Poniżej prezentujemy wam garść statystyk z półfinału Polska-USA. Liczby mówią jasno: Biało-Czerwoni nie wstali w tym spotkaniu z kolan. Oni wręcz wygrzebali się z już zasypanego grobu. To był powrót, który przejdzie do historii nie tylko polskiej, ale światowej siatkówki. Mecz, którego analiza statystyk pokazuje, że Polacy dokonali rzeczy niemożliwej.
Rzućmy okiem na ogólne cyferki z tego spotkania. Pomimo wygranej 3:2 (25:23, 25:27, 14:25, 25:23, 15:13), podopieczni Nikoli Grbića skończyli mniej ataków, niż drużyna prowadzona przez Johna Sperawa. W tej statystyce mamy 62:68 na korzyść USA. Poza tym Amerykanie zdobyli więcej punktów. Główna w tym zasługa fatalnego w wykonaniu Polaków trzeciego seta, który nasza reprezentacja przegrała aż do 14! Ale drużyna z USA przeważa też w liczbie wystaw (62 do 48, co oznacza, że mieli znacznie więcej przeprowadzonych akcji), oraz obron (28 do 38). Innymi słowy, na papierze byli lepsi w kluczowych elementach tego sportu.
Źródło: olympisc.com
Najlepiej punktującym graczem reprezentacji Polski był Wilfredo Leon, nasza prawdziwa opoka. Jeden z najlepszych siatkarzy świata potrafił zaserwować piłkę z porażającą prędkością 134 kilometry na godzinę. Po drugiej stronie siatki grę ciągnął niezniszczalny Matthew Anderson – autor 24 oczek dla swojego zespołu. Jednak ciekawie robi się, kiedy zaglądniemy w statystyki poszczególnych zawodników i rozłożymy zdobycz lidera Jankesów na poszczególne sety.
I set: 6/9 piłek skończonych.
II set: 4/5 piłek skończonych.
III set: 3/4 piłki skończone.
IV set: 8/12 piłek skończonych + 1 punkt z serwisu.
V set: 2/7 piłek skończonych.
Anderson przez całe spotkanie grał na szalonej skuteczności, wynoszącej 62%. Niemalże identyczną wykręcił Aaron Russell (18/29), a prawdziwym kozakiem w tej statystyce był środkowy Maxwell Holt (9/12, aż 75% skończonych piłek). Ale dane z poszczególnych setów mówią nam, że im dalej w mecz, tym bardziej Anderson był eksploatowany. I częściej się mylił, lub też Polacy bardziej potrafili rozszyfrować grę Amerykanów, którzy zaczęli konstruować akcję w myśl zasady „Jak trwoga, to do Matthy’ego”.
Przejdźmy do analizy gry naszych siatkarzy na podstawie liczb.
Źródło: olympisc.com
Prawdziwym szefem zespołu był Wilfredo Leon. Na jego 26 punktów złożyły się 22 skończone piłki, 2 bloki punktowe i 2 oczka zdobyte bezpośrednio z serwisu. Ta ostatnia statystyka może nie robić wrażenia. Ale pamiętajmy w jak ważnym momencie przyjmujący zdobył ten drugi punkt. Był to czwarty set, gdy wynik wskazywał 23:22 dla Polski. Leon zapewnił nam wyjście na bezpieczną przewagę pod koniec partii, która decydowała o naszym być albo nie być na turnieju.
Oczywiście pochwały należą się większej liczbie zawodników. Nasi środkowi – Norbert Huber i Jakub Kochanowski – grali na wysokim poziomie skuteczności. Nawet Bartłomiej Bołądź, dodany przecież do kadry w ramach transferu medycznego za Mateusza Bieńka, zapisał się czymś w pamięci kibiców i zdobył punkt z zagrywki. Żeby natomiast nie było tak różowo – kolejne co najwyżej przeciętne zawody zaliczył Bartosz Kurek. Oczywiście kapitan reprezentacji na boisku daje drużynie elementy, których liczby nie są w stanie odzwierciedlić. Ale chyba zgodzimy się, że skuteczniejsza gra charakteru by mu nie odebrała.
A jak wygląda statystyka „Non-Scoring Skills”? O tyle zadziwiająco, że siatkarze z USA ogółem mieli więcej przyjęć (51 do 49). Jednak prawdziwy szok można zaliczyć analizując skuteczność poszczególnych zawodników w tym elemencie. Russell wykonał ich 19, z czego 65% zakończyło się sukcesem. Anderssonowi wyszło 66% z 8. prób. Thomas Jaeschke popisał się w przyjęciu skutecznością na poziomie 87,50%! Siatkarze z USA byli w tym świetni, jakby zadając kłam, że przyjęcie zwykle jest ich piętą Achillesa.
Źródło: olympisc.com
Jeżeli jednak przyjęcie, to trzeba napisać o pracy libero. W tym momencie musimy wstać i zacząć bić brawa Pawłowi Zatorskiemu. Jego konkurent po drugiej stronie siatki – Erik Shoji – w całym meczu uzyskał skuteczność 54% w 13. próbach przyjęcia. Zatorski, ten sam, który po fatalnym zderzeniu z Marcinem Januszem grał z urazem, przez co Amerykanie szukali gry na niego, wykręcił ponad 61% skutecznych prób odebrania piłki! Oczywiście po tej pechowej sytuacji jego statystyki poszybowały w dół, ale w pierwszych dwóch setach Paweł dobrze przyjął odpowiednio 7/9 i 4/5 piłek. No czyścił lepiej, niż sprzęt Kärchera.
Źródło: olympisc.com
Kiedy zaś Zatorski już nie domagał, w tie breaku w tym elemencie fenomenalnie wyręczył go Tomasz Fornal, który przyjął aż 6 z 7 zagranych w niego piłek.
Mimo wszystko, spoglądając na wiele z tych statystyk, ich wydźwięk jest jasny. Amerykanie byli lepsi w wielu elementach siatkarskiego rzemiosła. Można wręcz pokusić się o wniosek, że zgodnie ze statystykami, oni powinni wygrać w tym meczu.
Reprezentacja Polski przeważała jednak w elemencie, którego nie mogą oddać żadne liczby. Grając bez podstawowego środkowego Mateusza Bieńka, z kontuzjowanym Pawłem Zatorskim i rezerwowym rozgrywającym Grzegorzem Łomaczem, który zastąpił Marcina Janusza, Biało-Czerwoni zdominowali Amerykanów w statystyce charakteru, woli walki i wielkości posiadanych siatkarskich cojones.
Fot. Newspix
Czytaj też: