Jest jeden punkt tego artykułu, w którym wszyscy będziemy zgodni – zależy nam na tym, żeby piłka nożna w Polsce rozwijała się jak najszybciej i byśmy kiedyś wreszcie dogonili mityczny zachód. Dosyć mamy przepalania pieniędzy, nieudanych kampanii naszych klubów w europejskich pucharach, sinusoidalnej formy reprezentacji i ogólnego przekonania, że wielu rzeczy po prostu nie da się zrobić. Chcemy dla futbolu nad Wisłą jak najlepiej, ale często coś staje nam na przeszkodzie i wszystko bierze w łeb. A potem trzeba zmienić koncepcję albo po raz kolejny zagrać kartą-pułapką: “nie szkolimy młodzieży”, czy innym banałem typu “gramy piłkarzami z zagranicy”. Przedstawiam opowieść o małej likwidowanej spółce PZPN Invest i wołającej z dna innowacyjnego Rowu Mariańskiego branży technologii sportowych. I pewnych potknięciach, których można było uniknąć, choć i tak nie są żadnym końcem świata.
To historia o tym, jak w Polskim Związku Piłki Nożnej chcieli dobrze, ale nie wyszło tak, jak sobie wymarzyli. Nie ma sensu nikogo za to krzyżować, bo na przestrzeni ostatnich trzech tygodni przekonali mnie, że nie babrali się w tej sprawie dla kierowniczych stołków czy apanaży.
– Chcemy połączyć świat futbolu, biznesu i nauki – mówi w lutym 2022 roku Michał Żukowski, wiceprezes świeżo powoływanej do życia spółki akcyjnej PZPN Invest i przewodniczący Komisji ds. Innowacji PZPN. Pełny pakiet udziałów ma w niej w tamtym momencie (i przez cały okres istnienia) Polski Związek Piłki Nożnej. – Planujemy wesprzeć tworzenie technologii dla naszych klubów. W Polsce są świetni naukowcy, którzy mogą tworzyć narzędzia, za które nasze kluby płacą setki tysięcy złotych. Później, po wytworzeniu, będziemy mogli sprzedawać nasze technologie dalej. Nie będziemy jednak wydawać środków PZPN. Chcemy je pozyskiwać z sektora prywatnego i publicznego, ale nie ze środków związku – tłumaczy dalej Żukowski, który próbował sprzedać nam ten pomysł jak najlepiej. Ważna jest przede wszystkim założycielska deklaracja wyrażona w jego słowach. Wytłuśćmy ją może:
Nie będziemy wydawać środków PZPN. Chcemy je pozyskiwać z sektora prywatnego i publicznego, ale nie ze środków związku.
Zapamiętajcie te dwa zdania, bo one będą kluczem do rozwiązania zagadki szybkich narodzin i równie szybkiego upadku całego projektu, którym wiceprezes Żukowski dowodził razem z prezesem PZPN Invest, Wojciechem Strzałkowskim. Obaj panowie mogli znaleźć się w ogniu krytyki po publikacji portalu WP SportoweFakty, który donosił jakiś czas temu o likwidacji spółki, podczas gdy miała ona zrewolucjonizować inwestowanie w innowacje dla sektora sportowego, ze szczególnym naciskiem na piłkę nożną.
Nie musicie zgadywać – nie zrewolucjonizowała. Choć kompletnej klęski też nie poniosła.
Spis treści
- Obiecujący początek, wielkie zapowiedzi. PZPN Invest wkracza do gry
- Startupy w Grze. Sztandarowy projekt spółki
- Projekty wewnętrzne solą w oku PZPN Invest
- Akcelerator poza prawem
- Historia pewnego odrzuconego wniosku
- To nie jest kraj dla innowacji sportowych
- Pustynia zwana Polską?
- Tajemnica 3,98. Finanse PZPN Invest
- PZPN Invest i grzech założycielski
***
Obiecujący początek, wielkie zapowiedzi. PZPN Invest wkracza do gry
– Technologia jest obecna w futbolu już niemal na każdym kroku. Specjalne urządzenia śledzą wysiłek piłkarzy. Pochodzą one jednak od zagranicznych firm. Chcemy, żeby polski biznes połączył się z nauką i stworzył nasze autorskie rozwiązania – tłumaczy Strzałkowski w 2022 roku. Polski Związek Piłki Nożnej powołuje wówczas do życia spółkę akcyjną PZPN Invest. Wtedy jeszcze nie możemy przypuszczać, że to projekt krótkoterminowy, który pojawi się i zniknie w ciągu zaledwie dwóch lat. – Jeszcze nikt ze świata piłki nie wyszedł tak otwarcie do świata innowacji. W Polsce nie brakuje osób, które chcą w taki sposób inwestować. Możemy stworzyć ścieżkę dla takich ludzi i im pomóc, dla dobra polskiej piłki. Najważniejsze jest jednak, że będziemy korzystać i pozyskiwać do tego zewnętrzne finansowanie – zakłada prezes.
Dwa lata temu przyszłość malowała się w naprawdę jasnych barwach i wszyscy wyobrażaliśmy sobie wejście polskiej piłki w XXII wiek. Latające samochody, miecze świetlne i futbol, wspierany przez zaawansowaną technologię. PZPN miał ambitny pomysł, którego kompletna realizacja przyniosłaby korzyści wielu podmiotom, ale już w tamtym momencie jawiło się to jako zadanie naprawdę trudne. A sam fakt stworzenia odrębnego podmiotu, odpowiedzialnego za wdrażanie innowacji na potrzeby związku, mógł wydawać się deczko dziwny. Od niego więc zaczniemy – po co Polski Związek Piłki nożnej powołał do życia nową spółkę, skoro i tak miał w niej wszystkie udziały?
– Są dwa podejścia przy tworzeniu komórki zajmującej się wprowadzaniem innowacji i pozyskiwaniem finansowania na ich potrzeby – słyszymy od jednego z naszych rozmówców, który ma spore doświadczenie w branży innowacyjnej. – Pierwsze zakłada, że w ramach organizacji wydziela się zespół, dział, który będzie się tym zajmował. Drugie – tworzy się całkiem odrębny podmiot i to na nim spoczywają obowiązki dotyczące realizacji projektów innowacyjnych. W Polskim Związku Piłki Nożnej postawiono na drugi model, ale trudno mi ocenić, czy to faktycznie była możliwie najlepsza decyzja. Nic jednak nie zadziało się wbrew sztuce.
