Reklama

Federer, Nadal, Djoković, Williams, Navratilova. Najlepsze mecze w historii Australian Open

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

26 stycznia 2025, 16:13 • 25 min czytania 2 komentarze

Kawał historii tenisa, zapoczątkowany w 1905 roku. Choć przez lata tenisiści z Europy czy USA nieco australijskiego Szlema omijali, dziś stoi na równi z Roland Garros czy US Open. Wygrywali tam wszyscy najwięksi. Ale wspaniałe pojedynki to nie tylko kwestia finałów. Australian Open przez lata miało do zaoferowania naprawdę wiele i we wcześniejszych fazach turnieju. Wybraliśmy 10 spotkań, których po prostu nie wypada zapomnieć. I choć najwięcej jest, oczywiście, już z XXI wieku, to trafiło się też kilka klasyków sprzed lat. Przedstawiamy je w kolejności chronologicznej.

Federer, Nadal, Djoković, Williams, Navratilova. Najlepsze mecze w historii Australian Open

Rod Laver vs Tony Roche | PÓŁFINAŁ 1969

To przede wszystkim wyjątkowa edycja Australian Open. Bo choć era open w tenisie – gdy stworzono jeden tour, bez podziału na amatorów i zawodowców – rozpoczęła się w 1968 roku, to stało się to już po tym, jak tenisiści rozegrali swoje mecze w Australii. Dla miejscowych fanów była więc to nie lada gratka – w końcu po kilku latach przerwy w ich ojczyźnie zagrać mieli w Szlemie najwięksi tamtejsi zawodnicy.

Tacy jak Rod Laver. Australijczyk był już wtedy wielokrotnym mistrzem wielkoszlemowym, który w 1962 roku wygrał wszystkie te turnieje w jednym sezonie. Ale zrobił to jako amator, nie miał z tego zbyt wiele. Więc niedługo potem – jak wielu jego kolegów – przeszedł na zawodowstwo. I tam też triumfował w odpowiednikach Szlemów. Zresztą wielokrotnie.

CZYTAJ TEŻ: DWA WIELKIE SZLEMY, SZEŚĆ STRACONYCH LAT I KORT WŁASNEGO IMIENIA. HISTORIA RODA LAVERA

Reklama

Tony Roche? To przede wszystkim genialny deblista, wielokrotny mistrz najważniejszych turniejów w grze podwójnej. Ale i w singlu swoje potrafił – wygrał nawet Roland Garros w roku 1966. Dłużej od Lavera pozostawał amatorem – na zawodowstwo przeszedł dopiero w 1968 roku. W sezonie 1969 z kolei miał się okazać jednym z najważniejszych rywali Roda. I pokazał to już w Brisbane, bo to tam 56 lat temu odbyło się Australian Open.

Spotkali się w półfinale. Już rundę wcześniej Roche rozegrał niesamowicie zacięty mecz z innym wielkim rodakiem, Johnem Newcombem. Wygrał w pięciu setach (warto dodać, że nie było wówczas tie-breaków, obaj więc dwie partie rozegrali na przewagi). Laver tymczasem miał nieco problemów w swoim drugim meczu, ale na drodze do półfinału stracił tylko jednego seta i… rozegrał o spotkanie mniej od Roche’a. Cóż, takie to były czasy.

Ale Tony’emu to nie przeszkodziło. Nie wydawał się zmęczony spotkaniami, które już zagrał. Zresztą nie mógł być – bo ostatecznie obaj z Laverem spędzili na korcie ponad pięć godzin, dając fanom niesamowite widowisko w piekielnym upale, sięgającym 40 stopni. Rod mówił potem, że ich sposobem na schłodzenie się było… wsadzenie mokrych liści kapusty pod czapkę.

To Laver lepiej zaczął. Wygrał pierwszego seta, 7:5. W drugim z kolei obaj nie chcieli dać za wygraną. W efekcie obejrzeliśmy partię-maraton, którą ostatecznie też wygrał Rod… 22:20! Trzeci set? Również grany na przewagi, ale tym razem – 11:9 – lepszy okazał się Roche. To go napędziło, w czwartym secie wygrał pewnie, 6:1. Ale Laver nie byłby tak wielkim mistrzem, gdyby nie potrafił się pozbierać. Przy stanie 2:2 to on zdawał się mieć więcej sił i ostatnią partię zapisał na swoją korzyść, triumfując 6:3.

A potem wygrał finał. Andrés Gimeno, który też się w nim znalazł, właściwie się mu nie postawił. Rod pokonał go w trzech setach. Dlatego do historii pierwszego Australian Open w erze open przeszedł półfinał.

Reklama

Do historii przeszedł też tamten sezon w wykonaniu Lavera, który – po raz drugi w karierze, ale teraz już jako zawodowiec – wygrał wszystkie cztery turnieje wielkoszlemowe. Do dziś to jedyny Klasyczny Wielki Szlem w erze open. Skompletował go w Nowym Jorku, w finale pokonując… Roche’a. Tym razem zrobił to jednak w czterech setach.

A potem już nigdy nie triumfował w żadnej imprezie tej rangi.

Martina Navratilova vs Chris Evert | FINAŁ 1981

Obie grały ze sobą 80 (!) razy. Lepsza w bezpośredniej rywalizacji ostatecznie okazała się ta minimalnie większa “historycznie” – czyli Martina, która triumfowała w 43 meczach. To ona też była górą w finale Australian Open z roku 1981. Meczu, który wielu uważa za najlepszy w wykonaniu tej dwójki.

