19. Tyle medali zdobyli do tej pory Polacy w XXI wieku na zimowych igrzyskach olimpijskich. Na dwudziesty – i kolejne – będziemy czekali za rok, gdy rozpoczną się zimowe igrzyska olimpijskie w Cortinie d’Ampezzo. Czy jednak – wobec kryzysu skoków – mamy na kogo liczyć? W jakich sportach stać nas na podia? I czy uda się podtrzymać medalową passę, trwającą od 2002 roku?
Medalowy XXI wiek
XX wiek nie obfitował w polskie medale na zimowych igrzyskach. Przez wszystkie ich edycje zdobyliśmy w poprzednim stuleciu zaledwie cztery krążki. Na ten dorobek złożyły się brąz Franciszka Gąsienicy Gronia w 1956 roku (kombinacja norweska), srebro i brąz wywalczone odpowiednio przez Elwirę Seroczyńską i Helenę Pilejczyk w 1960 (łyżwiarstwo szybkie) oraz złoto Wojciecha Fortuny z 1972 roku (skoki narciarskie). Po tym ostatnim nastąpiła przerwa.
Trwała równe trzy dekady. A potem zaczęły się najlepsze dla polskich sportów zimowych czasy w dziejach tego kraju.
Salt Lake City to wiadomo – dwa medale Adama Małysza, choć bez upragnionego złota. Z Turynu też przyjechały do Polski dwa krążki: srebro Tomasza Sikory w biathlonie i brąz Justyny Kowalczyk w biegach narciarskich. Ta druga w Vancouver, cztery lata potem, została drugą postacią w historii polskiego sportu, która wróciła z zimowych igrzysk ze złotem. Wywalczonym zresztą na królewskim dystansie 30 kilometrów stylem klasycznym, po fantastycznym finiszu i walce z Marit Bjoergen.
W Kanadzie zresztą Kowalczyk była odpowiedzialna jeszcze za brąz i srebro dla Polski. Dwa kolejne srebrne medale dorzucił do tego Adam Małysz, a jeszcze jeden krążek – ale brązowy – polskie panczenistki. Tym samym zimowe igrzyska w Vancouver okazały się na tamten moment absolutnie najlepszymi w dziejach naszego sportu.
A potem przyszły te w Soczi. I okazało się, że można jeszcze lepiej.
Dwa złota Kamila Stocha na skoczni. Kolejne złoto Justyny Kowalczyk, tym razem w biegu na 10 kilometrów stylem klasycznym. I ta niesamowita wygrana Zbigniewa Bródki, o cztery tysięczne sekundy, w rywalizacji łyżwiarzy szybkich na 1500 metrów. Łyżwy na tym zresztą nie poprzestały – w biegach drużynowych brąz zdobyli nasi panczeniści, a srebro panczenistki. Więc jak i w Vancouver medali było sześć, ale z bilansem 4-1-1.
Justyna Kowalczyk zdobywająca złoto w Vancouver. Fot. Newspix
Już Pjongczang, cztery lata później, pokazał nam jednak, że nie będzie łatwo utrzymać takiego poziomu. Z Korei wróciliśmy ze złotem Kamila Stocha i brązem w rywalizacji drużynowej na skoczni. Z kolei Pekin z roku 2022 to tylko jeden medal – niespodziewany brąz Dawida Kubackiego. Niespodziewany, bo skoczkowie raczej dołowali przez większą cześć tamtej zimy. Ale akurat w Chinach Kubackiemu udało się wylądować na podium.
Po co o tym wszystkim piszemy?
Bo musimy uświadomić sobie, że XXI wiek to dla polskiego zimowego sportu czasy wybitne. Z każdych igrzysk wracamy z choć jednym medalem i mimo że to te ostatnie były najsłabsze, to i tam udało się krążek wywalczyć. Pytanie, jakie musimy sobie w tym miejscu zadać, brzmi jednak: czy na rok przed startem kolejnej edycji tej imprezy mamy podstawy by wierzyć, że ta seria zostanie przedłużona?
