Reklama

Imad Rondić: Motywacja? Jest przereklamowana, wolę dyscyplinę

Antoni Figlewicz

Autor:Antoni Figlewicz

21 września 2024, 08:25 • 19 min czytania 10 komentarzy

Z Imadem Rondiciem można gadać i gadać. Dokładnie wytłumaczy ci przewagę dyscypliny nad motywacją, będzie zachwalał wakacje w Sarajewie, opowie o wadze treningu taktycznego i swoich skokach pressingowych. A do tego jest kopalnią niewypowiedzianych historii z dzieciństwa oraz wiedzy na temat jednego z tureckich seriali. Piłkarz Widzewa zdaje się być na fali wznoszącej, co zresztą sam przyznaje w naszej rozmowie.

Imad Rondić: Motywacja? Jest przereklamowana, wolę dyscyplinę

Zbijamy piąteczkę, wygodnie siadamy i zaczynamy od piłki, która, chcąc nie chcąc, jest centralnym punktem w życiu Imada Rondicia. Kończyć będziemy jednak nieco dalej od futbolu…

Coś czuję, że ten sezon może być dla ciebie przełomowy. Dużo grasz, jesteś pierwszym wyborem trenera — to bardziej odpowiedzialność czy szansa?

Jedno i drugie. Być napastnikiem numer jeden i nosić numer dziewięć na plecach to i szansa, i odpowiedzialność. Ja szukam takich wyzwań. Szukam presji. Lubię to. A skoro już mówimy o szansie, to tak, myślę, że to rok, który może przynieść dużą zmianę w moim życiu. Zawsze podchodziłem do piłki na poważnie, ale tym razem staram się skupić jeszcze bardziej.

Wyzwania, presja, odpowiedzialność, ale i wiele powodów, by ci zazdrościć. Myślisz czasem, że piłkarz ma właśnie takie fajne życie?

Reklama

Nie będę kłamał — to bardzo fajne życie. To moja wymarzona praca. To spełnienie marzeń o robieniu tego, co lubię i czerpaniu z tego radości. Oczywiście zdarzają się takie i takie dni, ale robi się to, co się lubi. Zawsze starasz się być pozytywny, szczęśliwy i ciężko pracować, a potem wszystko przychodzi.

Kiedy po raz pierwszy zdałeś sobie sprawę, że to twoja wymarzona praca?

W Slovanie Liberec jeszcze tak nie było… Dopiero kiedy przyszedłem do Ekstraklasy, poczułem się jak prawdziwy piłkarz. Pomaga cała otoczka wokół ligi i wysoka frekwencja. Nasz stadion ciągle jest zapełniony po brzegi, na innych też jest wielu kibiców. Ludzie rozpoznają cię na ulicy, chcą robić zdjęcia. To był ten moment, transfer do Widzewa.

Nadejdą większe momenty? 

Jestem skromnym facetem, ale zdecydowanie chcę więcej, moim zdaniem to naturalne. Teraz jednak nie myślę o tym zbyt intensywnie i spokojnie przechodzę sobie od meczu do meczu. Jak dajesz z siebie maksa, to później wszystko przyjdzie samo. Jeśli coś planuję, to nie wychodzi to poza ramy trwającego sezonu — ten ma być najlepszym w mojej karierze.

To jeszcze dopytam — czy wcześniej w Bośni i Czechach to była po prostu praca jak każda inna?

Reklama

Lubię piłkę nożną. W Bośni grałem w drużynach młodzieżowych, w Czechach zaliczyłem kolejny przeskok i zacząłem grać naprawdę profesjonalnie. To też było fajne, mogłem jako nastolatek posmakować już poważnej rywalizacji. Jako młody zawodnik grałem też w fazie grupowej Ligi Europy, co myślę, że w tym wieku, w którym byłem, było czymś wielkim. W naszej grupie grały Gent, Crvena zvezda i Hoffenheim.

To nie było trochę bolesne doświadczenie? Oba swoje mecze z Niemcami przegrałeś.