To było ich starcie numer 45. Ósme w Wielkim Szlemie. Steven Flink, historyk tenisa, w rywalizacji Chris i Martiny wyróżnił dwa mecze – ten oraz niesamowity finał French Open 1985. Ot, dla równowagi, bo wtedy lepsza była Evert. Ale na początku lat 80. tenis przechodził z fazy dominacji Chris do wielkiego okresu Navratilovej.

Martina miała już wówczas dwa triumfy wielkoszlemowe na koncie. Ale oba wywalczone na Wimbledonie, a tam radziła sobie najlepiej, została w końcu absolutną królową tego turnieju. Poza Londynem była też w finałach wszystkich trzech pozostałych, ale lepsze były Evone Goolagong, Chris Evert i Tracy Austin. Ta druga z nich, gdy spotkała się z Martiną w Australii w 1981 roku, miała na koncie już 12 Szlemów. Ale wiedziała, na co stać Navratilovą, w końcu przegrała z nią dwukrotnie finały Wimbledonu. A Australian Open też rozgrywano wtedy na trawie.

Szykowało się wielkie widowisko. I takie było.

Obie przeszły przez drabinkę niezwykle pewnie. Navratilova straciła jednego seta, Evert wygrała wszystkie rozegrane przez siebie partię. I od zwycięstwa – po tie-breaku – rozpoczęła też finał. Miała przewagę, ale w ich pojedynkach to akurat niewiele znaczyło. Tym bardziej, gdy Martina przełamała ją w drugim secie i wygrała całą partię do czterech. Trzeci set to znów niezwykle wyrównana walka o każdy punkt. Ale minimalnie lepsza okazała się Navratilova. Triumfowała 7:5 i zgarnęła pierwszy tytuł wielkoszlemowy poza Wimbledonem.

A Evert? Ją ta porażka niezwykle zabolała, bo tylko triumfu w Australii brakowało jej do skompletowania Karierowego Wielkiego Szlema. – Była naprawdę przybita. Pamiętam, że pocieszałam ją po meczu. Nie mogłabym wyjść ze stadionu, nie robiąc tego. Zobaczyłam ją w szatni, przytuliłyśmy się – wspominała Navratilova.

Sezon później Chris miała jednak powody do radości. Ponownie znalazła się bowiem w finale w Melbourne, jej rywalką znów była Martina, ale tym razem to Evert okazała się lepsza.

Pete Sampras vs Jim Courier | ĆWIERĆFINAŁ 1995

W latach 90. nie było tenisisty większego od Pete’a Samprasa. Przełomowy dla Amerykanina turniej przyszedł na ich samym początku – w US Open 1990, gdy Pistol Pete został najmłodszym triumfatorem tego turnieju w historii. Potem poczekał jeszcze kilka lat, ale gdy już wystrzelił z pełną mocą, to nie dało się go zatrzymać. W 1993 roku wygrał Wimbledon i US Open. Sezon później triumfował w Australii i znów na Wimbledonie.

W 1995 roku przyjechał do Melbourne, żeby obronić tytuł. Nie udało się. Ale i tak to jego mecz z tamtej edycji najbardziej zapamiętano.

Rywalem Pete’a w ćwierćfinale był Jim Courier, inny znakomity amerykański tenisista. Era „największego” Couriera trwała co prawda tylko trzy sezony – od 1991 do 1993 roku – ale w jej trakcie Jim zdobył cztery tytuły wielkoszlemowe, w tym dwa w Australii: w 1992 i 1993 roku, a więc przed wygraną Pete’a. W ćwierćfinale 30 lat temu mierzyli się więc dwaj ostatni mistrzowie tego turnieju.

Fani wiedzieli, że mogą liczyć na prawdziwie genialny mecz. I taki dostali.

Na papierze to Sampras był faworytem. Wygrał 10 z ich 13 wcześniejszych meczów. Bronił w Melbourne tytułu. Do tego na szybkich twardych kortach w Australii czuł się znakomicie. Courier za to nieco spuścił z tonu, w rankingu wypadł poza czołową „10”. Jego czas na szczycie się kończył. Ale ważne było to, co działo się w życiu Pete’a. W tym samym okresie jego długoletni trener, Tim Gullikson, ciężko chorował. Miał guza mózgu, pojechał co prawda do Australii, ale musiał wrócić, bo w Stanach czekała go kolejna seria badań. Sampras wyraźnie odczuwał ten brak i widać było, że wpływa to na jego grę oraz postawę na korcie.

Już w czwartej rundzie miał bowiem mnóstwo problemów. A grał wtedy z Magnusem Larssonem, rywalem solidnym, ale żadnym wielkim tenisistą. Sampras przegrał z nim dwa pierwsze sety, ale potem zaliczył fantastyczny comeback. Courier za to grał w pierwszych czterech rundach doskonale, na drodze do ćwierćfinału nie stracił nawet seta.

Nie zrobił też tego w pierwszych dwóch partiach meczu z Pete’em.

Oba wygrał po tie-breakach. Sampras – zmęczony fizycznie i psychicznie – miał pełne prawo po prostu się poddać. Jeden wielki powrót zaliczył już rundę wcześniej, trudno było wierzyć, że to powtórzy. Ale jednak trzecia partia sugerowała, że to możliwe. Pistol Pete wygrał ją 6:3 i wreszcie zdawało się, że czuje się na korcie komfortowo, poprawił się też jego serwis, najgroźniejsza broń. W czwartej partii ta dobra gra Samprasa była kontynuowana – wygrał 6:4.

