Reklama

Trela: Barażowe scenariusze. Co zrobić z Michałem Probierzem, jeśli mu się nie uda?

Michał Trela

Autor:Michał Trela

20 marca 2024, 11:51 • 8 min czytania 63 komentarzy

Warianty skrajne są najłatwiejsze: awans na Euro będzie oznaczał, że nie ma o czym dyskutować. Odpadnięcie z Estonią też. Ale reprezentacyjny tydzień może mieć też kilka odcieni szarości. Na przykład brak awansu po dobrym, ale skrajnie nieszczęśliwym finale. Póki wyniki nie narzucają narracji, warto zastanowić się, o co toczy się gra dla Michała Probierza.

Trela: Barażowe scenariusze. Co zrobić z Michałem Probierzem, jeśli mu się nie uda?

Jeśli się uda, nie będzie tematu. Michał Probierz, przynajmniej na trzy miesiące, będzie bohaterem narodowym, a powierzenie mu kadry po Fernando Santosie okaże się majstersztykiem Cezarego Kuleszy. Jeśli nie uda się z Estonią, tematu też raczej nie będzie. Nie wydaje się możliwe, by jakikolwiek selekcjoner reprezentacji Polski był w stanie przetrwać na stanowisku porażkę u siebie w meczu o wszystko z Estonią. Istnieje jednak także wariant pośredni, po prawdzie chyba najbardziej prawdopodobny. Czyli uniknięcie kompromitacji z Estonią i niepowodzenie w wyjazdowym finale baraży. Rozmawianie o możliwych scenariuszach już teraz ma sens, bo po fakcie zwykle brakuje w dyskusji zdrowego rozsądku. Jest albo odsądzanie od czci i wiary, albo pisanie hagiografii. Możliwe więc, że to ostatni moment, by nad przyszłością Michała Probierza w roli selekcjonera zastanawiać się jeszcze w miarę racjonalnie.

Gdy poeliminacyjny kurz trochę już opadł, selekcjoner udał się na medialną ofensywę, w której trakcie kilkakrotnie w różnych miejscach powtórzył, że nie pozwoli, by jego nazwiskiem wycierać sobie gęby. Ewidentnie wojował z zaproponowaną przez Marka Papszuna narracją, że żadnej rywalizacji o schedę po Santosie nie było, bo prezes PZPN z góry wiedział, kogo chce namaścić. Dla Probierza oczywiście korzystniejsza jest wersja, w której na szali było dwóch kandydatów, którzy mieli doskonale równe szanse, a jego merytoryczne argumenty zwyczajnie przeważyły.

Nie jest zresztą tak, że w ogóle ich nie miał. Sprowadzanie dwudziestu lat jego kariery trenerskiej do znajomości z Kuleszą, byłoby absurdem. Ale jest nim również udawanie, że ten czynnik nie miał absolutnie żadnego znaczenia. Prezes PZPN skorzystał ze świętego prawa prezesów PZPN i wybrał trenera na podstawie własnego widzimisię. A że z Probierzem zebrał wcześniej dobre doświadczenia i wiedział, że po ludzku się z nim dogada, wybór był tym łatwiejszy. Papszun nie powiedział niczego zdrożnego ani deprecjonującego Probierza. Selekcjoner jednak, jak często mu się zdarza, odebrał to jako obrazę majestatu.

Reklama

Połowa eliminacji z Probierzem

To wbrew pozorom ważne, by mieć jasność co do tego, dlaczego to właśnie Probierz szykuje dziś kadrę do baraży. Gdyby uznać, że we wrześniu PZPN zajrzał pod każdy kamień, przeanalizował wnikliwie wszystkich możliwych kandydatów i wybrał spośród nich właśnie obecnego selekcjonera, można by się od biedy zgodzić, że powtarzanie podobnej procedury pół roku później byłoby lekkim absurdem. Skoro we wrześniu na całym świecie nie było dla polskiej kadry lepszego kandydata niż Probierz, w marcu raczej też go nie będzie. Jeśli jednak uznać, że we wrześniu wybierał pod presją czasu, nie spodziewając się wcześniej, że sytuacja z Santosem będzie aż tak zła i sięgnął po Probierza, bo powierzenie mu kadry w tamtym momencie było relatywnie najbardziej bezbolesne, trzeba by po barażach zastanowić się, czy aby na pewno jest to najlepsza opcja także w perspektywie długofalowej.

