Reklama

Sześć występów, cztery finały. Iga Świątek i Roland Garros, czyli połączenie idealne

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

07 czerwca 2024, 19:17 • 11 min czytania 0 komentarzy

Rzadko trafia się tego typu fenomen. Owszem, był Rafa Nadal – on wygrał French Open, gdy tylko pojawił się tam po raz pierwszy. Ale poza tym? Wygrać turniej wielkoszlemowy w swoim drugim występie na danych kortach? To rzadkość, która zwykle udaje się tylko największym – choćby Serenie Williams, która właśnie tego dokonała na US Open w 1999 roku. Tak też triumfowała Iga Świątek w Paryżu. I od tamtej pory zrobiła to jeszcze dwa razy, a jutro zagra o czwarty tytuł w ledwie sześciu próbach. Jak prezentuje się historia występów Igi w Paryżu?

Sześć występów, cztery finały. Iga Świątek i Roland Garros, czyli połączenie idealne

Iga Świątek na Roland Garros. Historia występów

Zanim została seniorką

Krótko, na rozgrzewkę, bo warto, napiszmy o tym, jak grała Iga w Paryżu jeszcze jako juniorka. Bo radziła sobie tam całkiem dobrze. Choć, co sama przyznawała, marzyła o triumfie w Paryżu, to tam bowiem widziała największą szansę na zdobycie juniorskiego Szlema. A to nigdy jej jednak nie wyszło.

W 2016 roku, jako zaledwie piętnastolatka, zaczęła znakomicie. Pewnie przeszła przez dwie rundy kwalifikacji, a potem odprawiła trzy kolejne rywalki bez straty seta. W tym Sofię Kenin, którą przecież pokonała też w swoim pierwszym seniorskim finale w Paryżu. Ale o tym potem. Ostatecznie zatrzymała Igę inna znajoma twarz, czyli Anastasija Potapowa. Ta sama, którą w tym roku Świątek ograła 6:0, 6:0. Osiem lat temu było za to 6:4, 3:6, 0:6 z perspektywy Igi. Swoją drogą ćwierćfinał – bo na tej fazie się zatrzymała – osiągnęła wtedy też w deblu.

ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl

Reklama

Jak wyjeżdżam na turniej, to koncentruję się na tenisie. Ale jak wracam do domu, to bardziej koncentruję się na szkole. I staram się zapomnieć o tym, co działo się tydzień temu. Właściwie wyjazd na Rolanda Garrosa jest już dla mnie przeszłością i teraz już liczy się tylko matematyka, polski i inne przedmioty – mówiła niedługo potem Iga w wywiadzie dla Dzień Dobry TVN.

Z roku na rok wyjeżdżała więcej, zaczynała też w końcu grać w turniejach seniorskich. Nadal jednak celowała w niektóre imprezy juniorskie. Przede wszystkim w Roland Garros. Jej drugi występ tam zakończył się jednak tak, jak i pierwszy. Trzy pierwsze rundy (tym razem nie musiała przechodzić kwalifikacji) zaliczyła bez problemu, ale w czwartej lepsza okazała się Marta Palgina (2:6, 3:6). Znów nie powiodło się też w deblu – z Mają Chwalińską odpadły już w I rundzie.

Swój ostatni występ w Paryżu w roli juniorki, Iga zamieniła w najlepszy, jaki tam miała. Ale w singlu nie doszła nawet do finału. Owszem, przez pierwsze cztery rundy przeszła w świetnym stylu, bez straty seta. Ale w półfinale po niesamowitym spotkaniu lepsza okazała się Cathy McNally, która pokonała Igę 3:6, 7:6 (6), 6:4. Swoją drogą w finale McNally uległa swojej rodaczce, czyli niejakiej Coco Gauff.

Amerykanka w pewnym sensie zrewanżowała się Polce w deblu, gdzie… tworzyły parę. Wspólnie wygrały bowiem cały turniej, dla Igi był to pierwszy taki sukces – rok wcześniej była w finale deblowego Australian Open razem z Chwalińską, ale mecz o tytuł polski duet wówczas przegrał.

W Paryżu udało się zdobyć trofeum. Ale to jednak nie w grę podwójną Iga celowała. Stąd była bardzo rozczarowana swoim wynikiem z singla.