Nie było raczej tak, że ktoś w PZPN rzucił monetą i stwierdził, że reszka będzie oznaczać realizację nowych pomysłów w ramach wewnętrznych struktur związku, podczas gdy orzeł wskaże na potrzebę powołania do życia spółki akcyjnej. Zapytałem więc wiceprezesa likwidowanego PZPN Invest, Michała Żukowskiego, czy związek popełnił błąd już na etapie obierania strategii, a likwidacja jest tylko przyznaniem się do tego błędu:
– Nie. Związek ma dalej świadomość, że powinien podejmować działania w zakresie innowacji i technologii, które miała prowadzić także spółka PZPN Invest. Jej początki były zresztą bardzo udane, bo jako pierwsi w historii zrobiliśmy konkurs akceleracyjny dla startupów sportowych. To było bardzo potrzebne branży, bo jest ona, niestety, zostawiona sama sobie. Mamy wielu młodych, zdolnych ludzi, ale nikt – ani żaden związek, ani żadna agencja czy ministerstwo, ani żadna inna organizacja – nie zrobił takiego konkursu. My się za to zabraliśmy i wyszło naprawdę okazale – tłumaczył wiceprezes, wskazując, że spółka PZPN Invest nie powstała po to, żeby zostać szybko zlikwidowaną. – Udało nam się zaprosić do finału konkursu jedenaście naprawdę fajnych startupów. To był taki pierwszy objaw tego, że coś fajnego możemy zrobić. Innowacje w sporcie są potrzebne.
Zanim jednak przejdę do wspominanego przez Michała Żukowskiego konkursu, spróbujmy ustalić, co mogło pójść nie tak i z jakiego powodu PZPN Invest musi się zwijać.
***
Konkurs się udał, więc co się nie udało? – pytam wiceprezesa likwidowanej spółki.
– Niezależnie od tego, czy jesteś Elonem Muskiem, czy małym startupem, potrzebujesz dofinansowania z zewnątrz. Dopiero kiedy dochodzi do wdrożenia i pracy bliżej rynku, to decydujące są środki prywatne. I to był właśnie problem, bo stworzyliśmy pewien, moim zdaniem genialny i bardzo potrzebny polskiemu sportowi, projekt. Taki, który mógł też być wykorzystywany przez inne związki i de facto sprzedawany komercyjnie za granicą – mówi Żukowski.
– Miał on na celu pozyskiwanie danych od zawodników już od pierwszego kopnięcia piłki, a w dalszym kroku stworzenia algorytmów do analizowania możliwości młodych piłkarzy i wyłuskiwania talentów. A na tym nam zależy jako krajowi, więc taki projekt powinien zostać z czasem zrealizowany.
Co poszło nie tak?
– Zabrakło nam stosunkowo niewiele w ocenie, by dostać dofinansowanie. Problemem nie były kompetencje kadry, bo te zostały ocenione wysoko, ale brak eksperta, który potrafiłby zweryfikować potencjał wdrożeniowy.
– No nic, wyszło jak wyszło i ten projekt niestety nie otrzymał finansowania. Nie został zrealizowany też projekt stworzenia akceleratora sportstechowego, również przez brak dofinansowania. Jego założenia są dopracowane, cała koncepcja jest gotowa i spisana, natomiast bez funduszy nie można go zrealizować.
Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. PZPN Invest na przestrzeni dwóch lat miał zrealizować dwa projekty – jak przekonuje wiceprezes Żukowski szczegółowo opracowane i czekające tylko na finansowanie – oraz konkurs akceleracyjny dla startupów z branży technologii dla sportu. Nie udało się zrealizować każdego celu, ale na pierwszy rzut oka nie wygląda to wszystko na konstrukcję typu firma-krzak. Na kolejne rzuty oka również, ale o tym przekonacie się później.
Prezes PZPN Invest Wojciech Strzałkowski i wiceprezes spółki Michał Żukowski (fot. PZPN).
W tym miejscu zdałem sobie sprawę, że przebrnięcie przez niektóre fragmenty tekstu wcale nie musi być takie łatwe, więc warto poświęcić kilka chwil na przejrzenie małego słowniczka sportowych innowacji. Większość zawartych w nim zwrotów jest wam pewnie znana, ale w ten sposób najłatwiej będzie rozwiać wszelkie potencjalne wątpliwości w dalszej części tego pełnego skrótów i angielskich zapożyczeń artykułu.
Słowniczek
NCBiR – Narodowe Centrum Badań i Rozwoju,
networking – nawiązywanie relacji biznesowych w celu współpracy, wymiany wiedzy i umiejętności (za Poradnikiem Pracownika),
healthtech – technologie dla ogólnego zdrowia i profilaktyki,
medtech – ogólnie pojęte technologie w medycynie,
PARP – Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości,
sportstech – technologie sportowe i wykorzystujące nowinki technologiczne do wspierania sportu,
startup – dynamiczna, zazwyczaj młoda firma lub projekt, który ma na celu wprowadzenie innowacyjnego produktu, usługi lub rozwiązania na rynek, poszukująca modelu biznesowego, który zapewniłby jej zyskowny rozwój (za PARP),
ścieżka SMART – typ programu dotacyjnego skierowanego do przedsiębiorstw, planujących realizację kompleksowych projektów z zakresu np. wdrożeń innowacji,
webinar – interaktywne spotkanie internetowe, które umożliwia prowadzenie prezentacji, szkoleń i dyskusji.
Startupy w Grze. Sztandarowy projekt spółki
Teraz możemy przejść do rzeczy – spółka PZPN Invest odpowiedzialna była za realizację programu Startupy w Grze. To konkurs, o którym wspomniał już Żukowski. Jedenaście firm miało okazję rywalizować w ramach czegoś na kształt giełdy ciekawych pomysłów, a Polski Związek Piłki Nożnej, rękami spółki-córki, miał ocenić, które koncepcje mogą okazać się najbardziej przydatne polskiej piłce. Ostatecznie wyróżniono pięć firm: Higgsone, Q-LAC, ReSpo.Vision, FC.APP oraz Smarter Diagnostics. Pierwsze trzy zapracowały sobie na nagrodę główną, czyli wyjazd na mistrzostwa świata do Kataru i możliwość zaprezentowania swoich pomysłów/technologii na arenie międzynarodowej. Przedstawiciele dwóch ostatnich zostali w domach, ale w zamian mieli mieć możliwość wdrożenia (na zasadach rynkowych) swojej koncepcji na potrzeby PZPN.
Wiceprezes Żukowski mówił mi już, że było super, że wszystko się udało, że pięknie, ładnie… więc na wszelki wypadek upewniłem się, że serio wszystko potoczyło się po myśli organizatorów. Porozmawiać o konkursie i współpracy z PZPN zechciał właściciel i założyciel jednej z nagrodzonych firm, Paweł Osterreicher. Jego ReSpo.Vision zasłużyło sobie nawet na główną nagrodę, więc mój rozmówca odwiedził odległy Katar i miał możliwość oglądania spotkań naszej reprezentacji narodowej podczas mundialu.
***
Państwa współpraca z PZPN przynosiła bądź nadal przynosi firmie jakieś korzyści?
– Wszystko zaczęło się od ogłoszenia konkursu “Startupy w Grze”, w którym udało nam się wygrać. Nagrodą był wyjazd na mistrzostwa świata w Katarze, gdzie mieliśmy przyjemność mieszkać w hotelu z naszą kadrą i zapewniono nam wstęp na mecze reprezentacji. Oprócz tego odbyliśmy dwa spotkania facylitowane przez PZPN. Jedno z wysoko postawionym dyrektorem z FIFA, drugie w szerszym gronie, z dziennikarzami sportowymi i innymi polskimi firmami. Mogliśmy zaprezentować się potencjalnym inwestorom czy klientom.
Gdybym miał wskazać konkretne korzyści, to na pewno fajnie pojechać na mundial, ale są też takie efekty, które działają długofalowo. Nadal ściśle współpracujemy z PZPN, pomagamy w sferze analitycznej. Spotkania w Katarze zaowocowały też działaniem w ramach konkretnych projektów, ale ich szczegółów nie mogę zdradzić z uwagi na wiążące mnie zapisy umowy.
Ale o PZPN mogę dopytywać?
– Tak, teraz rozmawiamy o przedłużeniu naszej współpracy z kadrą seniorską i kadrami młodzieżowymi. Z mojej perspektywy odbiór tej relacji jest pozytywny. Wygraliśmy konkurs, nawiązaliśmy współpracę z PZPN, poznaliśmy członków kadry i niektórzy pracują w związku nadal. Otwarcie powiem, że nawiązaliśmy kontakt, który przekuł się w konkretne biznesowe korzyści dla nas. Jestem zadowolony.
Wiadomo, że zawsze można robić więcej, ale z perspektywy mojej firmy nie mam złego słowa do powiedzenia.
A liczył pan na to, że związek może zapewnić pańskiej firmie jakieś wsparcie finansowe?
– Nie, nie, nie. Trzeba być realistą. Prowadzę firmę, która produkuje coś, za co ktoś chce płacić. Twardo stąpam po ziemi i nie liczę na żadne ekstra finansowanie, bo w ten sposób ciężko prowadzić biznes. Nie można liczyć na to, że pomoże mi ktoś z zewnątrz. Biorę jednak udział w konkursach i szukam nowych relacji, zakładając, że coś z nich wyniknie.
Nie jestem w tym jednak naiwny i nie oczekuję, że zawsze musi wyniknąć z takich spotkań coś wielkiego. Trochę tu, trochę tam i w ten sposób buduje się sieć kontaktów, która potem przekuwa się w sieć projektów. Są programy, z których wyciągnęliśmy więcej i są takie, z których wyciągnęliśmy mniej. Na współpracę z PZPN nie mogę narzekać.
Zapytam jeszcze wprost – z PZPN Invest też nie było żadnych trudności, problemów?
– Nie, nie, trudności nie było. Z wiceprezesem Żukowskim jesteśmy w stałym kontakcie biznesowym. W tym kontekście bardzo go sobie cenię. Spółka jest teraz w likwidacji i nic więcej nie zrobiła, ale to, co zrobiła, miało wymierny, pozytywny wpływ na mnie.
***
Czyli tu wydźwięk raczej pozytywny. Dostaliśmy szansę, nadal współpracujemy, przyniosło to nam biznesowe korzyści. Sprawdziliśmy też, czy ReSpo.Vision faktycznie radzi sobie na rynku i nie udało nam się przyłapać prezesa firmy na żadnym lukrowaniu rzeczywistości, bo jest naprawdę nieźle, z potencjałem na jeszcze lepiej. Także dlatego, że właśnie pilotują nowy projekt, który, jak zapewnia Osterreicher, już wkrótce będziemy mogli podziwiać na ekranach naszych telewizorów.
Lećmy dalej – o Startupy w Grze zapytałem też Bartosza Boruckiego, który na mundial nie pojechał, ale w konkursie zdobył nagrodę wdrożeniową. Smarter Diagnostics to firma z pogranicza medycyny i sportu, której misją jest poprawa profilaktyki urazów sportowych. Dużo tu skomplikowanych zagadnień ze świata, w który trudno zagłębić się w ciągu dwóch tygodni, ale CEO firmy był dla mnie całkiem wyrozumiały. Na początek usłyszał, choć o tym nie wiedział, bardzo podobny zestaw pytań, co kilka linijek wcześniej Paweł Osterreicher.
***
Czy działania w ramach programu Startupy w Grze coś pana firmie dały? Jak oceniłby pan wagę tych ewentualnych korzyści, jakie przyniosła pana firmie współpraca z PZPN?
– Smarter Diagnostics nie znalazło się w gronie głównych laureatów, w związku z czym nie braliśmy udziału w wyjeździe do Kataru. Jako laureat nagrody dodatkowej otrzymaliśmy możliwość wdrożenia naszego produktu w PZPN. Taki był stan na koniec 2022 roku.
A potem?
– Jeżeli chodzi o współpracę z PZPN w zakresie budowania społeczności czy networkingu, to trzeba przyznać, że się starają i nie najgorzej to działa. Do dzisiaj, mimo że minęło tyle czasu, organizowane są różnego rodzaju wydarzenia czy webinary, na które jesteśmy zapraszani i to daje nam pewną ekspozycję.
Rozumiem, że PZPN stara się też pokazać, że ten konkurs miał sens. Że nagrodzone startupy żyją i coś ciekawego się z nimi dzieje. Jednocześnie, my zyskujemy ekspozycję na różnych, często międzynarodowych partnerów – na przykład mogą nas dostrzec kluby piłkarskie, do których inną drogą byłoby nam trudno dotrzeć.
Czy współpraca z PZPN przyniosła jakieś wymierne efekty?
– Na ten moment wyłącznie miękkie, ale wierzę, że przyniesie. Obecnie mocno nad tym wspólnie pracujemy.
Co to dokładnie oznacza?
– Wdrożenie w PZPN brzmi łatwo, ale jego praktyczne przeprowadzenie jest dużo trudniejsze niż mogło się wydawać na początku. Pierwsze podejście mieliśmy latem zeszłego roku. Nie udało się. Głównie dlatego, że pojawiły się wyzwania logistyczne, związane z harmonogramem, i formalne, związane z ograniczeniami dla badań w zewnętrznym ośrodku.
Teraz uruchomiliśmy już nasze Mobilne Centrum Diagnostyki Sportowej, czyli de facto mobilny rezonans magnetyczny z możliwością oceny ruchu i pobrania krwi, i możemy dostarczać badania profilaktyczne w dowolnym miejscu u klienta. Wróciliśmy więc też do rozmów z PZPN i wydaje się, że projekt zmierza w dobrym kierunku. Jest potencjał, są chęci i są środki na realizację tego wdrożenia. Możliwe też, że rozszerzymy zakres współpracy, ale nie zdradzam szczegółów. Dziś rozmawiamy o konkretach.
Nie wiem, czy to można już nazwać pozytywnym efektem. Albo efektem w ogóle.
– Mijają dwa lata, to fakt. Dla startupu to wieczność. Ale lepiej późno niż wcale, a dla nas to ważny projekt. Czas pokaże jaki będzie wymierny efekt. Uczciwie mówiąc, my dzisiaj jesteśmy dużo lepiej przygotowani do tego, żeby to wdrożenie przeprowadzić i żeby miało ono sens i dla nas, i dla PZPN.
Liczyli państwo na to, że PZPN, choćby przez PZPN Invest, mógłby zapewnić państwa firmie wsparcie finansowe? Może ktoś coś takiego obiecywał?
– Nie, nie było takiego tematu. Na pewno nie liczyliśmy na tego typu współpracę. Wdrożenie, o którym rozmawiamy, miało mieć oczywiście charakter komercyjny i w takiej formie naturalnie pojawiają się kwestie finansowe. Z naszej perspektywy PZPN to bardziej ważny klient, czy też partner merytoryczny, niż partner inwestycyjny.
Bartosz Borucki, CEO w Smarter Diagnostics.
Jest ta przysłowiowa łyżka dziegciu w beczce miodu. Wdrożenie sztandarowego produktu/usługi Smarter Diagnostics przeciąga się, skonkretyzowanych korzyści za bardzo nie ma, a sam prezes mówi raczej o miękkich efektach. Z drugiej strony trudno stwierdzić, że związek zostawił firmę samą sobie, skoro cały czas współpracują w różnych formach.
Trzeba by też wykazać się naprawdę złą wolą, by stwierdzić, że Startupy w Grze to jedna wielka klapa.
Projekty wewnętrzne solą w oku PZPN Invest
Zdecydowanie gorzej z perspektywy kogoś niezatrudnionego w PZPN, na przykład z mojej perspektywy, wygląda temat dwóch projektów, o których mówił wiceprezes Żukowski.
Pierwszy miał w założeniu gromadzić i analizować informacje na temat wszystkich młodych piłkarzy rejestrowanych do gry w naszym kraju. Przy jego pomocy ułatwione miało być wychwytywanie największych talentów na terenie calutkiego kraju. Ten projekt określmy sobie jako bazodanowy – tak też zresztą opisywał go sam Żukowski.
Drugi polegał na stworzeniu akceleratora wspomagającego technologie sportowe. To coś na kształt programu udzielającego merytorycznego, prawnego czy organizacyjnego wsparcia przedsiębiorcom zakładającym lub już posiadającym firmę specjalizującą się w branży sportstechowej. Dalej będziemy ów projekt nazywać akceleracyjnym.
Problemem przy doprowadzeniu obu tematów do szczęśliwego końca było ich finansowanie. Przypominam, luty 2022 roku:
Nie będziemy wydawać środków PZPN. Chcemy je pozyskiwać z sektora prywatnego i publicznego, ale nie ze środków związku.
W listopadzie 2024 roku nic nie uległo zmianie – PZPN Invest nadal nie miał zamiaru wykorzystywać pieniędzy będącego właścicielem spółki związku. Szukano więc odpowiednich programów inwestycyjnych, które mogłyby zapewnić adekwatne dofinansowanie i w rezultacie możliwość realizacji jednego, drugiego, a może i obu projektów.
Akcelerator poza prawem
Na drodze do sukcesu projektu akceleracyjnego stanęły paragrafy i ustępy. Spółka wystąpiła o finansowanie, ale zgodnie z ustawą o PARP nie mogła go dostać. Tak przynajmniej zinterpretowano prawne zapisy, które dopuszczają wyjątki od jednej, bardzo ważnej reguły – PZPN Invest nie może dostarczać produktu z realizacji dofinansowanego projektu dla PZPN, który jest de facto właścicielem tej spółki-córki. Zonk!
***
Jest tam jakiś problem natury prawnej, tak? – dopytuję wiceprezesa Żukowskiego o losy projektu akceleracyjnego.
– Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości (PARP) uznała, że w naszym wypadku nie ma miejsca na wyjątek od ustawy, który może być wprowadzony. Chodziło o to, że istnieje powiązanie naszej spółki z odbiorcą technologii, czyli z PZPN. I my jako spółka nie możemy wdrażać projektów, które miałyby być docelowo przekazywane do PZPN. To absurd, który zabija taką koncepcję. Jeżeli spółka pozyskuje środki, pozyskuje startupy, to chciałaby, żeby te startupy potem działały na rzecz polskiej piłki. Inne elementy koncepcji są możliwe do uzupełnienia, ale jeżeli pomysły i praca akceleratora nie mogą być wdrażane w PZPN czy w Ekstraklasie, to zamyka się możliwość realizowania projektów ze środków publicznych, a na środki prywatne po prostu nie ma na takim etapie szans.
Pan jest radcą prawnym, zgadza się?
– Tak, jestem radcą prawnym, ale pracuję z projektami innowacyjnymi już od 16 lat. Przez wiele lat do 2016 roku byłem dyrektorem działu prawnego w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju i współtworzyłem modele finansowania startupów czy ogólnie B+R. To, że jestem radcą prawnym i mam kancelarię, to jest tylko jedna strona medalu. W ramach obsługi prawnej zajmuję się głównie innowacjami, technologiami i finansowaniem tego typu projektów. Ale też pracuję z takimi projektami od strony biznesowej, czyli jak stworzyć projekt innowacyjny, jak pozyskać na niego finansowanie, jak go przeprowadzić, jak go zamknąć.
I w momencie powstawania spółki PZPN Invest nie miał Pan wątpliwości? Czy już wtedy nie było wiadomo, że związek nie skorzysta z projektów przez nią realizowanych? Nastąpiło jakieś przeoczenie?
– Po pierwsze, to wyzwanie prawne dotyczy tylko projektu akceleratora, po wtóre, to ograniczenie występuje ustawowo tylko w PARP, a nie innych instytucjach, które mogłyby finansować tego typu projekty. I po trzecie, PARP zgodnie z ustawą o PARP ma rzeczywiście możliwość, żeby w tych konkursach, które są finansowane ze środków europejskich, wprowadzić inne zasady niż są określone w ustawie o PARP.
***
Jedno jest pewne – całe to zamieszanie z akceleratorem dla projektów sportowych spowodowało, że pod znakiem zapytania stanął cały sens istnienia PZPN Invest. Należącego w 100% do Polskiego Związku Piłki Nożnej, powiązanego z Ekstraklasa SA. Przez to powiązanego także z ekstraklasowymi klubami. Odmowa PARP była najprawdopodobniej jednym z głównych powodów decyzji o rozwiązaniu spółki, która w związku z taką a nie inną interpretacją przepisów była skazana na karkołomną gimnastykę w poszukiwaniu źródeł finansowania. A jak już jakieś znalazła, to na jej drodze stawały jeszcze inne problemy.
Historia pewnego odrzuconego wniosku
PZPN Invest musiało uznać więc wyższość ustawy o PARP i jej interpretacji. W drugim wypadku przeszkodą okazał się już jednak czynnik… choć nie, właściwie trudno mówić tu o jednym czynniku.
