po trochu się zbierali. Nawet gdy zawodziła skuteczność, a pod własnym koszem nie udawało się zatrzymać rywali – nie tracili wiary. Wciąż mieli nadzieję, że finalnie zdołają ich dogonić, a potem wyprzedzić. I tak też się stało. Świetny Mateusz Ponitka, kluczowy Jordan Loyd, pokazujący się Andrzej Pluta czy Michał Sokołowski, a nawet środkowi, którzy przez trzy kwarty grali słabo, ale w czwartej dołożyli się do końcowego sukcesu. Wszyscy oni zapracowali na to, że Polacy po raz drugi z rzędu zagrają minimum w ćwierćfinale EuroBasketu.

EuroBasket. Polska lepsza od Bośni. Mamy ćwierćfinał!
Gdy Polacy dowiedzieli się, z kim zagrają o ćwierćfinał, wśród ekspertów zapanował ostrożny optymizm. Bośnia i Hercegowina to, owszem, ekipa mająca w składzie świetnego Jusufa Nurkicia, obudowanego kilkoma niezłymi strzelcami. W dodatku to drużyna, która w fazie grupowej pokonała naprawdę mocną Grecję i w piekielnie trudnej grupie – z której nie wyszli Hiszpanie, obrońcy tytułu – zajęła ostatecznie trzecie miejsce. Z drugiej strony Polacy mogli trafić naprawdę dużo gorzej.
Gameplan? W sumie był prosty. Pilnować Nurkicia, nie dać mu swobody pod tablicą, ale zwracać też uwagę na to, co dzieje się na obwodzie, bo tam czaiło się kilku groźnych zawodników. Bośniacy z kolei – jak sugerowały ich media – mieli atakować rozgrywających Polaków nawet daleko od kosza, wymuszać błędy i straty. A szczególnie docisnąć kogoś z dwójki Mateusz Ponitka-Jordan Loyd. Jak się okazało – padło na tego drugiego, Bośniacy nie chcieli pozwolić mu rozwinąć skrzydeł.
W gruncie rzeczy miał to być jednak wyrównany pojedynek, dwóch zespołów o podobnej sile, możliwościach i klasie.
Inna sprawa, że Polacy wiedzieli, jak Bośniaków pokonać. Dwukrotnie zrobili to przed dwoma laty, w turnieju prekwalifikacyjnym do igrzysk w Paryżu. Wygrali tam też ten najważniejszy mecz – o awans do dalszej fazy, a więc potrafili pokonać ekipę z Bałkanów, gdy porażka oznaczała, że żegnamy się z dalszą grą. Dziś trzeba było to powtórzyć. I choć mnóstwo było po drodze problemów, a Biało-Czerwoni długo grali po prostu słabo, to ostatecznie się udało.
Zagramy w ćwierćfinale EuroBasketu! Ale jak do tego doszło?
Zapomnieć o fatalnym początku
My – nieruchliwi w ataku, trochę na stojąco, grający tak, jak tego chcieli Bośniacy. Rywale z kolei skuteczni z przodu, niesieni czy to przez Nurkicia, czy graczy rzucających zza łuku. Efekt był taki, że rywale szybko uciekli nam na dziewięć oczek. I dopiero wtedy powoli zaczęliśmy się zbierać. Tyle że jak przebudzający się z drzemki kot – jeszcze się rozciągnęliśmy, jeszcze na moment przysiedliśmy, zanim w ogóle zrobiliśmy pierwszy krok. Wiele akcji nadal nam bowiem nie wychodziło, a gdy już na przykład złapaliśmy rywali na osobiste, to te… no cóż, mistrzami w ich wykonywaniu wielu naszych zawodników nie jest, tyle sobie powiedzmy.
Zresztą pojawiły się w tej pierwszej kwarcie meczu typowe problemy Polaków. Zawodziły nas zbiórki – po obu stronach parkietu – brakowało też skuteczności. Gdy rywale trafiali, co chcieli, my przeżywaliśmy prawdziwe męczarnie, starając się zdobyć choćby dwa punkty. Duża w tym zasługa znakomitej defensywy Bośni, szczególnie odcinania Jordana Loyda przy rzutach dystansowych. Jak wspomnieliśmy – rywale doskonale wiedzieli, jakie zagrożenie generuje Jordan.
I przez pierwsze 10 minut to zagrożenie doskonale niwelowali. Wygrali dzięki temu 23:14.
Drugą kwartę Polacy musieli zacząć tak, jakby w pierwszej nic się nie wydarzyło. Zapomnieć, że mało co im w tym okresie wychodziło. I nawet nieźle im się to udało. Loyd powoli, ale zaczynał się rozkręcać i wydawało się, że z każdą kolejną akcją lepiej rozumie to, jak zachowują się rywale w defensywie.
JORDAN LOYD IS ELITE.#EuroBasket | #MakeYourMark pic.twitter.com/Hrai3IULl5
— FIBA EuroBasket (@EuroBasket) September 7, 2025
Kilka razy udało się też wyprowadzić na pozycję naszych strzelców, choć z ich skutecznością było różnie. Gdy Nurkić siadał na ławkę, korzystaliśmy też z wejść pod kosz. Brakowało nam głównie tego, by do gry dołożyli się w jakiś sposób nasi środkowi, bo i Aleksander Balcerowski, i Dominik Olejniczak dawali od siebie tyle, że więcej zdziałałby na tym parkiecie Marcin Gortat wyciągnięty na mecz prosto z łóżka sześć lat po zakończeniu kariery.