Następców mistrzów wciąż brak
Trzy zimowe dyscypliny szczególnie zapisały się w sercach i umysłach Polaków w pierwszej dekadzie XXI wieku – skoki, biathlon i biegi narciarskie. To je oglądało najwięcej fanów, to w nich odnosiliśmy wspaniałe sukcesy. Głównie za sprawą trzech osób: Adama Małysza, Tomasza Sikory i Justyny Kowalczyk.
W męskim biathlonie zabrakło jakichkolwiek sukcesów, ale te trafiały się od czasu do czasu w kobiecym. Tyle że nie na igrzyskach. W biegach? Tam to szkoda gadać. Były co prawda talenty – szczególnie Izabela Marcisz i Monika Skinder – ale nawet miejsca w TOP 10 zawodów Pucharu Świata na ogół były dla nich nieosiągalne.
Za to w skokach udało się znaleźć następców Orła z Wisły, a Kamil Stoch olimpijsko wyniósł to wszystko na jeszcze wyższy poziom. Jednak dziś, kiedy Stoch, a także Dawid Kubacki i Piotr Żyła walczą w Pucharze Świata nie o podia, a o awans do drugiej serii zawodów, wydaje się, że skoki zmierzają w stronę losu biathlonu i biegów, gdzie po prostu nie możemy nawiązać do największych sukcesów.
Mimo wszystko to i tak jedyna dyscyplina z tej trójki, w której możemy na ten moment wierzyć w walkę o medale w Cortinie d’Ampezzo.
Dlaczego? Bo jest Paweł Wąsek. Ustroniak to nie tyle największy, co jedyny promyk nadziei w tym sezonie. Dla 25-latka to zdecydowanie zima życia, choć 380 zgromadzonych w jej trakcie do tej pory punktów pewnie wielkiego wrażenia nie robi. Jednak to już dwa razy więcej niż podczas dotychczasowego najlepszego sezonu Pawła w karierze, a do końca sezonu jeszcze trochę skakania zostało. Wąsek poprawił też inne życiówki – choćby najdłuższy skok, ale też najwyższe miejsce w zawodach Pucharu Świata. Kilkukrotnie otarł się o podium. Jest w stanie walczyć z czołówką. A ten rok do igrzysk może wystarczyć, by na stałe do niej wszedł.
Paweł Wąsek. Fot. Newspix
Mimo wszystko to nadzieja oparta na założeniach, że Polak się jeszcze poprawi. Nie wygląda to tak, jak wtedy, gdy na rok przed Soczi mogliśmy wierzyć w Kamila Stocha, który przecież w tym samym roku walczył o wygraną w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata i jechał jako jeden z faworytów na MŚ, gdzie zresztą wywalczył złoto. Wąsek jest w innym miejscu, o wiele dalej od walki o medale olimpijskie… ale i tak znacznie bliżej, niż którykolwiek z jego kolegów z kadry.
Biegi? Tu wystarczy prosta statystyka: najwyżej sklasyfikowaną osobą z Polski w Pucharze Świata jest w tym momencie Dominik Bury, który wśród mężczyzn zajmuje 84. miejsce. W walce o małe Kryształowe Kule też “króluje” on – 64. na dystansach. No po prostu nie ma na co liczyć, bo podstaw, by wierzyć w naszych biegaczy czy też biegaczki brakuje. Podobnie wygląda to z biathlonem. Niedawno do rywalizacji po dłuższej przerwie wróciła co prawda Monika Hojnisz, która na igrzyskach trzykrotnie była w najlepszej „10” startów indywidualnych, ale na razie o tym, w jakiej jest formie, wiemy tak naprawdę niewiele.
A reszta Polek i Polaków? U nich są przebłyski, ale… na miarę naszych możliwości.
Najbardziej wyróżniła się więc Natalia Sidorowicz, która w indywidualnym sprincie potrafiła w tym sezonie Pucharu Świata zająć nawet 4. miejsce. Ale sęk w tym, że było to jej jedyne miejsce w dyszce w rywalizacji indywidualnej. A więc bardziej wypadek przy pracy niż norma – owszem, pokazujący możliwości, ale jednak wypadek. W dziesiątce zawody potrafiła skończyć też Kamila Żuk, która biegowo wypada naprawdę nieźle, ale regularnie ma problemy ze strzelaniem. Z kolei u mężczyzn regularnie punktuje tylko dwóch naszych biathlonistów – Jan Guńka i Konrad Badacz. Obaj jednak są daleko od walki nawet o najlepszą “10”.