Bolesna lekcja i wielki rewanż

Z jednej strony był to naprawdę świetny debiut w seniorskim Roland Garros. Z drugiej – zakończył się wysoką porażką. W każdym razie w 2019 Iga Świątek jechała do Paryża jako tenisistka, która już przebiła magiczną granicę najlepszej setki rankingu. Ba, zdążyła nawet zaliczyć pierwszy finał turnieju ATP, ale w Lugano lepsza okazała się Polona Hercog. Teraz może się chwalić tym, kogo tak naprawdę tam ograła.

Reklama

Swoją drogą w Paryżu Hercog dotarła do trzeciej rundy i tam odpadła w meczu ze Sloane Stephens. Iga przebiła jej osiągnięcie – doszła o mecz dalej. Zaczęła od ogrania w dwóch szybkich setach dzikiej karty – Seleny Janicijević. Nawiasem mówiąc już w swoim pierwszym meczu zaliczyła pierwszego seta… wygranego do zera na paryskich kortach. W drugim, z rozstawioną z „16” Chinką Wang Qiang, dołożyła kolejnego. Wygrała 6:3, 6:0.

Problemy Idze sprawiła dopiero Monica Puig w meczu trzeciej rundy, która z kolei pokazała Polce, jak to jest przegrać seta do zera. Co jednak z tego, skoro w dwóch kolejnych to Iga była lepsza i dwa razy wygrywała do trzech gemów? Po takim starciu z – jakby nie było – mistrzynią olimpijską, nastawialiśmy się na naprawdę dobry mecz Polki z Simoną Halep. Niestety, Rumunka, jedna z głównych faworytek turnieju, oddała Idze ledwie jednego gema. To była demolka, pokaz możliwości, który pewnie uświadomił Świątek, że jeszcze nieco brakuje jej do najlepszych.

– Nawet jeśli ten mecz nie był moim najlepszym, to zawsze będę go pamiętać, jako wspaniałe doświadczenie. Wiele się nauczyłam. Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy. Paryż, do zobaczenia za rok – pisała potem Polka w swoich social mediach. Do Paryża faktycznie wróciła, choć rozłąka trwała nieco dłużej, bo z powodu pandemii turniej przesunięto na październik. Niewiele wskazywało, by miały to być zawody Igi. Owszem, zaliczyła niezły występ w US Open, ale przed zawodami w stolicy Francji przegrała w pierwszym meczu w Rzymie.

A potem pojechała do Paryża. I zmiotła z kortu wszystkie rywalki.

6:1, 6:2 z Marketą Vondrousovą, finalistką sprzed roku. 6:1, 6:4 z Su-wei Hsieh. 6:3, 6:2 z Eugenie Bouchard. I wreszcie 6:1, 6:2 z Simoną Halep. Wielki rewanż za porażkę sprzed roku, ale też mecz, który otworzył Idze drogę do finału, bo w ćwierćfinale i półfinale trafiała na nisko notowane rywalki, które znalazły się tam zupełnie niespodziewanie, przechodziły w końcu przez kwalifikacje. I tak Martinę Trevisan Polka pokonała 6:3, 6:1, z kolei Nadię Podoroską 6:2, 6:1. Nie pozostawiła wątpliwości, że jest od nich lepsza.

I nie zostawiła ich też Sofii Kenin w finale. Mistrzyni Australian Open z tamtego sezonu oberwała 4:6, 1:6.

– Nie wiem, co się dzieje. Jestem tak szczęśliwa, tak wdzięczna, że moja rodzina dołączyła do mnie. To jest za dużo emocji dla mnie, chciałam wygrać wielkoszlemowy turniej. Chciałam grać agresywnie, bardzo się stresowałam. Nie jestem jakąś specjalistką od takich wystąpień. Nie wiem nigdy komu podziękować. Chciałam podziękować każdej osobie, która przyłożyła się do zorganizowania tej imprezy. Bardzo się cieszę, że możemy sprawić Wam trochę radości, wykonując swoją pracę. Dla mnie to coś szalonego. Co roku oglądałam, jak Rafa Nadal podnosił tutaj trofea, a teraz sama występuję w tej roli. Wiem, że w Polsce jest szaleństwo. Wszystkim podziękuję, jak wrócę do kraju – mówiła po tamtym triumfie Iga.

Rok później do Paryża leciała jako faworytka. Broniła tytułu. W wielkim stylu (6:0, 6:0 w finale z Karoliną Pliskovą!) wygrała przecież turniej w Rzymie. Wyrastała na najlepszą zawodniczkę na mączce. A jednak nie wyszło.