A na początku piątego seta ktoś z trybun krzyknął, by Pete „zrobił to dla Tima”. Sampras wówczas nie wytrzymał i po prostu zaczął płakać. Courier wykazał się wówczas znakomitą postawą. Zapytał rywala, czy wszystko w porządku, ba, zaproponował nawet, że jeśli trzeba, mogą zejść z kortu i wrócić na niego następnego dnia. Pete się jednak pozbierał… ale tylko na chwilę. Przy stanie 1:0 i przerwie, znów załzawiły mu się oczy. Przy 1:1 i 30:0 – a więc w środku gema – ponownie. Fani oglądali to, nie wiedząc, jak zareagować.

Wiedział z kolei sam Sampras. Skupił się na serwisie. Kontrolował nim własne gemy, te Couriera nie były dla niego ważne aż do momentu, gdy Jima złapały skurcze. Pete to dostrzegł, zaatakował, przełamał rywala. I wygrał gema, seta oraz mecz. – Obaj pokazaliśmy mnóstwo serca – mówił potem Sampras. W tamtym turnieju zdołał wygrać jeszcze półfinał z Michaelem Changiem, ale w meczu o tytuł lepszy okazał się jego największy rywal – Andre Agassi.

A skoro już o ich rywalizacji…

Andre Agassi vs Pete Sampras | PÓŁFINAŁ 2000

W latach 90. obaj byli liderami rankingu ATP. Przez całe swoje kariery mierzyli się 34 razy, 20 z tych pojedynków wygrał Pete. W turniejach wielkoszlemowych bilans wynosił 6-3 na korzyść Samprasa. Ale w Australian Open Agassi miał na rywala patent. Wygrał tam ich oba starcia – finał z 1995 roku i rozgrywany pięć lat później mecz w półfinale.

Inna sprawa, że sezon 2000 zaczynał, pamiętając to, co stało się rok wcześniej. A 1999 z jednej strony był dla Andre znakomity – wygrał pięć turniejów, w tym dwa wielkoszlemowe – a z drugiej miał z wielkim rywalem negatywny bilans, bo ten po prostu wiedział, jak z Agassim grać. Inna sprawa, że Pete męczył się w tym samym sezonie z kontuzjami i choć wyrównał rekord wszech czasów wygranych Szlemów – wtedy wynosił 12 – nie był pewnym, co dalej.

Zaczynając Australian Open wierzył jednak, że zdobędzie turniej wielkoszlemowy numer 13. Andre z kolei zaliczył świetny okres przygotowawczy, który miał mu dać kolejne sukcesy, tuż przed 30. urodzinami.

Obaj ostatecznie zgodnie z planem doszli do półfinału. Publika, zgromadzona tamtego dnia na australijskim korcie, wierzyła, że dostanie wielkie show. I takie właśnie otrzymała. Dwa pierwsze sety co prawda toczyły się sprawdzonym schematem: ten, kto przełamał, ten wygrywał. Na otwarcie meczu był to Agassi. W drugiej partii – Sampras. W trzeciej partii przełamań nie było, ale w tie-breaku dominował Pete. Andre tak naprawdę nie zrobił nic źle, nie zaliczono mu żadnego niewymuszonego błędu, ale i tak przegrał… do zera.

Wielu by się z tego nie podniosło. Agassiemu się udało.

W czwartej partii znów doszło do tie-breaka. Jednego z najlepszych – o ile nie najlepszego – w dziejach. Obaj rozegrali w nim dwanaście punktów. Żaden nie skończył się niewymuszonym błędem. Ale więcej razy rywala napoczął Andre. Wygrał 7:5 i świętował ten triumf z całych sił, choć do zakończenia meczu pozostał przecież jeszcze jeden set. On, niestety, rozczarował. Sampras grał już w tamtym momencie na oparach – wcześniej naciągnął mięsień biodra. – Na pewno nie pomogło mi to z poruszaniem się, ale niczego nie odbiera temu, jak grał Andre – mówił potem Pete.

Do finału wszedł Andre. Był to jego czwarty mecz o wielkoszlemowy tytuł z rzędu – sezon wcześniej wygrał Roland Garros i US Open, przegrał za to z Samprasem na Wimbledonie. A w Australii pokonał Jewgienija Kafielnikowa, mistrza sprzed roku.

Serena Williams vs Venus Williams | FINAŁ 2003

Do historii ten mecz przeszedł ostatecznie pod nazwą „Serena slam”. Młodsza sióstr z Williams dotarła bowiem do czwartego finału wielkoszlemowego z rzędu i wszystkie wygrała. Za każdym razem w tym okresie – a więc od Roland Garros 2002 właśnie do Australian Open 2003 – w meczu o tytuł grała z Venus. Ba, mało tego – o ile we French Open 2003 spotkały się dwie Belgijki (Justine Henin i Kim Clijsters), o tyle na Wimbledonie w tym samym sezonie znów grały ze sobą siostry. I piąty raz z rzędu lepsza była młodsza.

Ale to z naszej perspektywy melodia przyszłości. My musimy cofnąć się o dobrze ponad rok.

Roland Garros 2002 nie było co prawda pierwszym starciem dwóch sióstr w wielkoszlemowym finale, ale na pewno tym, które z perspektywy czasu okazało się najważniejsze. Wcześniej zmierzyły się w US Open 2001 i wygrała Venus, dla której lata 2000-2001 były najlepszym okresie w karierze. Amerykanka triumfowała wtedy w czterech Szlemach, jej młodsza siostra z kolei wciąż polowała na drugiego – po niespodziewanym zwycięstwie w US Open 1999 nie mogła bowiem dołożyć kolejnego takiego.

