Reklama

Tałant Dujszebajew: Jestem inny, ale prawdziwy [WYWIAD]

Jakub Radomski

Autor:Jakub Radomski

04 marca 2025, 09:03 • 15 min czytania 33 komentarzy

– Co zrobiłby każdy człowiek, gdyby na jego oczach zabili mu syna? – pyta, gdy poruszam temat jego gwałtownych zachowań podczas spotkań. Nie ukrywa, że czasami po czasie żałuje tego, co robi. Tałant Dujszebajew jako zawodnik wygrał wszystko, z reprezentacją Polski piłkarzy ręcznych zajął czwarte miejsce w igrzyskach w Rio, a od 11 lat prowadzi zespół z Kielc. W dużej rozmowie z Weszło opisuje swój błąd z finału Ligi Mistrzów, tłumaczy, jak pieriestrojka zniszczyła Związek Radziecki i porusza temat wojny. – Przecież Rosja, Ukraina i Białoruś to bracia – mówi. Dujszebajew opisuje też dzisiejszy świat, w którym wszyscy muszą być idealni.

Tałant Dujszebajew: Jestem inny, ale prawdziwy [WYWIAD]

Jakub Radomski: Powiedział pan kiedyś, że jest dwóch Tałantów Dujszebajewów. Jeden to ten na boisku czy w szatni, a drugi – w domu. Jak opisałby pan tego pierwszego?

Tałant Dujszebajew, trener Industrii Kielce: To człowiek z charakterem. Wiem, że często mnie za to krytykują, ale mój charakter dał mi wiele i nie chcę go zmieniać. W dzisiejszym świecie musisz być politykiem. Kłamać. Albo mówić jedno, gdy myślisz drugie. Przestaliśmy być prawdziwi, tak nas wyszkolono. Ja tego nie akceptuję. To najgorsze, co może być. Na pewno jestem inny, ale jednocześnie prawdziwy.

Jeden z pana zawodników opowiadał mi, że gdy zdejmuje pan w szatni zegarek, niektórzy wychodzą na zewnątrz, bo wiedzą, że zaraz będzie bardzo ostro.

Zdarzało się, wiele razy. Takie momenty też są potrzebne, by potem nadeszły inne. Czasami jestem bardzo surowy wobec zawodników, ale jestem też surowy wobec siebie. A jeżeli popełniam błędy, to dlatego, że kieruję się sercem. I zawsze mówię to, co myślę.

Reklama

Widziałem film, przedstawiający zdarzenie z półfinału Pucharu Polski przeciwko Wiśle Płock w 2021 roku. Daniel, pana syn, zostaje sfaulowany, upada. Pan chyba od razu wie, że stało się coś poważnego. Nie wytrzymuje pan, wpada w furię, obraża delegata. To był moment, gdy zachował się pan bardziej jak ojciec, niż trener?

Niech każdy, kto mnie za tamto zachowanie krytykował, wyobrazi sobie, że na jego oczach zabijają mu syna. A później, gdy pytasz „Co się dzieje?”, człowiek odpowiedzialny za porządek mówi spokojnym tonem: „Nic strasznego”. Niech każdy, kto będzie czytał ten wywiad, postawi się w takim położeniu. Albo inna sytuacja – niech czytelnik tego wywiadu wyobrazi sobie, że jego syn następnego dnia idzie na jakąś masową imprezę. Bedą tam setki, tysiące ludzi, nagle wparuje policja i zacznie bić niektóre osoby, w tym jego syna. Zabije go, a później wyda komunikat, że nic się nie stało. Jak w takiej sytuacji zareagowałby każdy normalny człowiek?! Daj Boże, żeby nikt w życiu nie musiał patrzeć na własne oczy, jak brutalnie krzywdzą mu dziecko, a inni są na to znieczuleni.

Czym innym jest chyba jednak zabicie kogoś, a czym innym spowodowanie poważnej kontuzji.

Daniel już raz wcześniej miał zerwane więzadła krzyżowe. Wtedy, gdy upadł, od razu pokazał ręką, że to koniec. Że coś strasznego się stało i nie będzie mógł kontynuować spotkania. W dodatku to było dwa, trzy miesiące przed igrzyskami w Tokio, o których marzył. Łatwo jest gadać, krytykować, gdy w takiej sytuacji nie chodzi o bliską ci osobę.