Brak awansu, niezależnie od tego, w jakich okolicznościach, będzie musiał oznaczać rozliczenie także z Probierzem. Jeśli Polska nie zagra na Euro, obecny selekcjoner nie będzie tego głównym winowajcą. Pewnie nie będzie nawet w czołowej trójce najbardziej winnych. Nie będzie to jednak oznaczało, że jest zupełnie bez winy. Jeśli dojdzie do finału baraży, będzie prowadził kadrę w pięciu meczach eliminacyjnych. Dokładnie tylu, ile Santos. Wśród nich na pewno będzie brak zwycięstwa z Mołdawią u siebie, domowy remis w arcyważnym meczu z dołującymi Czechami, no i barażowe niepowodzenie z Walią czy Finlandią – (przypomnijmy: jeśli z Estonią, w ogóle nie będzie czego analizować). Nie będzie to wyglądało jak bilans człowieka, który wszedł do reprezentacji z gotowym pomysłem. Zwłaszcza że lista sukcesów ograniczy się do ogrania Wysp Owczych i – ewentualnie – Estonii. Probierz, choć na pewno będzie próbował, nie będzie mógł wyjść z takiej sytuacji jako ten, który próbował, ale niczego już nie mógł zrobić.

Tragedia o potencjalnie dalekosiężnych skutkach

Brak awansu na turniej, choć czasem próbuje się to przedstawiać inaczej, byłby dla polskiego futbolu tragedią o potencjalnie dalekosiężnych skutkach. Tak, jak rankingiem zbudowanym za czasów Adama Nawałki udało się awansować na jeszcze kilka kolejnych turniejów: bo łatwa grupa za Jerzego Brzęczka, bo znośna za Paulo Sousy, bo gra w najwyższej dywizji Ligi Narodów, dzięki której teraz w ogóle gramy w barażach; tak zrujnowaniem go, można położyć jeszcze kilka kolejnych turniejów. Jest wiele przykładów krajów, które, po tym, jak powinęła się im noga w jednych eliminacjach, w kolejnych latach także za to płaciły.

Największe ekstremum w Europie to chyba przypadek Norwegii, która przed mundialem 2002 została wylosowana w polskiej grupie jako drużyna z pierwszego koszyka. Zmarnowała to jednak, dała się wyprzedzić Polsce, Ukrainie i jeszcze Białorusi. W kolejnych eliminacjach, do Euro 2004, przystępowała więc już z trzeciego koszyka. Poszło jej nawet nieźle, co pokazywało, że jedne koszmarne eliminacje były tylko wypadkiem przy pracy. Ale w barażach nie dała rady Hiszpanii i na turniej nie pojechała drugi raz z rzędu. W następnych mundialowych eliminacjach dała się wyprzedzić w grupie tylko Włochom. Znów nie przebrnęła jednak baraży, tym razem z Czechami, ówczesnymi półfinalistami Euro. Trzy opuszczone turnieje z rzędu. Ta seria trwa do dziś: Euro 2024 będzie jedenastym kolejnym turniejem bez Norwegów. Mają Erlinga Haalanda, Martina Oedegaarda i jeszcze paru dobrych piłkarzy. Ale też w ostatnich eliminacjach mieli za rywali Hiszpanów i Szkotów, we wcześniejszych Holendrów i Turków, w jeszcze wcześniejszych Hiszpanów, Szwedów i Rumunów. To nie jest granie jak w naszym przypadku z Albanią, Mołdawią i Czechami. Według rankingu Elo są dziś reprezentacją silniejszą niż Polska. Ale ich napędzająca się od lat zła historia eliminacyjna utrudnia im sprawę w każdym kolejnym cyklu.

Nie zawsze kończy się oczywiście aż tak źle, lecz podobnych, choć mniej skrajnych, przypadków też było trochę. Belgowie, którzy w 2002 roku przerwali wieloletnią ciągłość kwalifikacji na turnieje i później opuścili pięć z rzędu. Holendrzy, którym po szokującym braku awansu na Euro 2016 przytrafił się też brak awansu na mundial w Rosji. Włosi, których dwa razy z rzędu zabrakło na mistrzostwach świata, choć przecież w międzyczasie zostali mistrzami Europy, czyli coś tam jednak dalej kopią. Dobry ranking nakręca dobre losowania, które nakręcają udziały w turniejach, które nakręcają dobry ranking. Zły ranking nakręca złe losowania, które utrudniają udziały w turniejach, co utrudnia nabijanie dobrego rankingu. Efekt św. Mateusza, wersja piłkarska.

