Reklama

„Nie czuł się gorszy od gwiazdy Premier League”. Ameyaw i jego droga do kadry

Jakub Radomski

Autor:Jakub Radomski

10 października 2024, 20:36 • 19 min czytania 101 komentarzy

W wieku 18 i 19 lat nie bał się podejść do dwóch bardzo ważnych rzutów karnych, ale oba zmarnował. Kolegom z Polonii Warszawa mówił, że Wilfried Zaha nie jest dużo lepszy od niego. Podczas biegania po plaży znikał wszystkim. W Bytovii trenował nawet trzy razy dziennie, a szkoleniowcy byli pod wrażeniem jego chęci rozwoju. Mama przynosiła mu jedzenie na zajęcia, a tata czasami go temperował. A kiedy lekko gwiazdorzył – bywało i tak – słyszał w szatni – „zjedz snickersa!”. Michael Ameyaw musiał sporo przeżyć i znieść, by znaleźć się w reprezentacji Polski. Nawet ostatnio, gdy przyszło mu zmierzyć się z hejtem i pseudośmiesznym komentarzem telewizyjnego eksperta.

„Nie czuł się gorszy od gwiazdy Premier League”. Ameyaw i jego droga do kadry

Widzew zremisował dziewięć kolejnych spotkań, ale ciągle miał szansę na awans do I ligi. Kluczowe było pokonanie Skry w Częstochowie. Zespół z Łodzi prowadził, wydawało się, że zwycięstwo jest blisko, ale kilka minut przed końcem gospodarze wyrównali. W ostatniej minucie sędzia dyktuje rzut karny dla Widzewa.

Wcześniej karne wykonywał Mateusz Michalski, ale parę razy mu nie wyszło i trener Jacek Paszulewicz do strzelania jedenastek wyznaczył mnie. Tyle że ja opuściłem boisko chwilę wcześniej. Śmiałem się później, że gdybym był na murawie, podszedłbym do tego karnego i mielibyśmy to z głowy. Nie byłoby całego zamieszania – wspomina Rafał Wolsztyński, dziś zawodnik Sandecji Nowy Sącz, a wtedy piłkarz Widzewa.

Pudło z konsekwencjami

Michalski był na boisku, ale niespecjalnie chciał podejść do piłki. Tę wziął w ręce Michael Ameyaw, który tamtego dnia, 27 kwietnia 2019 roku, miał 18 lat. Komentatorzy klubowej telewizji, relacjonujący mecz na żywo, byli bardzo zaskoczeni, że robi to właśnie on. Reszta drużyny się nie kłóciła. Z jednej strony Michael, a w bramce jeszcze młodszy, 17-letni Mikołaj Biegański. Ameyaw wziął rozbieg, ale strzelił źle. Trafił w słupek. Widzew jedynie zremisował ze Skrą i w tamtym sezonie nie wywalczył upragnionego awansu.

To był kluczowy mecz, a pudło Michaela miało spory wpływ na to, że z Widzewem pracowałem bardzo krótko. Ale gdy dziś patrzę na tę sytuację, widzę, że ona obrazuje ważną cechę Ameyawa. Odwagę i pewność siebie, które, oczywiście razem z coraz większymi umiejętnościami, doprowadziły go do reprezentacji Polski – mówi nam Paszulewicz. Szkoleniowiec prowadził zespół ledwie w ośmiu meczach sezonu 2019/2020. Po spotkaniu w Częstochowie – jeszcze tylko w trzech.

Reklama

Bartłomiej Stańdo prowadzi w sieci kanał „Sektor Widzew”, jest też autorem książki „Widzew. Reaktywacja”. Gdy pytam go dziś, jakie ma pierwsze skojarzenie z Ameyawem, odpowiada od razu: – Tamten rzut karny.

Fragment jego książki, poświęcony tej sytuacji: „Paszulewicza rozwścieczyło nawet nie pudło, a fakt, że w samej końcówce spotkania, przy wyniku 1:1, to młodzieżowiec wziął na siebie odpowiedzialność za rezultat. Trener jeszcze przed wykonaniem jedenastki krzyczał w kierunku swoich piłkarzy, by zmienili wykonawcę. Michaelowi piłkę oddał Michalski, ale na boisku przebywali też znacznie bardziej doświadczeni zawodnicy. Wolsztyński staje w obronie pechowego strzelca: ‘Nie udało się, ale będę bronił Michaela, bo pokazał jaja. Miał zresztą taką mentalność i taki charakter, że nie zważał na niepowodzenia. Zawsze szukał bramki, nie bał się dryblingu’”.