Nadal jest to Liga Europy. To duże doświadczenie grać przeciwko drużynie z Bundesligi, szkoda tylko, że przy pustych trybunach. W tym czasie mieliśmy, nie pamiętam dokładnej liczby, ale myślę, że dziesięciu albo dwunastu graczy chorych na COVID. Grało wielu młodszych chłopaków i kilku doświadczonych zawodników. Pierwszy mecz przegraliśmy 0:5 i nie powiem, że to było w porządku. Przegrywanie nie jest dobre, ale miałem okazję poczuć Ligę Europy, usłyszeć hymn, sprawdzić się z silnymi rywalami.

Czy myślisz czasem, że możesz tam wrócić z Widzewem?

Moim celem jest osiągnąć to nawet w tym sezonie. Mierzę wysoko, bo całą drużyną rośniemy i krok po kroku jesteśmy coraz lepsi. Widzę ten zespół wkrótce w jednej z faz ligowych europejskich pucharów.

Czytałem gdzieś, że jesteś fanem serii Mission: Impossible.

Tak…

No i to, co mówisz, to na pewno nie jest Mission: Impossible dla Widzewa?

Nie. Wierzę w ten zespół, ale wierzę też w Ekstraklasę. To szalona liga i nie ma w niej hegemona, który wygra dziesięć tytułów z rzędu. Tutaj co roku dzieje się co innego. Dobry jest przykład Jagiellonii i Śląska. W piłce nożnej, jeśli ciężko pracujesz, może zdarzyć się wszystko. Ja w to wierzę.

I będziesz łódzkim Ethanem Huntem.

Mam taką nadzieję.

Wydaje mi się, że masz niezłe statystyki na początku sezonu.

Pięć punktów w klasyfikacji kanadyjskiej w ośmiu meczach. Jestem chyba czwarty w tej chwili — Rocha, Kallman, Ishak i potem kilku nas ex aequo.

Wygląda to dobrze.

Ale ja chcę więcej.

Tak? I co oznacza to „więcej”? Zadowoli cię, nie wiem, dziesięć bramek i pięć asyst?

Nie chcę wbijać sobie do głowy liczb, lepiej trzymać się tego myślenia o każdym kolejnym meczu. Mówi się, że małe rzeczy robią wielką różnicę — na koniec te małe kroki z każdego kolejnego spotkania mogą mi dać nawet kilkanaście goli.

Ale nie nie nie, nie chcę za dużo myśleć. Widziałem wywiad z Haalandem, w którym powiedział: „Nie myśl za dużo. To nie jest dobre dla twojej głowy”.

To uciekamy od goli. Wielu twierdzi, że Imad Rondić jest zawodnikiem, który bardzo pomaga drużynie, który wie, gdzie stanąć, kiedy wystartować do rywala. Jest ta statystyka skoków pressingowych…

Tak, chyba pobiłem w tym jakiś rekord przeciwko Legii.

Cały czas biegałeś, przez pełne dziewięćdziesiąt minut. Jak maszyna stworzona do pressingu. Co daje ci siłę, by grać na tak wysokiej intensywności przez cały mecz?

Myślę, że mam taki dar od Boga, że jestem w stanie biegać w nieskończoność. Albo powtarzać kolejne ćwiczenia. Moja siła woli, szczególnie w meczu z Legią, też była naprawdę wielka. Grałem wtedy mniej, ale dostałem szansę i starałem się zrobić wszystko, by pomóc drużynie. A na koniec zaliczyłem asystę i wygraliśmy z Legią po wielu latach. To był wielki mecz i jestem dumny z tego jak zagrałem w nim ja i cały zespół.

Pewnie każdy woli grać w takich spotkaniach.

Gra w piłkę sprawia mi to przyjemność, ale jestem też wojownikiem. Lubię, jak już mówiłem, presję i te wielkie cele. Gdy droga jest trudna, zwycięstwo smakuje lepiej.

Trudna była też decyzja o wyjeździe z Bośni?

Miałem dobre pół sezonu z FK Sarajewo, gdzie byłem najlepszym strzelcem, i przyszła oferta ze Slavii. Miałem osiemnaście lat, przyjechałem do nowego kraju sam, nie znałem ich języka, mówiłem do nich po angielsku. Ale nie bałem się, bo szukałem właśnie takiego wyzwania. Szybko zacząłem grać ze starszymi rocznikami, mogłem trenować z pierwszą drużyną, która w tym czasie grała w Lidze Mistrzów. Z Barceloną, Interem czy Borussią. Wszystko niemal na wyciągnięcie ręki.

A na treningi „jedynki” wpadałem często, bo trener Jindrich Trpisovsky chyba naprawdę mnie polubił. Cenił zawodników, którzy robią wszystko dla drużyny, którzy walczą, którzy dużo biegają, więc miałem z nim dobre relacje. Dobrze się bawiłem w Slavii, mogę powiedzieć, że mam stamtąd dobre wspomnienia.

Czyli wyjazd do Czech był konieczny dla twojej kariery? W Bośni nie było już szansy na rozwój?

U mnie w kraju wszyscy wiedzą, że Edin Dzeko, szukając kolejnego kroku, przeszedł z Bośni do Czech, a potem z Czech do Niemiec, do Bundesligi. Każdy ma jednak swoją drogę i różne powody, by kształtować ją tak, a nie inaczej. Ja też miałem swoje.

Mesanović: Podczas wojny ludzie chcieli po prostu żyć. Dziękuję rodzicom, że miałem piłkę [KLIKNIJ I DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ O TRANSFERACH BOŚNIAKÓW DO CZECH]

Każdy bośniacki napastnik musi się liczyć z porównaniem do Edina Dzeko?

Oj tak, ale ja z Dzeko mam akurat wiele podobieństw. Chodziliśmy do tej samej szkoły, obaj pochodzimy z Sarajewa. On grał w Zeljeznicarze, ja grałem w Zeljeznicarze. I można powiedzieć, że nawet dorastaliśmy w tej samej okolicy. Chciałbym mieć karierę jak Dzeko, ale chcę też być sobą. Podziwiam go, ale będę zawsze Imadem Rondiciem.

Stąd może pomysł, by przyjechać do Polski. Kontaktowałeś się z kimś, kto był tu wcześniej? Pytałeś kogoś o Ekstraklasę?

Miałem w drużynach kilku kolegów, którzy zawsze mówili, że Polska jest niesamowita. Słyszałem same dobre rzeczy o Ekstraklasie, ale szczerze mówiąc, kiedy tu przyjechałem, byłem jeszcze bardziej zaskoczony, oczywiście pozytywnie.

Jeśli ktoś zapyta cię o radę, to też tak będziesz zachęcał?

Polska to doskonały kraj do życia. Czuję się tu świetnie. I mogę powiedzieć, że Polacy są naprawdę przemili. Zdecydowanie poleciłbym Polskę najlepszemu przyjacielowi, bo to też piękny kraj. Masz góry, w nich Zakopane, z drugiej strony masz morze…

Zaprosiłeś tu kiedyś swoją rodzinę?

Tak, odwiedzili mnie kilka razy. Byliśmy w kilku miastach i oczywiście im się podobało.

Może skoro mówimy o rodzinie — często za nimi tęsknisz?

To mój siódmy rok poza domem. Przyzwyczaiłem się do tego i nie stanowi to dla mnie problemu. Kiedy mam więcej wolnego czasu, po prostu odwiedzam ich w Bośni.

A pozostały wolny czas spędzasz z kolegami z zespołu?

Tak, często widujemy się poza pracą. Mam wrażenie, że teraz w szatni panuje wręcz doskonała atmosfera. Nie mamy żadnych grupek, nic z tych rzeczy — jesteśmy jedną wielką grupą kolegów. Z każdym mógłbym wyjść na kawę i nie byłoby w tym nic dziwnego. Jesteśmy trochę jak bracia.

Było tak od początku, tuż po twoim przyjściu do Widzewa czy zmieniło się to pod okiem nowego trenera?