Serena była, oczywiście, wciąż młoda. Urodziła się we wrześniu 1981 roku, w sezon 2002 wchodziła jako 20-latka. Miała czas, ale – jak się okazało – nie planowała czekać zbyt długo. W Roland Garros siostrę ograła 7:5, 6:3. Na Wimbledonie, dotychczasowym królestwie Venus, wynik był niemal identyczny – skończyło się 7:6, 6:3. Wreszcie w US Open Serena wygrała najłatwiej, choć nadal w podobnym wymiarze – 6:4, 6:3.

I tym samym wywarła na siebie wielką presję. Bo każdy Wielki Szlem – kalendarzowy, niekalendarzowy czy karierowy – właśnie tym jest. To czysta presja, którą trzeba pokonać. Serena w dodatku mogła skompletować dwa ostatnie z nich za jednym zamachem. Ale o mały włos by tego nie zrobiła, bo w półfinale zagrała niesamowite spotkanie z Kim Clijsters, w którym przy remisie 1:1 w setach, w trzeciej partii przegrywała już 2:5. Obroniła jednak dwie piłki meczowe, odrobiła straty i wygrała ostatnich pięć gemów meczu.

I prawda jest po części taka, że to było najlepsze spotkanie tamtego turnieju. Najlepszy, najbardziej emocjonujący, mówiąc wprost: genialny. I Amerykanka, i Belgijka grał wówczas wielkie zawody. Ale ze względu na jego znaczenie, bardziej pamięta się finał. Venus, która też w nim się znalazła, doszła tam bez trudu. Wszystkie mecze po drodze – w tym z Justine Henin – wygrała w dwóch setach. W finale chciała wreszcie zrewanżować się siostrze.

Nie wyszło. Serena znów była lepsza, choć mecz był najbardziej zacięty z tych czterech finałów.

Pierwszego seta wygrała młodsza, po tie-breaku, do czterech wygranych punktów, identycznie jak na Wimbledonie. W drugim jednak Venus po raz pierwszy w tych finałowych starciach z tego okresu uszczknęła coś dla siebie – przełamała siostrę, sama serwisu nie oddała i wygrała 6:3. W decydującym secie to Serena była jednak lepsza. Wygrała 6:4 i skompletowała swojego Szlema.

Nigdy się nie wzruszam – mówiła potem, cała we łzach. – Nigdy! Ale teraz przepełniają mnie emocje i jestem naprawdę, naprawdę szczęśliwa. Chciałabym podziękować mojej mamie i tacie za to, że zawsze mnie wspierają. Dziękuję!

Jak się potem okazało – jeszcze osiemnaście razy w swej karierze mogła wygłaszać podobne przemówienia po wielkoszlemowych triumfach.

Lleyton Hewitt vs Marcos Baghdatis | III RUNDA 2008

Jeden z najbardziej epickich pojedynków w historii turnieju. Dwaj zawodnicy, którzy w swoich najlepszych czasach zawsze byli gotowi zagwarantować prawdziwe show. W dodatku jeden z nich to reprezentant gospodarzy i dwukrotny mistrz wielkoszlemowy. Cypryjczyk w dodatku ledwie dwa lata wcześniej grał w Melbourne w meczu o tytuł, gdzie ograł go Roger Federer. Lleyton z kolei zagościł tam w 2005 roku, ale lepszy okazał się Marat Safin.

I choć w 2008 obaj mieli swoje problemy, oczywistym było, że jak na III rundę, to spotkanie, którego przegapić po prostu nie można.

Zaczęli tuż przed północą miejscowego czasu, co zresztą wzbudziło kontrowersje. Plan gier teoretycznie miał sens, ale nikt nie mógł przewidzieć tego, że wcześniej w ciągu dnia Janik Tipsarević rzuci wyzwanie Rogerowi Federerowi i obaj zagrają pięć setów, zakończonych wynikiem 10:8 dla Szwajcara w decydującej partii. To opóźniło niesamowicie rozegranie kolejnych spotkań – Venus Williams i Sania Mirza nie wyszły bowiem na kort przed 22:00. Uwinęły się stosunkowo szybko, ale była już niemal północ, gdy miało się rozpocząć kolejne spotkanie.

Craig Tiley, dyrektor turnieju, mówił potem, że rozważali przełożenie starcia Hewitta z Baghdatisem. Musieli jednak wziąć pod uwagę wiele czynników: tenisistów, kibiców, właścicieli praw telewizyjnych. I ostatecznie uznali, że przedstawienie musi trwać. Zresztą to, że trybuny nadal były pełne, pokazało im, że mieli rację, a i sami zawodnicy tego chcieli. – Marcos i ja woleliśmy wyjść na kort, głównie dla kibiców – wspominał potem Hewitt. Zresztą w ciągu meczu – który trwał niemal pięć godzin! – większość widzów nadal pozostała na swoich miejscach.

Spotkanie przeciągało się, jak tylko to było możliwe. Już pierwsze dwa sety były stosunkowo długie. Pierwszego wygrał Cypryjczyk, 6:4. W drugim lepszy okazał się Australijczyk, triumfował 7:5. W trzeciej partii Marcos podkręcił kostkę, na kort wezwano lekarza, wydawało się, że od tego momentu Lleytona czeka gładka droga do zwycięstwa. Nic z tych rzeczy – to Baghdatis wkrótce przełamał serwis rywala i prowadził 5:3… by przegrać całą partię 5:7. Hewitt wyszedł więc na prowadzenie.