Ameyaw (z prawej) w barwach Widzewa, 2021 rok 

Przewyższał rówieśników

Dziś, gdy Michał Probierz powołał Ameyawa do reprezentacji Polski, ta historia przytaczana jest przez różne media. A to nie jedyna sytuacja, w której Michael nie wykorzystał karnego, mającego wielką wagę. I który mógł znacząco przybliżyć zespół do awansu do I ligi. Rundę wiosenną sezonu 2019/2020 Ameyaw spędził na wypożyczeniu w Bytovii. Prezentował się dobrze, podobnie jak cały zespół, który zajął czwartą pozycję, zapewniającą występ w półfinale barażów. W nim Bytovia grała u siebie z Resovią. Jest remis, dochodzi do rzutów karnych. Po czterech kolejkach zespół z Bytowa prowadzi 4:3, rywale wyrównują i do piątej jedenastki, mogącej dać awans do finału, podchodzi … 19-letni wtedy Ameyaw. Na stadionie lekkie zaskoczenie.

Któryś z bardziej doświadczonych zawodników nie chciał strzelać tego karnego. Michael stwierdził, że nie ma sprawy, on to weźmie na siebie – mówi Adrian Stawski, prowadzący wtedy Bytovię.

Reklama

Ameyaw podszedł do piłki, ale oddał dość sygnalizowany strzał, obroniony przez Marcela Zapytowskiego. Miał jednak szczęście – sędzia nakazał powtórzyć jedenastkę, bo bramkarz za wcześnie opuścił linię bramkową. Kolejna próba była jednak jeszcze gorsza i Zapytowski, tym razem w przepisowy sposób, znowu był górą. Ameyaw chciał zostać bohaterem Bytovii, ale zawiódł. Komentatorzy TVP Sport stwierdzili na antenie, że musi się nauczyć wykonywać rzuty karne.

Stawski: – Zdarza się. W szatni nikt nie miał do niego pretensji.

Ktoś myślący stereotypowo może w tym momencie stwierdzić, że Ameyaw nie wytrzymywał nerwowo i nie potrafił uderzać z 11 metrów. Że brakowało mu mentalu. Że pękał. Ale, gdy spojrzy się na to wszystko szerzej, widać, że obecny reprezentant w Polski już wtedy miał pewność siebie, którą przewyższał większość rówieśników.

Karny z Częstochowy miał duży wpływ na to, że Widzew nie awansował do I ligi. Ale moim zdaniem Michael pokazał wtedy przede wszystkim, że ma jaja. Może brakowało mu umiejętności, ale na pewno nie charakteru – tłumaczy Stańdo.

Fan Drogby i Zahy

Tę pewność siebie było widać już w bardzo młodym wieku. Piotr Włodek grał z Ameyawem przez osiem lat w Polonii Warszawa. Gdy się poznali, on miał 10 lat, a Ameyaw dziewięć. Włodek pamięta, że Michael oglądał wtedy bardzo wiele meczów, przede wszystkim Premier League. – Często powtarzał, że zawodnicy z ligi angielskiej to nie jest jakiś wielki i odległy świat. Pamiętam, że był kibicem Chelsea i bardzo lubił Didiera Drogbę. To był też czas dobrej gry Crystal Palace, gdzie w ataku występował Wilfried Zaha. Michael szczególnie go sobie upodobał. Czasami mówił, że nie jest dużo gorszy od Zahy – wspomina Włodek w rozmowie z Weszło.

Michael trafił do Polonii już jako siedmiolatek. Pierwsze kroki w piłce stawiał w Akademii Piłkarskiej Władysława Żmudy. To szkółka, którą założył i kierował Grzegorz Kulikowski – kontrowersyjny działacz, o którym zrobiło się głośno, kiedy prezesem PZPN-u był Grzegorz Lato. W tamtym czasie w Warszawie odbywały się halowe turnieje, organizowane przez akademię Sportowe Talenty. Akademia Żmudy wystawiała w nich swój zespół, grała tam również Polonia Warszawa w roczniku 1999.

