Kiedy obecny selekcjoner Austrii Ralf Rangnick w grudniu 1998 roku pojawił się w studiu ZDF, by przeprowadzić tam krótki wykład taktyczny, z pewnością nie spodziewał się, z jak ostrymi komentarzami spotka się ten jego niepozorny, telewizyjny występ. Choć trener drugoligowego SSV Ulm poopowiadał po prostu trochę o zaletach krycia strefowego i gry w czteroosobowej formacji obronnej, powszechnie uznano go wówczas za bezczelnego mądralę, który wykorzystuje kłopoty drużyny narodowej, by podnieść rękę na dorobek niemieckiej myśli szkoleniowej. Jednak czas pokazał, że racja była wtedy po stronie Rangnicka, a nie twardogłowych trenerów z Bundesligi. Dlatego dziś jego kontrowersyjny występ w programie “Sportstudio” uważany jest za symboliczną zapowiedź nowej ery w niemieckim (i europejskim) futbolu.
Ery gegenpressingu.
Przesadny optymizm “Cesarza”
Żeby dobrze zrozumieć tło telewizyjnego wystąpienia Ralfa Rangnicka, należy się cofnąć aż do przełomu lat 80. i 90. minionego stulecia. To właśnie wtedy dwa niemieckie państwa – Republika Federalna Niemiec i Niemiecka Republika Demokratyczna – wkroczyły na ścieżkę wiodącą do ponownego zjednoczenia kraju.
Jesienią 1989 roku upadł Mur Berliński, a kanclerz RFN Helmut Kohl ogłosił słynny “Zehn-Punkte-Programm” – dziesięciopunktowy plan zjednoczenia Niemiec. Potem sprawy potoczyły się już bardzo szybko. Zorganizowano pierwsze wspólne posiedzenie rządów obu państw, zawiązano unię walutową, a także uregulowano kluczowe kwestie zewnętrzne w ramach tak zwanego traktatu dwa plus cztery. 3 października 1990 roku kraje związkowe NRD oficjalnie przystąpiły do RFN i właśnie tę datę nasi zachodni sąsiedzi świętują obecnie jako Dzień Jedności. Kilka miesięcy później Niemcy – na mocy porozumień ze Stanami Zjednoczonymi, Związkiem Radzieckim, Wielką Brytanią i Francją – odzyskały zaś formalnie suwerenność, ze wszystkimi tego konsekwencjami dla Europy i świata.
Oczywiście najważniejsze były skutki polityczne czy ekonomiczne całego procesu, ale ponowne zjednoczenie Niemiec w istotny sposób wpłynęło również na układ sił na piłkarskiej mapie Starego Kontynentu. Albo inaczej – samym Niemcom wydawało się, że wpłynie. A mówiąc wprost, uważali oni, że teraz to już z pewnością nikt im nie podskoczy. – Jesteśmy obecnie numerem jeden na świecie, od dawna mamy ten status w Europie. Wkrótce dołączą do nas piłkarze ze Wschodu. Niech pozostałe nacje mi wybaczą, ale wydaje mi się, że jeszcze przez wiele lat będziemy nie do pokonania – bez ogródek zapowiadał Franz Beckenbauer.
I trudno było z “Cesarzem” polemizować. Wprawdzie w 1984 i 1988 roku reprezentacja Niemiec Zachodnich nie odniosła sukcesu podczas mistrzostw Europy, ale już na mundialach regularnie demonstrowała swoje niebagatelne możliwości. W 1982 i 1986 roku Niemcy zostali wicemistrzami globu, a w 1990 – właśnie pod wodzą Beckenbauera – “Die Mannschaft” sięgnęła wreszcie po pełną pulę, pokonując w finale turnieju reprezentację Argentyny z Diego Maradoną w składzie. Równolegle ekipa NRD radziła sobie znacznie słabiej, przegrywając eliminacje do kolejnych imprez rangi mistrzowskiej, lecz w jej składzie też nie brakowało gwiazd. Wystarczy wymienić Ulfa Kirstena, Matthiasa Sammera, Andreasa Thoma, Thomasa Dolla, Dariusza Wosza czy Olafa Marschalla. Śmiałe prognozy Beckenbauera wyglądały więc na w pełni uzasadnione. Triumfatorzy mundialu po zjednoczeniu kraju otrzymali swego rodzaju turbodoładowanie w postaci reprezentantów byłej NRD.
Co mogło pójść nie tak?
Cóż, jak się wkrótce okazało – wiele.
“Nigdy nie zapomnę tej konferencji prasowej. Ktoś zapytał mnie łamanym niemieckim, co się wydarzy, gdy dołączą do nas gracze z Niemiec Wschodnich. Odpowiedziałem, że będziemy niepokonani przez lata. Berti Vogts podziękował mi za to z przekąsem. […] Dałem się ponieść atmosferze triumfu. Zdobycie mistrzostwa świata skłania do składania różnych nieprzemyślanych deklaracji”
Franz Beckenbauer w wywiadzie dla “Der Spiegel”
Kiedy Beckenbauer ustępował ze stanowiska selekcjonera reprezentacji RFN, mogła się ona poszczycić serią trzynastu meczów bez porażki w grze o punkty. W ogóle po niepowodzeniu w półfinale EURO 1988, podopiecznym “Cesarza” przytrafiło się tylko jedno potknięcie – w towarzyskiej konfrontacji z Francją. Berti Vogts, który przejął stery z rąk Beckenbauera, miał więc za zadanie podtrzymanie tej fantastycznej passy, już przy udziale piłkarzy dawniej reprezentujących Niemcy Wschodnie. Wygłoszenie buńczucznego komentarza na konferencji prasowej jest jednak znacznie prostsze od późniejszego potwierdzenia tych odważnych słów na boisku. Dlatego niemiecka drużyna już w czerwcu 1991 roku przypomniała sobie, jak smakuje porażka. Sposób na “Die Mannschaft”, w spotkaniu rozgrywanym w ramach eliminacji do kolejnych mistrzostw Europy, niespodziewanie znaleźli Walijczycy. – Dziś lepszy zespół musi zaakceptować porażkę – kwaśno skwitował Lothar Matthaus.
Szalona remontada i karny wystrzelony poza stadion. Pierwszy wielki triumf Bayeru Leverkusen
Tylko że na tej drobnej wpadce się nie skończyło. W finale EURO 1992 Niemcy sensacyjnie polegli w starciu z Duńczykami, a mistrzostwa świata w USA zakończyły się dla nich ogromnie rozczarowującą porażką w ćwierćfinałowej potyczce z reprezentacją Bułgarii. Ta klęska była jak kubeł lodowatej wody, wylany na głowy Niemców, rozgrzane do czerwoności po 1990 roku. – Jestem dzieckiem mundialu Italia ’90. Finał w Rzymie to pierwszy mecz, jaki świadomie obejrzałem. Było dla mnie rzeczą oczywistą, że cztery lata później obronimy tytuł. Przecież Franz Beckenbauer powiedział, że będziemy nie do pokonania po zjednoczeniu. Ja w to naprawdę wierzyłem – pisze publicysta Tobias Roth. – Porażka z Bułgarią zwaliła mnie z nóg. Tym bardziej że dobił nas Jordan Leczkow. Jak śmialiśmy się z jego fryzury! Naklejka Panini z jego podobizną robiła furorę na szkolnym boisku. Wyglądał na faceta, który może ci naprawić układ wydechowy w aucie, ale na pewno nie na piłkarza, który spowoduje największe rozczarowanie w moim kibicowskim życiu. Leczkow trafił jednak do siatki i w tym momencie skończył się świat.
