LiAngelo Ball był cześcią wielkiego projektu swojego ojca, który postanowił, że będzie miał trzech synów, z których wszyscy zagrają w NBA. Przez lata wydawało się, że jeden z nich mu się „nie udał”. Zamiast koszykówki odnalazł się jednak… w rapie. „Gelo” za sprawą jednego hitu, utworu “Tweaker”, podpisał milionowy kontrakt z wytwórnią. Mimo tego wciąż uparcie nie zamierza postawić muzyki nad sportem.
Jeszcze parę miesięcy temu stał pośrodku niczego. Mając 26 lat na karku czekał na swoją szansę w NBA (zresztą tak jak rok, dwa czy trzy lata wcześniej), a co za tym idzie – dołączenie do braci Lonzo (gracza Chicago Bulls) oraz LaMelo (gracza Charlotte Hornets). “Czekał” to jednak właściwe słowo. Bo od lat albo okazyjnie grywał w G-League, czyli zapleczu najlepszej ligi świata, albo był bez klubu.
To sprawiło, że cierpliwość do niego stracił nawet starszy brat. – Chcę, żeby wyjechał ze Stanów. Chodzi o okazje. G-League to proces, który trwa już bardzo długo. Muszę być z nim szczery. Myślę, że jego droga wiedzie przez resztę świata (cytat z podcastu “Unapologetically Angel”).
LiAngelo nie miał pecha, nie był przeklęty ani przez kogokolwiek pokrzywdzony. Bo tak naprawdę wszystko rozbijało się o czyste umiejętności. W przeciwieństwie do dwójki braci nigdy nie był uważany za jeden z największych talentów w swoim roczniku. Jak na pozycję skrzydłowego nie miał specjalnie dobrych warunków fizycznych (198 cm wzrostu). Brakowało mu też wszechstronności Lonzo czy magii LaMelo.
Inna sprawa, że Gelo swego czasu sam rzucił sobie kłody pod nogi. Ale o tym za chwilę.
Dwa na trzy
To opowieść, która w świecie NBA ma już status kultowej. W latach dziewięćdziesiątych LaVar Ball nieprzypadkowo wybrał na swoją żonę Tinę. Była wysoka, mocno zbudowana, miała sportową przeszłość. Wierzył, że razem dorobią się dzieci, których przeznaczeniem będzie kariera w NBA. A nawet nie dzieci – wyłącznie synów. Bo jak przedstawił to LaVar swojej wybrance – on “tworzy” tylko przedstawicieli płci męskiej.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Lonzo przyszedł na świat w 1997 roku, LiAngelo w 1998 roku, a LaMelo w 2001 roku. Kiedy okres dorastania powoli zmierzał ku końcowi, trójka Ballów błyszczała wspólnie w rozgrywkach licealnych w USA. Ich drużyna – Chino Hills High School – grała szybko, ofensywnie i niezwykle skutecznie. W kuluarach mówiło się o niej sporo – ale prawdziwe, międzynarodowe szaleństwo na rodzinę Ballów dopiero miało się zacząć.
W 2017 roku Lonzo brylował już bowiem na studiach, w barwach UCLA. To wówczas całe Stany zaczęły poznawać nie tylko jego, ale głowę rodziny. LaVar pojawiał się w mediach równie często co jego synowie i wypowiadał tezy, które… cóż, tylko on mógł wypowiedzieć. Według niego jego najstarszy syn był lepszy od Stepha Curry’ego, a on sam był w stanie ograć w grze jeden na jednego Michaela Jordana.
Od lewej: LaMelo, LiAngelo, Alan Foster i LaVar Ball
Od tamtych wydarzeń minęło już kilka dobrych lat. Lonzo zdążył trafić do NBA, dwukrotnie zmienić kluby, podpisać kontrakt warty 80 milionów dolarów i przejść przez olbrzymie problemy z kontuzjami. LaMelo natomiast (zgodnie z przepowiedniami LaVara) stał się najlepszym koszykarzem z trójki braci. Już w swoim drugim sezonie w najlepszej lidze świata dostąpił zaszczytu występu w Meczu Gwiazd. I choć również ma dość kruche zdrowie, to cały czas uchodzi za jednego z najzdolniejszych zawodników młodego pokolenia na świecie.
Gdzie jednak w tym wszystkim zgubił się Gelo?
Chiny, Litwa i inne przygody
Jak się miało okazać – drugi z synów LaVara, w przeciwieństwie do starszego o rok Lonzo, nigdy w rozgrywkach akademickich nie zagrał. A to dlatego, że dopuścił się kradzieży.