Innymi słowy: bieda, proszę państwa, bieda. I przez rok raczej się to nie zmieni.
Sprintem po medale?
Nie możemy napisać, że to kompletna nowość, bo przecież i w Vancouver, i w Soczi to właśnie na torze łyżwiarskim upatrywaliśmy swoich szans. W Kanadzie brąz naszych panczenistek był zaskoczeniem, w Rosji obu drużynowych medali można było się spodziewać. Tego indywidualnego Zbigniewa Bródki również. Choć niekoniecznie liczono w tym ostatnim przypadku na złoto. Ale wyszło pięknie i okazało się, że ponad dekadę temu to właśnie panczeny dały nam najwięcej krążków, bo aż trzy.
Tyle że na dwóch kolejnych igrzyskach już ich nie było. Ale możliwe, że zmieni się to właśnie za rok. Ten sezon z pewnością pozwala nam w to wierzyć.
Szczególnie trzeba tu zerkać w stronę Andżeliki Wójcik. Nasza sprinterka jest tej zimy w fenomenalnej formie i aktualnie przewodzi klasyfikacji Pucharu Świata w sprincie (500 metrów). Polka już czterokrotnie stała w tym czasie na podium, choć jeszcze zawodów tej zimy nie wygrała. Jest jednak regularna i widać, że na stałe weszła do światowej czołówki, czego… przed sezonem nie zakładała do końca.
– Na początku sezonu nie spodziewałam się, że będę aż tak wysoko. Nie zakładałam, że praktycznie w każdych zawodach będę na podium, a to się okazało prawdą. Wprawdzie nie było tego złota, ale mam pierwsze miejsce w klasyfikacji generalnej. To bardzo cieszy – mówiła w rozmowie z Polsatem Sport. Naturalnie, była też pytana o igrzyska, ale tutaj pozostawała ostrożna. – To jeszcze odległy czas, ja wolę się skupiać na tym, co jest tu i teraz. Czyli Tomaszów, potem finał Pucharu Świata w Heerenveen no i najważniejsze w tym sezonie – mistrzostwa świata. To jeszcze bardziej motywuje, żeby dalej ciężko pracować. Jeśli taką passę utrzymałabym w kolejnym sezonie, to te igrzyska mogą być dla mnie bardzo dobre.
Andżelika Wójcik. Fot. Newspix
Andżelika ma też koleżanki, a szczególnie jedną – Kaję Ziomek-Nogal. Młodsza o rok od Wójcik panczenistka nie jest co prawda tak regularna, ale w czasie zawodów PŚ w Pekinie… wygrała jeden ze startów. Zrobiła więc to, czego Andżelice nadal się w tym sezonie nie udało. I tak naprawdę żałować w tej sytuacji możemy głównie tego, że drużynowego sprintu na igrzyskach nie było i nadal nie ma, bo Polki – w składzie uzupełnionym o Karolinę Bosiek – dwukrotnie stały w tym sezonie na podium takich zawodów.
Na pudle potrafili też stawać ich koledzy po fachu – Marek Kania, Piotr Michalski i Damian Żurek. Drużynowo wywalczyli brąz w zawodach PŚ w Calgary, a tego samego dnia w sprincie indywidualnym ostatni z nich sięgnął po medal tego samego koloru. Żurek jest w tej chwili zresztą siódmy w klasyfikacji generalnej sprintu, a o miejsce wyżej plasuje się Kania. Tak więc polskie łyżwiarstwo, na ten moment, sprintami stoi. Choć i na nieco dłuższych dystansach nie jest źle – Natalia Jabrzyk zajmuje bowiem 9. miejsce w generalce PŚ na 1000 metrów i 10. w biegu masowym.
Jeśli jednak na ten moment mamy na kogoś liczyć w kontekście igrzysk, to na sprinterów i sprinterki. Na 500 metrów nasze szanse medalowe na łyżwach są po prostu największe.
