Reklama

Orkan „Wisła” nad polem karnym Warty, a Warcie w to graj

Antoni Figlewicz

Autor:Antoni Figlewicz

13 września 2024, 22:40 • 4 min czytania 28 komentarzy

Ostrożnie należy podchodzić do chwalenia Wisły Kraków po meczach pierwszej ligi, bo… no wiecie. Biała Gwiazda nauczyła nas już wstrzemięźliwości. Dziś podopieczni Kazimierza Moskala zasłużyliby sobie na kilka komplementów, gdyby tylko choć raz pokonali Jędrzeja Grobelnego. Rozegrali naprawdę niezłe zawody, atakowali rywali nieustannie. W strugach deszczu nie dali gościom nawet na chwilę odetchnąć i z uporem maniaka tłamsili Wartę w jej polu karnym. A ta Warta? Jej w to graj.

Orkan „Wisła” nad polem karnym Warty, a Warcie w to graj

Potwornie beznadziejna i beznadziejnie potworna wydawała się na początku sezonu ta osierocona przez Dawida Szulczka zbieranina piłkarzy. Nawet jeśli pod wodzą aktualnego trenera Ruchu Chorzów Warta nie wyglądała jak potencjalny mistrz Polski, to można było powiedzieć na jej temat cokolwiek. Że jest dobrze zorganizowana. Albo, że potrafi uprzykrzać życie lepszym zespołom. I dziś Warta wreszcie była Wartą, którą znamy z ubiegłego i może nawet jeszcze wcześniejszego sezonu. Broniła zaciekle dostępu do własnej bramki, z Grobelnego zrobiła bohatera w pelerynie i obcisłych gatkach, a Wiśle całkowicie popsuła mecz.

Wisła — Warta 0:1. Samochód w deszczu stał…

Goście chcieli pewnie postawić we własnym polu karnym sporych rozmiarów samochód dostawczy i sprawnie odpierać huraganowe ataki Wisły, ale taka taktyka wydawała się być z góry skazaną na niepowodzenie. Bo ile można takich ataków powstrzymać? Pięć? Piętnaście? Siedemset trzydzieści cztery? Golem śmierdziało w tym meczu cały czas. Wisła obijała regularnie obramowanie bramki rywali, ręce i nogi Grobelnego, a także najróżniejsze części ciała wszystkich piłkarzy w zielonych strojach.

Na nic.

Na marne.

Reklama

Każdy zdrowo myślący widz przyznałby, że ten mecz podopieczni Kazimierza Moskala powinni wygrać w przedbiegach. Rozgromić gości, a w międzyczasie spytać, czy wolą stracić cztery, czy pięć goli. W pierwszej połowie wszystko grało tak, jak grać powinno, a gol miał być tylko kwestią czasu.

Radio przestało grać…

I był, tyle że piłka zatrzepotała w siatce za plecami Antona Czyczkana. Warta nie zasłużyła sobie na bramkę, ale czasem tak jest — ktoś dostanie w rękę, sędzia zobaczy to i tamto na monitorku i nagle z niczego masz rzut karny i prowadzenie.

Na drugą połowę Wiślacy wyszli sfrustrowani i nerwowi, ale trudno im się dziwić, bo choć wszystko robili dobrze, to wynik wcale tego nie odzwierciedlał. A z każdą chwilą bliżej było straty punktów, które, to dla Białej Gwiazdy nie powinno być żadnym zaskoczeniem, są niezbędne, by awansować do Ekstraklasy. To jest cel Kazimierza Moskala i jego piłkarzy.

Do tego celu prowadzą głównie wymęczone zwycięstwa w całkiem przypadkowych momentach sezonu.

Reklama

Dotknąłem kolan twych…

Tymczasem wszystkie kolejne próby Wiślaków nie dawały pożądanego efektu, a trener Moskal raz za razem opierał ręce na kolanach i patrzył na boisko w osłupieniu. Nie wiedział pewnie, jak można naprawić zespół, który działa tak dobrze i zarazem tak źle. Konia z rzędem temu, kto dziś wymyśliłby sposób na odczarowanie bramki Grobelnego.

Nic Wiśle nie zostanie z tego dobrego wrażenia i dobrej gry, jeśli kolejni ligowi rywale też będą mieli taką furę szczęścia. Bo to nie tylko mądre ustawienie Warty i jej nieustępliwość w grze obronnej. To też cały wagon niewiarygodnego farta, który można wytłumaczyć tylko tym, że Wiślakom dał się we znaki piątek trzynastego. Oddali dziś oni aż 32 (!) strzały, ale 20 (!!!) było niecelnych. A kolejnych siedem zablokowanych.

Nie liczyliśmy gwiazd…

Biała Gwiazda ma na boisku jakość, obok której na poziomie pierwszej ligi nie sposób przejść obojętnie. Dobre dziewięćdziesiąt procent tej jakości to oczywiście Angel Rodado, ale pozostałe dziesięć też powinno dawać radę. Wielu piłkarzy ze składu Kazimierza Moskala inni pierwszoligowi trenerzy przyjęliby z pocałowaniem ręki.

Tym bardziej trudno wytłumaczyć to, co wydarzyło się dziś w Krakowie, ale uśmiechy spełnionych i rozradowanych piłkarzy Warty przekonują nas, że czasem dobrze obejrzeć tak niedorzeczny mecz. Nie zabierajmy gościom tego triumfu. Wielka satysfakcja poznaniaków dziś ma twarz niezmordowanych obrońców i pewnego siebie Grobelnego.

To też całkiem fajna wizytówka pierwszej ligi, naprawdę.

Wisła Kraków — Warta Poznań 0:1 (0:1)

Michalski 45’+5 (karny)

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Wolałby pewnie opowiadać komuś głupi sen Davida Beckhama o, dajmy na to, porcelanowych krasnalach, niż relacjonować wyjątkowo nudny remis w meczu o pietruszkę. Ostatecznie i tak lubi i zrobi oba, ale sport to przede wszystkim ciekawe historie. Futbol traktuje jak towar rozrywkowy - jeśli nie budzi emocji, to znaczy, że ktoś tu oszukuje i jego, i siebie. Poza piłką kolarstwo, snooker, tenis ziemny i wszystko, w co w życiu zagrał. Może i nie ma żadnych sportowych sukcesów, ale kiedyś na dniu sąsiada wygrał tekturowego konia. W wolnym czasie głośno fałszuje na ulicy, ale już dawno przestał się tego wstydzić.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Komentarze

28 komentarzy

Loading...