Reklama

Skrzyszowska: Nigdy nie wiesz, który rok będzie twoim najlepszym [WYWIAD]

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

16 marca 2024, 15:02 • 17 min czytania 2 komentarze

Podczas halowych mistrzostw świata w Glasgow Pia Skrzyszowska wywalczyła brązowy medal w biegu na 60 metrów przez płotki. W rozmowie z Weszło 22-letnia biegaczka twierdzi, że to świetny prognostyk przed sezonem letnim, którego najważniejszym punktem będą igrzyska olimpijskie w Paryżu. – Celuję w finał. Wierzę, że mój cel się spełni i dojdziemy do niego treningami oraz pracą, którą obecnie wykonuję – mówi w rozmowie z Weszło Skrzyszowska.

Skrzyszowska: Nigdy nie wiesz, który rok będzie twoim najlepszym [WYWIAD]

Czy rodzice zawsze pchali ją do sportu i jak wygląda bycie zawodniczką trenowaną przez własnego ojca? Dlaczego podczas startów nie można przesadnie skupiać się na innych zawodniczkach? Który swój występ wspomina najlepiej? Skąd w płotkach bierze się dominacja biegaczek zza Oceanu, co sama Pia chce poprawić w swoim bieganiu i dlaczego łączenie płotków z płaskimi dystansami to spore wyzwanie? Z poniższej rozmowy dowiecie się o tym wszystkim, a także o… dwóch pasjach Skrzyszowskiej, którymi są podróże i zwierzęta.

SZYMON SZCZEPANIK: Jesteś aktualną mistrzynią Europy na 100 metrów przez płotki, a także brązową medalistką halowych mistrzostw świata na 60 m ppł. Jak to brzmi?

PIA SKRZYSZOWSKA: Bardzo dobrze! Mam zresztą nadzieję, że pozostanę złotą medalistką mistrzostw Europy. Tytuł z Monachium pozostanie mi na całe życie, ale liczę na kolejne sukcesy.

Zanim pogadamy o tym, co czeka nas w przyszłości, porozmawiajmy o twojej przeszłości. Pochodzisz ze sportowej rodziny. Twoja mama, Jolanta uprawiała skok w dal. Tata także trenował lekkoatletykę, a obecnie jest twoim szkoleniowcem. Rodzice od początku pchali cię do sportu?

Reklama

Moja mama – tak. Pokazywała mi świat lekkiej atletyki, opowiadała mi historie z igrzyskami, oraz innymi imprezami międzynarodowymi, związane głównie ze skokiem w dal. Tata miał odwrotne podejście. Nie to, że mnie zniechęcał, bo chciał żebym się ruszała i trenowała dla swojego zdrowia. Jednak kierował mnie w stronę szkoły i nauki, sport był tylko dodatkiem. Jak widać, czasy się zmieniły i teraz jest moim trenerem.

Twoja mama wystąpiła na igrzyskach olimpijskich w Seulu. Ciągnęła cię do swojej konkurencji?

Zdecydowanie, chciała żebym uprawiała skok w dal. Ja jednak zaczynałam od wszystkiego. Kiedy byłam dzieckiem, to sprawdzałam się w sprintach, wspomnianym skoku w dal, wieloboju. Uważam, że w konkurencji mamy byłam dobra, ale najlepsza okazałam się na krótkich dystansach. Do tego doszły płotki, czyli konkurencja w której potrzeba więcej koordynacji ruchowej. Kiedy w 2019 roku zmieniłam trenera na mojego tatę, wtedy zdecydowaliśmy się, że w pełni skupię się na płotkach oraz sprintach.

Zanim zajęłaś się lekkoatletyką, podobno trudniłaś się baletem. Dlaczego zatem Pia Skrzyszowska nie została baletnicą i nie tańczy na scenie do Jeziora Łabędziego?

To prawda, zaczynałam od tańców, gimnastyki artystycznej i baletu w domu kultury, który znajdował się na naszej dzielnicy. Lubiłam balet, podobała mi się też gimnastyka, bo zawsze byłam rozciągniętym dzieckiem, potrafiłam robić szpagaty. Ale moja mama nigdy nie kupiła mi point, czyli specjalnych butów do baletu. Później jakoś ta zajawka się rozmyła, lecz wydaje mi się, że baletnicą bym nie została. Na gimnastykę też byłabym raczej za wysoka, no i ostatecznie nie jestem aż tak rozciągnięta. Więc to była tylko dziecięca pasja z podstawówki.

Reklama

Zastanawiam się, czy ta pasja na najmłodszym szczeblu pomogła ci wejść do biegu przez płotki, w którym też trzeba się trochę nagimnastykować?