Tu możecie zadawać sobie pytanie: a co z short trackiem? W końcu w Pekinie – całkiem słusznie zresztą – dużo sobie po tej dyscyplinie obiecywaliśmy. Cóż, odpowiedź jest po pierwsze taka, że po zawieszeniu Natalii Maliszewskiej (które już się skończyło) straciliśmy największą gwiazdę, a odbudowa formy po 14 miesiącach bez startów w zawodach i możliwości uczestniczenia w treningach z kadrą to niełatwa sprawa. Nieco z tonu spuściła też przy tym reszta naszej reprezentacji… poza jedną osobą.
W rywalizacji na 1000 metrów dwukrotnie na podium World Touru (zastąpił Puchar Świata) stał bowiem w tym sezonie Michał Niewiński, jeden z naszych większych talentów, zaledwie 21-latek. Dwa krążki zdobył też na mistrzostwach Europy, ale tam dokonał tego w sztafetach, indywidualnie się nie udało. Mimo wszystko Niewiński w pełni wierzy w swoje umiejętności. Na tyle, że w rozmowie z RMF FM sprzed dwóch tygodni wybiegał myślami do igrzysk.
– W tym sezonie uświadomiłem sobie, że medal na igrzyskach olimpijskich jest absolutnie realny. Ale to jest short track i trudno jest tu o jakiś “statement”, postanowienie, że: “tak, ten medal będzie”. Bo to jest jednak bardzo nieprzewidywalna dyscyplina sportowa. […] W tym roku nie mamy już Pucharu Świata, tylko mamy World Tour. I przez to program zawodów wygląda teraz tak samo, jak na imprezach mistrzowskich, więc jeśli jestem w stanie zdobywać medale na World Tourze, to znaczy, że jestem też w stanie je zdobyć i na mistrzostwach świata, i na mistrzostwach Europy i na igrzyskach olimpijskich – mówił.
Michał Niewiński. Fot. Newspix
Na koniec Niewiński zadawał jednak jedno kluczowe pytanie: kiedy to przyjdzie? Bo to właśnie najważniejsze – by udało się przygotować najlepszą formę na imprezę mistrzowską. Potencjał medalowy bowiem z pewnością w nim siedzi, podobnie jak i jego kolegach (wyróżnia się tu Diane Sellier) czy w naszych zawodniczkach (obok Maliszewskiej to głównie Nikola Mazur i Kamila Stormowska). Zresztą, co może cieszyć, oprócz szans w rywalizacji indywidualnej, mamy też mocne sztafety.
Więc może okazać się, że w Cortinie trafi się w short tracku medal drużynowy. A szanse na taki będą aż trzy – sztafeta kobieca, męska i mieszana.
Alpejczycy? Tak, ale na jednej desce
W ostatnich sezonach sporo mówiło się u nas o narciarstwie alpejskim. A to za sprawą Maryny Gąsienicy-Daniel, która dawała nadzieję na pierwsze polskie podium w Pucharze Świata od lat. Na igrzyskach w Pekinie była zresztą w czołówce – zajęła 8. miejsce w gigancie. Do tego pojawił się też spory talent w osobie Magdaleny Łuczak. Ale w tym sezonie obie Polki raczej walczą o to, by punktować, a nie o wysokie lokaty.
Stąd jeśli mowa o rywalizacji alpejskiej w kontekście polskich medali igrzysk olimpijskich, patrzyć musimy nie na narty, a na snowboard.
Tam bowiem mamy już na koncie spore sukcesy. W sezonie 2022/23 Oskar Kwiatkowski został mistrzem świata w gigancie równoległym, a Aleksandra Król-Walas na tych samych zawodach zgarnęła brązowy medal. Oboje byli kandydatami do walki o medale już w Pekinie, ale snowboard to taki sport, który nie wybacza najmniejszych błędów, stąd Oskar skończył tam 7., a Ola musiała zadowolić się 8. lokatą.
Kwiatkowski dobrą formę przełożył jeszcze na kolejny sezon, gdzie był trzeci w generalce giganta, Król-Walas z kolei poszła na urlop macierzyński. Paradoksalnie jednak tej zimy to ona jest zdecydowanie lepsza. Oskar zauważalnie spuścił bowiem z tonu i choć kilka razy był blisko czołówki, to jednak ani razu nie wskoczył na podium. Inna sprawa, że w przypadku kogoś, kto już zdobywał mistrzostwo świata, trzeba założyć, że może się w każdej chwili odbudować i do kolejnego sezonu przystąpić w znakomitej formie.