I kilkanaście minut później wydawało się, że już go nie wypuści. W czwartej partii szybko rywala przełamał i to dwukrotnie. Prowadził 5:1, gdy nagle coś w jego grze się zacięło, a Cypryjczyk – który obronił piłkę meczową przy stanie 2:5 ze swojej perspektywy – zaczął odrabiać straty i ostatecznie wygrał całego seta po tie-breaku. – To był trudny moment. Do 5:1 Marcos nie trafiał w tamtym secie. Ale potem się zrelaksował, zaczął podejmować ryzyko, dołożył mocny serwis przy kluczowych momentach. Ja zagrałem słabiej w swoich gemach, on z tego skorzystał – mówił potem Lleyton.

Wspominał też, że powinien był zakończyć to spotkanie w tamtej partii. Ale nie wyszło, musiał walczyć dalej. W piątej partii znów przełamał rywala… i tym razem tej przewagi nie oddał. Wygrał 6:3 i po 4 godzinach oraz 45 minutach zamknął spotkanie, które okazało się najpóźniej zakończonym meczem w historii turnieju. Obaj rozegrali ostatni punkt o 4:34 miejscowego czasu. Dokładając do tego wywiady, konferencje prasowe i regenerację, w hotelu znaleźli się pewnie idealnie na… śniadanie.

Koniec meczu? Czułem bardziej ulgę, niż cokolwiek innego. Powinienem być w szatni 45 minut wcześniej, ale się nie udało. Teraz, gdy na to patrzę, był to pewnie jeden z moich najlepszych momentów pod względem mentalnym. […] Gdy byliśmy na korcie, w ogóle nie myślałem o tym, jaka jest godzina. Starałem się po prostu zrobić swoją robotę. Kiedy o tym myślę i wspominam ludzi na trybunach, którzy zostali do końca meczu, dociera do mnie, że to było coś naprawdę specjalnego – mówił Hewitt.

Przegrał, niestety dla australijskich fanów, w kolejnej rundzie. Z późniejszym zwycięzcą turnieju, czyli Novakiem Djokoviciem, który sięgnął wówczas po pierwszy tytuł tej rangi.

Rafael Nadal vs Roger Federer | FINAŁ 2009

Traf chciał, że od teraz – aż do ostatniego meczu z tego zestawienia – Rafa Nadal będzie nam już niezmiennie towarzyszyć. W różnych rolach – raz zwycięzcy, raz pokonanego. I zawsze w finale. Ale po kolei. W roku 2009 Hiszpan przyjechał do Melbourne z nadzieją na rozszerzenie swoich podbojów. Od 2005 roku niezmiennie wygrywał Roland Garros, z kolei w 2008 – po dwóch przegranych finałach – podbił królestwo Rogera Federera, jakie ten założył na Wimbledonie.

Australia pozostawała jednak dla niego terytorium, w którym nie zagościł do tej pory nawet w finale. W 2004 roku odpadł w III rundzie, sezon później w IV. W 2006 nie pojechał do Melbourne przez uraz. W 2007 był ćwierćfinał, w 2008 półfinał. Logika wskazywała, że runda po rundzie i wreszcie dojdzie do meczu o tytuł.

Tak zresztą się stało.

Federer? On W Australii wygrywał wcześniej już trzy razy – w 2004, 2006 i 2007 roku. W 2009 wydawał się zmierzać po czwarty triumf. Choć mecz IV rundy pokazał, że można go napocząć – Tomas Berdych zrobił to wówczas w dwóch pierwszych setach, ale nie zdołał wygrać potem już ani jednego i Federer odrobił straty, by awansować do ćwierćfinału. W nim oddał ledwie trzy gemy Juanowi Martinowi del Potro (który potem zrewanżował mu się za to w finale US Open), a w półfinale w trzech nieco bardziej zaciętych setach odprawił Andy’ego Roddicka.

W tej samej fazie turnieju swój krytyczny moment miał Rafa Nadal. W pierwszych pięciu meczach Hiszpan nie stracił bowiem ani seta. Ale w półfinale trafił na rodaka, Fernando Verdasco i rozegrał z nim mecz, którego starszy z Hiszpanów żałować może do dziś. To był bowiem spektakl, wielkie widowisko, w którym Rafa w pewnym momencie prosił nawet o siłę boskie moce, wznosząc oczy do nieba. Verdasco grał mecz życia, wygrał pierwszego i czwartego seta – oba po tie-breakach – i wydawał się być gotowy pokonać Rafę. W całym spotkaniu zagrał 95 winnerów.

Ale i to było za mało na Rafę. Hiszpan wygrał po 5 godzinach i 14 minutach spędzonych na korcie. Przez trzy kolejne lata był to rekord turnieju. – To był jeden z tych meczów, który wszyscy zapamiętają na długo. W ostatnim gemie zacząłem płakać. To było za dużo napięcia. Fernando grał, tak myślę, na swoim najwyższym poziomie. Też zasługiwał na finał – mówił potem Nadal.

W finale znów rozegrał maraton.