Pewnego dnia dostaję telefon od kobiety. Pyta, czy może zapisać do mojej drużyny syna z rocznika 2000. Na początku stwierdziłem, że nie, bo prowadziłem w Polonii chłopców rok starszych. Dodałem, żeby się wstrzymała, bo niebawem będziemy tworzyć rocznik 2000. Ona wtedy mówi, że jest mamą Michaela Ameyawa z akademii Żmudy. Kojarzyłem chłopaka, wyróżniał się w meczach przeciwko nam, więc się zgodziłem. Michael trafił do mojego zespołu i prowadziłem go przez pięć lat. W pewnym momencie trzeba było podjąć decyzję, czy chłopak pójdzie do gimnazjum sportowego. W Polonii była zasada, że jeżeli grasz w klubie, uczysz się w szkole przy Konwiktorskiej. Rodzice Michaela nie zdecydowali się jednak na to i zabrali go na rok do SEMP-a Ursynów. Tam miało się dowolność, jeżeli chodzi o szkołę. Ale po sezonie Ameyaw wrócił do Polonii. Najwidoczniej jego rodzice zrozumieli, że różnica w poziomach sportowych była za duża – opisuje Michał Maliszewski, pierwszy trener Ameyawa w Polonii.

Ameyaw w meczu juniorów Polonii z Lechem, 2017 rok 

„Michael zginął!”

Z warszawskich czasów dobrze znana jest jeszcze jedna historia. Polonia pojechała na zgrupowanie. Odbywało się nad morzem, w Ustroniach Morskich. Rano trener, wtedy już Adam Chmielewski, zawsze zarządzał trening na plaży. Na początek ćwiczenia na siłę nóg, a później pół godziny biegania. Chłopcy ruszali i dzielili się na pięcio-, czasami sześcioosobowe grupki, ale nie Michael. Kiedyś wśród drużyny zapanował niepokój. „Nie ma Michaela! Nigdzie go nie widać!” – krzyczeli młodzi piłkarze. Okazało się, że Ameyaw w swoim stylu wyrwał tak, że był daleko przed drugim piłkarzem. Lubił biegać, miał już wtedy niezwykłą wydolność. – Biegliśmy około 15 minut, później zawracaliśmy. Kiedy Michael nas mijał, pytaliśmy: „Może na nas poczekasz?”. A on: „Nie, ja biegnę na tętnie progowym”. Jego tempo było dla nas nieosiągalne. To wszystko przekładało się też na mecze, bo gdy nadchodziła 80. minuta, Ameyaw miał więcej sił, niż pozostali – opowiada Włodek.

Ameyaw był pracowity i miał szerokie horyzonty. Ale nie było tak, że Michael od początku przewyższał rówieśników talentem.

Włodek: – Często mnie męczył, prosił, żebym został z nim po treningu. Graliśmy jeden na jednego, a on ciągle nabierał mnie na ten sam prosty zwód – do prawej nogi, z szybkim odejściem. Mówię do Michaela: „Daj mi już iść, muszę się pouczyć do szkoły”. A on: „Nie, zostań jeszcze trochę”. Tytan pracy, choć odstawał wtedy trochę fizycznie. W szkole, z tego, co pamiętam, dobrze się uczył.

Mikołaj Midzio, inny kolega z Polonii: – Potwierdzam, siedziałem z nim w ławce na języku polskim. Bardzo lubił ten przedmiot i był z niego naprawdę dobry. Wszystkim imponowało to, jak ładnie się wysławia.

Koledzy z warszawskiego klubu wspominają też dwa mecze przeciwko SMS-owi Łódź, w których Ameyaw błysnął. Pierwszy – Michael dostał „plastra”, zawodnik rywali nie odstępował go na krok. Ale nie miał szans go dogonić, gdy tylko Ameyaw przyspieszał. Drugi – z marca 2018 roku. Jakieś -15 stopni, wszyscy drżą z przenikliwego zimna. Niektórzy nie są w stanie skupić się na graniu w piłkę. Polonia pewnie wygrała w Łodzi 4:0, a Michael radził sobie świetnie i strzelił ostatniego gola spotkania. W SMS-ie w ataku występował wtedy Patryk Makuch. Dziś z Ameyawem są klubowymi kolegami z Rakowa.

Pamiętam dobre występy Michaela w sparingach przeciwko rówieśnikom ze Slavii i Sparty Praga. To był chłopak ukierunkowany na rozwój. Już wtedy, gdy nie było to jeszcze tak mocno popularne, korzystał z dodatkowych zajęć motorycznych czy też techniczno-taktycznych pod okiem różnych specjalistów – dodaje Marcin Płuska, który również prowadził go w Polonii, a dziś trenuje ŁKS Łomża.

„Michael, zjedz snickersa!”

Wiek juniora to moment, gdy Michael, zdaniem trenerów, zaczynał wyróżniać się na tle kolegów. – Powiedziałbym, że różnicę było widać dopiero, gdy miał 16 lub 17 lat. Wcześnie był jednym z wielu. Zaczął w roczniku 1999 i niczym specjalnym się nie wyróżniał. Trafił do swojego rocznika 2000 i też przez jakiś czas nie należał do tych najlepszych. W roczniku 1998 miałem Przemysława Płachetę i to był chłopak, który od początku na każdym tle się wyróżniał. Głośny talent. To był sukces, że utrzymaliśmy go do końca wieku juniora. A Ameyaw? Myślę, że gdyby nasi trenerzy mieli wtedy wskazać kogoś, kto może zagrać na poziomie reprezentacyjnym, żaden nie wskazałby jego. Duży postęp Michael zaczął robić później, gdy prowadził go Adam Chmielewski – tłumaczy Maliszewski.

Ameyaw na zgrupowaniu kadry, z Robertem Lewandowskim

Trener Chmielewski podkreśla, jak duże znaczenie w przypadku Michaela mają jego rodzice. Mama jest Polką. Zadbała o to, by dostał się do Polonii, a jednocześnie pilnowała, by syn wiele uwagi poświęcał również nauce. Ojciec, Frank Ameyaw, podchodzi z Ghany. Też był piłkarzem – trafił do Polski i dostał się do Petrochemii Płock, ale jego piłkarską karierę przekreśliła kontuzja. Postawił więc na studia. Poszedł na ekonomię, tam poznał swoją żonę, która studiowała biologię. Ameyaw-senior był maklerem, a dziś uczy języka angielskiego. Jest świetnym „native speakerem”, pracuje z różnymi osobami ze środowiska piłkarskiego.

Gdy młodzi piłkarze Polonii po zajęciach na stadionie biegali po pobliskim parku, mama często przynosiła Michaelowi jedzenie. Tata natomiast starał się oglądać na żywo każdy możliwy mecz syna. Jak podkreślają trenerzy – oglądał spotkania, ale w żaden sposób nie ingerował. A kiedy trzeba było użyć ojcowskiego autorytetu, interweniował.

Bo to nie było tak, że Michael od samego początku był tylko i wyłącznie grzeczny oraz posłuszny. – To był otwarty, sympatyczny chłopak, który miał wokół siebie paczkę kolegów. Na boisku imponował kontrolą nad piłką, grą dwoma nogami i niezłym dryblingiem. Graliśmy kiedyś sparing z jakimś zespołem z Japonii. Tamci wszystko widzieli na boisku. Byli niezwykle szybcy, a moi chłopcy mieli problem, żeby zabrać im piłkę i później się z nią utrzymać. Jedynym, który jakoś sobie z tym radził, był właśnie Michael, który zaczynał u mnie w środku pola, ale przesunęliśmy go na skrzydło i to była bardzo dobra decyzja. Do tego to był inteligentny i bardzo pracowity chłopak, ale zdarzały się momenty, gdy odlatywał. Nie dzielił się piłką, zachowywał się trochę, jakby był bardzo dobry i czuł się lepszy od innych. Zauważyliśmy to. Parę razy w szatni grany był tekst ze słynnej reklamy: „Michael, zjedz snickersa!”.W takich sytuacjach reagował też ojciec, który uczył go konkretnych reguł. Bardzo go za to szanuję. Wychowywanie bez zasad, częste w dzisiejszym świecie, to fatalna rzecz – opisuje Chmielewski.