Mówimy o historii tak kuriozalnej, że aż trudno uwierzyć, że się wydarzyła. Najpierw jednak nakreślmy tło. Co by nie mówić – rodzinie Ballów nigdy nie brakowało pieniędzy. Lonzo, LiAngelo i LaMelo dorastali w bardzo dobrej dzielnicy (Chino Hills) Los Angeles. Mieli duży dom, który LaVar zamienił zresztą na centrum treningowe, do którego zapraszał (i szkolił) również kolegów swoich synów. Ujmując rzecz inaczej – jego synowie nigdy nie doświadczyli brudu ulicy, nie wyrobili sobie złych nawyków czy nie popadli w niewłaściwe towarzystwo.
Tym bardziej nie dało się zrozumieć, co leżało w głowie LiAngelo, kiedy ekipa UCLA w 2017 roku udała się na mecze sparingowe do Chin. Razem z dwójką innych zawodników (Cody Riley i nieżyjący już Jalen Hill) został on wówczas przyłapany na próbie kradzieży luksusowych okularów ze sklepu Louis Vuitton w galerii handlowej w Hangzhou. Błyskawicznie trafił do aresztu i pod znakiem zapytania stanął nawet jego powrót do Stanów Zjednoczonych.
Ostatecznie wszystko skończyło się jednak dobrze. Co mogło być w dużej mierze zasługą… Donalda Trumpa. „Teraz, gdy trzej koszykarze wyjechali z Chin i zostali uratowani przed latami spędzonymi w więzieniu, LaVar Ball, ojciec LiAngelo, nie akceptuje tego, co zrobiłem dla jego syna, i twierdzi, że kradzież sklepowa to nic wielkiego. Powinienem był zostawić ich w więzieniu” – napisał na Twitterze prezydent USA, kiedy trójka koszykarzy finalnie wróciła do kraju.
Abstrahując od “konfliktu” na linii LaVar – Trump (ojciec Ballów twierdził, że prezydent wcale nie zrobił tyle, ile twierdzi, że zrobił) – stało się jasne, że konsekwencje czynu LiAngelo oraz jego kolegów muszą być surowe. Uczelnia UCLA postanowiła, że w sezonie 2018/2019 w ogóle nie dołączą do koszykarskiej drużyny.
Gelo był totalnie uziemiony – a miał w głowie, że wkrótce ma trafić do NBA. Nie było zatem możliwości, żeby przez miesiące leżał na kanapie i odbywał swoją karencję. Wiedział też o tym sam LaVar, który postanowił wysłać swoich synów na Litwę. W grudniu 2017 roku LiAngelo oraz zaledwie 16-letni wówczas LaMelo zostali zawodnikami ekstraklasowego BC Prienai. Zarówno dla pierwszego, jak i drugiego oznaczało to przejście na zawodowstwo, a więc brak możliwości debiutu oraz gry w lidze akademickiej w przyszłości.
Litewska przygoda Ballów potrwała pięć miesięcy. LiAngelo w tym czasie zdobywał 12.6 punktów oraz 2.7 zbiórek na mecz, przy niezłej skuteczności zza łuku (41.5%). Te statystyki nie zrobiły jednak wrażenia na skautach. Tak jak Gelo nie był uważany za talent na miarę NBA w trakcie gry w liceum (nie łapał się do pierwszej dwusetki “rekrutów” w NCAA), tak nic nie zmieniło się za sprawą “eksperymentu” LaVara.
Jego syn co prawda i tak zgłosił się w 2018 roku do draftu – ślepo wierząc, że któryś z zespołów da mu szansę – ale oczywiście nie został w nim wybrany. Co było natomiast dalej? LiAngelo grywał w lidze letniej w NBA, spędził też trochę czasu w G-League, miał epizod w lidze meksykańskiej. Nigdy jednak nie podpisał pełnoprawnego kontraktu z drużyną najlepszej ligi świata.
LiAngelo Ball, czyli G3
Tym bardziej niesamowite, że na początku stycznia tego roku to o nim, a nie LaMelo oraz Lonzo, mówiło się w Stanach Zjednoczonych najwięcej. Wszystko za sprawą utworu “Tweaker”, który pojawił się na kanale Youtube “WORLDSTARHIPHOP”, a następnie na Spotify. I w krótkim czasie wykręcił milionowe wyświetlenia.