Kiedy dołączyłem do drużyny, to już wtedy było bardzo dobrze. Teraz jest po prostu jakby jeszcze lepiej. Mam wrażenie, że zacieśniliśmy więzi w zespole.

A może czujesz się jeszcze lepiej, ponieważ trener mocno w ciebie wierzy? Daje ci być może największą szansę w twojej karierze.

Chyba mogę ci przyznać rację. On naprawdę we mnie wierzy, a ja to szanuję i doceniam. Chcę okazać mu ten szacunek, dając z siebie wszystko na boisku i robiąc to, co mówi. Staram się podążać za jego wskazówkami. Próbuje dać nam narzędzia, które pozwolą nam poczynić progres.

Narzędzia, które ci dał, były czymś wyjątkowym, czymś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłeś, przełomem w twoim treningu?

Tak, mogę powiedzieć, że tak.

Więc co się zmieniło?

Dużo rozmawiamy. Próbujemy znajdować odpowiednie pozycje w polu karnym na przykładzie konkretnych sytuacji. Szukamy jakichś drobnych, ale ważnych ruchów, które pozwalają zyskać mi przewagę nad rywalami. Pracujemy oczywiście nad pressingiem, bo chcemy naciskać mocno na każdego rywala.

Myślę, że pod jego wodzą bardzo się poprawiłem i myślę, że będę się poprawiał jeszcze bardziej i bardziej. Powinienem wspomnieć o wszystkich trenerach, bo w tej pracy bierze udział cały sztab. Mam z nimi dobre relacje i każdego dnia pracujemy nad poprawą moich umiejętności i gry całej drużyny.

Mamy wiele analiz wideo, mamy wiele indywidualnych sesji i… myślę, że to dobrze. Podoba mi się to. Zawsze chciałem być bardzo profesjonalny. Z tym zespołem ludzi mam ku temu doskonałą okazję.

Znowu wiele małych elementów, które mają prowadzić do sukcesu.

Jak powiedziałem wcześniej, małe rzeczy robią różnicę. Łączymy więc wszystkie rzeczy i otrzymujemy produkt końcowy.

I po to siedzicie i oglądacie kolejne nagrania z twoich występów i przewijacie taśmę raz do przodu, a raz do tyłu.

Właśnie. Analizujemy nasze treningi i nasze mecze, ale czasem podglądamy też innych. Dostałem kilka filmów od naszych trenerów z Haalandem; od Cristiano Ronaldo miałem się uczyć ruchu w polu karnym.

Myślisz, że na pewnym etapie, gdy jesteś już dojrzałym graczem, ważniejsza jest praca teoretyczna od fizycznej?

Nie, nadal ważne jest wszystko. Zawsze trzeba pracować nad swoim ciałem, aby być w formie, aby mięśnie były silniejsze, aby przejść przez jakąś kontuzję albo żeby jej nie doznać. To jeden wielki łańcuch, w którym każde ogniwo jest ważne. Analiza i trening, ale też regeneracja, kąpiel lodowa, jacuzzi, masaż… Wszystko jest ze sobą połączone.

Twój dzień często jest wypełniony tylko pracą?

Tak, staram się, żeby tak było. Chcę się w pełni skupić na rozwoju, szczególnie w tym roku. Mam zamiar zmienić swoje życie i robię wszystko, by się udało. W niektóre dni wychodzę na stadion o 8:30, o 9:00 jestem na miejscu. Wracam do domu o 19:00, a czasem i o 20:00. Nie mam żadnych innych ważniejszych rzeczy do zrobienia. To jest mój cel. Na nim jest moje pełne skupienie.

Czekaj — dopiero co mi mówiłeś, że życie piłkarza jest fantastyczne. A teraz mówisz, że chcesz zmienić swoje życie. Co może być lepsze? Jak wyobrażasz sobie lepsze życie?