Mecz z Federerem, na który wszyscy czekali, dorósł do oczekiwań. Obaj grali niesamowicie, regularnie zmuszając rywala do największego możliwego wysiłku. Wielokrotnie wydawało się, że Rafa już nie ma sił, że zaraz padnie, a on jednak zawsze wyciągał skądś ostatnie krople energii w swoim baku. Roger z kolei ewidentnie męczył się mentalnie – niesamowicie zależało mu na zwycięstwie, z rywalem przegrał w końcu ostatnie cztery spotkania, w tym finały na Roland Garros i Wimbledonie.

Właściwie do samego końca meczu nie można było przewidzieć, jak ten się potoczy. W pierwszym secie wygrał Rafa, 7:5. Drugiego – mimo że jego serwis zaczął niesamowicie szwankować – do trzech zgarnął Federer. Kluczowy okazał się trzeci, zakończony tie-breakiem, w którym 7:3 triumfował Rafa. Dla Hiszpana było to niezwykle cenne zwycięstwo, wcześniej bronił bowiem kilku break pointów i skorzystał też z pomocy medycznej. Roger nie załamał się jednak i zgarnął kolejną partię.

Ale ostatnie słowo należało do Rafy, który w decydującej partii dwukrotnie przełamał Szwajcara.

Roger po meczu nie był w stanie wygłosić przemówienia. – Boże, to mnie zabija – powiedział do mikrofonu. Przez łzy mówił, że miał sporo szans, których jednak nie wykorzystał. Gratulował też Rafie, gołym okiem widać było jednak, że cierpiał, a Nadal starał się go pocieszyć. – Roger, przepraszam za dziś, wiem doskonale, jak się czujesz. To trudne, ale pamiętaj, że jesteś wielkim mistrzem – mówił Hiszpan.

Australia stała się jednak wtedy jego triumfem. Najlepszym pocieszeniem dla Federera okazało się z kolei… Roland Garros, kilka miesięcy później. Nękany kontuzjami Nadal przegrał tam z Robinem Soderlingiem, z czego skorzystał Szwajcar i sięgnął po swój pierwszy oraz jedyny triumf w tym turnieju.

Novak Djoković vs Rafael Nadal | FINAŁ 2012

Dla wielu to kandydat do najlepszego meczu w historii tenisa. Spotkanie, po którym obaj tenisiści nie byli w stanie stać prosto na ceremonii wręczenia nagród, a organizatorzy dopiero po chwili zorientowali się, że warto byłoby zrezygnować z tradycji i dać im krzesełka, by mogli usiąść i odpocząć.

Już półfinały miały prawo zmęczyć obu. Novak uwikłał się w pięciosetowy – zresztą znakomity – pojedynek z Andym Murrayem. Rafa pokonał Rogera Federera w czterech setach, ale od początku do końca był to mecz stojący na najwyższym poziomie, a rundę wcześniej spore problemy sprawił mu też Tomas Berdych. Do finału obaj podchodzili mając więc już swoje w nogach. Ale też jedno było pewne.

Że to nie goście, którzy by się tym przesadnie przejmowali.

Gram przeciwko jednemu z najlepszych zawodników w historii, niesamowicie mocnemu mentalnie – mówił Novak. Z kolei Rafa dodawał, już po spotkaniu, że to był niesamowity, specjalny mecz. I że mimo wszystko, mimo porażki, zostanie w jego głowie na długo.

Bo tak, Nadal przegrał. Novak potwierdził, że jest nowym królem tenisa, przecież dopiero co wygrał trzy tytuły w sezonie i został liderem rankingu. W Melbourne triumfował za to po raz trzeci w karierze, ale żeby to osiągnąć, przez 5 godzin i 53 minuty musiał odpierać ataki Nadala. Do dziś to najdłuższy wielkoszlemowy finał w dziejach. Finał, który obfitował w wiele doskonałych wymian – choćby 31-punktowy punkt, po którym Novak padł na plecy, a Rafa z trudem poszedł po ręcznik.

Jaki był to mecz, niech świadczy też fakt, że po wygraniu czwartego seta – i wyrównaniu stanu rywalizacji – Hiszpan świętował, jakby triumfował już w całym finale. A gdy Nole wreszcie wygrał, rozdarł koszulkę i celebrował triumf z całych sił przez dłuższą chwilę. A potem musiał odpocząć. Obaj musieli odpocząć. Wiedzieli jednak, że napisali historię.

Dziś wszystko mnie bolało, krwawiły palce u stóp, ale dopóki toczy się mecz, ból wciąż sprawia mi przyjemność – mówił Novak, tuż po meczu. Przy czym „dziś” to niedopowiedzenie. Mecz toczył się na tyle długo, że skończył się o 1:37 w nocy. Rafa i Nole zagrali dwudniowy finał. Nadal, słynący z tego, że gotowy jest biegać dopóki trzeba, mówił potem, że fizycznie był to najtrudniejszy mecz, jaki w życiu zagrał.

I pewnie tej opinii nie zmienił już do końca kariery.

Roger Federer vs Rafael Nadal | FINAŁ 2017

To mecz, którego historię stworzyły po pierwsze okoliczności. W 2016 roku i Roger, i Rafa mieli bowiem swoje duże problemy. Federer doznał kontuzji na Wimbledonie, gdzie odpadł w półfinale. Ostatecznie zrezygnował z gry do końca sezonu, odpuszczając przy tym igrzyska w Rio de Janeiro, mimo tego że złoto olimpijskie to jedyne, czego brakowało mu w tak bogatej karierze.

Rafa na igrzyskach był, zdobył nawet złoto w deblu (i grał o brąz w singlu, ale przegrał z Keiem Nishikorim), ale po US Open problemy fizyczne sprawiły, że miał dłuższą przerwę. Potem wrócił jeszcze na azjatyckie turnieje, ale niczego w nich nie ugrał.