Projekt oceniali ludzie, ale swoją opinię na jego temat opierali na, zdaniem wiceprezesa Żukowskiego, nie do końca poprawnych założeniach. To dosyć skomplikowany problem, ale w tym momencie musicie tylko wiedzieć, że projekt bazodanowy nie otrzymał finansowania z powodu niespełnienia trzech kryteriów. Jakich?
– Kompetencje ludzi pracujących przy tym projekcie zostały ocenione wysoko, ale równocześnie oceniono, że nie mamy potencjału na wdrożenie naszej koncepcji. Co jest dla mnie naprawdę bardzo dziwne. Zdaniem ekspertów mieliśmy też minimalnie zawyżony budżet. Moim zdaniem – wcale nie, bo musieliśmy zakupić programy i urządzenia do zbadania na nich sporej ilości heterogenicznych danych w różnych kategoriach wiekowych i płci. To była kwota rzędu 10 milionów i na taki ogromny projekt, który angażuje dwie instytucje, czyli NASK i PZPN, oraz kilkadziesiąt osób, w tym świetnych naukowców z NASK, to nie jest za dużo. Z doświadczenia wiem, że jak eksperci oceniają negatywnie w ramach jednego kryterium, to potem jak nie „przepadają” za projektem, to też szukają innych minusów – przekonuje wiceprezes PZPN Invest.
Michał Żukowski pełni również rolę przewodniczącego Komisji ds. Innowacji PZPN (fot. Stomil Olsztyn).
– Zarzucono nam też brak pozytywnego wpływu na środowisko, ale to już moim zdaniem takie kryterium mocno poboczne. Z mojego doświadczenia kluczem było to, że rzekomo nie mamy potencjału, by wdrożyć ten projekt w życie, bo ocena potencjału badawczego i wdrożeniowego jest kluczowa w projektach tego typu – tłumaczy. – Ale to tym bardziej niedorzeczne, że jeżeli chodzi o instytucje publiczne i zdolności informatyczne w tworzeniu projektów, to współpracujący z nami NASK Państwowy Instytut Badawczy dysponuje jednymi z najbardziej kompetentnych informatyków w tym kraju.
Zbierzmy to sobie do kupy.
Pierwsze kryterium. Przy ocenie projektu uznano, że nie uda się go wdrożyć – jest on na pewno bardzo ambitny i wymaga wiele pracy, ale kto miałby sobie z tym poradzić, jak nie największy związek sportowy w Polsce, który przy okazji połączył siły z NASK. Mogę zrozumieć wątpliwości oceniających, ale tak samo rozumiem żal wiceprezesa Żukowskiego.
Drugie kryterium. Budżet. Znów trudno ocenić, czy realizacja takiego przedsięwzięcia faktycznie wymagała takich nakładów finansowych. Każdy ma swoje racje.
Trzecie kryterium. Tu już trochę na siłę przyczepienie się do aspektu, z którym problem miałby niemal każdy projekt związany z technologią. No, chyba że PZPN postanowiłby całą swoją siedzibę obłożyć panelami fotowoltaicznymi. Wtedy, jasne, miałby pozytywny wpływ na środowisko.
Na nic jednak utyskiwania PZPN Invest na bezdusznych oceniających, skoro projekt w tym konkretnym programie finansowania przepadł. Czeka sobie na lepsze czasy. Na czasy, w których może być mu trochę łatwiej o zrozumienie.
To nie jest kraj dla innowacji sportowych
W Polsce trudno o dotacje na innowacje z zakresu technologii sportowych. Taką tezę postawił wiceprezes Żukowski, próbując wytłumaczyć, dlaczego historia PZPN Invest jest tak krótka, a prace spółki nie obfitowały w owoce. Marudził, żeby ukrywać własne błędy? Ocenicie sami – moim zadaniem było przede wszystkim zadanie kilku pytań i poznanie kilku odpowiedzi:
– Mam wrażenie, że ta branża jest traktowana po macoszemu – stwierdził w pewnym momencie naszej rozmowy przedstawiciel PZPN Invest. – Związki nie mają na to środków, Ministerstwo też o tym nie myśli – wyliczał.
– A przydałby się taki ośrodek koordynowania rozwoju sportu. Może powstać przy PKOl, może być przy Ministerstwie Sportu. Czy on będzie prywatny, wspierany środkami publicznymi, czy publiczny – to bez znaczenia. Brakuje w polskim sporcie takiej instytucji. Uważam, że bez tego dalej będziemy osiągać takie „sukcesy olimpijskie”, jakie osiągamy. Bo samym szkoleniem świata nie dogonimy. On cały czas nam ucieka pod względem technologii – ocenił Żukowski, dalej tłumacząc, że jego zdaniem technologie i sport idą ze sobą w parze.
– Tak, próbowaliśmy gonić świat we własnym zakresie. I będziemy to robić dalej, ale w innym wymiarze – deklaruje mój rozmówca. – Mamy w Polsce taki dokument: „Krajowe inteligentne specjalizacje”. Na 73 stronach opiera się cała wiedza o tym, co przez polski rząd i polskie państwo ma być wspierane z naszych podatków i środków od podatnika europejskiego. I na tych 73 stronach jest ponad tysiąc różnych punktów definiujących jakie technologie są wspierane przez zdrowe społeczeństwo. Są tam technologie informatyczne, technologie inżynieryjne. Różne – tu wiceprezes przerywa, by zbudować napięcie, a ja nawet nie próbuję mu przerywać.
– I proszę sobie wyobrazić, że nigdzie tam nie pada słowo „sport”. Nie ma nawet pół wzmianki o sporcie. Przez to projekty sportowe we wnioskach o wsparcie finansowe podciągane są pod zdrowe społeczeństwo, technologie informatyczne… Sport jest jakby niezdefiniowany jako część gospodarki innowacyjnej i to jest absolutnie nieakceptowalne. To też powoduje, że potem taki wniosek rozpatrują eksperci, wśród których nie ma żadnego specjalizującego się w sporcie.
Przez brak kompetencji osób oceniających ten projekt bazodanowy nie przyznano spółce dofinansowania?
– Ja nie mówię o tym, że te osoby, które oceniały, nie miały kompetencji w swoich branżach. Jeszcze raz podkreślam, że zabrakło oceny przedstawiciela branży sportowej, bo jeżeli my współpracujemy ze związkami i z innymi firmami z branży sportowej i mówimy, że to da się wdrożyć, to ktoś, kto ma na ten temat pojęcie, przyzna nam rację. Zauważy też, że to ważny projekt i że warto zbierać takie dane w całej Polsce. Nikt zresztą nie ma większego potencjału na wdrożenie takiego projektu bazodanowego niż ogólnokrajowy związek sportowy.