Jeśli mam być szczery, to chodzi o pieniądze. Ja naprawdę jestem głodny sukcesów, wygrywania tytułów, wygrywania meczów, chcę zagrać w Lidze Mistrzów, ale trzeba myśleć mądrze o przyszłości. Kariera piłkarska nie jest długa. Lekarze mogą pracować do siedemdziesiątki, ale piłkarz pogra sobie co najwyżej do czterdziestki. Powiedzmy, że jak masz 37 lat, to kończysz z piłką. Dlatego trzeba wyciągać z tego maksimum. Muszę myśleć, jak dorosły człowiek i muszę planować swoją przyszłość, zarabiać pieniądze, inwestować i zadbać o swoją rodzinę.

Myślisz, że możesz być tą jedyną osobą, która zapewni wysoki poziom życia całej rodzinie i wszystkim kolejnym pokoleniom?

Moja rodzina i rodzice, dzięki Bogu, mają się dobrze. Mój ojciec prowadzi mały biznes, piekarnię. Cieszę się, że mu się powodzi. Ale też oczywiście chcę bliskim dawać więcej, kupić im coś, coś dla nich zrobić. Mama i tata zrobili dla mnie wszystko i chcę im się jakoś odwdzięczyć. Poświęcili mi dużo czasu i nawet kiedy byłem w Czechach, to regularnie do mnie przyjeżdżali.

Co już dla nich zrobiłeś?

Zabierałem ich na wakacje, kupiłem im kilka prezentów. Chcę w ten sposób oddać im część tego, co sam dostałem.

A co jak już za te dziesięć lat skończysz karie…

Nie no, nie dziesięć.

Dwanaście?

Może być dwanaście (śmiech).

Po zakończeniu kariery, za dwanaście lat, będziesz rozwijał jakieś hobby i zamienisz je w pracę?

Wymagasz ode mnie zbyt wiele. To zbyt odległa przyszłość.

Możesz przyznać, że o tym nie myślisz.

Tak, nie myślałem o tym. Mam chyba kawałki planu w głowie, ale chcę je zachować dla siebie. Może mógłbym być dalej związany z piłką, może będę kontynuował rodzinny biznes.

Chcesz wrócić do Bośni?

Tak.

Więc to jest twoje miejsce?

Za, powiedzmy, dwanaście lat chcę mieszkać w Bośni. Kocham mój kraj, kocham moje miasto. Mam tam wszystko i wszystkich.

Jakie jest Sarajewo?

Musisz to zobaczyć na własne oczy. To piękne miasto. Niezwykła energia, wyjątkowe wibracje, wielokulturowość. To historyczne miasto, które wiele przetrwało, ale teraz odżyło i jest jeszcze piękniejsze. Ale żeby było jasne — chciałbym być bogaty, żeby móc kupić sobie też jedną nieruchomość w Polsce, jedną w Hiszpanii, jedną gdzieś indziej i spokojnie te inne kraje odwiedzać. Nawet jeśli moim celem jest zamieszkać na stałe w Sarajewie.

Wrócimy na chwilkę do sportu. Nie jesteś kimś, kto musi czuć oddech na plecach, by dawać z siebie wszystko, ale skoro Said (Hamulić – przyp.) jest tutaj, łatwiej jest ci się zmotywować do ciężkiej pracy?

Dla mnie kluczem do sukcesu nie jest motywacja, ale dyscyplina. Myślę, że to dwie różne rzeczy. Czasami są takie dni, że jesteś naprawdę zmotywowany, ale budzisz się następnego ranka i nagle nie masz tej motywacji. Tak to z nią wygląda. Dyscyplina natomiast polega na tym, że cały czas wykonujesz swoją pracę. Czasami nie spałeś dobrze, budzisz się z trudem, ale dyscyplina jest tym, co wybija cię w górę. Dyscyplina jest nawet wtedy, gdy nie masz motywacji, ale wiesz, że musisz robić te wszystkie rzeczy.

To coś, co wyniosłeś z rodzinnego domu jako małe dziecko, czy coś, z czego zdałeś sobie sprawę dopiero w trakcie kariery?