To jednak powiedziawszy, trzeba też napisać, że jeśli Ola Król-Walas będzie jeździć tak, jak tej zimy, to jest wielką – może nawet największą – nadzieją medalową, jaką w tej chwili mamy.
Pięciokrotnie stała bowiem w tym sezonie na podium zawodów PŚ, w tym raz wygrała. W klasyfikacji slalomu giganta równoległego jest w tej chwili druga, a w klasyfikacji dużej Kryształowej Kuli – czwarta i powalczy jeszcze z pewnością o to, żeby znaleźć się w niej na podium. I to wszystko naprawdę jest zaskoczeniem, choć sama Aleksandra podkreślała, że właśnie po to wróciła do rywalizacji.
Aleksandra Król-Walas. Fot. Newspix
– Zapowiadałam, że wracam po to, by walczyć o najwyższe pozycje. Myślę, że wszystkim pokazałam, że jako mama jedenastomiesięcznej córeczki mogę trenować, wrócić i walczyć o swoje marzenia. Mam nadzieję, że to tylko piękny wstęp do kolejnych super wyników w tym sezonie. Niesamowite jest to, że rok temu byłam w ciąży, a teraz staję już na podium Pucharu Świata – mówiła po swoim pierwszym podium.
I jej nadzieje się spełniły. To faktycznie był tylko wstęp i oby tych „super wyników” było jeszcze sporo. Najlepiej niech ciągną się do igrzysk olimpijskich.
A co w sportach nieoczywistych?
Na zimowych igrzyskach jest jeszcze sporo dyscyplin, których tu nie omówiliśmy, podobnie z konkurencjami. Wiemy już jednak, że w hokeju na lodzie nasze reprezentacje nie wystąpią, a sporty takie jak curling czy kombinacja norweska też sukcesów nam nie przyniosą. Ciekawostką może być za to skialpinizm, który zadebiutuje w Cortinie w roli sportu olimpijskiego, a w którym mamy reprezentantkę zdolną walczyć o wysokie lokaty. Ale o niej więcej dowiecie się z tekstu Kuby Radomskiego:
IWONA JANUSZYK MARZY O MEDALU IGRZYSK. BĘDZIE JAK ALEKSANDRA MIROSŁAW?
Czy jednak gdzieś jeszcze możemy myśleć o dobrych wynikach, nawet jeśli nie będą to miejsca medalowe?
Teoretycznie tak. Na przykład Władimir Samojłow wywalczył niedawno mały brązowy medal mistrzostw Europy w łyżwiarstwie figurowym, a w całej rywalizacji solistów był dziesiąty. Nieco gorsze wyniki notuje ostatnio z kolei Jekatierina Kurakowa, ale nie można wykluczyć, że zbuduje formę, która pozwoli jej zaliczyć niezły występ. W ostatnich latach powoli odżywają też nasze… bobsleje.
Nie żartujemy. Bobslejowa dwójka Linda Weiszewski – Klaudia Adamek (tę drugą możecie kojarzyć z lekkoatletycznej bieżni) potrafiła w tym sezonie Pucharu Świata zająć nawet ósme miejsce, a to drugie najlepsze w historii występów naszych pań na tym poziomie. Inna sprawa, że nikt tak regularnie nie kręcił się w okolicach dyszki, a że Adamek dopiero niedawno zmieniła sport, to szanse na rozwój Polek są całkiem spore.
Ale czy na tyle duże, by myśleć choćby o czołowej ósemce? Przekonamy się. W każdym razie jeśli chodzi o szanse medalowe, to na rok przed igrzyskami mamy ich zaledwie kilka.
Największe szanse medalowe Polski na rok przed igrzyskami:
- Łyżwiarstwo szybkie – 500 metrów kobiet (Andżelika Wójcik i Kaja Ziomek-Nogal).
- Snowboard – slalom gigant równoległy kobiet (Aleksandra Król-Walas).
- Łyżwiarstwo szybkie – 500 metrów mężczyzn (Marek Kania, Damian Żurek i Piotr Michalski).
- Short track – sztafety.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
WIĘCEJ O SPORTACH ZIMOWYCH: