Słynne pożegnanie Adama Małysza w wykonaniu Włodzimierza Szaranowicza zostało wymęczone przez zdecydowanie zbyt dużą liczbę przeróbek, więc w ten sposób ŁKS-u żegnać nie będziemy, ale jednak pomachać mu trzeba. Dziś bowiem – po porażce ze Śląskiem – beniaminek spadł z ligi.
Wiadomo było od dawna, że jego degradacja jest pewna, to znaczy nasz redakcyjny kolega AbsurDB wyliczał, co się musi stać, by łodzianie jednak ligę utrzymali, ale doszedł do takich liczb w prawdopodobieństwie, że nie było co zbierać. No a dziś nawet on nie znajdzie furtki dla łodzian.
Co się udało – ŁKS leci z jakąś godnością. Mieliśmy taki moment, że wątpliwe było i to, ponieważ nie był w stanie wymyślić czegokolwiek sensownego, tylko przegrywał i tracił gole, ale po zwolnieniu Stokowca się ogarnął. Urywał punkty, dał trochę radości swoim kibicom, a postronnym kibicom – show. To za mało, by nawet w tak przeciętnych rozgrywkach jak nasze się utrzymać, natomiast będziemy tę ekipę wspominać z delikatnym uśmiechem, jednocześnie radząc, by przy kolejnej próbie podejść do sprawy nieco bardziej – by tak rzec – odpowiedzialnie.
Czy dzisiejsze spotkanie jest dobrym podsumowaniem tej przygody ŁKS-u? Trochę tak. Ten mecz oglądało się bowiem całkiem przyjemnie, ŁKS miał szansę na punkty, ale – no właśnie – dość klasycznie ją zaprzepaścił. Po objęciu prowadzenia dał się cholernie zgnieść Śląskowi, nie potrafił dłużej utrzymać piłki czy chociaż wyjść z groźną kontrą. Trener nie reagował, kiedy reakcja była wymagana (na przykład przeciekająca prawa strona). Gdy już wrocławianie zrobili swoje, to znaczy odrobili straty z nawiązką, znów ŁKS był groźny, ale niestety dla niego: po herbacie.
W końcówce Dankowski miał piłkę na głowie, piąty metr, tylko ją zmieścić, ale przyłożył tak, że Leszczyński ten strzał złapał, a przez stadion przelał się tłumny odgłos westchnięcia. I to jest idealna puenta ŁKS-u w sezonie 23/24 – tak blisko, by sięgnąć po jakiś konkret, lecz jednocześnie bardzo daleko. No i teraz łodzianie znów będą blisko elity, natomiast jednak nie będą w niej, a też wiadomo, jak trudne są natychmiastowe powroty.
Śląsk? Dla niego brawa. Między innymi dlatego, że nie złamały go wydarzenia boiskowe. Wrocławianie zdobyli bramkę, ale Arys ją cofnął, bo uznał, że Bejger faulował Dankowskiego. Prawdę mówiąc – na dwoje babka wróżyła. Można było stwierdzić, że Dankowski idzie nakładką, a można też było gwizdnąć faul Bejgera. Sędzia wybrał tę drugą opcję i okej, niemniej strzelającą drużynę musiało to boleć, tym bardziej że potem analiza VAR nie była tak przychylna przy ręce Petrowa i karny dla ŁKS-u został utrzymany.
No, ale ten ból przeobraził się w sportową złość i Śląsk zaczął cisnąć ŁKS na tyle, że strzelił mu dwie bramki – najpierw Macenko, a potem Samiec-Talar (który zmienił bezużytecznego Żukowskiego). Następnie trochę szczęścia przy rozpaczliwych próbach ŁKS-u i są trzy punkty.
Tak cholernie ważne. Śląsk ma ledwie dwa oczka straty do Jagiellonii, ale nawet jeśli mistrzostwo na końcu i tak padnie łupem ekipy Siemieńca, to wrocławianie są teraz na pole position do pucharów. Europa naprawdę może zawitać do Wrocławia.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Kraków kocha zwycięzców
- Pogoń Szczecin i pakt o pampersach
- Kwiatkowski: Nie wypaczyłem wyniku finału Pucharu Polski
Fot. Newspix