Mój ojciec uczył mnie, że ciężka praca zawsze się opłaca. Musisz pracować więcej niż inni, ale trzeba być przy tym mądrym. To akurat powiedział kiedyś Cristiano, często inspiruję się wielkimi sportowcami. Nie tylko piłkarzami, podglądam też LeBrona Jamesa, Michaela Jordana i zawodników MMA, których walki bardzo lubię oglądać. Przez to wiem, że ciężka praca jest ważna, ale trzeba być mądrym. Nie możesz teraz wyjść z domu i przebiec pięćdziesięciu kilometrów, a jutro przyjść na mecz. To już nie jest ciężka praca, tylko głupota. W takim trybie po prostu się zabijesz. Ciężka, inteligentna praca polega na tym, że trenujesz na maksimum. Rozciągasz się, robisz masaże, jesz, odpowiednio śpisz.

Mój ojciec uczył mnie też rozumienia istoty ciężkiej pracy. Spędzałem dużo czasu, pomagając mu w biznesie. A on nauczył mnie doceniać to, co mam. Także talent, który mam i to, że powinienem dawać z siebie wszystko, by go nie zmarnować. Chcę sprawić, by tata był dumny. Chcę, aby nazwisko moje i mojej rodziny było znane. Bo tu nie chodzi tylko o mnie, ale też o moją rodzinę.

Duch walki, ciężka praca i jeszcze mi wspomniałeś o MMA. Myślałeś kiedyś o zawalczeniu z kimś w klatce?

Jasne! Wcześniej ćwiczyłem sztuki walki nawet dwa razy w tygodniu, ale podczas gry w piłkę dwukrotnie złamałem nos i teraz nie chcę ryzykować żadnych sparingów czy ostrzejszych treningów tego typu. W zeszłym roku mieliśmy innego trenera kondycyjnego, Andrzej Kasprzaka, był prawdziwym wojownikiem. Z nim dużo ćwiczyłem po treningach piłkarskich — technikę walki, kopnięcia i ciosy, ale bez żadnych sparingów i ryzyka.

To za dwanaście lat spróbujesz?

To możliwe. Nie powiem, że nie.

Czym innym się zajmujesz, jeśli akurat nie masz w planach ciężkiej pracy?

Odpoczywam.

Odpoczynek jest częścią treningu.

Śpię.

No okej…

No dobra, lubię podróżować, oglądać nowe miejsca. Czasami obejrzę coś na Netfliksie. Lubię też pobiegać, jeździć na rowerze. No i lubię spędzać czas z ludźmi. Myślę w ogóle, że jestem ekstrawertykiem. Lubię też słońce — opalanie to czysta przyjemność.

No to akurat zaczynamy ten nie do końca fajny moment w roku, kiedy robi się brzydko, zimno i przede wszystkim dni są coraz krótsze… Jesteś gotowy na tę polską, jesienną pluchę?

W Bośni jest całkiem podobnie i nic z tym się nie da zrobić. W Pradze były jesień i zima, w Libercu też. Jestem mentalnie gotowy.

Gdy przygotowywałem się do naszej rozmowy, zastanawiałem się, kogo mógłbyś wskazać jako swojego pierwszego idola.

Pewnie kogoś ze starszego pokolenia bośniackich piłkarzy. Nie wiem.

A bohatera serialu z dzieciństwa? Co jakbym powiedział, że tym idolem mógł być Polat Alemdar?

Rany, skąd ty to wygrzebałeś!?

Pobawiłem się w obrzydliwego stalkera, przyznaję. Kto to ten cały Alemdar?

To był duży turecki program telewizyjny, Dolina Wilków. Pokazywali go w Bośni. Polat Alemdar to główny bohater, facet, który oddał swoje wcześniejsze życie, by pod nową tożsamością służyć krajowi. Dostał się do mafii, więc wyglądał jak fajny mafioso, ale z drugiej strony pracował dla dobra kraju. Kiedy byłem młodszy, naprawdę lubiłem ten serial. Naprawdę lubiłem tego gościa. W niektórych grach miałem pseudonim Polat Alemdar lub po prostu Polat. Można powiedzieć, że faktycznie go podziwiałem. Był dumnym facetem, wiesz, takim typowym twardzielem z programu telewizyjnego. Gościem, który jednym wystrzałem pistoletu potrafi pozbawić życia dziesięciu wrogów.