Doświadczony szkoleniowiec mówi nam też, że Ameyaw to klasyczny przykład zawodnika późno dojrzewającego. – On tak naprawdę odpalił dopiero w wieku ponad 20 lat. Chcę to wyraźnie podkreślić: to nieprawda, że zdolny chłopak od razu musi grać. Nie musi. Wayne Rooney czy Kacper Kozłowski grali już w tym wieku, bo wiadomo jak wyglądali fizycznie. Tu było inaczej. Jeździłem później na mecze Widzewa oraz Piasta Gliwice. Widziałem, jak Michael mężniał, dzięki czemu poprawiał też dynamikę swoich działań – dodaje Chmielewski.

Michael pod koniec pobytu w Polonii był na testach w Crystal Palace, Feyenoordzie i Twente Enschede. W Holandii usłyszał, że aby zostać, musiałby być wyraźnie lepszy od rówieśników z tego kraju, a według tamtejszych trenerów nie był. Były też egzotyczne propozycje – jak np. testy w lidze fińskiej. Nie pojechał. Polonia z nim w składzie doszła do półfinału mistrzostw Polski swojego rocznika. Postawiła się w nim mocno Lechowi Poznań, ulegając mu dopiero po dogrywce, choć była zespołem lepszym. Historyczny sukces był o krok, a trenerzy Lecha po spotkaniu mówili w prywatnych rozmowach, że najbardziej obawiali się Ameyawa. Ale mimo to nie było wtedy na rynku jakiegoś wielkiego zainteresowania Michaelem. Ostatecznie wybrał Widzew, a tam, mimo że wtedy to była II liga, na początku nie miał łatwo.

„Mordo, możesz po polsku”

Niech pan spojrzy: Michael nie zagrał ani jednego meczu w reprezentacji Polski młodszych roczników. To obecne powołanie od trenera Probierza jest swego rodzaju sukcesem na przekór systemowi. Ale czasami tak jest. Nie wolno nikogo odrzucać. Jeżeli cię nie ma w reprezentacji U-16 czy U-17, to nie znaczy, że nie możesz zagrać w dorosłej kadrze – mówi w rozmowie z Weszło Radosław Mroczkowski, pierwszy trener Ameyawa w Widzewie.

Jeżeli chodzi o transfer z Polonii do Łodzi, ważną osobą był Mirosław Leszczyński – człowiek, który zaczął działać w Widzewie po jego reaktywacji. Leszczyński miał rozległe kontakty na Mazowszu. To dzięki nim zatrudnił Płuskę jako trenera, jeszcze przed Mroczkowskim. I to Leszczyński, gdy później był kimś na kształt nieformalnego dyrektora sportowego, bardzo chciał ściągnąć Ameyawa. Michael na początku nie przekonywał. – Niby szybki, ale nie wyprzedzał przeciwników. Nie pokazywał sztuczek technicznych. Rywale dość łatwo go odpychali. Miałem wrażenie, że trener Mroczkowski w niego wierzył, ale na pozycji młodzieżowca częściej w pierwszym składzie grał Konrad Gutowski – mówi nam Bartłomiej Stańdo.

Z tą dwójką wiąże się zresztą ciekawa historia. 2018 rok, pierwsze zgrupowanie Michaela w Widzewie.

Hi, what is your name? – pyta go Gutowski, który został z nim umieszczony w pokoju i był przekonany, że nowy kolega nie zna naszego języka.

Spoko mordo, możesz po polsku, Michael jestem – odpowiedział mu Ameyaw, który niejako wrócił do domu, bo urodził się właśnie w Łodzi.

Ameyaw w sparingu Widzewa, 2019 rok 

Gdy Widzew remisuje u siebie 1:1 z Elaną Toruń, Ameyaw notuje swoją pierwszą asystę na poziomie II ligi. Rozgrywa dobry mecz, ale po spotkaniu trener Mroczkowski wylicza mu, co mógł zrobić lepiej. Szkoleniowiec chce dobrze – podobno zachowuje się w ten sposób wobec zawodników, w których mocniej wierzy. Michael odbiera to jednak trochę tak, że sporo zrobił źle.