Problemy ich obu odzwierciedlenie miały w dwóch faktach. Po pierwsze, rok 2016 był drugim z rzędu, gdy żaden z tej dwójki nie wygrał turnieju wielkoszlemowego. Po drugie, obaj spadli w rankingu. Roger do Australian Open przystępował jako 17. tenisista świata. Rafa był 9. Żaden nie mieścił się pewnie nawet w trójce największych faworytów do końcowego triumfu.

A jednak to oni spotkali się w finale.

Obaj zagrali w tamtym turnieju po trzy pięciosetówki. Już w IV rundzie do takiego wysiłku Federera zmusił do tego rozstawiony z „5” Kei Nishikori. W półfinale z kolei prowadził już 2:0 z rodakiem (i turniejową czwórką), Stanem Wawrinką. Ten jednak się pozbierał, wygrał dwa kolejne sety, ale w deciderze lepszy był Roger. Rafa z kolei w III rundzie został popchnięty do granic przez Alexandra Zvereva, a w półfinale po pięciosetowej batalii odprawił Grigora Dimitrowa.

Ostatnia pięciosetówka? Ich finał.

Mało kto mógł przypuszczać, że obejrzymy jeszcze taki mecz w finale turnieju tej rangi. Obaj po raz ostatni grali o wielkoszlemowy tytuł przeciwko sobie niemal sześć lat wcześniej, na Roland Garros 2011. Kawał wody upłynął we wszystkich rzekach, a rywalizacja Rogera z Rafą powoli zmieniła się w tę dwójki młodszych tenisistów z Wielkiej Trójki – Djokovicia i Nadala. W 2017 roku Novak przeżywał jednak kryzys, a odżył stary mistrz.

Finał Rogera z Rafą miał więc być starciem wyjętym z przeszłości, na które jednak wszyscy czekali. Wtedy zresztą tego jeszcze nikt nie wiedział, ale to faktycznie okazało się ich ostatnim pojedynkiem w finale turnieju tej rangi. I o rany, było to godne zakończenie tak wspaniałego rozdziału w historii tenisa.

Pod kątem gry – może nie był to mecz wszech czasów, głównie dlatego, że gdy jeden zyskiwał, to tracił drugi i przez to wymieniali się na przemian wygranymi setami. Jeśli chodzi jednak o emocje, a także najlepsze punkty, jakie rozgrywali w trakcie tego meczu, to prawdopodobnie mało które spotkanie w historii generowało właśnie takie. W głowach fanów obu na pewno istniało – jak się okazało, zupełnie niewłaściwe – przeświadczenie, że może to być ostatnia szansa obu na Szlema.

Tę szansę ostatecznie wykorzystał Federer, który potem wygrał jeszcze Wimbledon, a sezon później obronił tytuł w Australii. Rafa, jak wiadomo, też jeszcze sporo powygrywał, również w tamtym sezonie (Roland Garros i US Open). Ale w Australii musiał uznać wyższość wielkiego rywala, który tamtego dnia imponował przede wszystkim tym, jak grał backhandem. O ile przez lata Nadal właśnie tę stronę Federera wykorzystywał do zyskiwania przewagi, tak w finale AO 2017 tę przewagę tracił, ilekroć zagrał na backhand Rogera.

W tym i w ostatnim secie. Bo to Nadal zaczął od prowadzenia 3:1 w decydującej partii. A że we wcześniejszych czterech partiach kto zyskiwał przewagę, ten wygrywał, jego fani mieli prawo świętować. Do czasu. Roger straty bowiem odrobił, a potem poszedł za ciosem. Wygrał swój serwis, przy stanie 4:3 zdołał kolejny raz przełamać Rafę – to w tym gemie zagrali prawdopodobnie najsłynniejszą piłkę tego finału, zakończoną fenomenalnym forehandem Federera, po której angielski komentator krzyknął: „Nigdy, przenigdy nie zapomnę tej wymiany!” – a w kolejnym gemie wybronił się przed atakami Rafy i jeszcze jednym forehandem zamknął mecz.

Choć żeby się o tym przekonać, musiał poczekać. Nadal wziął bowiem challenge. Ten pokazał, że piłka zahaczyła o linię.

Gem, set, mecz. Federer.

Rafael Nadal vs Daniił Miedwiediew | FINAŁ 2022

Historia najnowsza i kolejne, właściwie już ostatnie – potem wygrał jeszcze co prawda Roland Garros, ale tego wszyscy się spodziewali – odrodzenie hiszpańskiego mistrza. Przed startem turnieju, mimo tego że Novak Djoković nie mógł w nim wystąpić, raczej nikt nie oczekiwał, że to Rafa zaliczy tak wielki triumf. Tym bardziej, że wciąż jego jedynym australijskim tytułem pozostawał ten z 2009 roku.

W dodatku Hiszpan stracił sporą część sezonu 2021. Po porażce z Novakiem w półfinale Roland Garros Nadal wycofał się z Wimbledonu i igrzysk olimpijskich, informując, że doznał kontuzji stopy. Wrócił na amerykańskie Citi Open, szybko przekonał się jednak, że uraz nie odpuścił. W efekcie odpuścił on – zakończył sezon, postawił na rehabilitację.