Oglądałem niedawno film o Pablo Escobarze. Występował w nim polityk, który mówił wiele o standardach, o demokracji. A kiedy jego syn trafił do więzienia przez kradzież, był gotów złamać prawo, zrobić wszystko, żeby go tylko wyciągnąć. Kiedy nie chodzi o ciebie albo twoich bliskich, to jest zupełnie inne życie. Gdy ktoś przychodzi pod twój dom, reagujemy i mamy prawo reagować zupełnie inaczej.

Reklama

Tałant Dujszebajew od 11 lat prowadzi Industrię Kielce 

Zdarzało się, że wracał pan do domu i żałował swojego zachowania na boisku?

Miliony razy, naprawdę. Często po czasie mówię sobie: „Nie musiałem tak reagować”. Podjąłem w życiu wiele decyzji, z których później nie byłem dumny ani zadowolony. Jestem człowiekiem pełnym gorącej krwi. Wiem to. W życiu najczęściej nie da się wziąć czasu, który trwałby trzy czy cztery godziny, w czasie których wziąłbyś prysznic i mógłbyś się uspokoić. Mówię to, co myślę. Mówię prawdę, a ona czasami boli. Również mnie.

A był jakiś mecz, w którym podjął pan decyzję i po czasie bardzo jej żałował?

Oczywiście. Najbardziej tak miałem po finale Ligi Mistrzów przeciwko Magdeburgowi w 2023 roku, który przegraliśmy po dogrywce. W regulaminowym czasie był remis 26:26, ale my mieliśmy ostatnią akcję. Biorę czas, zostało chyba 14 sekund. W piłce ręcznej to wieczność. Jeden zawodnik Magdeburga dostał karę, więc graliśmy sześciu na pięciu. Serce mówiło mi: „Wycofaj bramkarza. Będziemy grać siedmiu na pięciu”. Ale wtedy do głosu doszedł rozum, który stwierdził: „A co będzie, jeśli nie zdobędziemy bramki, a oni nam rzucą na pustą?”.

Oglądałem tamten mecz. Nie wycofał pan bramkarza.

Zostaliśmy sześciu na pięciu i nie wykorzystaliśmy swojej akcji. Zabrakło mi wtedy odwagi, trzeba było słuchać serca. To była jedna z najgorszych decyzji, jakie podjąłem jako trener. Może w tamtym momencie przestraszyłem się ewentualnej krytyki? Trzeba było szybko podjąć decyzję, a ja uświadomiłem sobie, że jeżeli oni odbiorą nam piłkę i rzucą na pustą, będę miał milion krytyków, bo każdy nagle stanie się mądry po czasie. To był nieprawdziwy Tałant Dujszebajew. Prawdziwy zagrałby siedmiu na pięciu. Nienawidzę się za słabość, którą wtedy pokazałem.

Rozmawiamy o panu z boiska. A jaki jest Tałant Dujszebajew w domu? Słyszałem, że pana oczkiem w głowie jest dwójka wnuków, synów Alexa (Alex i Daniel Dujszebajew, synowie trenera, są jego zawodnikami w Industrii Kielce – przyp. red.).

To prawda, ale nie jest też tak, że oni mnie zmienili. Zawsze, już jako dziecko, byłem osobą niezwykle kochającą swoich bliskich. Rodzina jest najważniejsza. Zawsze lubiłem też dzieci. Pamiętam sprzed lat, że uwielbiałem bawić się z moim bratankiem. Dziś, gdy widzę dzieci, to dla mnie inny świat. Mogę się z nimi bawić od rana do nocy. Ktoś widząc mnie mógłby się zdziwić, bo rzeczywiście staję się zupełnie innym człowiekiem niż na boisku.

Dujszebajew i jego syn Alex, który występuje w klubie prowadzonym przez ojca 

Jakie ma pan dzisiaj pierwsze wspomnienie, związane z dzieciństwem w Kirgistanie?

Codzienna radość. Całe dni spędzaliśmy na podwórku. Nie oglądaliśmy telewizji, nie siedzieliśmy przed komputerem. Byliśmy głodni, ale szczęśliwi. Rodzice pracowali, a każde z nas, dzieci, było równe. Chciałeś grać w piłkę nożną? Proszę bardzo. Chcesz grać na gitarze? Chodzić na tańce? Nie ma problemu. Wszystko było dostępne i bezpłatne.

Miał pan trzech braci. Oni też uprawiali sport?