Mimo tego jednak – i doskonałej skuteczności Robersona, który całą pierwszą połowę zaliczył na 100% trafionych rzutów – wygraliśmy drugą kwartę i to pięcioma oczkami. Zbliżyliśmy się do rywali.
Walka, bo tak funkcjonujemy
Gdy przed turniejem pytaliśmy czy to trenera, czy zawodników o to, czego potrzeba, by znów osiągnąć sukces na EuroBaskecie, mówili sporo o taktyce, ale przede wszystkim powtarzało się jedno słowo – trzeba walczyć. Niwelować tym braki w umiejętnościach, które – nie kryli tego – po prostu mamy. Brak u nas przecież po kontuzji Sochana gościa z NBA. Nie mamy zawodników na poziomie Euroligi, nie licząc Jordana Loyda. A więc po prostu – walczyć, pracować, dać z siebie wszystko.
I Polacy to robili.
Problemem w ich grze w trzeciej kwarcie był bowiem nie brak zaangażowania. Jeśli czegoś brakowało, to właściwie tylko skuteczności, czasem może opanowania. Ale im dalej w mecz, tym częściej też mylili się rywale. John Roberson najpierw przestał trafiać, a potem – czego akurat współczujemy – zszedł z kontuzją. Polacy stopniowo, powoli, ale jednak zbliżali się do Bośni. Jedyny problem? Że za każdym razem, gdy mieliśmy szansę przeciwnika „złapać”, to popełnialiśmy błędy.
A to niecelny rzut, a to niepotrzebne próby indywidualnych akcji, wpychania się pod kosz przeciwko nierzadko dwójce rywali, których nie podejmowaliśmy wcześniej. Ponosiła niektórych naszych graczy ambicja. Przy tym wciąż brakowało środkowych, a z dystansu radzili sobie właściwie tylko Ponitka (im dalej w mecz, tym lepszy, znów ciągnął kadrę do sukcesu) i Loyd. A mimo tego jednak się do tych Bośniaków zbliżaliśmy, a na koniec kwarty – nawet wyprzedziliśmy. O punkt, ale jednak.
A czwarta część gry należała już do nas.
Choć i tu nie zabrakło pomyłek – gdy wyszliśmy na, wydawało się, komfortowe prowadzenie straty zaliczyli i Loyd, i Ponitka – to jednak w końcu widzieliśmy drużynę, która funkcjonuje świetnie jako całość. I Balcerowski, i Olejniczak ożyli. Lepiej graliśmy pod swoją tablicą, pojawiły się skuteczne zbiórki oraz utrudnianie pracy rywalom. Olejniczak dołożył też na przykład akcję 2+1 z przodu, po której poderwała się polska część publiczności. Na parkiecie zrobiło się też ogólnie więcej miejsca, z czego korzystaliśmy, wyprowadzając graczy na rzuty zza łuku. Znów zawodziła nieco ich skuteczność, ale kilka wpadło – i to wystarczało.
Bo przede wszystkim imponowaliśmy w defensywie. Liczbą dnia stało się 28 – tylko tyle punktów rzucili Bośniacy przez całą drugą połowę. I duża w tym zasługa naszej defensywy, tej walki właśnie.
To już sukces!
Już na minutę przed końcem właściwie mogliśmy być spokojni. Polacy mieli komfortową przewagę, po bloku Mateusza Ponitki, a potem świetnej akcji Jordana Loyda z zatrzymaniem i rzutem z półdystansu właściwie nic złego nie mogło nam się już przytrafić. I rywale też to widzieli. Gdy nie trafili trójki po szybko wyprowadzonej akcji, zrezygnowali, nawet nie faulowali, nie próbowali odrobić strat. Zatrzymali się, a trenerzy podziękowali sobie chwilę później za grę.
JORDAN LOYDOWSKI WITH THE DAGGER 🗡️#EuroBasket pic.twitter.com/Bu2HMvdgiY
— FIBA EuroBasket (@EuroBasket) September 7, 2025
A potem – wraz z końcową syreną – Polacy mogli zacząć świętować. Bo jest co.
Owszem, to tylko ćwierćfinał. Ale dla nas to aż ćwierćfinał. Przed turniejem – patrząc na wyniki z ostatnich kilkunastu miesięcy – trudno było w ten scenariusz uwierzyć. A jednak się udało i w meczu z Turcją, z którą zmierzymy się pojutrze, też nie będziemy bez szans. Owszem, Turcy to klasowa ekipa, w dodatku taka, która ma zawodników mogących bardzo utrudnić nam życie. Ale na pewno na tym etapie turnieju – jeden z lepszych rywali, jakich Polacy mogli się spodziewać.
Pozostanie więc zrobić to co zawsze: wyjść na parkiet, walczyć do samego końca i mieć nadzieję, że ten kolejny mecz zaczniemy lepiej, niż dzisiejszy. Żebyśmy tym razem nie musieli gonić. Choć gdyby efekt finalny miał być taki jak dziś, to za tę pogoń byśmy się nie obrazili.
Polska – Bośnia i Hercegowina 80:72 (14:23, 26:21, 22:17, 18:11)
Fot. Newspix
Czytaj więcej o EuroBaskecie na Weszło:
- Kibic opowiedział o interwencji ochrony w Spodku. „Poczułem się potraktowany jak pies”
- Kibic miał flagę Palestyny na policzku. „Podeszło do mnie trzech panów z ochrony…”
- Jordan Loyd i inni, czyli kto i kogo naturalizuje w Europie
- Trener koszykarzy: Polska liga nie jest słaba. Ale mam duże obiekcje do szkolenia [WYWIAD]