Reklama

Konieczność szybkiej poprawy

Jeśli więc Polska nie pojedzie na Euro, stanie przed koniecznością jak najszybszego podniesienia poziomu na tyle, by nie zacząć rozkręcać negatywnej spirali. Po dwóch czerwcowych meczach towarzyskich jesienią wystartuje w kolejnej edycji Ligi Narodów, w której wylosowała bardzo trudną grupę z Chorwacją, Portugalią i Szkocją. Jeśli nie wyprzedzi którejś z tych drużyn, spadnie do niższej dywizji. Jeśli nie wyprzedzi dwóch z nich, zagra w barażach o utrzymanie, co mocno grozi skończeniem tego roku poza europejską elitą. Będzie to wpływać także na sytuację rankingową przed eliminacjami do mundialu 2026. Pytanie, czy Polska lekką ręką może sobie pozwolić, by ot tak powierzyć te zadania Probierzowi, bez spokojnego i krytycznego ponownego prześwietlenia jego wad i zalet, tylko po to, by znowu nie musieć czegoś zmieniać.

Głównym argumentem za tym, by Probierz pracował dalej, będzie bowiem najpewniej, że zmian już było w ostatnim czasie i tak za dużo, zagraniczni się nie sprawdzili, a kilku już polskich selekcjonerów dziennikarze spalili na stosie. Czas więc skończyć z ciągłym rozpoczynaniem czegoś od nowa i pozwolić komuś popracować spokojnie dłużej. To ze wszech miar słuszne postulaty. Pytanie tylko, jakie powody będą przemawiać za tym, by tym kimś był akurat Probierz.

Nie może być przed piekielnie trudnymi i ważnymi meczami jesiennymi jedynym argumentem za selekcjonerem to, że Brzęczek, Sousa, Michniewicz i Santos pracowali krótko. Cała trudność w zatrudnianiu i zwalnianiu trenerów polega na tym, że nigdy nie ma pewności, czy danie komuś czasu to marnowanie go, czy wykazywanie się cierpliwością, dzięki której przyjdą efekty. Gdyby wystarczyło po prostu nie zwalniać trenerów i byłaby gwarancja, że z czasem przyjdą efekty, nikt by ich nigdy nie zwalniał. Wszystko byłoby proste. W każdym kryzysie właściwą odpowiedzią zawsze byłoby cierpliwe czekanie, aż będzie lepiej. Ale nie w każdym kryzysie to odpowiednia droga.

Koszty już poniesione

Jakkolwiek Probierz by nie protestował, jak by nie mówił, że na tę nominację zasłużył dwudziestoma latami pracy, w 2023 roku dostał ją na kredyt. Naturalnym kandydatem, do którego trudno byłoby się jakoś mocno przyczepić, byłby na początku poprzedniej dekady, ewentualnie w jej połowie, przy dużej dozie sympatii dla niego także pod koniec, gdy wprowadzał Cracovię do pucharów i dawał jej pierwsze od dekad trofea. W drugiej połowie 2023 roku, gdy dostawał do prowadzenia najważniejszą polską drużynę, jego kariera była już poniżej szczytowego punktu.

Jak selekcjoner by nie powtarzał, że nie musi nikomu niczego udowadniać, teraz właśnie musi. Można dostać kredyt dzięki temu, że bank pozytywnie ocenił zdolność kredytową, ale też kiedyś trzeba zacząć go spłacać. Przed arcyważnym tygodniem dla polskiego futbolu nie powinniśmy się więc zamykać na żadną z opcji i dopuszczać wszystkie możliwe scenariusze. Dalszą pracę Probierza z kadrą, jeśli awansuje na Euro, a być może także, jeśli nie awansuje, ale w okolicznościach zdradzających, że warto mu dać więcej czasu. Ale też rozstanie, jeśli po meczach barażowych wciąż głównym argumentem za jego dalszą pracą będzie to, że PZPN za często zmieniał ostatnio selekcjonerów. Te koszty już zostały przez polski futbol poniesione. Chodzi o to, by zmniejszać ryzyko poniesienia kolejnych.

CZYTAJ WIĘCEJ:

Fot. FotoPyK/Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

63 komentarzy

Loading...