– Odrzucenie tego projektu było efektem zupełnego niezrozumienia tematu i nie wynika ze złej woli tych ludzi, tylko z tego, że nie mają kompetencji akurat w tym zakresie. Mają kompetencje w innym zakresie, ale nie w zakresie sportowym. A system nie pozwala na wyłonienie do oceny takiego projektu choćby jednej osoby znającej się na sporcie.
Problem wyłaniający się ze słów Żukowskiego zdaje się mieć podłoże systemowe. Niby jesteśmy społeczeństwem otwartym na nowe technologie, ale ten sport to jednak nie ma tak lekko – próbuje chyba powiedzieć wiceprezes PZPN Invest. Jest on jednak nieco stronniczy, bo projekt, za który był odpowiedzialny, nie zdołał przebić się przez proces weryfikacyjny i koniec końców nie znaleziono na niego pieniędzy. Warto więc było zapytać innych co sądzą o takim stawianiu sprawy. Tak się dziwnie złożyło, że pod ręką miałem właścicieli startupów z branży sportstechowej.
***
Paweł Osterreicher:
– Tak. Myślę, że branża sportowa cierpi na pewnego rodzaju niedofinansowanie, a to przez swoją specyfikę. Nie wiem, jak mógłbym to dobrze ująć… Spróbujmy tak – branża sportowa ze swojej natury nie należy do najbardziej technologicznych. Jeżeli spojrzymy na to, co decyduje o sukcesie czy podstawowym działaniu w branży sportowej, to są to aspekty, w których technologia jest co najwyżej wsparciem, a nie jest osią pracy.
Osią sportu jest nadal ludzka interakcja czy zarządzanie zasobami ludzkimi. Ważną rolę pełnią trenerzy, skauci i inni pracownicy, a technologia jest tylko narzędziem pomocniczym. To sprawia, że branża nie jest oswojona z technologią. A to z kolei prowadzi do tego, że takie inicjatywy jak moja czy inne mocno deeptechowe (wykorzystujące sztuczną inteligencję i bardziej zaawansowane narzędzia), mają trochę ciężej.
Patrzyłem więc przychylnym okiem na tę inicjatywę PZPN Invest. Oczywiście też jestem nieco stronniczy, bo prowadzę firmę technologiczną w sporcie, ale uważam, że nie wykorzystuje się pełnego potencjału sportstechu i przełom jest potrzebny. Przede wszystkim dlatego, że ciężej niż w innych branżach jest nam pozyskiwać finansowanie na projekty, a więc także te projekty realizować.
Paweł Osterreicher, CEO w ReSpo.Vision.
Bartosz Borucki:
– Nie jest łatwo. Przykładowo, topowe kluby piłkarskie Ekstraklasy czy też siatkarskie dysponują kapitałem i wdrażanie innowacji w ich strukturach ma obustronny sens. Ale jeśli spojrzymy na inne, mniej dofinansowane, dyscypliny sportowe czy mniejsze kluby piłkarskie… są chęci i potrzeby, ale z finansowaniem jest ciężko. Jeśli pyta mnie pan, czy ogólnie łatwo znaleźć w Polsce finansowanie dla innowacji w sporcie, to odpowiem, że nie. W naszym kraju sport i innowacja niestety nie idą ze sobą zbytnio w parze. A szkoda, bo potencjał jest ogromny.
Na nasze szczęście, u nas perspektywa jest nieco szersza, gdyż działamy na pograniczu dwóch obszarów innowacji – sportu i healthtech, czyli innowacji dla diagnostyki medycznej i dla profilaktyki. Sport jest najważniejszym dla nas polem funkcjonowania, ale ten zawodowy, to tylko jeden z kilku obszarów wdrożeń czy zastosowań. Gdy szukamy inwestorów czy środków dotacyjnych na innowacje, dużo łatwiej o powodzenie w obszarze zdrowia niż sportu.
Względnie łatwo jest mi dotrzeć do, powiedzmy, 50 funduszy inwestycyjnych, które inwestują w healthtech czy medtech. Takich samych organizacji, które wspierają finansowo sportstech, jest w Europie znacznie mniej. A w Polsce takiej specjalizacji w zasadzie nie ma.
Pustynia zwana Polską?
Opinię Boruckiego i informacje, które mi podał, uznałem za chyba najbardziej wartościowe. Nie ma finansowania dla projektów z zakresu technologicznych innowacji w sporcie. Wróciłem z kilkoma pytaniami do Polskiego Związku Piłki Nożnej, który jest przecież dużą instytucją i może mógłby coś z tym zrobić. Tym razem na klawiaturze telefonu wyklikałem numer komórkowy Tomasza Kowalczyka, Head of Innovation w PZPN. Zacząłem od dzień dobry, ale potem już poleciało…
***
Czy we wdrażaniu innowacji w sporcie napotyka przede wszystkim trudności? Jesteśmy w Polsce oporni czy raczej wręcz przeciwnie – otwarci na takie projekty?
– W naszym kraju sport cały czas nie jest postrzegany tak jak inne obszary rynku. Na świecie to po prostu biznes związany z bardzo dużymi pieniędzmi, szczególnie w tych kluczowych dyscyplinach. Szuka się więc rozwiązań, dzięki którym ten biznes mógłby przynosić coraz większe przychody. To nie jest przypadek, że w wielu miejscach sport jest związany z miliardami dolarów i są w niego zaangażowane największe gospodarki na świecie. A w Polsce… cały czas patrzy się na to trochę bardziej jak na hobby, pasję. To niestety widać również w strukturach organizacji sportowych – niewiele z nich ma jakiś dział odpowiedzialny za innowacje czy w ogóle za technologie. To też znajduje swoje odzwierciedlenie w krajowych dokumentach strategicznych, w których w ogóle nie uwzględnia się technologii sportowych.
Istnieje problem w postrzeganiu tej branży?
– Ostatecznie wszystko sprowadza się do tego, że pewnie nawet pierwsze skojarzenie, które ludzie w Polsce mają ze sportstechecm czy technologiami sportowymi, to jakaś analiza danych dla trenerów czy wsparcie treningu. Wtedy rzeczywiście ten rynek mógłby wydawać się bardzo mały i niezbyt warty uwagi. Należy jednak brać pod uwagę szeroki obraz.
Co na nim widać?
– Choćby liczbę wybudowanych obiektów sportowych, czyli cały obszar tak zwanej inteligentnej infrastruktury sportowej, Smart Infrastructure. To jest wyraźny trend na rynku, gdzie jak już buduje się nowe stadiony, to muszą one spełniać swoje role także w przestrzeni cyfrowej. Tak, by kibice mogli korzystać z aplikacji na stadionach, mogli relacjonować w social mediach swoje przeżycia. Tak, żeby można im było dostarczać dodatkową wartość wokół meczu. To też jest obszar sportstechu.
