Reklama

Trela: Koniec karuzeli trenerskiej. Przepaść pokoleniowa na ławkach w Ekstraklasie

Michał Trela

Autor:Michał Trela

09 lutego 2025, 13:41 • 11 min czytania 32 komentarzy

Karuzela trenerska, o której istnieniu tak długo się mówiło, przestała w Polsce istnieć. Ostatnimi, na których przykładzie można by udowadniać jej istnienie, są Jan Urban i Jacek Zieliński. Pozostałe kluby przestawiły wajchę w stronę nowości, świeżości. Trenerzy w średnim wieku słusznie boją się o zawodowy los. Ale większość o to, że jest wypierana z rynku, może mieć pretensje tylko do siebie.

Trela: Koniec karuzeli trenerskiej. Przepaść pokoleniowa na ławkach w Ekstraklasie

Tylko czterech z zatrudnionych obecnie w Ekstraklasie trenerów przekroczyło w niej sto meczów. Więcej niż 150 ma tylko dwóch. Ponad połowa nie przepracowała w Ekstraklasie nawet umownego pełnego sezonu, czyli 34 meczów. Marek Papszun, który debiutował ledwie pięć i pół roku temu, jest już trzeci pod względem doświadczenia w lidze. Janusz Niedźwiedź, który pojawił się dwa i pół roku temu i ledwo przekroczył siedemdziesiąt meczów, zajmuje pod tym względem piąte miejsce. Karuzela trenerska w Polsce przestała istnieć. Jacek Zieliński i Jan Urban to ostatnie bastiony jej obecności. Liczba poprowadzonych przez nich meczów świadczy o pokoleniowej przepaści. Pierwszy Zieliński ma w dorobku ćwierć tysiąca spotkań więcej niż… trzeci Papszun.

Obecną sytuację można by uznać za chwilową, wszak jeszcze do niedawna pracował w Ekstraklasie Waldemar Fornalik, mający przeszło 500 meczów na koncie, a lada moment do ligi może wrócić Marcin Brosz, który z miejsca wskoczyłby pod względem doświadczenia na podium. O tym, że tendencja jest szersza, świadczą jednak spostrzeżenia Alexa Stewarta, zajmującego się rekrutowaniem trenerów dla firmy Analytics FC, który dzielił się wnioskami na temat profilu szkoleniowców z Ekstraklasy w książce Michała Zachodnego „Jak (nie grać) w Europie”: „Rotacja na stanowiskach jest spora, a do tego występuje dziwna luka: jest grupa trenerów w wieku trzydziestu i czterdziestu kilku lat i druga grupa znacznie starszych szkoleniowców, grubo po pięćdziesiątce lub nawet po sześćdziesiątce. Gdzie jest kontynuacja?” – zastanawia się fachowiec, widzący w tym przykład miotania się od ściany do ściany. „Patrząc na szkoleniowców, którzy obecnie pracują w Ekstraklasie lub niedawno byli na tym poziomie, najbardziej uderza właśnie to rozgraniczenie wiekowe. Może chodzić o szukanie różnych bodźców. Młodszych trenerów uznaje się za fachowców, którzy starają się narzucić styl przypominający grę najlepszych drużyn: przewaga posiadania piłki, cierpliwość rozgrywania na połowie przeciwnika, kontrpressing itd. Starsi trenerzy bywają bardziej defensywni, pragmatyczni” – analizuje.

Dzieląc trenerów pracujących obecnie w lidze i przygotowywanych do zawodu w Polsce pod kątem właśnie kryterium wiekowego, nietrudno dostrzec przewagę tych najmłodszych. Pięciu z czternastu takich szkoleniowców nie ukończyło jeszcze czterdziestu lat, choć minimalnie starszych Marcina Włodarskiego, Roberta Kolendowicza i Janusza Niedźwiedzia też można jeszcze zaliczyć do nowej fali. Wówczas względnie młodzi trenerzy będą stanowili już ponad połowę tych, którzy pracują w Ekstraklasie na polskiej licencji UEFA Pro. Trenerski średni wiek umownie zaczyna się w okolicach 45. roku życia, czyli Aleksandara Vukovicia i obejmuje jeszcze 50-letniego Marka Papszuna. Metrykalnie do tej grupy pasowaliby 51-letni Rafał Górak i 55-letni Tomasz Tułacz. Oni jednak też dopiero niedawno pokazali się w Ekstraklasie. Liga o nich nie pytała. Sami musieli się do niej wedrzeć z niższych szczebli. Są doświadczeni trenersko, ale nie na tym poziomie. Najwęższą grupę stanowią nestorzy zawodu, ponad 60-letni Zieliński i Urban, jedyni z obecnej stawki, którzy debiutowali w Ekstraklasie dawniej niż sześć lat temu. 18-osobową grupę trenerów z elity uzupełnia czterech szkoleniowców zagranicznych – Duńczyk Niels Frederiksen, Anglik John Carver, Portugalczyk Joao Henriques i Słoweniec Ante Simundża.