Tak, miałam ogólną sprawność fizyczną, byłam gibka, lubiłam ćwiczyć i miałam do tego samozaparcie. Wraz z ciocią jeździłam na obozy gimnastyczne. Dzięki temu łatwiej było mi załapać nowe ruchy w lekkiej atletyce, takie jak koordynacja nad płotkiem.

Ostatecznie w królowej sportu postawiłaś na bieg przez płotki. Jak ważna w tym sporcie jest głowa?

Psychika jest istotna w każdej konkurencji lekkoatletycznej, ale w płotkach w szczególności. Biegniesz na maksa, dajesz z siebie ile możesz, ale na swojej drodze masz przeszkody. Pięć w hali na 60 metrów, czy dziesięć na stadionie, podczas biegu na 100 metrów. Musisz być odważny i nie możesz przy tym zbędnie myśleć. Podczas treningu skupiamy się na konkretnym wykonaniu danych elementów, a na zawodach myślenie się wyłącza. Musisz pobiec na maksa i nie kombinować. Przy mojej konkurencji zbędna myśl czy ruch mogą mieć kompletnie odwrotny efekt. Podczas dużych zawodów, jak mistrzostwa świata czy igrzyska olimpijskie, do ostatniej rundy trzeba utrzymać spokój, zachować chłodną głowę.

Pytam o aspekt psychiczny w płotkach, bo pamiętam twój finał z Monachium. Twoją najgroźniejszą konkurentką była Cindy Sember, która popełniła błąd i tak jej marzenia o medalu prysły na drugim płotku. W Glasgow podczas halowych mistrzostw świata pomyłka przytrafiła się Nadine Visser, która odpadła z rywalizacji w półfinale. To musi być ogromny stres, że jeden zły ruch przekreśla miesiące przygotowań.

Tak może być. Czasami to po prostu jakiś niefart, przypadek. Nie wiem, jak było w konkretnych przypadkach które wymieniłeś, bo nie wiem jak Brytyjka i Holenderka zachowują się „w środku”. Ale na mistrzowskich zawodach nie wolno się podpalać, trzeba zrobić wszystko tak, jak na treningu. Bo jesteś na to przygotowany i musisz zdać sobie sprawę, że więcej już nie zrobisz. Trzeba wtedy wierzyć w siebie, że jesteś w stanie osiągnąć to, co sobie zaplanowałeś.

Jakie masz sposoby na zachowanie tego spokoju przed startem?

Nawiązując do halowych mistrzostw świata w Glasgow, to jestem wobec siebie pełna podziwu, że zachowałam go do końca. Moje poprzednie zawody wyglądały inaczej, a na mistrzostwa świata potrafiłam się w sobie zebrać. Powiedziałam sobie, że co będzie, to będzie. Podczas rozgrzewki nie patrzyłam na rywalki. Wiedziałam, jak jestem przygotowana i że mogłam liczyć tylko na siebie. Praca fizyczna i mentalna – bo pracuję z psychologiem sportowym – to wszystko wtedy zadziałało.

I naprawdę podczas biegu nawet kątem oka nie spoglądasz na rywalki?

Gdybym miała na nie patrzeć, to w życiu by mi to nie wyszło. Podczas biegu nie patrzy się na innych. Oczywiście, niby coś się widzi, nie biegam z zamkniętymi oczami, ale nie mogę sobie pozwolić na to, że biegnę i patrzę, czy ktoś jest obok mnie. Na rozgrzewce też spoglądam żeby na nikogo nie wpaść, ale nie skupiam się na tym, jak dziewczyny pokonują płotki. Ogólnie mam słabe oko do innych zawodniczek, nie wyłapuję niuansów jak trenerzy, stąd wolę nie koncentrować się na reszcie, tylko zrobić swoją robotę.

Skoro już przy trenerach jesteśmy. We współpracy z tatą trudno oddzielić relacje na linii trener-zawodnik od bliskich powiązań rodzinnych?

Nie rozdzielamy ich w aż takim stopniu, żebym zwracała się do taty per trenerze. Ale tata nigdy nie dał mi taryfy ulgowej z racji tego, że jestem jego córką. Mamy wspólne cele i oboje wiemy, co chcemy osiągnąć. Pragniemy dojść do jak najlepszego poziomu. Przy czym podczas treningu mamy luźną, rodzinną atmosferę, często żartujemy. Nie mieszkamy już razem w domu, obecnie mieszkam razem z siostrą. Stąd kiedy widzę się z tatą poza treningiem, to nie rozmawiamy tylko o kwestiach szkoleniowych, ale po prostu o życiu i tym, co u nas słychać. Więc obie rzeczy da się oddzielić, jednak nie robimy tego solidnym murem.

