Reklama

Nieprzewidywalni. Jak siatkarze Francji (znowu) dotarli do finału igrzysk?

Błażej Gołębiewski

Autor:Błażej Gołębiewski

09 sierpnia 2024, 17:16 • 10 min czytania 7 komentarzy

W Tokio nie byli faworytami. I mowa nie tylko o strefie medalowej, a przede wszystkim meczu ćwierćfinałowym z Polakami. A jednak udało im się nie tylko przedłużyć klątwę naszej reprezentacji, ale też dotrzeć na sam szczyt olimpijskiego turnieju w siatkówce. Francuzi, bo o nich mowa, znów stają przed szansą na zdobycie złotego krążka. Tym razem dodatkowo pomagać będą im ściany, ale za przeciwnika mają niesionych niesamowitym półfinałem Biało-Czerwonych. Jak doszło do tego, że reprezentacja, która jeszcze kilka lat temu niezbyt dobrze radziła sobie na najważniejszych turniejach, drugi raz z rzędu zagra w finale igrzysk? 

Nieprzewidywalni. Jak siatkarze Francji (znowu) dotarli do finału igrzysk?

Tokio pełne niespodzianek 

Reprezentacja Francji w siatkówce leciała na turniej olimpijski w Tokio w mieszanych nastrojach. Z jednej strony oczywistym sukcesem był sam awans na tak prestiżową imprezę, ale mecze grupowe zapowiadały się nad wyraz trudne dla prowadzonych wówczas przez Laurenta Tilliego zawodników. Wśród nich były już jednak gwiazdy światowego formatu, dlatego Trójkolorowych nie skreślano co prawda z grona kandydatów do występu w fazie pucharowej, choć w walce o medale miały się liczyć inne ekipy. 

Ta, na której czele stali Earvin N’Gapeth czy Jean Patry, rozpoczęła zmagania w Tokio od zadania trudnego, bo meczu z USA. Spotkanie nie trwało nawet półtorej godziny, a Francuzi zebrali gładkie 0:3 od rywali ze Stanów Zjednoczonych. Potwierdziło to nieco oczekiwania wobec drużyny Tilliego, choć naszpikowanej mocnymi siatkarzami, to jednak mogącej mieć duże problemy w silnej grupie turnieju olimpijskiego w stolicy Japonii. 

W następnej kolejce Francja mogła się jednak odbić od dna tabeli. Na parkiecie czekali bowiem Tunezyjczycy, czyli outsiderzy i zespół występujący na igrzyskach bardziej w roli chłopców do bicia. Również mieli na swoim koncie 0:3, bo w takim wymiarze rozprawiła się z nimi Brazylia. N’Gapeth i spółka od początku ruszyli z impetem na przeciwników, szczególnie mocno dominując Tunezję w drugim secie, którego Trójkolorowi wygrali do jedenastu. Zwycięstwo w całym spotkaniu do zera podniosło morale we francuskiej ekipie, ale czy na tyle, by wyjść z trudnej grupy B? 

Reklama

ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl

Na podopiecznych Tilliego czekali w niej jeszcze wspomniani wyżej Brazylijczycy, a także Rosyjski Komitet Olimpijski i Argentyna. I to właśnie z ostatnią z tych reprezentacji Francuzi mierzyli się w swoim następnym meczu w Tokio. Przegrali po tie-breaku, ale skrupulatnie gromadzili kolejne punkty w tabeli. Dość nieoczekiwanie zdobyli ich komplet w meczu z Rosjanami (3:1), a jedno oczko wpadło za 2:3 z Brazylią. Rezultat po fazie grupowej? 5 meczów, 3 porażki, 2 zwycięstwa, w tym jedno po tie-breaku. I tyle wystarczyło, by znaleźć się w ćwierćfinale turnieju. 

Co wymiernie pomogło wtedy reprezentacji Francji, to zwycięstwo z Rosyjskim Komitetem Olimpijskim, ale też całkowite pogubienie się kadry USA. Stany Zjednoczone przegrywały mecz za meczem i – w przeciwieństwie do Trójkolorowych – nie nawiązywały walki na tyle, by doprowadzać choćby do punktowanej porażki w tie-breaku. Kosztem Amerykanów awansowali nie tylko Francuzi, ale i Argentyńczycy, którzy sensacyjnie wygrali 3:0 w ostatniej kolejce rywalizacji grupowej właśnie z USA. 