Dodatkowo wszystko, co jest związane z angażowaniem kibiców, całe nowe przestrzenie sponsoringowe. Albo fakt, że Juventus w zakresie nowych technologii postawił cały Creative Lab, żeby szukać nowych projektów kreatywnych w przestrzeni cyfrowej. Te elementy sportstechu generują tak naprawdę dużo większą wartość niż te ogólnie rozpoznawane.
Wracając do pierwszego pytania – to jest właśnie właściwe zrozumienie obszaru, z którym się mierzymy, a właściwe zrozumienie obszaru jest warunkiem koniecznym rozwiązania problemu, który za tym stoi. Misja PZPN i PZPN Innovation Hub polega więc na tym, by przekonywać organizacje sportowe, kluby, sportowców, ale i kibiców, że rewolucja technologiczna nie tyle puka do drzwi świata piłki, co już zadomowiła się w każdym obszarze rynku.
Było to widać i na mistrzostwach Europy w Niemczech, które były bardzo mocno powiązane z przestrzenią cyfrową, i na igrzyskach olimpijskich w Paryżu. A już prawdziwe rodeo zacznie się na mundialu w Ameryce Północnej i potem na igrzyskach w Los Angeles…
Nowoczesny SoFi Stadium. To tu odbędzie się ceremonia otwarcia igrzysk w Los Angeles.
Czy takie niezrozumienie oznacza, że trudno też pozyskać finansowanie? To główna przyczyna ewentualnych niepowodzeń takich projektów?
– Na ten moment w Polsce nie istnieje de facto żaden fundusz inwestycyjny, który zajmowałby się technologiami sportowymi. Oczywiście są różne ścieżki finansowania tego typu projektów i często podpina się je pod kryteria dla technologii zdrowotnych albo technologii cyfrowych. Pewna bariera jednak jest, bo jeśli nie jesteśmy w stanie określić tego obszaru rynku, to też dużo ciężej jest przekonywać decydentów o tym, że warto publiczne albo prywatne środki inwestować w sportstech.
Na szczęście widać postępującą zmianę, bo dostrzegamy korzyści płynące z rozwoju tego typu technologii, choćby w tym wspomnianym przeze mnie Paryżu czy podczas tegorocznego Euro. A potem jesteśmy na meczu czy na koncercie w Polsce, wyciągamy telefon komórkowy i mamy problemy z zasięgiem. Nie mamy dostępu do Internetu, nie możemy skorzystać z całej masy różnych aplikacji. Więc też rynek takich aplikacji się nie rozwija.
Jesteśmy chyba całkiem scyfryzowanym społeczeństwem? Płatności mobilne, mObywatel…
– Chociaż jesteśmy bardzo scyfryzowanym społeczeństwem i chwalimy się rzeszami informatyków i firm informatycznych, to w tym zakresie polski sport jest trochę jak cały polski rynek startupowy. Z jednej strony mamy olbrzymi potencjał, z drugiej strony tych historii sukcesu cały czas brakuje. A jeśli brakuje historii, sukcesu, to brakuje też inspiracji kolejnym organizacjom do podejmowania ryzyka albo do wytwarzania nowych produktów.
Nie chcę tylko narzekać, nie powiedziałbym, że w sporcie jest gorzej niż gdziekolwiek indziej. Przede wszystkim dlatego, że my naprawdę się rozwijamy, współpracujemy z ekspertami z FIFA, z Harvardu, dyskutujemy o tych wyzwaniach z przedstawicielami La Liga i Manchesteru United. Staramy się do tego zapraszać również firmy pełniące role mecenasów sportu czy organizacje publiczne, chcemy dzielić się nową wiedzą. I to, co jest chyba najbardziej istotne – rzeczywiście istniej zainteresowanie, jest jakiś głód informacji. Powoli przekraczane są kolejne bariery i dla innowacji w sporcie dzieje się wiele dobrego. Wydaje się, że sport ma w świecie technologii trudniej głównie dlatego, że jest postrzegany dużo mniej biznesowo.
To jakaś forma zacofania?
– Rynek ciągle się zmienia i ten model, który znamy w moim pokoleniu trzydziestoparolatków, czy w pokoleniu moich rodziców, w którym sport głównie konsumowało się w telewizji, za chwilę przestanie być aktualny, bo ludzie przestają oglądać telewizję jako taką. Będą zupełnie nowe kanały dotarcia. Już są, szczególnie w młodym pokoleniu. Tych nowych ścieżek i nowych narzędzi trzeba po prostu aktywnie szukać, bo też wartość sportu jako taka jest obecnie dużo bardziej związana z przestrzenią cyfrową. Przykład? Zaangażowanie Cristiano Ronaldo w kanał youtube’owy. Albo fakt, że młodzi ludzie piłkarzy kojarzą głównie z TikToka.
Przyszłość jest dziś.
– Cóż, żyjemy w świecie, w którym piłkarzy dużo bardziej kojarzy się z grania w fifę czy raczej EAFC, niż z oglądania meczów.
***
Wiara, nadzieja, miłość. A już całkiem serio – w wypowiedziach Tomasza Kowalczyka teraźniejsza i przyszła sytuacja w branży sportstechowych innowacji maluje się w nieco jaśniejszych barwach. Jest zagraniczna współpraca, jest ochota inwestorów do poznawania nowych technologii. Nie ma wymiernych korzyści, ale jest przekonanie, że do nich już bliżej, niż dalej. Wydaje się, że czekamy na przełom, a tym mogła być na przykład spółka PZPN Invest, która przyjęła ostatecznie rolę spadającej gwiazdy.
Tajemnica 3,98. Finanse PZPN Invest
Do opinii publicznej, za sprawą tekstu portalu WP SportoweFakty, przebiła się jakiś czas temu informacja dotycząca przychodów PZPN Invest w ostatnim roku rozliczeniowym. Zamieszanie wywołała zaskakująca wartość 3,98 – tyle złotych przychodu spółka uzyskała na przestrzeni dwunastu miesięcy. No, jak niby? Jak to możliwe, dajcie spokój! Pewno jakiś szwindel.
Skorzystałem z tego, że jestem aktywnym studentem i moja obecność na uczelni nie jest dla wykładowców żadnym zaskoczeniem. Czasem zadaję pytania w czasie zajęć, czasem zaczepiam pana czy panią doktor po wykładzie, innym razem zdarza mi się przyjść na konsultacje. Sięgnąłem po wiedzę, która była na wyciągnięcie ręki i porozmawiałem z jednym z wykładowców zajmujących się rachunkowością. Nie zagłębiałem się w szczegóły, szybko nakreśliłem sprawę – spółka XY osiąga w skali roku przychód w wysokości 3 złotych i 98 groszy. Spytałem wprost:
***
Czy to szwindel?
Nie ma podstaw, by tak twierdzić. Jeśli spółka nie prowadzi działalności, to nie osiąga przychodów. W większości przypadków – o ile nie miała innych zadań niż wypracowanie zysku – nadaje się do likwidacji.
I jest likwidowana. Skąd jednak ta dziwna wartość, skąd to 3,98?