Jarosław i Pia Skrzyszowscy. Fot. Newspix

Powiedziałaś, że tata nie daje ci taryfy ulgowej, ale czy może idzie w drugą stronę i porównaniu do innych zawodniczek, przed tobą stawia jeszcze cięższe zadania?

Nie żebym wcześniej skłamała z tym dawaniem mi taryfy ulgowej, bo jednak czasami mówię tacie, że jestem zmęczona i wówczas pyta mnie, czy wolę zrobić mniej na treningu. Ale wtedy odpowiadam mu, że mówię tak, bo po prostu narzekam jako sportowiec, czasami mam takie dni. Jednak tata trenuje mnie bardzo świadomie, w drugą stronę też mnie nie ciśnie, żebym mogła złapać balans pomiędzy treningiem a regeneracją.

Domyślam się, że jest jeszcze jedna zaleta takiego układu. Twoja rodzina rozumie, jak wygląda życie sportowca.

Tak. Jak już wspomniałam, mieszkam z moją siostrą, musimy dzielić się obowiązkami w mieszkaniu. Oczywiście kiedy jestem, to oddaję się temu w stu procentach, ale często mnie nie ma i wtedy siostra musi się wszystkim zająć. Na przykład opieką nad zwierzakami, bo mamy psa oraz świnkę morską. To nie jest przyjemne, że jedna osoba musi wszystko ogarnąć, a jednak ona zawsze mnie wspiera i kiedy mam napięty grafik, to możemy się dogadać co do obowiązków.

Powiedziałaś o śwince morskiej. Dobrze kojarzę, że miałaś dwie?

Pierwszy raz o tym mówię. Niestety, dzień po tym jak wróciłam z halowych mistrzostw świata, Parmezanek odszedł. Dbałyśmy o niego prawie pięć lat, chodziłyśmy regularnie do weterynarza. Niedawno po prostu zachorował i nie dało się go już uratować, ale mamy nadzieję, że miał z nami cudowne życie. Ciągle mamy Cheddarka, a od ponad roku psa – Precla.

Skąd wzięły się imiona świnek morskich? Poza tym, że – co oczywiste – od serów.

Główkowałyśmy, jak je nazwać, by oba imiona były z jednej kategorii. Parmezan miał rozczochraną białą sierść, przez którą wyglądał jakby był posypany parmezanem. Z kolei Cheddar ma krótką, pomarańczową sierść, więc przypomina kosteczkę cheddara. (śmiech)

ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!

Dlaczego akurat świnki morskie?

Kiedy byłam jeszcze w szkole podstawowej, to jako dziecko chciałam mieć królika. Moja mama jednak się na to nie zgodziła, ale wyraziła zgodę na świnki morskie. I tak ładnych parę lat temu miałam trzy. Po latach nam to z siostrą wróciło. Ale poza nimi mam też pieska, który wymaga więcej czasu i przestrzeni. Jednak możemy sobie na to pozwolić, więc wzięliśmy kundelka ze schroniska.

To duża odpowiedzialność.

Tak, nasz jest kochany, ale równocześnie jest jeszcze małym diabłem nad którym ciągle pracujemy. A ma do przepracowania dużo rzeczy i swoich małych traum.

Poza zwierzętami, twoją drugą pasją są podróże. Do którego kraju chciałabyś udać się na wycieczkę?

Najbardziej chciałabym odwiedzić Australię i Nową Zelandię, te kierunki. To musiałby być długi trip, podczas którego mogłabym zwiedzić te kraje na spokojnie. Zgaduję też, że byłby drogi, gdybym chciała spełnić to marzenie w całości. Jednak staram się zawsze obrać jakiś ciekawy kierunek. Parę razy jeździłam po Europie, ale też nie zwiedziłam wszystkiego na naszym kontynencie. Rok temu byłam w Korei Południowej i było naprawdę wspaniale. Teraz ponownie myślę o Azji, ale jeszcze nie zaplanowaliśmy wakacji po igrzyskach.

Jakie masz wrażenia z Korei Południowej?