Wojownik, zdolny do poświęceń dla dobra ogółu. Odważny.

Bardzo odważny. I na pewno typ lidera. Chciałem być, jak on. To faktycznie mógł być jakiś mój idol. Tylko gdzie to znalazłeś?

Pogrzebałem w mediach społecznościowych.

Nie wiem, może jakaś nazwa użytkownika gdzieś. Nie pamiętam, gdzie to miałem. Może Facebook? Ostatnio jeden z młodszych piłkarzy, Cybul (Kamil Cybulski — przyp.), odkopał na Facebooku jakieś moje zdjęcie z czasów szkolnych, przyszedł z tym do mnie i się naigrywał…

Łatwo cię było rozpoznać?

Teraz broda, trochę inna fryzura… Ale myślę, że się dało.

Z ciekawości, co z mediami społecznościowymi? Lubisz się tam pokazywać?

Moje prywatne rzeczy staram się zachować dla siebie. Głównie skupiam się na mojej pracy, dużo rzeczy z Widzewa, sporo piłki nożnej. Czasami wrzucam jakieś zdjęcia z wakacji, ale wiele z moich prywatnych rzeczy zachowuję dla siebie lub dla bliskiego kręgu najbliższych mi ludzi.

Prowadzisz profesjonalne profile?

Nie, nie sądzę. Możesz się w to bawić, jeśli jesteś Cristiano. Jeśli masz pięćset czy sześćset milionów obserwujących, to co innego.

Wtedy zakładasz kanał youtube’owy.

Tak jest. W ciągu tygodnia pobił każdy rekord. To jest Cristiano. On podąża za wszystkimi rekordami.

Skoro jesteś ekstrawertykiem, chciałbyś spróbować czegoś podobnego? Może występy w programie telewizyjnym, jakiś własny format?

Dlaczego nie?

Byłbyś piłkarskim ekspertem w bośniackiej telewizji?

Ta, fachowcem. Wszędzie masz fachowców i ekspertów.

Ekspert to teraz dość szerokie słowo. Nic nie znaczy.

No właśnie. Wolałbym po prostu zostać aktorem. Chciałbym też może być piosenkarzem, choć mój głos chyba nie daje mi wielkich szans.

Da się ciebie słuchać podczas karaoke?

To zależy od tego, kto mnie akurat słucha…

Ale aktor? Naprawdę?

Tak.

Jak Tom Cruise. Czy ten gość co zagrał Polata.

No może jednak nie od razu ta telewizja (śmiech). Ale na pewno wolałbym rolę youtubera niż eksperta telewizyjnego. Myślę, że byłbym interesujący dla ludzi, nawet gdybym pokazywał zwyczajne rzeczy.

Mnie jeszcze nie znudziłeś.

To dobrze! Wiesz, codziennie coś się dzieje, jest o czym mówić. Ostatnio bardzo dużo gadam z Folleti. Kurde, ty nie wiesz kto to… Chodzi o Juana Ibizę. Folleti to takie hiszpańskie, slangowe określenie, które opisuje kogoś, kto ma szpanerski styl bycia i fajne życie, kogoś w typie playboya. Juan któregoś razu zaczął wszystkich dookoła nazywać Folleti, więc teraz sam został Folleti i wszyscy tak na niego mówią.

Skoro codziennie coś się dzieje, to opowiedz mi coś najbardziej szalonego, co ci się przytrafiło?

Nie no, nie pamiętam (śmiech). Ale jak coś — nie piję alkoholu. Nigdy w życiu nie piłem alkoholu. Nigdy nie próbowałem alkoholu, papierosów czy innych używek. Przeżyłem i bez tego wiele pamiętnych nocy z przyjaciółmi, lecz wieloma historiami nie mogę się podzielić, bo myślę, że to po prostu nie są opowieści dla szerszej publiczności. Spokojnie, to nic szalonego czy wręcz nielegalnego. Kiedy byłem trochę młodszy, robiliśmy po prostu wiele dzikich psikusów.