Niezatrudnialni w sile wieku

Przemiał, jaki można obserwować w tym zawodzie w Polsce, jest nieprawdopodobny. Z dziewiętnastu polskich trenerów, którzy pracowali w Ekstraklasie w sezonie 2020/21 (cztery lata temu!), do dzisiaj ostało się dwóch: Vuković i Papszun. Tylko o dwóch można powiedzieć, że poszli z Ekstraklasy w górę: Michał Probierz zamienił Cracovię na reprezentację Polski, Maciej Skorża pracuje w Japonii. Czesław Michniewicz, Jacek Magiera, Waldemar Fornalik, Piotr Stokowiec, Bogdan Zając, Dariusz Żuraw, Radosław Sobolewski, Maciej Bartoszek, Leszek Ojrzyński, Dariusz Skrzypczak, Włodzimierz Gąsior i Robert Kasperczyk nie mają pracy w zawodzie. Marcin Brosz, Piotr Tworek i Artur Skowronek pracują w I lidze, a Krzysztof Brede w drugiej. Większość z nich nie ma dziś oczywistych perspektyw, by w najbliższych latach wrócić do Ekstraklasy.

Reklama

Podobne wnioski płyną, gdy spojrzymy na trenerów o największym doświadczeniu w polskiej lidze. Być może jeszcze ktoś zatrudni Waldemara Fornalika, który po rozstaniu z Zagłębiem Lubin na pewno nie był rozchwytywany. Niewykluczone, że kiedyś na ponowną pracę w Polsce zdecyduje się 54-letni Czesław Michniewicz (ponad 300 meczów). Wyobrażenie sobie kolejnej ekstraklasowej posady dla Skorży, Brosza (obaj ponad 200 meczów), czy Magiery (przeszło 100) nie jest dziś najtrudniejsze. Być może awansować uda się Ireneuszowi Mamrotowi, choć przez rekrutację raczej trudno byłoby mu wrócić do elity. Nie najgorszą opinię w klubach z dołu tabeli wyrobił sobie Kamil Kiereś (ponad 100).

Jest jednak spore grono trenerów doświadczonych, a młodszych niż 65 lat, czyli niebędących jeszcze w wieku emerytalnym, których ponownie zobaczyć w Ekstraklasie wydaje się niemożliwością. Dariusz Wdowczyk, Ryszard Wieczorek, Mariusz Rumak, Jurij Szatałow, Ryszard Tarasiewicz, Kazimierz Moskal, Wojciech Stawowy, Maciej Bartoszek czy Leszek Ojrzyński przy obecnie panujących modach wydają się dla klubów ekstraklasowych niezatrudnialni. Skoro po żadnego z nich nie sięgnął zimą nawet Śląsk Wrocław, który naprawdę nie był w położeniu, by wybrzydzać, to najlepszy dowód, że prezesi i dyrektorzy sportowi kompletnie nie mają ich już na liście.

Budowa reputacji od zera

A przecież mowa tylko o elicie zawodu, która przepracowała już przynajmniej sto meczów w Ekstraklasie. Ci, którzy do tego wyniku nie dobili i zatrzymali się na kilkudziesięciu spotkaniach, też stanowią mniej lub bardziej zapomniane grono. Tomasz Kafarski od lat pracuje już tylko w niższych ligach, dziś bijąc się ze Świtem Szczecin w II lidze. Dariusza Żurawia, Radosława Mroczkowskiego, Piotra Mandrysza, Mariusza Lewandowskiego, Dariusza Kubickiego, Piotra Nowaka, Macieja Stolarczyka czy Radosława Sobolewskiego też pewnie prędko ponownie w Ekstraklasie się nie spotka. Nie można tego wykluczać w przypadku choćby Jerzego Brzęczka, ale zdecydowana większość trenerów w sile wieku, którzy przewinęli się przez Ekstraklasę w ostatnich 10-15 latach, by znów się w niej znaleźć, musiałaby mozolnie budować pozycję w zawodzie praktycznie od nowa.