Mroczkowski: – Gdy Michael trafił do Widzewa, był po kontuzji. Prezentował solidny poziom, podobało mi się jego podejście do piłki. Widać było, że to dobrze wychowany chłopak, odnoszący się do innych z szacunkiem. Jego początek w seniorach nie był łatwy, bo Widzew walczył o awans, cierpliwość z różnych stron była ograniczona, a on nie był do końca gotowy na regularne granie. Dobrze się stało, że poszedł na wypożyczenie. Ono mu dużo dało.

Rafał Wolsztyński: – Wspominam Michaela z Widzewa jako chłopaka pewnego siebie. Najwidoczniej tak go wychowano, żeby patrzył na siebie i był konsekwentny w tym, co robi. Jego świat kręcił się dookoła piłki. Wiedział, czego chce, ale brakowało mu bramek i asyst. Czasami było tak, że inni ludzie coś mu tłumaczyli, on kiwał głową, sprawiał wrażenie, że to wszystko rozumie, a później tak jakby jednym uchem to wpuszczał, a drugim wypuszczał. Niektórych to irytowało, chłopaki mówili, że gość ma swój świat, że najmłodszy, a gra kozaka. Ale ja to szanowałem, bo widziałem w tym determinację i podążanie własną drogą.

Po Mroczkowskim Widzew obejmowali na krótko Paszulewicz oraz Zbigniew Smółka. Ten drugi powiedział Ameyawowi: „Chcę, żebyś się kiwał i korzystał jak najwięcej z dryblingu”, ale po miesiącu nie było go w klubie. Sztab następcy Smółki, Marcina Kaczmarka, inaczej podchodził do Michaela. W Widzewie nie byli wtedy zadowoleni z jego gry. To był zresztą niełatwy czas dla młodzieżowców tego klubu – piłkarze tacy jak Ameyaw zarabiali ok. czterech tysięcy złotych miesięcznie, a byli pod sporą presją. W lipcu 2021 roku odszedł za darmo do Piasta Gliwice. Dostał w Widzewie ofertę podwyżki, ale nieznacznej. Dlatego był przekonany, że czas na zmianę klubu. Wcześniej zdążył jednak spędzić pół roku na wypożyczeniu w Bytovii. – Poznałem tam świat od drugiej strony – powiedział o pobycie w tym klubie w wywiadzie dla Weszło z listopada ubiegłego roku.

Wdzięczny do końca życia

We wspomnianej rozmowie z Przemysławem Michalakiem Ameyaw o Bytovii opowiadał też tak:

W klubie mieliśmy jeden trening dziennie, a ja potrafiłem trenować trzy razy dziennie. Dostałem klucze od kierownika, przyjeżdżałem rano przed zajęciami, ćwiczyłem, a po zasadniczym treningu jeszcze coś robiłem. Nalewało się wody do kubła śmietnikowego, wrzucało lód i można było się regenerować. Takie warunki hartują. Uważam, że z tamtego okresu wycisnąłem maksa i bardzo się rozwinąłem.

Michael jako gracz Bytovii 

Dodawał też, że trener klubu, Adrian Stawski, być może nie o wszystkim wiedział. Ale trener wiedział.

Mówiłem Michaelowi czasami: „Pamiętaj, piątek to ostatni dzień, kiedy możesz robić dwa, trzy treningi, bo w weekend gramy już mecz. Musisz być wypoczęty”. To był czas, gdy bardzo dużo czasu poświęcaliśmy jemu i Karolowi Czubakowi, bo widzieliśmy w tej dwójce potencjał na naprawdę duże granie – mówi Stawski w rozmowie z Weszło. A po chwili dodaje: – Kiedy Michael do nas przyszedł, przygotowaliśmy ze sztabem dokładną analizę jego gry. Dotyczyła tego, gdzie ma grać bezpiecznie, a w jakich sytuacjach może być bardzo odważny. W Widzewie były ciągłe pretensje, ze tracił piłki. Ja mu mówiłem: „Gdy jesteś blisko pola karnego, kiwaj się. Nawet jeżeli 10 razy stracisz piłkę, spróbuj tego po raz jedenasty. I on to robił. Widać było u niego olbrzymią determinację, by być coraz lepszym. Zajmowaliśmy się jego rozwojem we współpracy z cenionym naukowcem, profesorem Zbigniewem Jastrzębskim.