Raczej pozytywne, wszystko jest tam bardzo czyste, a ludzie ładnie ubrani. Odwiedziliśmy wioskę olimpijską w Seulu, w której mieszkała moja mama, kiedy startowała na igrzyskach. Zobaczyliśmy też tamtejszy stadion olimpijski, który był praktycznie opuszczony. Z kolei negatywną rzeczą było to, że w Korei powszechnie dostępne są prawie wyłącznie słodkie napoje. Tam wszystko było wręcz przesłodzone, nawet herbata. Myślałam też, że jedzenie będzie trochę lepsze. Lubię azjatycką kuchnię, a podczas dziesięciodniowego pobytu pod koniec trochę się już męczyłyśmy. Choć tamtejsze zupki instant są przepyszne.

Skoro lubisz azjatyckie jedzenie, to pewnie preferujesz ostrą kuchnię.

Lubię ostre potrawy, nie boję się ich próbować. Mam znajomych, których buzia pali, już kiedy coś jest minimalnie pikantne, a ja ten smak odczuwam jako łagodny.

Który z odwiedzonych krajów zrobił na tobie największe wrażenie?

Wspomniana Korea. To zupełnie coś innego niż to, co można zobaczyć w Europie. A jeżeli chodzi o miejsca w Europie, podobał mi się Stambuł, gdzie byłam na wakacjach dwa lata temu. To zatłoczone miasto, ale przy tym bardzo ładne, no i jedzenie mi smakowało.

Porozmawiajmy o podróży, która w twoim przypadku być może nadejdzie. Na początku maja 2024 roku odbędą się mistrzostwa sztafet na Bahamach. Planujesz tam swój występ?

Nie, odpuszczam występ na Bahamach. Tegoroczny kalendarz jest jednak bardzo napięty. W marcu skończył się sezon halowy, w czerwcu już mamy stadionowe mistrzostwa Europy, a w sierpniu igrzyska olimpijskie. Z tego względu nie ma czasu na trenowanie, a bieg sztafetowy jednak trochę przeszkadza w przygotowaniach do biegu przez płotki. Może nie jest to takie oczywiste, ale bieg sprinterski zaburza mi rytm płotkarski i staramy się tego teraz nie łączyć. Co nie zmienia faktu, że bardzo lubię biegać w sztafecie. Mamy teraz tak mocny skład, że nie widzę żadnego zagrożenia, żeby dziewczyny nie zakwalifikowały się na igrzyska.

Sztafeta 4 x 100 metrów z mistrzostw Europy w Monachium: Pia Skrzyszowska, Anna Kiełbasińska, Marika Popowicz-Drapała i Ewa Swoboda. Fot. Newspix

Tak trudno jest chwilowo zamienić płotki na płaski dystans? Płotki wydają się trudniejszą konkurencją. Dlaczego nie zdecydujesz się na start na 100 metrów, tylko bez przeszkód?

Chodzi o technikę. W biegu sprinterskim staramy się mieć długi krok i szybki rytm. W płotkach zawsze masz ograniczenie. Jeden płotek od drugiego dzieli osiem i pół metra, które najlepiej pokonać w trzech krokach. To inny rytm, który trzeba wyćwiczyć, a same kroki skracać. Zatem technicznie bieg przez płotki nie wygląda tak, jak sprinterski. Oczywiście obie konkurencje da się połączyć, ale jeżeli chce się być w którejś na najwyższym poziomie, to czasami ciężko je ot tak zmienić.

Twój trening opiera się także na wyjazdach do RPA, gdzie ćwiczysz razem z grupą trenowaną przez Laurenta Meluwy’ego. Co takiego jest w tym kraju i tej konkretnej grupie, że z nimi współpracujesz?

Już trzeci rok jeżdżę z nimi na zgrupowania. Kiedy zaczynałam z nimi współpracę, byłam jedyną płotkarką biegającą krótkie płotki – 60 i 100 metrów. Z czasem było nas coraz więcej. Na poprzednim obozie było pięć czy sześć dziewczyn z różnych krajów, a ostatnio dołączyła Nadine Visser, która wcześniej trenowała u innego trenera.

Pierwszy raz pojechaliśmy tam z ciekawością, aby nauczyć się więcej i wiedzieć, jak trenują najlepsi. To już wtedy była grupa w której Femke Bol zdobywała medale mistrzostw świata czy igrzysk olimpijskich, a teraz pobiła halowy rekord świata w biegu na 400 metrów. Dużo się od nich nauczyliśmy, bo jednak na warszawskim AWF-ie, gdzie teraz rozmawiamy, trenuję sama, obecnie nie mam tu drugiej dziewczyny, która biegałaby płotki. W grupie Meluwy’ego jest duże wsparcie, trenuje się razem ze sportowcami na najwyższym poziomie. Nikt nie odpuszcza, dzięki czemu możemy wznieść się na wyższy poziom. Teraz, kiedy przyszło więcej płotkarek, jest jeszcze fajniej, bo każda pokazuje swoje ćwiczenia na płotkach. Mamy też dobrą atmosferę. Jako płotkarki z Europy często startujemy na tych samych zawodach, tworzymy zgraną grupę.