Starszy ćwiczył zapasy. Drugiego nie pociągał sport. Najmłodszy grał trochę w piłkę nożną i ręczną.

Kiedy ta sielanka w Kirgistanie zaczęła się psuć?

Byliśmy przekonani, że żyjemy w najlepszym możliwym kraju. Pragnęliśmy idealnego komunizmu, walczyliśmy o niego, a kiedy przyszła pieriestrojka, okazało się, że to wszystko, co wydawało się tak wartościowe, wygląda jednak inaczej. Grałem już wtedy w piłkę ręczną, na początku lat 90. przygotowywaliśmy się do igrzysk w Barcelonie jako Wspólnota Niepodległych Państw. Spędzaliśmy po 200-250 dni w roku na zgrupowaniach i nie wiedzieliśmy do końca, co działo się w naszym kraju. Dowiadywałem się tego później, z przekazów medialnych i filmów. Życie człowieka nie kosztowało w zasadzie nic. Ludzie, którzy byli w policji czy w KGB, zaczęli przechodzić na jedną stronę.

Na stronę przestępczości?

Tak. Każdy chciał z niej żyć. Mieliśmy wielki kraj, z olbrzymim potencjałem i mam wrażenie, że sprzedaliśmy go za nic. Jakby ktoś wziął młotek i uderzył nim, kończąc szybko aukcję. Michaił Gorbaczow zrobił dużo dla krajów zachodnich, ale nam nie pomógł. To były najtrudniejsze czasy.

Dwóch pana braci nie ma już na tym świecie.

Nie chcę o tym mówić ani nawet myśleć. Niech w spokoju leżą tam, gdzie leżą.

Na czym polegał zakład, który sprawił, że został pan kibicem Realu Madryt?

To było jeszcze w dzieciństwie. W tamtych czasach nie oglądało się zbyt wielu meczów w telewizji. Gdy rozgrywano europejskie puchary, każdy z nas miał wybrać sobie jeden ulubiony zespół ze Związku Radzieckiego i drugi, z Europy. Starszy brat uwielbiał Olega Błochina, był też zapatrzony w styl pracy trenera Walerego Łobanowskiego. Wybrał więc Dynamo Kijów. Drugi zdecydował się na Dynamo Moskwa. Jego ulubionym zawodnikiem był Walery Gazajew, który później prowadził reprezentację Rosji. Trzeci brat pokochał Spartaka Moskwa, który wtedy grał pięknie w piłkę. To była rosyjska tiki-taka. Ja wybrałem Dinamo Tbilisi, które w 1981 roku zwyciężyło w Pucharze Zdobywców Pucharów. Niech pan zobaczy – jeden klub ukraiński, dwa rosyjskie, czwarty z Gruzji. Dla nas to było normalne, bo wszystkie reprezentowały Związek Radziecki.

Gdy przyszła kolej na kluby zagraniczne, starszy brat wybrał Barcelonę. On kochał Johana Cruyffa i zarażał też mnie miłością do tego klubu. Pamiętam, że powtarzał mi: „Barcelona to jedyny zespół na świecie, który może przegrać 1:4, a w rewanżu wygrać 7:3”. Drugi brat zdecydował się na Hamburger SV, bo podziwiał Kevina Keegana. Był tam jeszcze taki twardy obrońca, Manfred Kaltz, czołowy w tamtych czasach. Trzeci kibicował belgijskiemu Anderlechtowi, który miał wtedy świetny skład. Ja wybrałem Real. Zainspirowali mnie jego piłkarze, tacy jak Hugo Sanchez czy Martin Vazquez. To był wyjątkowy klub. Kibicuję mu mocno do dzisiaj.

Jakim człowiekiem prywatnie jest Florentino Perez? Słyszałem, że poznał go pan dobrze, gdy w latach 2005-2013 prowadził w Hiszpanii najpierw Ciudad Real, a później Atletico.

Dla mnie to prezes numer jeden. Myślę, że wszyscy my, madridistas, mamy świadomość, jak wiele zrobił dla naszego klubu od pierwszego pojawienia się w nim w 2000 roku. Florentino jest zupełnie innym człowiekiem od kiedy w 2012 roku zmarła jego żona. Ona kochała futbol, chodziła na wszystkie mecze. Jej śmierć spowodowała, że Perez zaczął inaczej myśleć o tym, co najważniejsze w życiu.