Franz Beckenbauer (1988)
Triumf podopiecznych Vogtsa na EURO 1996 tylko na chwilę poprawił nastroje wokół kadry. Mistrzostw świata we Francji przyniosły bowiem Niemcom jeszcze jeden ogromny zawód. Tym razem “Die Mannschaft” została zdemolowana (0:3) w ćwierćfinale przez reprezentację Chorwacji. Początkowo rozwścieczona opinia publiczna zza Odry koncentrowała się przede wszystkim na recenzowaniu pracy sędziego, który jeszcze w pierwszej połowie pokazał czerwoną kartkę Christianowi Wornsowi, ale gdy kurz bitewny opadł, przyszła również pora na kompleksową ocenę postawy zespołu podczas mundialu. – Fazę grupową zakończyliśmy z siedmioma punktami, lecz mecze z USA i Iranem były naprawdę trudne. Mieliśmy dużo farta z Jugosławią i potem z Meksykiem. Graliśmy po prostu kiepsko – przyznał sam Worns.
Zatem Niemcy po zjednoczeniu nie tylko nie zdołały zdominować światowego futbolu, ale na finiszu XX wieku znalazły się w poważnych tarapatach.
Taktyczny wykład
I tutaj na scenie – dosłownie i w przenośni – pojawia się Ralf Rangnick.
W latach 90. nie był on postacią zbyt dobrze znaną nawet we własnym kraju, a co tu dopiero mówić o rozpoznawalności na arenie międzynarodowej. Nie miał za sobą ani imponującej kariery zawodniczej, ani znaczących sukcesów trenerskich. Ceniono go w Stuttgarcie, gdzie wykonywał solidną robotę jako skaut i szkoleniowiec grup młodzieżowych, a także w paru klubach z niższych lig, w których również wykręcał przyzwoite rezultaty. I to by w zasadzie było na tyle, gdy chodzi o jego dorobek. Jeżeli Rangnick czymś się naprawdę wyróżniał na tle tysięcy niemieckich trenerów, to nie były to wywalczone trofea, ale jego niepohamowana żądza wiedzy. Niemiec wręcz pochłaniał nagrania meczów Milanu, dostarczane mu na kasetach przez przyjaciół z Półwyspu Apenińskiego. Był bowiem całkowicie zafascynowany taktycznymi posunięciami Arrigo Sacchiego. Z równie wielką estymą traktował też dokonania Walerego Łobanowskiego w Dynamie Kijów i reprezentacji ZSRR.
– Kiedy prowadziłem Viktorię Backnang, mój pierwszy klub z rodzinnego miasta, zmierzyliśmy się w sparingu z Dynamem Łobanowskiego. Byłem wtedy grającym trenerem. Po dziesięciu minutach meczu zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno gramy jedenastu na jedenastu. Miałem wrażenie, że Dynamo ma dwóch zawodników więcej. Po końcowym gwizdku porozmawiałem z Walerym Łobanowskim przez tłumacza. Opowiedział mi trochę o swoich metodach treningowych i o tym, jak jego piłkarze stosują pressing na całym obszarze boiska – wspominał Rangnick, cytowany przez angielskie media.
Szewczenko, Łobanowski i Surkis. Jak Dynamo Kijów próbowało podbić Europę
Uporczywe pchanie się na szafot. Świat Zdenka Zemana
Ambitny trener nie odpuszczał taktycznych tematów nawet podczas wakacji. Pewnego razu, kiedy wypoczywał z żoną we Włoszech, dotarła do niego wiadomość, że nieopodal przedsezonowe zgrupowanie odbywa US Foggia, dowodzona wówczas przez Zdenka Zemana – niepoprawnego miłośnika bezkompromisowego, ofensywnego futbolu. Rangnick rzecz jasna nie mógł przegapić takiej szansy, by z bliska przyjrzeć się “Zemanlandii” i dowiedzieć się czegoś nowego. Każdego dnia wskakiwał więc do samochodu i przemierzał kilkadziesiąt kilometrów w jedną stronę, by wnikliwie obserwować treningi prowadzone przez Czecha. Po latach opowiedział Raphaelowi Honigsteinowi, że właśnie wtedy poznał fundamentalne założenie gry w pressingu. – Zeman wytłumaczył mi, że musi mieć najsprawniejszą drużynę w całej lidze. W przeciwnym wypadku jego styl nie ma racji bytu. Zdałem sobie sprawę, że nie można grać “trochę” w pressingu, tak jak nie można być “trochę” w ciąży. Albo robisz to na całego, albo nie rób wcale – stwierdził w książce “Das Reboot: How German Football Reinvented Itself and Conquered the World”.