Kiedy Ameyaw wrócił do Widzewa, ówczesny prezes klubu, Piotr Szor, powiedział: – To niesamowite, jaki ten chłopak zrobił postęp.

Wczoraj Stawski dostał wiadomość od taty Michaela. Frank Ameyaw napisał, że będzie mu wdzięczny do końca życia za to, że syn spotkał takiego trenera na swojej drodze. – Ale to przede wszystkim zasługa Michaela – wyraźnie zaznacza Stawski.

Żenujący żart eksperta

Jeszcze przed poprzednimi powołaniami, na mecze ze Szkocją (3:2) i Chorwacją (0:1), pojawiły się spekulacje, że Michael znajdzie się w reprezentacji Probierza. Sporo osób, na co dzień nie śledzących za bardzo piłki, dowiedziało się wtedy o jego istnieniu. Niektórzy byli zaskoczeni, że Ameyaw jest Polakiem. Pojawiały się też mniej miłe komentarze. Probierz tłumaczył, że w momencie ukazania się tych informacji żadnej listy jeszcze nie było, a Ameyaw nie dostał powołania, ale jest tego bliski. – Ktoś zrobił mu krzywdę. Trzymam za niego kciuki i tak samo wspieram w walce z tym hejtem, który się na niego wylał. Nie jest to w porządku wobec kogoś, kto reprezentuje polskie barwy i bardzo dobrze mówi po polsku – dodał selekcjoner.

Później było zaproszenie do „Ligi+ Extra”. Dla Michaela tym bardziej szczególne, że w przeszłości, jeszcze jako młody chłopak z Polonii Warszawa, kilka razy przychodził do tego programu i siadał na widowni. W „Lidze+ Extra”, zapytany o komentarze ludzi, odniósł się do tego mocno i konkretnie. – Nie róbmy z Polaków rasistów. Polska jest super krajem do życia i absolutnie bym tak tego nie nazwał. A do ludzi, którzy pisali te komentarze, że nie jestem Polakiem: może nie zdają sobie sprawy, że urodziłem się w Polsce, moja mama jest Polką, mój ojciec mieszka w Polsce od ponad 30 lat, również posiada obywatelstwo polskie. Wydaje mi się, że kolor skóry nie powinien determinować tego, czy możemy nazwać kogoś Polakiem, czy nie. Gdyby mnie skonfrontować z osobą piszącą takie komentarze, np. sprawdzając wiedzę o historii naszego kraju, taka osoba mogłaby być delikatnie zawstydzona – powiedział.

Chwilę później widzowie usłyszeli żenujący żart Marcina Baszczyńskiego: „Na Śląsku jesteś, wyglądasz jak górnik”. Na szczęście ekspert stacji ma świadomość, że zachował się nie na miejscu.

Pod koniec programu, w „Pomidorze”, Ameyaw, wtedy jeszcze zawodnik Piasta Gliwice, musi odpowiedzieć na zdanie: „Rozumiem Ariela Mosóra, bo też chciałbym kiedyś grać u Marka Papszuna”. Chwilę się waha, ale nie wybiera “pomidora”. Odpowiada: „nie”. Czy wtedy wiedział już, że przeniesie się do Rakowa Częstochowa?

Ameyaw jako zawodnik Rakowa 

Program nagrywano na żywo, między meczami Piasta z Zagłębiem Lubin (1:0), a spotkaniem w Częstochowie. Zespół z Gliwic też wygrał go 1:0, a decydującego gola strzelił w końcówce Ameyaw. – Podczas programu Michael był już po pierwszych rozmowach z Rakowem. Wiedziałem, że jest namawiany do tego transferu. Po naszym meczu z nimi to wszystko nabrało tempa. Michael pytał mnie o zdanie w tej sprawie. Powiedziałem, co uważam, a on podjął suwerenną decyzję – mówi w rozmowie z Weszło trener Piasta Aleksandar Vuković.

Raków skorzystał z klauzuli w kontrakcie, zapłacił za Ameyawa milion euro.

Vuković poznał Ameyawa dużo wcześniej, niż w momencie, gdy został jego trenerem w Piaście (październik 2022 roku). Co ciekawe, najpierw poznał pana Franka, bo ojciec Michaela uczył go angielskiego. – Pan Frank mówił mi o synu, który był wtedy juniorem w Polonii. Widać było, że to jego oczko w głowie. Powtarzał, że bardzo by chciał, żeby syn został profesjonalnym piłkarzem. Prowadziłem wtedy Legię i pamiętam, że pierwszy raz zobaczyłem Michaela na spotkaniu Legia – Polonia w Centralnej Lidze Juniorów. Nie rzucał się wtedy jeszcze w oczy. Ale gdy zostałem szkoleniowcem Piasta, miałem wielkie szczęście, bo Ameyaw był już idealnym profilem zawodnika: skrzydłowym z dobrą szybkością i innymi możliwościami niż pozostali zawodnicy – tłumaczy nam Vuković.

Za kadencji poprzednika Vukovicia w Piaście, Waldemara Fornalika, Ameyaw nie czuł wielkiego zaufania ze strony byłego selekcjonera. – Wydaje mi się, że trenerzy młodszego pokolenia do kompetencji miękkich przywiązują większą wagę i praca trenerska idzie w tę stronę – powiedział nam w wywiadzie z ubiegłego roku. Vuković o piłkarzu, którego do niedawna prowadził, wypowiada się tak: – Michael łączy w sobie szybkość i wytrzymałość, co jest rzadkie. Na początku współpracy miał trochę problem z uspokojeniem się, opanowaniem boiskowych emocji. Wiele rzeczy z piłką robił w pośpiechu, jakby za bardzo chcąc, ale wspólny czas, zaufanie i nabieranie doświadczenia sprawiły, że było z tym coraz lepiej. Myślę, że jako sztab mieliśmy mu sporo do zaoferowania, jeśli chodzi o analizę gry. Michał stał się piłkarzem zauważanym przez wszystkich. Zasłużył sobie na to.

Ameyaw jako piłkarz Piasta cieszy się z pokonania Rakowa 

Moment jest zaskakujący

Pogłoski o powołaniu do kadry. Występ w programie, który odbił się pewnym echem. Dobre mecze w Ekstraklasie, w tym gol strzelony, jak się okazało, przyszłemu pracodawcy. Transfer. Asysta w meczu z Legią przy Łazienkowskiej. Powołanie do reprezentacji Polski. Ostatnie dni Ameyawa wydają się pędzić w zawrotnym tempie. Teraz piłkarz liczy na możliwość zagrania przeciwko Portugalii albo Chorwacji, choćby przez kilkanaście minut.

Paszulewicz: – Jeśli wyróżnić powołaniem kogoś z Ekstraklasy, to właśnie Michaela. Cieszę się, że znalazł się w kadrze, choć moment jest dla mnie zaskakujący, bo najczęściej wprowadza się świeżą krew przy okazji dużej imprezy, albo w momencie, gdy kilku starszych zawodników z kadry odpada. Ameyaw to przede wszystkim odwaga, która pomaga mu iść do przodu w piłce. Liczę, że pokaże się w kadrze, a w klubie rozkwitnie pod okiem trenera Papszuna.

Wolsztyński: – Obserwowałem uważnie Michaela, gdy byliśmy razem w Widzewie i obserwuję go teraz. To nie przypadek, że w Rakowie w czterech meczach ma już dwie asysty. On może być melodią przyszłości w naszej kadrze. Jednym z tych, którzy zapewnią reprezentacji płynne przejście.

Mroczkowski: – Po tamtym początkowym szumie medialnym i braku powołania trochę bałem się, czy to mu nie przyhamuje kariery. Ale co się odwlecze, to nie uciecze. Michael nie wyhamował, on się wręcz rozpędza.

WIĘCEJ TEKSTÓW NA WESZŁO EXTRA:

Fot. Newspix.pl

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

101 komentarzy

Loading...