Do internetu trafiały nagrania z szatni NBA, na których Lonzo, LaMelo, a także inni koszykarze tańczyli do utworu “G3“, bo taki pseudonim artystyczny wybrał sobie Gelo. “Tweaker” został puszczony też w trakcie kultowego programu “Inside the NBA” i widocznie przypadł do gustu Shaquille’owi O’Nealowi. O muzycznym hicie Balla mówili nawet przedstawiciele świata rapu oraz rozrywki – jak Lil Yachty, T.I. czy Lil B.
Inaczej mówiąc: zapanowała “Ballomania”, tym razem wcale niepowiązana z koszykówką. 13 stycznia dziennikarz Shams Charania przekazał, że LiAngelo podpisał kontrakt z wytwórnią Def Jam oraz Universal Music Group. Na jego bazie ma zarobić 13 milionów dolarów, co jak na rapera posiadającego w dyskografii jedną piosenkę, jest wręcz astronomiczną kwotą.
Od tamtego czasu Gelo zdążył również zostać zaproszony w roli artysty na festiwal “Rolling Loud LA”, a także wystąpić w przerwie meczu play-off w NFL. Wyglądało na to, że odkrył swoje powołanie. I w efekcie kompletnie porzuci piłkę do koszykówki na rzecz muzyki. Jak się jednak okazuje: tak wcale być nie musi.
Rap to wciąż tylko dodatek?
LiAngelo wielokrotnie musiał się spotykać z żartami dotyczącymi tego, że jest jedynym z braci Ballów, który nie zrobił kariery. Nawet komik Kevin Hart, który zaprosił do swojego programu LaVara, zapytał go, którego z synów lubi najmniej. I jasno zasugerował, że to musi być Gelo. Na co usłyszał: „cholera, on jest najlepszy z nich”.
Mogłoby się wydawać, że LaVar miał na myśli inne rzeczy niż koszykarski talent. Ale nie do końca, bo tak się składa, że głowa rodziny Ballów nieustannie wierzy w karierę w NBA ostatniego ze swoich synów, który wciąż w NBA nie zagrał. Kiedy we wczorajszym odcinku podcastu Staceya Kinga został zapytany o kwestię mistrzostwa, o które mieliby walczyć LaMelo i Lonzo, odpowiedział:
– Nie martwię się obecnie o żadne mistrzostwo. Dla mnie mistrzostwem byłoby, gdyby cała trójka moich chłopaków znalazła się w jednym zespole. Wtedy nikt ich nie pokona. Nauczyłem ich grać razem. Tak jak zawsze mówię ludziom: LaMelo nie wygra w pojedynkę. On sprawi, że kibice pojawią się na hali. Ale potrzebujesz też kogoś, kto czyni innych lepszymi. To jest Lonzo.
– I potrzebujesz kogoś trzeciego, który, jest bardzo dobry, ale pokorny. To jest Gelo – kontynuował LaVar. – Ten chłopak był naszym najlepszym strzelcem przez cztery lata. Nikt tego nawet nie wie. A musisz mieć w zespole kogoś, kto jest w stanie w każdym meczu zdobywać po 30 punktów. Więc jak będziesz mieć całą trójkę, wtedy wygrasz mistrzostwo.
LaVar oczywiście opowiadał, że jest dumny z ostatnich sukcesów LiAngelo. I cieszy się, że na jego twarzy cały czas widnieje uśmiech. Ale podkreślił też, że Gelo wciąż zamierza grać w G-League. Inaczej mówiąc: to koszykówka dalej jest dla niego priorytetem. – Nadal ma w głowie dołączenie do swoich braci. To jest kluczowe. I bardzo na to czekam, bo wiem, że świat chce zobaczyć, jak ci goście będą grać razem – mówił LaVar.
Trudno powiedzieć, czy Gelo dalej w stu procentach podziela wizję swojego ojca. Oczywiście jeszcze kilka miesięcy temu sam mówił o niegasnącym pragnieniu gry w NBA. Ale czy to, co działo się w ostatnich miesiącach sprawiło, że przejrzał na oczy? Nie wiemy. LaVar jednak na pewno może z pełnym przekonaniem powiedzieć, że każdy z jego synów odniósł już gigantyczny sukces. Nawet kiedy główny cel wciąż nie został zrealizowany.
Czytaj więcej o USA:
- LA w ogniu. Dlaczego musimy bać się o dom mundialu w 2026 roku?
- Jak John Cena wreszcie podbił Hollywood i postanowił pożegnać się z WWE
- Las Vegas. Jak Miasto Grzechu stało się miastem sportu?
Fot. Newspix.pl