Rozczarowanie

2021 rok to był dziwny sezon Igi. Z jednej strony odnosiła niezłe wyniki, jak wspomniany Rzym. Z drugiej – często się rozklejała na korcie, miewała złe mecze, a dobre występy przeplatała słabszymi. Widać było, że ciąży jej presja oczekiwań i niespodziewanie zdobytego tytułu wielkoszlemowego. Punktem kulminacyjnym była najpierw porażka na igrzyskach w Tokio, a potem w czasie finałów WTA, gdy w obu przypadkach płakała na korcie, raz po, a raz w trakcie meczu.

Owszem, była przy tym regularna. Jako jedyna (!) tenisistka w tamtym roku dotarła co najmniej do IV rundy każdego z wielkoszlemowych turniejów. Najdalej, bo do ćwierćfinału, właśnie na Roland Garros.

Rozstawiona z „8” Iga przez pierwsze cztery rundy przeszła tak, jak tego można było oczekiwać. Bez straty seta, pewnie, eliminując kolejne rywalki – Kaję Juvan, Rebeccę Peterson, Anett Kontaveit i Martę Kostiuk. Rozstawiona była tylko jedna, ale to naprawdę zacne grono, jak na wysoki numer Igi w drabince – bardzo trudne losowanie.

Stąd przed meczem z turniejową „17”, Marią Sakkari, pozostawaliśmy optymistami. Ale Greczynka w tamtym okresie miała patent na grę Igi. Na kortach Rolanda Garrosa też to pokazała, wygrywając oba sety do 4. To był słaby mecz Polki, która nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na dobrą grę swojej rywalki. Nikt nie miał wątpliwości, że wynik końcowy był po prostu zasłużony. Nawet sama Iga.

– Wykonała dobrą robotę, grając na mój forhend, który dziś nie funkcjonował najlepiej. To, że to zauważyła dobrze o niej świadczy – powiedziała Polka po meczu. Sakkari nie wykorzystała jednak tej wygranej, przegrała w półfinale, a turniej ostatecznie wygrała Barbora Krejcikova. I kto wie, czy Czeszka jeszcze przez długie lata nie będzie pamiętana w Paryżu jako „ostatnia mistrzyni, która nie nazywa się Świątek”.

W kolejnym sezonie narodziła się bowiem inna Iga.

Dominatorka

Świątek zaryzykowała. W grudniu 2021 roku zmieniła trenera, postawiła na Tomasza Wiktorowskiego. Wiele osób krytykowało ten ruch, ale Iga dała sobie czas, wzięła byłego szkoleniowca Agnieszki Radwańskiej na okres próbny. Współpraca zaskoczyła, dobrze się dogadywali, więc Wiktorowski na stałe został częścią sztabu Polki. I dobrze, że nią został.

Bo to pod jego wodzą Iga zaczęła wygrywać wszystko.

Doha. Indian Wells. Miami. Dwa mecze w Pucharze Davisa. Stuttgart. Rzym. A wreszcie – Roland Garros. Potem jeszcze dwa spotkania na Wimbledonie. Łącznie 37 zwycięstw z rzędu, najlepsza seria w WTA w XXI wieku. Niesamowita rzecz. Skupmy się jednak na tym, co interesuje nas najbardziej – Paryżu. Bo to też sztuka, wygrać taki turniej, gdy przyjeżdża się na niego w roli ogromnej faworytki.

Iga przed Roland Garros miała już na koncie serię 28 wygranych meczów. Triumfowała w obu turniejach na mączce, w których wzięła udział. Mistrzynią w Paryżu też już była. Oczywistym było, że jeśli ktoś ma wygrać w stolicy Francji – to właśnie ona. Ale wiadomo, sport potrafi zaskoczyć, a presja oczekiwań może przygnieść. Polka przekonała się o tym rok wcześniej, ale tym razem była to już inna Świątek.

Taka, która presji się nie bała.

Jednego seta. Tyle straciła Iga po drodze do finału Roland Garros 2022. Urwała go jej wtedy jeszcze niespecjalnie znana Chinka Qinwen Zheng, która w kolejnych dwóch oberwała za to solidnie – 6:0, 6:2. Poza tym nikt się Świątek nie stawiał, bo nikomu na to nie pozwoliła. Nie zrobiła tego też Coco Gauff, która zadebiutowała wtedy w wielkoszlemowym finale i ugrała cztery gemy. A to i tak po prawdzie więcej, niż w pewnych momentach tego meczu mogła oczekiwać. Iga Świątek grała bowiem tenis doskonały. I zasłużenie zdobyła drugie trofeum w Paryżu.

Właśnie powiedziałam Coco, żeby nie płakała, a teraz sama to robię. Chcę pogratulować Coco, rozwijasz się z każdym dniem. Gdy byłam w twoim wieku, miałam swój pierwszy rok w tourze, nie wiedziałem, co robię. Na pewno znajdziesz swoją drogę i wygrasz taki turniej. Chcę podziękować swojemu teamowi. Bez was by mnie tu nie było, to na pewno. Cieszę się, że wszystkie elementy się połączyły. […] Dwa lata temu wygrać tu to było coś niesamowitego, nie spodziewałam się tego. Tym razem czuję, że pracowałam bardzo ciężko i zrobiłam wszystko, co mogłam, by się tu znaleźć. Nie było łatwo, presja była ogromna, ale się udało. Uwielbiam tu przyjeżdżać, cieszę się, że tu jestem – mówiła Polka.

Rok później przystąpiła do kolejnej misji: obrony tytułu. W 2021 roku się nie udało. W 2023 nieco wątpliwości też było. Bo w Madrycie lepsza od Polki okazała się Aryna Sabalenka. W Rzymie z kolei Igę złapał drobny uraz, Polka wolała więc oddać kreczem ćwierćfinałowy mecz z Jeleną Rybakiną w III secie. Nie wygrała ani jednego z dwóch „tysięczników” rozgrywanych na cegle i tradycyjnie poprzedzających turniej w Paryżu.

I w sumie, jak się okazało, niczego to nie zmieniło. We Francji znów była najlepsza. Choć tym razem musiała się bardziej namęczyć.

Przez pierwsze rundy przeszła co prawda ekspresowo. W kolejnych meczach traciła cztery gemy, znów cztery, zero (!), jednego (Łesia Curenko skreczowała przy stanie 1:5 w I secie) i sześć. Dopiero Beatriz Haddad Maia zagrała świetną partię, w której Iga wygrała po tie-breaku, do siedmiu. A finał, niespodziewanie grany przeciwko Karolinie Muchovej, przeniósł nam niesamowite widowisko.

Świątek wygrała w trzech setach. 6:2, 5:7, 6:4. A przegrywała już – ze stratą przełamania – 3:4 w decydującej partii. Karolina, debiutantka w meczu o taki tytuł, się jednak denerwowała, oddała kilka łatwych punktów. Stąd przełamanie powrotne, potem też wygrany – mimo obrony break pointa – swój gem serwisowy. A potem jeszcze jeden, przy podaniu Muchovej, który zakończył się zresztą podwójnym błędem serwisowym Czeszki.

Dziękuję. Po pierwsze wielkie gratulacje dla Karoliny. Moja ekipa wiedziała, że mecz z tobą nie będzie łatwy. Mam nadzieję, że zagrasz jeszcze w wielu takich finałach. Gratulacje dla twojego zespołu, wiem, jak ważny jest sztab dla zawodnika. Mnie nie byłoby tutaj bez mojej ekipy, mimo że w teorii to sport indywidualny. Przepraszam was za to, że bywam trudna. Postaram się poprawić. Wygraliśmy ten turniej, ale nie było łatwo. Teraz możemy być szczęśliwi i świętować, dziękuję wam bardzo – mówiła Iga po tym finale.

Finale, którym skompletowała hat-tricka na paryskich kortach. W dodatku – obroniła tytuł w wielkim stylu. A teraz chciałaby pójść za ciosem, wygrać po raz czwarty i trzeci z rzędu. I znów przez turniej przeszła w wielkim stylu, choć też… z wielkimi problemami. Naomi Osaka w II rundzie miała przecież nawet piłkę meczową, którą jednak Iga odparła. I tamten mecz wyraźnie ją obudził. W kolejnych nie straciła nawet seta.

Czy podobnie będzie w finale z Jasmine Paolini? Przekonamy się jutro o 15.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

CZYTAJ WIĘCEJ O IDZE ŚWIĄTEK:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Komentarze

0 komentarzy

Loading...