Znajdą się ludzie, którzy dobrze bawią się tylko z alkoholem.

Szczerze mówiąc, uważam, że ci ludzie są nudni. Alkohol pokazuje inną stronę ciebie niż ta, którą widać na co dzień. Masz nieśmiałych ludzi, którzy po wypiciu stają się nagle bardzo uciążliwi. Ja nie potrzebuję alkoholu, żeby się dobrze bawić, żeby nabrać pewności siebie, zatańczyć. Myślę, że najpierw musisz czuć się komfortowo w swojej skórze, mieć pewność siebie, a potem wszystko jest inne.

Bawisz się w wąskim gronie znajomych, czy zdarza się, że to więcej ludzi?

W Widzewie jesteśmy dużą rodziną, dużą grupą przyjaciół. Więc wszystko robimy razem, a to nie jest już wąskie grono.

To koledzy z zespołu są ci w Polsce najbliżsi?

Nie ma nikogo innego. To moja tutejsza rodzina.

I nie opowiesz mi jednak żadnej szalonej historii z Bośni, z dzieciństwa?

Na pewno nie w ramach wywiadu (śmiech).

To chociaż powiedz, czy coś byś chciał zrobić inaczej, niż zrobiłeś? Czegoś żałujesz?

Nie, kompletnie nie. To dobre życie, miałem wspaniałe dzieciństwo. I bardzo dobrze dojrzewam — wcześniej byłem chyba nieco porywczy, można mnie było sprowokować do jakiejś przepychanki. Teraz? Każdy pies, który głośno szczeka, nie gryzie. Po latach jestem o wiele spokojniejszy i nie skupiam się na tym, co mówią inni, ale myślę, że to nie wiek czyni cię dojrzałym, a wyzwania samodzielnego życia. Pewnie jestem bardziej dojrzały, niż moi dawni koledzy ze szkoły, bo już jako nastolatek musiałem zacząć całkiem samodzielne życie.

To też nie zawsze jest takie proste, bo niektórzy tracą głowę, gdy mają w takiej sytuacji zbyt wiele swobody i nie ma kto nimi pokierować. Ja jednak miałem bardzo mocną więź z rodziną i powiem szczerze, że chciałbym w przyszłości wychować moje dzieci dokładnie tak, jak moi rodzice wychowali mnie.

To ważne, by były też bardzo blisko z Bośnią i bośniacką kulturą?

Oczywiście. Jestem Bośniakiem i jestem dumny ze swojego kraju. Moja rodzina walczyła za ojczyznę na wojnie.

I dlatego też najważniejsi będą ci od zawsze najbliżsi.

Nie ma znaczenia, gdzie akurat jestem — oni zawsze są dla mnie najważniejsi i zawsze są ze mną.

ROZMAWIAŁ ANTONI FIGLEWICZ

***

CZYTAJ WIĘCEJ WYWIADÓW Z WIDZEWIAKAMI NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Wolałby pewnie opowiadać komuś głupi sen Davida Beckhama o, dajmy na to, porcelanowych krasnalach, niż relacjonować wyjątkowo nudny remis w meczu o pietruszkę. Ostatecznie i tak lubi i zrobi oba, ale sport to przede wszystkim ciekawe historie. Futbol traktuje jak towar rozrywkowy - jeśli nie budzi emocji, to znaczy, że ktoś tu oszukuje i jego, i siebie. Poza piłką kolarstwo, snooker, tenis ziemny i wszystko, w co w życiu zagrał. Może i nie ma żadnych sportowych sukcesów, ale kiedyś na dniu sąsiada wygrał tekturowego konia. W wolnym czasie głośno fałszuje na ulicy, ale już dawno przestał się tego wstydzić.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

10 komentarzy

Loading...