– Urlop w Tyrolu Południowym był dla mnie magiczny. Codziennie oglądałem zajęcia Foggii, analizując ruchy zawodników, ich ustawienie i ofensywne schematy w zespole Zemana. Choć moja żona ma nieco inną opinię na temat tych wakacji – śmiał się też Rangnick, cytowany przez “The Athletic”.
Wszystkie te drobiazgowe obserwacje przywiodły Rangnicka do obrazoburczego wniosku. Uznał on, że niemiecki futbol w latach 90. zwyczajnie zatrzymał się w rozwoju. Mowa tu zwłaszcza o przywiązaniu do dość statycznej gry w formacji z piątką obrońców, w tym z głęboko ustawionym libero. Wielu z jego rozmówców pukało się jednak w czoło, gdy Ralf dzielił się z nimi swoimi przemyśleniami. Przecież w 1996 roku Niemcy sięgnęli po triumf na mistrzostwach Europy grając właśnie w systemie 1-5-3-2, a występujący wtedy na pozycji libero Matthias Sammer otrzymał nawet Złotą Piłkę, wyprzedzając w głosowaniu Ronaldo (o jeden punkt), Alana Shearera czy Alessandro Del Piero. Niech więc sobie Sacchi, Łobanowski czy – pożal się Boże – Zeman grają, jak im się podoba. Nie ma potrzeby, by Niemcy kopiowali ich rozwiązania. – Mistrzostwo świata z 1990 roku stało się naszym największym przekleństwem – uważał Helmut Gross, nauczyciel i mentor Rangnicka. – Zaczęliśmy pracować zbyt konserwatywnie, w przekonaniu o własnej potędze. Młodych trenerów o innowacyjnym podejściu nie dopuszczano do głosu.
Juergen Klinsmann (1996)
Baty zebrane na mundialu we Francji zachwiały jednak niemiecką wiarą we własną omnipotencję. Pewnie łatwiej byłoby zaakceptować niepowodzenie, gdyby lepsi od “Die Mannschaft” okazali się na przykład gospodarze czy, dajmy na to, Brazylijczycy lub Argentyńczycy. Ale Chorwaci? A wcześniej – Bułgarzy? Dwa razy z rzędu reprezentacja Niemiec musiała na mundialu uznać wyższość trochę lekceważonych oponentów z Europy Środkowo-Wschodniej. To naprawdę zabolało. I być może dlatego w przestrzeni publicznej pojawiła się wreszcie szansa, by ktoś taki jak Rangnick podzielił się z kibicami swoim spojrzeniem na futbol.
Zimą 1998 roku, krótko przed Bożym Narodzeniem, Ralf pojawił się zatem w wieczornym programie telewizyjnym “Sportstudio”, emitowanym od dekad na antenie ZDF, czyli drugiego programu niemieckiej telewizji publicznej. Tam urządził mini-wykład taktyczny, przedstawiając w skrócie swoją filozofię. Z pasją opowiadał o kryciu strefowym, o grze w czteroosobowym bloku defensywnym, no i rzecz jasna o znaczeniu intensywnego pressingu. Twierdził stanowczo, że nie ma potrzeby, by oddelegowywać na boisko zawodnika z przypisaną na stałe rolą libero, bo – jeśli akurat zajdzie taka potrzeba – te obowiązki może wziąć na siebie jeden ze środkowych obrońców. Demonstrował, w jaki sposób na korzyść zespołu może działać umiejętne zagęszczanie pola gry. Krótko mówiąc – nauczał. Mówił szybko, jasno i ze swadą.
– W tamtym okresie rozmowy o futbolu sprowadzały się w Niemczech do opowieści o motywacji i formie poszczególnych zawodników – wspomina Michael Steinbrecher, prowadzący “Sportstudio”, w reportażu portalu “The Independent”. – Zwracano uwagę na to, jak agresywnie gra dany piłkarz, jak dobry jest w pojedynkach główkowych, ale nigdy nie dyskutowano o taktycznych detalach. Nie potrafiłem tego pojąć. […] Zrobiłem pewne rozeznanie w środowisku, porozmawiałem z ludźmi, i dowiedziałem się, że Ralf Rangnick ma zupełnie inny pomysł na futbol. Uznaliśmy, że warto to zaprezentować szerszej publiczności. Bo dlaczego by nie porozmawiać o taktyce w bardzo popularnym sportowym programie? Wydawało się to naturalne. […] Rangnick wyjaśnił swoją wizję nowoczesnego pressingu tak klarownie, że publiczność nagrodziła go spontanicznie oklaskami zanim zamknęliśmy ten segment programu.
– Dopiero potem zrozumiałem, jak rewolucyjne tezy głosił wówczas Rangnick – przyznał Steinbrecher.
Zapowiedź nowej ery
– We Włoszech, Hiszpanii, Anglii czy nawet Szwajcarii ten odcinek programu nie wywołałby żadnej reakcji poza ziewnięciem. Tak mocno odjechały nam wówczas te kraje pod względem taktycznym – komentował po latach Rangnick w książce “Das Reboot”. – Ale stara gwardia z Bundesligi, tradycjonaliści obawiający się innowacji, nie przyjęli najlepiej mojego występu w “Sportstudio”. Byłem wciąż młodym szkoleniowcem i nie doceniłem tego, jak drażliwi są ludzie futbolu.
Jak więc zareagowało środowisko na wykład Rangnicka?
Ujmijmy to tak – śmiechom nie było końca.
Przede wszystkim w wątpliwość podano sam pomysł, by zapraszać trenera o tak skromnym dorobku do – było nie było – tak prestiżowego programu jak “Sportstudio”. Wprawdzie Rangnick miał akurat ze sobą sukces, jakim był awans do 2. Bundesligi z maleńkim SSV Ulm, ale powszechnie uznano, że nie jest to wystarczający mandat do nauczania futbolu na antenie publicznej telewizji. Do Niemca przylgnął wówczas przydomek “Fussballprofessor”, może i brzmiący całkiem dostojnie, ale to tylko pozory. Najlepszym tłumaczeniem dla tego pseudonimu byłby bowiem nacechowany szyderstwem “profesorek”. Potraktowano Rangnicka jak teoretyka-przemądrzalca. Kujona w okularach, który sam niczego nie osiągnął i zapewne nie osiągnie, ale ma czelność pouczać gigantów niemieckiej myśli szkoleniowej.
“Popełniłem błąd, idąc do Sportstudio. Głupotą było opowiadanie o taktyce przed tak szeroką publicznością w czasach, gdy nikt inny o tych tematach nie rozmawiał. Wzięto mnie wówczas za teoretyka, oczywiście w obraźliwym sensie”
Ralf Rangnick w książce “Das Reboot”
Mimo że Rangnick w zasadzie nikogo z nazwiska nie skrytykował, ani nawet nie starał się obnażać słabości w innych systemach taktycznych, a po prostu objaśniał, na czym polegają główne założenia jego ulubionej meczowej strategii, bez końca można wyliczać niemieckich trenerów, którzy poczuli się osobiście dotknięci jego medialnym występem. Pierwsze miejsce na liście oburzonych zajął Erich Ribbeck, który we wrześniu 1998 roku (mając 61 lat na karku) objął stanowisko selekcjonera drużyny narodowej, zwolnione przez Bertiego Vogtsa po nieudanym mundialu. – Jestem zawiedziony poziomem rozdmuchanej dyskusji o systemach taktycznych, wywołanej tylko dlatego, że jeden z moich kolegów opowiedział stek banałów w ZDF, traktując trenerów z Bundesligi jak kompletnych idiotów – grzmiał Ribbeck. Wtórował mu Franz Beckenbauer. – Ta dyskusja o “systemach” nie ma sensu. Chodzi o to, kto ma lepszych zawodników. Nasi są w tej chwili słabi.
Kiedy media odkryły, że Rangnick podczas odpraw taktycznych w Ulm analizował klipy wideo pochodzące z meczów najlepszych drużyn świata, niektórzy zaczęli wręcz traktować Niemca jak oszołoma. “Za kogo on się właściwie uważa?” – pytano kpiąco. Co oczywiście nie pomogło Rangnickowi w karierze. Wprawdzie zrobiło się o nim głośno, ale od grudnia 1998 roku każde jego potknięcie wywoływało lawinę sarkastycznych komentarzy. – Dziś trudno w to wszystko uwierzyć, bo ten wywiad nie robi już na nikim wrażenia. Teraz w każdym programie piłkarskim w Niemczech rozmawia się o futbolu w ten sposób – uważa Michael Steinbrecher.
Ralf Rangnick (2011)
Ten się jednak śmieje, kto się śmieje ostatni.
W 2000 roku reprezentacja Niemiec skompromitowała się na EURO i odpadła z turnieju już po fazie grupowej, gdzie zremisowała z Rumunią, przegrała z Anglią i zebrała oklep od Portugalii, grającej w na poły rezerwowym składzie. Cztery lata później historia się powtórzyła – tym razem “Die Mannschaft” oberwała od Czechów, a także zremisowała z Holandią i… Łotwą. Po drodze Niemcom udało się wprawdzie wywalczyć wicemistrzostwo świata, lecz w tym przypadku nikt w kraju naszych zachodnich sąsiadów nie był już na tyle naiwny, by widzieć w tym wyczynie coś więcej, niż sukces osiągnięty wbrew strukturalnym słabościom niemieckiego futbolu. Tymczasem taktyczne pomysły Rangnicka na stałe zagościły w futbolowym mainstreamie. Niemca przechrzczono z “profesorka” na “ojca chrzestnego gegenpressingu”.
Stał się jednym z symboli i patronów taktycznej rewolucji, jaka przetoczyła się przez niemiecką piłkę. Wychował albo przynajmniej w jakimś stopniu zainspirował całą gromadę szkoleniowców, którzy od lat pracują w topowych klubach Starego Kontynentu. A jeden z nich dowodzi reprezentacją Niemiec na EURO 2024.
Nigdy mu się jednak nie udało tak do końca pozbyć łatki “teoretyka”. Dziś Rangnick ma już przecież 66 lat na karku, lecz w jego dorobku wciąż brakuje trofeów. Najcenniejszym skalpem w jego karierze pozostaje Puchar Niemiec, wywalczony w 2011 roku z Schalke 04. Nie poradził sobie w Manchesterze United, suchej nitki nie pozostawił na nim Cristiano Ronaldo. Mimo to, na przykład Thomas Tuchel bez wahania wymienia go w gronie najwybitniejszych szkoleniowców świata, jednym tchem z Pepem Guardiolą czy Antonio Conte. – Był inspiracją dla trenerów, którzy najmocniej wpłynęli na współczesny futbol. Kto dzisiaj rządzi europejską piłką? W dużej mierze są to wychowankowie Rangnicka – uważa Michael Steinbrecher. – Inaczej już dawno byśmy zapomnieli o jego występie w “Sportstudio”.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Showman, wojownik, świr. Rustu Recber nie pozwalał na nudę
- Nokaut bez rękawic. Jak Ricardo pognębił Anglików na EURO 2004
- W futbolu dwadzieścia sekund to wieczność
- Belgia w finale EURO 1980. Powrót „Generała”, zawistni Włosi i konflikt o premie
- Nie tylko magiczny lob z Portugalią. Historia Karela Poborsky’ego
fot. NewsPix.pl