To mogą być odsetki i na nie bym stawiał. Może jakaś mała lokata, z której skapnęła taka niewiele znacząca kwota.
Pomyślałem jeszcze o rezerwie, która mogła zostać założona z zaokrągleniem w górę. Po jej wykorzystaniu i rozwiązaniu pozostała kwota wskoczyłaby w rachunku zysków i strat właśnie do przychodów.
Oczywiście, to też jak najbardziej możliwe.
Jeszcze raz się upewnię – są powody, by domniemywać, że to jakaś anomalia i dowód na nieuczciwość?
Nie sądzę. Tym bardziej, że, jak pan wspomniał, spółka się zwija.
***
Mimo zapewnień mojego rozmówcy, nieuniknione było rzucenie okiem w raporty finansowe PZPN Invest. Zajrzałem, gdzie trzeba i pobrałem, co trzeba. Ogólne wydatki na przestrzeni dwóch lat działalności nieprzekraczające nawet kwoty pół miliona złotych. Powiem szczerze, ale nie zrozumcie mnie źle – żeby komukolwiek opłacało się kręcić lody w taki sposób, podobnych spółek musiałby założyć z dziesięć. A najlepiej ze dwadzieścia. No ale nic, zerknąłem.
Koszty działalności operacyjnej za rok 2022: 446 428 złotych i 24 grosze. Koszty usług obcych za rok 2022: 418 693 złote i 97 groszy.
To okres wzmożonej pracy spółki, która zorganizowała wówczas konkurs Startupy w Grze. Obsługiwano cały projekt, sfinansowano nagrody, w tym choćby wyjazd laureatów do Kataru. Ta rubryka zwykle budzi największe kontrowersje, ale:
- kwota w skali roku nie powala,
- działalność PZPN Invest w ramach Startupy w Grze mogła wymagać i zapewne wymagała zaangażowania podmiotów zewnętrznych (choćby z uwagi na specyfikę nagrody głównej).
Patrzę dalej – w pierwszym roku działalności nieco ponad 20 tysięcy straty netto. W drugim prawie 49 tysięcy. Ostatecznie na koncie spółki i tak pozostało jeszcze niespełna 33,5 tysiąca złotych. Nie otrzymywała finansowania, więc nic dziwnego, że notowała straty.
PZPN Invest i grzech założycielski
Nie miała jednak przynosić zysków. Jej celem od samego początku miało być znajdywanie inwestorów chętnych do wsparcia programów technologicznych. Pod tym względem poniesiono porażkę i trudno udawać, że spółka PZPN Invest spełniła swoje zadanie. W odniesieniu do realiów branży, która z reguły nie jest rozpieszczana przez nadmierne dofinansowania, samo powstanie takiej spółki było ruchem obarczonym ryzykiem. Zagrano po staremu, na dwa uda, chociaż można sobie było na to pozwolić. Faktyczne straty są marginalne.
I to jest chyba klucz do rozwiązania całej sprawy. Upadek projektu spod szyldu PZPN Invest nie jest większym problemem. Nie wtopiono kilkunastu czy kilkudziesięciu milionów. Nadal mają być prowadzone podobne prace, ale już w obrębie struktur Polskiego Związku Piłki Nożnej. Będą pewne ograniczenia i ryzyka, ale jak się okazało, przy wykorzystaniu odrębnego podmiotu też można się z nimi spotkać.
Finał konkursu Startupy w Grze (fot. NASK).
Żukowski: – Ten pomysł na spółkę był bardzo dobry, bo wiadomo, że PZPN ma formę stowarzyszenia, a stowarzyszenie ma ograniczone możliwości pozyskiwania finansowania na projekty tego typu. Po drugie, pozyskiwanie finansowania, zwłaszcza w projektach innowacyjnych, wiąże się naturalnie z pewnym ryzykiem, którym, moim zdaniem, stowarzyszenie nie powinno być obarczane. Do operowania na ścieżce SMART w NCBiR czy PARP przydatna jest odrębna spółka.
Osterreicher: – Z tą spółką, w moim odczuciu, problem był taki, że koniec końców nie udało się pozyskać żadnego finansowania, które było przewidywane, żeby uruchomić konkretne programy czy szersze działania. Więc po prostu zakończyło się to na obsłudze paru wydarzeń z tego zakresu w imieniu PZPN.
Borucki: – Nie doświadczyliśmy w żadnym momencie aktu złej woli. Widać było chęć zrobienia czegoś dobrego dla sportu. Przeprowadzenie wdrożeń innowacji z konkursu nie było może największym priorytetem PZPN, ale na to składało się wiele czynników, w tym zamieszanie przed, wokół i po mistrzostwach świata w Katarze. Wierzymy, że prędzej czy później uda się przeprowadzić ten proces. I myślę, że intencje drugiej strony na każdym etapie współpracy były dobre.
Często mówimy, że dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło, ale tu nikt nie wkroczył nawet w dantejskie kręgi. Spróbowali, nie wyszło, będą próbowali dalej. Pewnie, że oczekiwalibyśmy większej skuteczności i fajnie by było, gdyby PZPN podejmował same udane inicjatywy, ale…
Za ten temat zabierałem się z pewną nieufnością i podejrzliwością. Czułem podskórnie, że ktoś mógł użyć spółki-córki do wyprowadzenia majątku. Pachniało kombinatorką, a w najlepszym wypadku popełnieniem jakiegoś wielkiego zarządczego błędu, który warto nagłośnić i piętnować.
Sensacji i afery próżno tu jednak szukać. To w gruncie rzeczy studium trudnych realiów, w jakich funkcjonować muszą firmy próbujące przebić się do świata ze swoimi pomysłami na wprowadzanie nowych technologii dla sportu. Problematyczne ustawy, brak odpowiedniego doinwestowania. Wreszcie spora dysproporcja pomiędzy finansowaniem poszczególnych branż, o której wprost mówił Bartosz Borucki. Dla PZPN to kłopot o tyle, że na wdrożenie niektórych innowacyjnych pomysłów trzeba będzie wyłożyć własne środki, ale piłkarska federacja pewnie jakoś sobie z tym wszystkim poradzi. W dużo gorszym położeniu znajdują się wszyscy ambitni przedsiębiorcy, którzy wpadli na dobry pomysł, mają ciekawą wizję i ogromne pokłady zapału. Ich potencjał pewnie jeszcze przez jakiś czas pozostanie niewykorzystany.
ANTONI FIGLEWICZ
***
WIĘCEJ O PZPN INVEST I INNOWACJACH:
- PZPN powołuje do życia spółkę. Ma zajmować się pozyskiwaniem funduszy na innowacje
- Analiza obrazu, polski „InStat”, sztuczna inteligencja szukająca juniorów. PZPN otwiera się na innowacje
- „Nie wiem czy odpowiednik Marka Papszuna z przyszłości będzie słuchał AI”
Fot. Newspix/PZPN