Broendby wyrzucało z pucharów ostatnio Lechię Gdańsk i Pogoń Szczecin, w dalszej przeszłości jeszcze Zagłębie Lubin, Amicę Wronki i Legię Warszawa. Ta ostatnia chce wreszcie przerwać tę bolesną serię starć i po pierwszym spotkaniu w ramach trzeciej rundy eliminacji do Ligi Konferencji jest nawet na dobrej drodze. Zwycięstwo polskiego zespołu 3:2 w stolicy Danii to – nie bójmy się mocnych słów – rewelacyjny wynik. Niewiele zapowiadało tak kapitalne zakończenie, bo przecież Broendby szybko zaczęło ustawiać Legię do pionu, grało dobrze, ale wygląda na to, że imponujące końcówki spotkań staną się znakiem rozpoznawczym Goncalo Feio.
Stołeczni ewidentnie dobrze czują się w drugich połowach. Mecze z Zagłębiem i Koroną w lidze przesądzali dopiero w końcówkach, wielkie strzelanie z półamatorskim Caernarfon urządzali sobie dopiero po zmianie stron gry (w Walii było nawet 0:0 do przerwy). Kiedy dziś po pierwszej połowie ktoś mówił „spokojnie, Legia to wygra”, mógł usłyszeć w kontrze „chłopie, przejdź się na długi spacer”. Oglądaliśmy na boisku różnicę klas i wszystko zmierzało w stronę znanego od lat scenariusza.
Broendby to strasznie upierdliwy rywal – niby nie gra niczego wielkiego, nie poraża jakością, nie ma w swoich szeregach piłkarzy z innego futbolowego świata. Po prostu podaje sobie piłkę. Cały czas, bez forsowania tempa, od lewej do prawej, od prawej do lewej, wyczekując, aż gdzieś pojawi się luka. Wyglądali trochę tak, jakby chcieli zanudzić legionistów, ale oni po prostu czekali, aż Legia sama się wyłoży.
I dwa razy Legia się wyłożyła.
Nie mieliśmy dobrych przeczuć, bo Broendby sprawiało wrażenie ekipy która wykorzysta absolutnie każdy, nawet najmniejszy błąd. I chyba właśnie na proste błędy – może to pokłosie ostatnich starć z Pogonią Szczecin? – czekali Duńczycy. Wystarczyło, że Goncalves źle się ustawił pod polem karnym – i już, otwarcie wyniku. Nie trzeba było dużej luki w ustawieniu, żeby Bundgaard momentalnie dostał piłkę i doskonale wiedział, co z nią dalej zrobić. Polacy niby wyrównali po zaledwie czterech minutach (ładny strzał z powietrza Pekharta), ale obraz meczu dalej wyglądał tak samo – Broendby wciąż podawało, podawało, podawało, zmieniało stronę, klepało, wycofywało, podawało…
No i Legia wyłożyła się drugi raz – znów gorsze ustawienie na lewej stronie, gdzie doszło do szybkiej wymiany i piłki wstecznej, do której swoją nogę dołożył Kvistgaarden. Futbolówka krążyła jak po sznurku. Jeśli znudziło wam się powiedzenie „znać się jak łyse konie”, możecie używać wymiennie zdania „rozumieć się jak piłkarze Broendby”. Oni naprawdę wyglądali tak, jakby czytali w swoich myślach.
Ale druga połowa wyglądała już diametralnie inaczej. Duńczycy chyba opadli z sił, niby dalej utrzymywali się przy piłce, ale robili to jeszcze wolniej, jeszcze senniej. Aż w końcu to oni popełnili fatalny błąd – podanie w poprzek Naryeya to klasyczny piłkarski kryminał, z dużym wyrachowaniem wykorzystał go duet Luquinhas – Kramer. Brazylijczyk przechwycił piłkę (kapitalny ruch pressingowy, wszystko sobie zaplanował), oddał do napastnika, a później poczekał na podanie zwrotne, by kopnąć obok wracającego bramkarza. W samej końcówce Brondby próbowało zamykać polską drużynę w hokejowym zamku, jakby czuło, że bez zwycięskiego wyniku u siebie może być trudno w Warszawie, co okazało się dla Legii świetną wiadomością, bo ostatecznie gola po kontrataku dołożył Morishita. Kibice „Wojskowych” najedli się trochę stresu, bo sędzia początkowo nie uznał tego trafienia wskazując na spalonego, lecz powtórki jasno pokazały, że o żadnym ofsajdzie nie może być mowy.
To nie był mecz kalibru Spartaka Moskwa za Macieja Skorży (jeśli sięgniemy pamięcią głębiej) lub któregoś z szalonych roller-coasterów z zeszłego sezonu (jeśli skupimy się na ostatnich miesiącach). Nie zmienia to faktu, że po czwartkowym wieczorze legionistom należą się ogromne brawa. Zdarzyły im się poważne błędy, ale zdołali je naprawić. Wycisnęli z wyjazdu do Kopenhagi maksa.
Broendby IF – Legia Warszawa 2:3 (2:1)
19′ Bundgaard, 36′ Kvistgaarden – 24′ Pekhart, Luqinhas 70′, Morishita 87′
WIĘCEJ O LEGII WARSZAWA:
- Kibice Legii zostali powitani i ugoszczeni przez Duńczyków
- „Skończy w Realu”, „zagra w reprezentacji”. O idealnie przebiegającej karierze Jana Ziółkowskiego
- Śledź: „Czy rozliczam trenerów z wyników? Tak, z wyników ich pracy”
Fot. FotoPyK