Do ćwierćfinału Rafa doszedł na spokojnie. Stracił jednego seta, nie miał większych problemów z żadnym rywalem. Ale już w 1/4 finału jego dyspozycję na poważnie przetestował Denis Shapovalov. Kanadyjczyk przegrywał już 0:2 w setach, jednak wygrał kolejne dwie partie. W decydującej Rafa udźwignął jednak ciężar spotkania. Tak samo, jak zrobił to w półfinale, gdy w czterech setach pokonał Matteo Berrettiniego.

W finale jednak miał przegrać. Naprzeciw stanął bowiem Daniił Miedwiediew, mistrz US Open z roku 2021, który w finale tego turnieju zatrzymał Novaka Djokovicia.

Rosjanin przez ponad dwa sety grał właśnie tak, jak od niego oczekiwano. Wygrywał wszystkie ważne punkty, biegał do każdej piłki, dawał sobie radę z każdym proponowanym przez Rafę rozwiązaniem. Prowadził 2:0 w setach, a gdy wygrał otwierającego trzecią partię gema, na ekranie pokazały się przewidywane szanse na zwycięstwo na tamten moment – Hiszpan miał ich cztery procent. A na oko – jeszcze mniej. Wydawał się bowiem kompletnie pozbawiony sił, przy każdy gemie serwisowym miał problemy. Mało kto mógł nadal w niego wierzyć.

A jednak co Rafa Nadal, to Rafa Nadal. Hiszpan niespodziewanie dostał szansę przy 4:4 w III partii. Daniił zaliczył gorszy gem serwisowy, a wielki mistrz ledwie szansę otrzymał, to ją wykorzystał, by po chwili zamknąć seta przy swoim podaniu. W czwartej partii Nadal był tym wyraźnie nakręcony, za to Miedwiediew z gema na gem grał gorzej. Znów dał sobie odebrać serwis. Znów tylko raz. I znów wystarczyło.

Było 2:2 w setach. Została ostatnia partia.

W niej Daniił walczył nie tylko z Rafą i ze sobą, ale też z publiką. Był zdenerwowany i zrezygnowany. Co chwila dyskutował z własnym boksem. Nadal nie mógł tego nie wykorzystać. Przełamał rywala, przy stanie 5:4 serwował po tytuł. I… stracił podanie. W teorii powinno to napędzić Rosjanina. Ale tak się nie stało. Daniił znów przegrał własnego gema, a Rafa po raz drugi nie zamierzał wypuścić okazji z rąk.

Półtora miesiąca temu nie wierzyłem, że w ogóle tu będę. Że zagram przy takiej publiczności. Ale od kiedy tu przyjechałem, wspieraliście mnie przy każdej piłce. To jeden z najbardziej emocjonalnych momentów w mojej karierze. Te dwa tygodnie w Melbourne zostaną w moim sercu do końca życia – mówił po meczu.

Czas pokazał, że w Australian Open rozegrał jeszcze tylko dwa spotkania. W 2023 roku odpadł tam w drugiej rundzie, a w 2024 w ogóle tam nie wystąpił. Dziś jest już na sportowej emeryturze.

Kogoś zabrakło?

Lista potencjalnych, rozważanych przez nas meczów do tego zestawienia była znacznie dłuższa, ograniczyliśmy się jednak do dziesięciu spotkań. Ale mogliśmy śmiało pokusić się o wrzucenie tu finału Edmondson – Newcombe z 1976 roku. Do dziś wspomina się go bowiem w Australii. Nie przez to, że był tak znakomity, a dlatego, że to ostatni australijski triumf zawodnika gospodarzy w singlu mężczyzn.

Swoje wielkie spotkania rozgrywało też w Australii znacznie więcej zawodniczek. Monica Seles w 1993 roku w świetnym stylu pokonywała Steffi Graf. Dziewięć lat później Jennifer Capriati odparła mistrzowskie zapędy Martiny Hingis, broniąc tytułu wywalczonego rok wcześniej. W kolejnej edycji turnieju nastąpił przywołany przez nas półfinał Sereny Williams z Kim Clijsters, który mógłby mieć w tym tekście osobne miejsce. A w 2011 roku morderczy pojedynek w IV rundzie rozegrały ze sobą Francesca Schiavone i Swietłana Kuzniecowa. Wygrała Włoszka, 16:14 w decydującym secie.

We wcześniejszych fazach turnieju popisy dawali też tenisiści. Ćwierćfinał Andy’ego Roddicka z Junusem al-Ajnawim to do dziś być może najważniejsze spotkanie w historii marokańskiego tenisa (choć el-Ajnawi ogółem czterokrotnie dochodził do tej fazy w Wielkim Szlemie), wygrane przez Amerykanina… 21:19 w V secie. Swoją historię napisali również Novak Djoković i Stan Wawrinka. Najpierw, w 2013 roku, triumfował ten pierwszy. To była IV runda turnieju, skończyło się 12:10 w V secie, a cały mecz trwał ponad pięć godzin. Rok później Stan – na drodze do pierwszego tytułu wielkoszlemowego – zrewanżował się Serbowi po równie genialnym spotkaniu.

To wciąż tylko kilka z meczów, o których wypadałoby wspomnieć. Jeśli więc macie swoje propozycje, śmiało dorzucajcie je w komentarzach.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

CZYTAJ WIĘCEJ O TENISIE:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Hiszpania

Barcelona przepędziła Nietoperze. Szczęsny talizmanem, “Lewy” z golem

Szymon Piórek
49
Barcelona przepędziła Nietoperze. Szczęsny talizmanem, “Lewy” z golem

Komentarze

2 komentarze

Loading...