Przyłożyć rękę do klątwy Polaków  

Tym samym drużyna, która nigdy wcześniej nie wywalczyła medalu na igrzyskach, a olimpijską rywalizację kończyła najczęściej jako ekipa zamykająca pierwszą dziesiątkę całej stawki, wywalczyła awans do ćwierćfinału. Do największych wówczas sukcesów reprezentacji Francji w męskiej siatkówce zaliczano brąz na mistrzostwach świata w… 2002 roku. Nieco świeższym tytułem był czempionat Europy (2015). Ale miało to przecież swoje potwierdzenie w rozgrywkach grupy B w turnieju w Tokio, gdzie Trójkolorowi do fazy pucharowej dostali się z czwartego, czyli ostatniego miejsca dającego możliwość zagrania właśnie w ćwierćfinale igrzysk w stolicy Japonii. 

Kto czekał na tym etapie na zawodników prowadzonych przez Laurenta Tilliego? Polacy. I to Polacy w totalnym gazie, którzy dosłownie roznosili (no, może poza Iranem, z którym przegraliśmy po tie-breaku) kolejnych rywali w grupie A. Stosunek setów wygranych do przegranych na poziomie 14:4 i niemal komplet punktów stawiał Polaków w roli absolutnych faworytów w potyczce z Francją. 

Reklama

Zgodnie z oczekiwaniami mecz zaczął się od wygranego przez Biało-Czerwonych seta. 25:21 to wynik, który dobrze odzwierciedlał oczekiwania kibiców i ekspertów. A to, że kolejną partię zgarnęli Francuzi, miało pozostać bez znaczenia dla końcowego wyniku spotkania. W szczególności po trzeciej odsłonie, którą na swoje konto zapisali Polacy, przybliżając się znacząco do półfinału. Wściekły był Earvin N’Gapeth. Ekscentryczny Francuz podsycał atmosferę przed i w trakcie meczu z Polakami, krytykując możliwość dołączenia do naszej kadry Wilfredo Leona. Ale mieliśmy się tym nie przejmować, mieliśmy po prostu pokazać, kto w tym zestawieniu jest lepszy sportowo. 

I znów dała o sobie znać klątwa olimpijskich ćwierćfinałów. Jej twarzą w Tokio był Antoine Brizard, który zmienił na rozegraniu Benjamina Toniuttiego. Ale cały zespół francuski utrzymał tempo, tymczasem wytracili je kompletnie Biało-Czerwoni. Pogubieni, choć przy 2:1 prowadzili już 7:4 w czwartym secie, ostatecznie przegrali po tie-breaku. 

Fabian Drzyzga, rozgrywający reprezentacji Polski w meczu z Francją w Tokio. Fot. Newspix

To zwycięstwo dało Francji niesamowicie dużo pewności, wiary, że mimo stania na straconej pozycji, wciąż można o coś na igrzyskach w Japonii pograć. Już nie tylko o samo wyjście z grupy czy sprawienie wielkiej niespodzianki w meczu z faworyzowanymi Polakami. Laurent Tillie przekazywał swoim podopiecznym wskazówki taktyczne, ale przede wszystkim zaszczepiał w nich wolę walki. I chyba poszło mu nad wyraz dobrze, bo Trójkolorowi zemścili się na Argentyńczykach za porażkę w grupie, pokonując zespół z Ameryki Południowej 3:0 w półfinale. To również pokazywało, jak bardzo uskrzydlił ich mecz z Polską. 

A finał? Znów trudno było mówić o Francji jako o faworycie meczu. Rywalem był bowiem Rosyjski Komitet Olimpijski, który co prawda w fazie grupowej uległ ekipie z N’Gapethem na czele, ale było to rozpatrywane raczej jako jednorazowa wpadka. Francuzów w ogóle nie maiło być w walce o złoty medal olimpijski, co być może kolejny już raz strąciło z ich barków nieco presji. W spotkanie weszli koncertowo, zwyciężając bardzo przekonująco w dwóch pierwszych setach – do 23 i… 17. Co ciekawe, w premierowej odsłonie było 22:18 dla RKO, ale podopieczni Tilliego zdobyli aż pięć punktów z rzędu. A potem zagarnęli całą partię dla siebie. 

Rosjanie nie zamierzali odpuszczać. Wrócili do gry, wygrywając w kolejnych setach i ostatecznie doprowadzając do tie-breaka. Dogrywkę jednak przegrali 12:15. W samej końcówce znów błysnął Brizard, choć finalnie najlepszym rozgrywającym turnieju został Luciano De Cecco z reprezentacji Argentyny. 

Czy było to ważne dla Francji? Niezbyt. Co się liczyło, to złote medale na szyjach siatkarzy. Siatkarzy, którzy ze swoją kadrą nie odnosili dotąd znaczących sukcesów, w szczególności, jeśli chodzi o igrzyska olimpijskie. Zaskakujący przebieg całego turnieju w Tokio bolał przede wszystkim Polaków, bo to oni byli typowani do pojawienia się w meczu o złoty medal. A świat siatkarski tymczasem zastanawiał się, czy jest świadkiem narodzin nowej potęgi. 

Igrzyska u siebie, czyli pomoc z każdej strony 

Reprezentacja Francji w siatkówce mężczyzn to drużyna niewątpliwie silna. Ale dysponuje też atutem, o który niezwykle trudno nie tylko w sporcie – szczęściem. W bólach wyszli z grupy na igrzyskach w Tokio, bo Amerykanie postanowili być totalnie pod formą, idealnie wstrzelili się również w moment słabości Polski w spotkaniu ćwierćfinałowym. Pierwszy set finału także mógł wyglądać zgoła inaczej, gdyby Rosjanie przy rzeczonym 22:18 nie stracili koncentracji. No właśnie, rywale. Zwycięstw Francuzów nie możemy mimo wszystko ograniczać jedynie do problemów w drużynach przeciwnych. Trójkolorowi często wznosili się na wyżyny swoich umiejętności, a zespół w kluczowych momentach nie tracił impetu. Dobrze wyglądała współpraca na linii trener – zawodnicy. Choć ostatecznie z kadrą pożegnał się Laurent Tillie, architekt wielkiego sukcesu olimpijskiego w Tokio. 

Nie znaczyło to jednak, że Francja znów ograniczy się do bycia średniakiem na arenie międzynarodowej. Wręcz przeciwnie, w myśl porzekadła mówiącego, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, kadra wciąż prezentowała się dość dobrze, szczególnie w Lidze Narodów, którą wygrała w 2022 i 2024 roku. 

Jasne, że Francuzom dalej towarzyszyło szczęście. Ale ono rzekomo sprzyja lepszym. I dlatego nie można było również lekceważyć Trójkolorowych na igrzyskach w Paryżu. Raz, że to dla nich impreza rozgrywana w domu, dwa, że chcieli tu przecież bronić olimpijskiego triumfu z Tokio, a trzy, że dalej dysponują piekielnie mocnym personalnie składem. I na dodatek zarządzanym przez trenera z najwyższej światowej półki, bo Andreę Gianiego. 

Słowenia, Serbia, Kanada. Te trzy zespoły stanęły na drodze Francji w grupie A na paryskich igrzyskach. W gronie faworytów do awansu stawiano przede wszystkim pierwszą z ekip, ale gospodarze całego turnieju również wskazywani byli jako pretendenci do gry w fazie pucharowej. Początkowe mecze znów nie były dla nich wybitnie udane, nie zdominowali w nich rywalizacji, dwukrotnie męcząc się w pięciosetowych pojedynkach (wygrana z Serbią, przegrana ze Słowenią). Łatwo przejechali się jedynie po Kanadzie, czyli zespole, który na koniec zmagań grupowych zapisał na swoim koncie jeden punkt. 

W ćwierćfinale drużyna Gianiego spotkała się z Niemcami trenera Michała Winiarskiego. Czyli ekipą jak najbardziej w zasięgu Trójkolorowych. Ale Francja – jak to Francja – musiała zadbać o emocje. Będąc wreszcie murowanym faworytem, weszła w mecz fatalnie. Przegrała pierwszego seta do 18:25, uległa też w drugim, choć tym razem już tylko 26:28. A potem odwróciła spotkanie w niesamowitym stylu. Ale nie zabrakło również kontrowersji z udziałem gospodarzy. 

CZYTAJ TEŻ: SIATKARZE FRANCJI W PÓŁFINALE IGRZYSK. GŁÓWNYM AKTOREM MECZU… SĘDZIA

Wydatnie pomógł im bowiem Juraj Mokry, sędzia w starciu z Niemcami. Najpierw przymykał oko na błędy techniczne Francuzów, ale skrupulatnie karał za nie siatkarzy Winiarskiego. A w tie-breaku przeszedł samego siebie, wlepiając czerwoną kartkę Tobiasowi Krickowi. Za co? Bo ten spojrzał na rywali, a potem na arbitra. Tyle. I mimo że Earvin N’Gapeth robił to znacznie częściej, dodając do tego inne prowokacyjne gesty, upomnienia od arbitra nie dostał. Tymczasem dodatkowy punkt dla Francji przy stanie 8:5 w dogrywce praktycznie zapewnił jej zwycięstwo 3:2 w całym spotkaniu. I możemy się już tylko zastanawiać, czy gdyby nie sytuacja z Krickiem, to właśnie Niemcy rozpędzający się w końcówce tie-breaka nie zagraliby w półfinale. 

Znaleźli się tam jednak ostatecznie Francuzi, mając za rywali Włochów. Tych samych Włochów, którzy chwilę wcześniej, bo w ostatniej kolejce meczów grupowych, złoili skórę naszej reprezentacji. Mieli co prawda za sobą intensywny, męczący i wyrównany pojedynek z Japonią (przegrywali 0:2 i 21:24 w trzecim secie, a udało im się zwyciężyć 3:2), ale stawiano ich w roli pewniaka do wygranej z ekipą Gianiego. 

I co? Francuzi znów zakpili sobie z przedmeczowych przewidywań. Niesieni tumultem na trybunach pokonali reprezentację Włoch 3:0, bez większych problemów odprawiając rywali w każdym z trzech setów. W taki właśnie sposób dotarli do finału rywalizacji o złoty medal igrzysk w Paryżu, w którym czekali już na nich Polacy. 

Nieprzewidywalni znów w finale

No właśnie, Polacy. Dla nas turniej w stolicy Francji jest absolutnie wyjątkowy. Nie tylko wyszliśmy z grupy, ale też przełamaliśmy wreszcie klątwę olimpijskich ćwierćfinałów. Wygraliśmy ze Słowenią, z którą wcześniej nierzadko bywało ciężko – szczególnie na mistrzostwach Europy. I przede wszystkim wróciliśmy z czeluści siatkarskich piekieł, podnosząc się w meczu półfinałowym ze Stanami Zjednoczonymi. Ale czy to wystarczy, żeby pokonać szczęście i ściany pomagające Francuzom? 

W finale igrzysk będziemy nieznacznym faworytem, to na pewno. Takie są przynajmniej przewidywania bukmacherów, czyli ekspertów na chłodno kalkulujących szanse zespołów w ich nadchodzących występach. Brakuje jednak w takich predykcjach bardzo ważnego – szczególnie w przypadku reprezentacji Francji – czynnika. Nieprzewidywalności. 

To bowiem zespół, który jest w stanie prześlizgnąć się w meczu, ale też wejść na świetny poziom sportowy. Nie można go w żadnym stopniu deprecjonować, bo i sami siatkarze, i ich trener, to światowa czołówka. No i wreszcie publika. Francuscy kibice pokazali już niejednokrotnie na igrzyskach w Paryżu, że przechodzą samych siebie w dopingowaniu swoich olimpijczyków. Tworzą na trybunach niesamowitą atmosferę, hałas, który na pewno jest w stanie stłumić mniej odpornych na takie warunki zawodników. 

Wydaje się jednak, że w reprezentacji Polski takich próżno szukać. Mamy zespół ograny, doświadczony, który wie, po co przyjechał do Paryża. Rewanż za poprzednie igrzyska czy przegraną w tegorocznej Lidze Narodów? Bez znaczenia. Liczy się tylko to, co tu i teraz. Ale z takiego samego założenia wychodzą Francuzi, czyli drużyna, która w ostatnich latach rośnie i potrafi zwyciężać z najlepszymi. A drugorzędną kwestią pozostaje to, w jakim stylu i przy jakich okolicznościach.

BŁAŻEJ GOŁĘBIEWSKI

Fot. Newspix.pl

WIĘCEJ O SIATKÓWCE NA WESZŁO:

Uwielbia boks, choć ostatni raz na poważnie bił się w podstawówce (i wygrał!). Pisanie o inseminacji krów i maszynach CNC zamienił na dziennikarstwo, co było jego marzeniem od czasów studenckich. Kiedyś notorycznie wyżywał się na gokartach, ale w samochodzie przestrzega przepisów, będąc nudziarzem za kierownicą. Zachował jednak miłość do sportów motorowych, a największą słabość ma do ich królowej – Formuły 1. Kocha też Real Madryt, mimo że pierwszą koszulką piłkarską, którą przywdział w życiu, był trykot Borussii Dortmund z Matthiasem Sammerem na plecach.

Rozwiń

Najnowsze

Igrzyska

Anglia

Mecz do jednej bramki. Liverpool pokazał Manchesterowi City miejsce w szeregu

Michał Kołkowski
6
Mecz do jednej bramki. Liverpool pokazał Manchesterowi City miejsce w szeregu

Komentarze

7 komentarzy

Loading...