Mniej więcej jak Marcin Sasal, który w wieku 39 lat, jako modny trener nowej fali, trafił na bazie dobrych wyników w Dolcanie Ząbki do ekstraklasowej Korony Kielce. Utrzymał się na tyle, by dostać jeszcze atrakcyjną posadę w I lidze (Pogoń Szczecin), a potem już nieatrakcyjną, ale jednak w Ekstraklasie (szorujące po dnie Podbeskidzie Bielsko-Biała). Mając 42 lata, Sasal poprowadził ostatnie jak dotąd spotkania w Ekstraklasie. Potem pracował w sześciu klubach, ale od ośmiu lat nie wyżej niż na trzecim szczeblu. Dopiero obecnie, mając 54 lata, wywalczywszy z Pogonią Grodzisk Mazowiecki awans do II ligi i świetnie spisując się z beniaminkiem na tym szczeblu, być może będzie mógł przypomnieć o sobie klubom z dwóch najwyższych lig. Teoretycznie najlepszą dekadę, kiedy jeszcze nie był wypalony, ale już zebrał odpowiednie doświadczenia, spędził na peryferiach polskiej piłki. Jeśli kiedyś wróci wyżej, to już na bazie innych atrybutów niż wtedy, gdy się tam pojawiał. Nie będzie już „młody, dynamiczny, ze świeżą głową” tylko „doświadczony, pragmatyczny, który z niejednego pieca chleb jadł”.

Nie każdy ma jednak wytrwałość, pokorę i możliwości, by pokonywać tę samą drogę po raz drugi, bez żadnej gwarancji, że znów się uda. Łatwiej na pewne poświęcenia zgodzić się 30-latkowi, który dopiero rozpoczyna pogoń za marzeniami, niż 45-latkowi, który już był tam, gdzie zawsze chciał dojść i został stamtąd odrzucony. Zgorzkniali tą sytuacją trenerzy narzekają czasem, że to kwestia mody, jak ostatnio Mamrot w wywiadzie dla goal.pl. Pod tym względem raczej nie ma jednak dobrych wieści dla trenerów w średnim wieku. Być może kiedyś wajcha przechyli się z obecnie skierowanej w stronę młodzieży w kierunku doświadczenia. Wówczas jednak znów premiowane będą skrajne wartości. Najstarsi, najbardziej doświadczeni kontra najmłodsi, najświeżsi, najmniej znani. Ci, którzy są pośrodku, mają najtrudniejszą sytuację, bo mogą się obronić jedynie pracą. W żadne szufladki, słowa-wytrychy, nie da się ich łatwo wtłoczyć. Ani nie wywołają powiewu świeżości, jak trener będący w trakcie kursu UEFA Pro i mający głowę pełną pomysłów, ani nie będą jeszcze traktowani z szacunkiem przynależnym siwym włosom, których znowu aż tak wielu jeszcze czasem nie mają.

Vuković jako przykład

Nazywanie tego wyłącznie modą, spycha odpowiedzialność z samych siebie. Oto znów mamy nieracjonalny rynek, nieznających się na piłce prezesów, którzy kierują się jakimiś rynkowymi trendami, a nie realną oceną warsztatu trenera. Skoro jednak jest aż tak szerokie grono trenerów w sile wieku, ale już doświadczonych, których nie zatrudniają ani kluby zagraniczne, ani federacja, ani nawet kluby polskie z dwóch najwyższych lig, może problem jest w nich samych? Może to oni zostali zweryfikowani negatywnie? Nie wyszkolono ich dość dobrze, nie przystosowali się wystarczająco szybko do otaczających realiów? Z całego grona doświadczonych nieobecnych trudno dziś wskazać wielu, którzy zostali zapomniani kompletnie niezasłużenie. Najwięcej argumentów, by uznać, że zasłużyli jeszcze na szansę w lidze, dali pewnie Brosz, Magiera, Brzęczek czy Majewski, ale akurat o tę czwórkę można być spokojnym, że jej licznik w Ekstraklasie jeszcze drgnie.

Reklama

Większość jednak dostawała szansę już w kilku miejscach i radziła sobie na tyle słabo lub przeciętnie, że trudno mówić o niesprawiedliwości czy nieracjonalnym postępowaniu polskich klubów. Nawet jeśli któryś osiągał w danym miejscu sukces, zwykle wkrótce okazywało się, że nie potrafi go osiągnąć gdzie indziej, w innych okolicznościach. Czyli nie okazywał się wystarczająco dobrym trenerem. Aleksandar Vuković, wchodząc do zawodu, nie był witany fanfarami. Traktowano go raczej mało poważnie, jako byłego piłkarza, który zapomniał zdjąć krótkich spodenek. Zdobył mistrzostwo Polski, ale nie zbudowało to jego pozycji jako trenera. Wyciągnął Legię z koszmarnych tarapatów, lecz przyjęto to wzruszeniem ramion. Po dwóch i pół roku jego pracy w Gliwicach nadal nikt nie będzie go rozważał przy rozdawaniu nagród dla Trenera Roku, ale nikt go już nie kwestionuje. Obronił się w innym środowisku. Obronił się, tracąc najlepszych piłkarzy. Miał momenty dobre, miał kryzysowe, ale ze wszystkich jakoś wyszedł. Rynek ani nie kojarzy go z doświadczeniem, ani z młodością i świeżością. Zapracował jednak na wystarczająco solidną markę, by nie musiał się obawiać o kolejną pracę w Ekstraklasie. Nawet jeśli zatrudnienia go nie będzie można uznać za zgodne z panującymi trendami, raczej kibice żadnego klubu nie byliby już szczególnie oburzeni, mając go za trenera. Obronił się pracą. Tylko tyle i aż tyle.

W ostatnich latach Ekstraklasa widziała dwa przypadki powrotów z trenerskich zaświatów. Oba potoczyły się kompletnie skrajnie, co również było znamienne. Jan Urban pojawiał się w lidze jako 45-latek, co wówczas uznawano za wciąż młodego trenera, dodatkowo przychodził spoza środowiska i mając za sobą doświadczenia zagraniczne. Od razu dano mu więc najlepsze posady: dwa razy w Legii Warszawa, potem w Lechu Poznań. Gdy jednak spektakularnych sukcesów zaczynało brakować, gdy nie poszło mu w Śląsku, jako 56-latek został przez rynek porzucony. Najlepsze kluby poszły w zagranicznych trenerów, kto chciał świeżych nazwisk, stawiał na Mamrota, Zbigniewa Smółkę, czy Dariusza Dźwigałę. Byle nie ten Urban z karuzeli. Gdy po trzech i pół roku nieobecności, trafił do Górnika Zabrze, nikt nie wykazywał specjalnego entuzjazmu. Tłumaczono to jedynie sentymentem klubu do piłkarza-legendy. Dopiero Urban z przymiotami doświadczenia, spokoju, równowagi stał się na rynku doceniany i wręcz pożądany. W Urbanie w trenerskiej sile wieku nikt nie widział kandydata na selekcjonera. W Urbanie zbliżającym się do emerytury już jak najbardziej.

Zrobiłbyś to lepiej?

Z zaświatów wrócił też niespodziewanie Mariusz Rumak, który pojawiał się w lidze jako złote dziecko, obejmując w wieku 35 lat Lecha Poznań. Zweryfikowany potem negatywnie w Zawiszy Bydgoszcz, Śląsku i Niecieczy, w wieku 40 lat stał się dla klubów Ekstraklasy niezatrudnialny i na siedem lat zniknął z najwyższej ligi. Dostał od losu szansę powrotu do Lecha Poznań i zmarnował ją na tyle spektakularnie, że trzeciej raczej nie dostanie. Jeśli za jego zatrudnieniem nie stały już, jak wcześniej, argumenty związane z wiekiem (młody ze świeżym spojrzeniem), a jeszcze nie stały związane, jak u Urbana, z rutyną, mógł się obronić jedynie warsztatem, osobowością. I poległ na całej linii. Dostał pracę wbrew panującej modzie, ale mógł ją utrzymać, gdyby okazał się tego godny.

Dlatego trenerzy w sile wieku, którzy marzą o ponownej pracy w Ekstraklasie, zamiast pomstować na przesadne forowanie młodości w tym zawodzie, przeklinać dyrektorów sportowych, którzy o nich zapomnieli, powinni w pierwszej kolejności zastanowić się, co by się wydarzyło, gdyby dziś otrzymali kompletnie niespodziewaną ofertę powrotu do Ekstraklasy? Czy poprowadziliby Motor Lublin lepiej niż Mateusz Stolarski? Czy spełniliby ambicje kibiców Widzewa bardziej niż Daniel Myśliwiec? Czy graliby na trzech frontach jak Adrian Siemieniec i Goncalo Feio? Czy zrobiliby z Cracovii tak atrakcyjną drużynę jak Dawid Kroczek? Czy utrzymywaliby Wartę Poznań w lidze tak długo, jak Dawid Szulczek?

Prawdopodobnie Ekstraklasa dojdzie wkrótce do momentu, w którym młodzi trenerzy faktycznie zaczną dostawać pracę tylko za to, że są młodzi. Prawdopodobnie wkrótce zaczną się pojawiać na rynku nowi, za którymi nie przemawia nic innego niż PESEL. Którzy nie obronią się pracą, nie udźwigną postawionych przed nimi zadań. Tak było choćby w Niemczech, gdzie każdy zaczął kilka lat temu szukać swojego Juliana Nagelsmanna i większość nie znalazła. Być może już teraz można by znaleźć i w Polsce kilka negatywnych przykładów. Na razie jednak o większości z tego pokolenia można powiedzieć, że coś do ligi wnosi. Że ją zmienia na lepsze. Że wykonuje przynajmniej dobrą, jeśli nie bardzo dobrą pracę. Narzekanie dziś na modę, to użalanie się nad własnym losem. Trzeba naturalnie pilnować, by nie przesadzić. Ale dziś ta moda przybiera na sile tylko dlatego, że kolejne kluby, które za nią poszły, przekonują się, że było warto.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

32 komentarzy

Loading...