Dujszebajew jest znany z gwałtownych reakcji na ławce 

Żeby zrozumieć dlaczego trafił pan do Hiszpanii, porozmawiajmy jeszcze o młodości. Jak to się stało, że wybrał pan piłkę ręczną?

Chodziłem na pływanie, piłkę nożną, lekkoatletykę i boks. Chciałem nawet zostać koszykarzem! Ale moi rodzice dostali mieszkanie i wyjechali z centrum miasta na nowe osiedle. W okolicy powstała nowoczesna szkoła ze świetną halą. Grałem wtedy dużo w piłkę nożną, ale przyszła zima, był mróz i moi przyjaciele poszli na piłkę ręczną. Zadziałał instynkt: „Skoro oni idą, to ja też pójdę”. Jeszcze wtedy wolałem być piłkarzem, ale pokochałem ręczną i priorytety mi się zmieniły.

Co pan pamięta z finału igrzysk olimpijskich w Barcelonie w 1992 roku? W finale pokonaliście Szwecję, a pan został królem strzelców tamtego turnieju.

Smutne czasy, nie było już Związku Radzieckiego. Polecieliśmy do Hiszpanii jako Wspólnota Niepodległych Państw, w głowach jeden cel: „Wygrać igrzyska”. Zwyciężamy w finale, stoimy na podium i grają nam hymn olimpijski zamiast naszego. Wielu sportowców cieszy się, płacze w takim momencie, a ja miałem w głowie pytanie: „Co teraz?”

Potrafiliście się w ogóle cieszyć ze złota?

Oczywiście. Jak możesz się nie cieszyć, gdy zostajesz mistrzem olimpijskim? Od pytań z tyłu głowy o przyszłość nie dało się jednak uciec.

Pana pierwszym klubem w profesjonalnej karierze było CSKA Moskwa. Kilka lat temu opowiadał pan o tym, że uwielbia spacerować po Moskwie. Jak pana spojrzenie na Rosję i Rosjan zmieniło się po wybuchu wojny z Ukrainą?

Nie jestem człowiekiem, który patrzy na jakiś kraj z różnych stron. Mam tak, że albo go kocham, albo nie. Dziś kocham wszystko, co należało do Związku Radzieckiego. Czy pojadę do Ukrainy, na Białoruś, do Rosji, do Uzbekistanu, Kazachstanu, Gruzji, czuję się, jakbym odwiedzał rodzinę. Jest mi tam super. Mógłbym mieszkać w każdym z tych państw.

Kim ja jestem, żeby wyraźnie stawać po którejś ze stron? Choć na pewno ciężko jest mi zaakceptować to, co się dzieje. Ukraina, Rosja i Białoruś to dla mnie trzej bracia. Podobnie jak mój Kirgistan z Kazachstanem i Baszkirią. Albo Polska z Czechami i Słowacją. Jesteśmy braćmi i nie potrafię zrozumieć, jak jeden brat może iść na wojnę z drugim. Szkoda mi tego wszystkiego.

Po igrzyskach w Barcelonie zdecydował się pan przenieść do Hiszpanii, zamieszkać tam i reprezentować ten kraj. Dlaczego?

Już w 1990 roku otrzymałem propozycję naturalizowania w Hiszpanii, ale odmówiłem. Grałem jeszcze w CSKA, nie chciałem tego. Bałem się represji, które mogłyby spotkać moją rodzinę. Później było inaczej – miałem żonę, ona była w ciąży, nie było już Związku Radzieckiego. Gdy ponowiono propozycję, powiedziałem: „tak”.

Wszyscy to zrozumieli?

Nie. Kiedy przeniosłem się do Hiszpanii, wiele osób nie chciało już ze mną rozmawiać. A ja rozumowałem tak: „Będę każdemu tłumaczył, dlaczego i po co to zrobiłem? To moja decyzja, którą powinni zaakceptować”. Później ci sami ludzie, którzy krytykowali, podchodzili, chcieli się przywitać. Tylko że wtedy już ja nie chciałem z nimi rozmawiać.

Dujszebajew jako szkoleniowiec Ciudad Real. Zdjęcie z 2007 roku 

Jako zawodnik w piłce ręcznej wygrał pan wszystko. Jako trener, biorąc pod uwagę rozgrywki klubowe, w zasadzie też. Skąd w panu jeszcze motywacja do pracy?

Lubię widzieć, jak zawodnicy, przede wszystkim ci młodsi, stają się lepsi. Kiedy dostrzegasz, że ktoś, zanim trafił np. do zespołu z Kielc, nie potrafił czegoś wykonać, a jednak nauczył się tego i ciągle się rozwija, czujesz się szczęśliwy. Dobrze pracuje mi się z młodymi ludźmi, sam czegoś się od nich uczę. Choć nie rozumiem też wielu rzeczy, które dzieją się z nowym pokoleniem. Nie podobają mi się, ale muszę je akceptować.

O jakie kwestie chodzi?

Brakuje mi połączenia ludzkiego, jakie było wcześniej. Teraz każdy siedzi w telefonie, iPadzie albo laptopie. Wsiadasz do metra czy autobusu i dziewięć na 10 osób tak spędza podróż. Nie doceniamy prawdziwych wartości i sporo przez to tracimy. Wszystko przychodzi nam za łatwo i niknie w nas chęć walki. Jest taka mądra myśl: trudne czasy budują silnych mężczyzn i nastają dobre czasy, ale one tworzą słabych ludzi. Później więc jeszcze raz mamy trudne czasy oraz silnych mężczyzn. I tak to się kręci.

To ciekawe – niedawno w programie telewizyjnym to samo cytował trener Legii Warszawa, Goncalo Feio.

W Hiszpanii niedawno większość osób opowiedziała się za tym, żeby pracować pięć dni w tygodniu po siedem i pół godziny. Czyli 37 i pół godziny w tygodniu. Patrzę na to i jestem w szoku. Przecież gospodarka tego nie wytrzyma, ona wymaga przynajmniej 42 godzin pracy tygodniowo, a my chcemy żyć super i jednocześnie jak najmniej pracować. Mamy wszystko. Nie walczymy. Chcę jogurt? Mam. Chcę owoce? Mam. Warzywa? Nie ma problemu. Każdy myśli, że to takie proste. Kiedy byłem dzieckiem, lodówka często była pusta lub prawie pusta. Dzięki temu doceniało się najbardziej podstawowe rzeczy. Ale to nasza wina. Ludzi. To my sprawiliśmy, że nastały takie czasy.

W pana CV brakuje w zasadzie tylko wielkich sukcesów jako trener reprezentacji. Prowadził pan Węgrów i Polaków. Ma pan marzenie, by jeszcze objąć jakąś reprezentację i wygrać z nią dużą imprezę?

Pana pytanie pokazuje, że wszyscy mamy jeden problem. Co my dzisiaj uważamy za sukces w sporcie?

Najczęściej medal. Najlepiej złoty.

No właśnie. A gdybym nagle poszedł pracować do Ameryki Południowej, do Chin albo do Indii, to przecież sam awans tych zespołów na mistrzostwa świata to byłby wielki sukces. Biorę zespół, w którym nikt w zasadzie nie umie grać, zaczynam z nim pracować, oddaję duszę, serce. Udaje nam się dostać na mistrzostwa, a tam dostajemy lanie, przegrywamy 20 punktami z jakąś potęgą. Od razu byłbym tym złym. Ludzie by na mnie narzekali i pokazywali jako niewłaściwy przykład, nie doceniając w ogóle tego, co osiągaliśmy wcześniej. Naszego sukcesu.

Niedawno oglądałem film o pewnej bardzo znanej kobiecie. Nazwisko pominę. W każdym razie jej syn popełnił samobójstwo. Wie pan, dlaczego? Bo nie miał w życiu miłości i wsparcia od mamy. Ona przez całe życie oczekiwała, że syn będzie kimś wyjątkowym. To jest właśnie nasze życie. My wszyscy chcemy być wyjątkowi, a na ziemi nie może być siedem miliardów Messich, Ronaldo, Jordanów czy LeBronów. Nie może być tylu Gaudich czy Gandhich, tyle kobiet, które są jak Matka Teresa. Geniuszy, altruistów. Każdy człowiek ma prawo żyć tak, żeby on osobiście był szczęśliwy.

W 2016 roku na igrzyskach w Rio zająłem z Polakami czwarte miejsce. Dla mnie to był sukces, czułem szczęście. Kiedy kilka miesięcy przed igrzyskami obejmowałem wasz zespół wiedziałem, jakie są realia. Później chciałem mieć wpływ na zmiany w szkoleniu, reorganizację wszystkiego. Efekt? Ludzie zaczęli szukać alibi, oczerniać mnie. Gadać głupoty, że jestem najgorszy, bo Polska zaczęła grać słabiej. Patrzę na to spokojnie. Może jutro odejdę z klubu z Kielc i przejmę Kirgistan.

Dujszebajew jako trener Polaków podczas igrzysk w Rio 

Myśli pan o czymś takim?

To bardziej przykład. Ale załóżmy, że biorę Kirgizów, gdzie w zasadzie nie ma piłki ręcznej. Jeżeli awansujemy na Igrzyska Azjatyckie, to będzie dla mnie duży sukces, a jeśli dostaniemy tam raz i drugi, wszyscy zaczną po mnie jechać. Indie mają półtora miliarda mieszańców, tak? Niech pan sobie wyobrazi, że prowadzę ich kadrę, za darmo. Awansuję z nimi do mistrzostw świata. Cieszę się, bo wiem, że to sukces. A co będzie w wielu mediach, zwłaszcza gdy na turnieju przegramy jakiś mecz? Przekaz w stylu: „Dujszebajew zrobił krok do tyłu w swojej karierze”.

Co pan myślał, oglądając mecze Polaków w ostatnich mistrzostwach świata? W grupie po porażce z Niemcami był remis z Czechami i bolesna przegrana ze Szwajcarią.

Mam swoją opinię na ten temat, ale nie chcę jej wyrażać publicznie.

Dwa lata temu twierdził pan, że wierzy, że w 2028 czy 2029 roku polska reprezentacja, również dzięki nowemu pokoleniu zawodników, znów będzie na bardzo wysokim poziomie.

Powiedziałem tak, to prawda, ale pewne rzeczy się zmieniły, jeżeli chodzi o zaangażowanie różnych podmiotów w przyszłość polskiej piłki ręcznej. Nie chcę tego rozwijać, bo im dalej w las, tym więcej brudu tam znajdziesz.

Pan w ogóle trafiłby do zespołu z Kielc w 2014 roku, gdyby nie były już jego prezes, Holender Bertus Servaas?

Nie ma szans. Miałem wtedy inne plany, nie brałem pod uwagę trafienia do Polski, ale pan Servaas przekonał mnie, że muszę to zrobić.

W 2016 roku, po dwóch latach pana pracy, wygraliście Ligę Mistrzów. Dlaczego po tamtym triumfie poważnie myślał pan o odejściu z klubu?

Podpisałem w Kielcach kontrakt na trzy i pół roku. Wiedziałem, że trafiam do ciekawego zespołu, który jest gotowy walczyć z najlepszymi w Lidze Mistrzów. Widziałem potencjał nie tylko na awans do Final Four, ale i na wygranie tych rozgrywek. Kiedy w 2016 roku pokonaliśmy w dramatycznym finale Veszprem po rzutach karnych, siedziałem w hali i myślałem sobie: „Osiągnąłem największy sukces w historii klubu. Poprowadziłem pierwszy polski zespół do wygrania Ligi Mistrzów”. Zastanawiałem się, co jeszcze mogę zrobić dla drużyny z Kielc, by ona nie szła w dół, ale ciągle do góry. Była myśl, by zmienić otoczenie i zaangażować się w inny projekt.

Jest wielu trenerów piłkarskich, których podziwiam: Diego Simeone, Pep Guardiola, Carlo Ancelotti. Wtedy pomyślałem o Alexie Fergusonie, który w 1999 roku, też w dramatycznych okolicznościach, wygrał z Manchesterem United Ligę Mistrzów. Nie zmienił pracy, później jeszcze długo prowadził zespół, powtarzając ten sukces.

Ferguson pracował w United aż 27 lat.

Ja jestem w Kielcach 11 lat. I ciągle mi tutaj dobrze.

Fot. Newspix.pl

WIĘCEJ NA WESZŁO EXTRA:

 

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Żałość z Litwą. Skorupski i Lewandowski uchronili Probierza przed kompromitacją

Szymon Janczyk
71
Żałość z Litwą. Skorupski i Lewandowski uchronili Probierza przed kompromitacją

Piłka ręczna

Piłka nożna

Żałość z Litwą. Skorupski i Lewandowski uchronili Probierza przed kompromitacją

Szymon Janczyk
71
Żałość z Litwą. Skorupski i Lewandowski uchronili Probierza przed kompromitacją

Komentarze

33 komentarzy

Loading...