Z którą zawodniczką z grupy złapałaś najlepszy kontakt?

Z Nadine Visser i Sarą Lavin, bo z nimi najczęściej trenuję. Ale świetnie się dogaduję także z Karoliną Kołeczek.

Podobno w jednym pokoju zwykle mieszkasz z Anią Kiełbasińską.

Tak, zazwyczaj jesteśmy razem. Tak samo było w Monachium, gdzie zdobyłyśmy razem medal w sztafecie. Dobrze się dogadujemy i na zgrupowaniach spędzamy ze sobą dużo czasu.

To może być zastanawiające, bo jednak dzieli was spora różnica wieku, aż jedenaście lat.

Ania pamięta mnie jeszcze, jak byłam bardzo mała, choć ja z tamtych czasów jej nie kojarzę. Wtedy Ania trenowała w innym klubie w Warszawie, z kolei moja mama była trenerką jej młodszej siostry. Ale przebywając w środowisku lekkoatletów, gdzie rozstrzał roczników wynosi czasami nawet dwadzieścia lat, te granice wieku się zacierają.

Wątek treningów w RPA zakończmy pytaniem związanym z jednym z twoich filmów, którym rozwaliłaś Instagrama. Pewnie wiesz, o którym mówię.

Tak, ten trening na płotkach. (śmiech)

Jak to zrobiłaś i czy w ogóle spodziewałaś się, że ten krótki film poniesie się na tym portalu tak, że osiągnie 10 milionów odsłon?

Nie wiem, jak działa Instagram, ale jakiś algorytm musiał wybić ten filmik. On też fajnie wygląda, bo bardzo szybko wykonuję to ćwiczenie, więc może to zaciekawiło ludzi. Czasami tak jest, że u niektórych jakiś materiał bardzo się poniesie.

Lepiej zostać viralem, niż memem.

Dokładnie!

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Pia Skrzyszowska (@piaskrzyszowska)

Porozmawiajmy trochę o rekordach, bo sama często o nich wspominasz. 7.77 – tyle wynosi rekord Polski na 60 metrów, autorstwa Zofii Bielczyk. Brakuje ci do niego zaledwie jednej setnej sekundy.

Myślę, że wynik 7.77 to jakaś magiczna liczba, trzy siódemki przez które nie mogę się przebić. Mówiłam, że chcę pobić ten rekord, pobiec tak szybko, ale pani Zofia naprawdę wysoko zawiesiła poprzeczkę, bo to światowy czas. Ja z wynikiem 7.79 zdobyłam brązowy medal halowych mistrzostw świata. Skoro rekord Polski jest jeszcze ciut szybszy to pokazuje, że to nie byle jaki rezultat. Podobnie jest z rekordem pani Grażyny Rabsztyn w biegu na 100 metrów przez płotki, który wynosi 12.36. To solidny wynik, światowy top. Podoba mi się, że wyniki sprzed czterdziestu lat są tak mocne, bo stanowią kolejny cel, który mnie napędza.

Lubisz w ten sposób, z jednej strony się motywować, ale z drugiej – nakładać na siebie presję? W końcu to może być stresujące.

Aż tak bardzo się tym nie stresuję. Oczywiście, chcę pobić te rekordy, wiem, że stać mnie na takie wyniki. Na pewno mnie to motywuje, ale nie odczuwam w związku z tym presji. Może w końcu je pobiję. Może będzie to za rok, a może za pięć lat, jednak wierzę w swoje możliwości i to, że osiągnę swój cel.

Gdzie ty, jako już bardzo świadoma zawodniczka, widzisz swój maksymalny limit?

Nie wiem, gdzie znajduje się moje maksimum możliwości. W życiu sportowca nigdy nie wiesz, który rok będzie twoim najlepszym. Wydaje mi się, że nie można stawiać sobie takiego maksimum możliwości. Zwłaszcza w tak technicznej konkurencji jak bieg przez płotki, gdzie jest wiele elementów do poprawy. Przede mną jest wiele lat, w których będę chciała się rozwijać. Gdybym widziała swoje maksimum możliwości, to by mnie demotywowało, że w pewnym momencie dobiłabym do tej ściany.

Co sama poprawiłabyś w swoim bieganiu? Podczas twojego treningu obserwowałem, że dużo uwagi poświęcaliście z tatą na start i wyjście z bloków.

W tym roku mój tata zauważył, że musimy zmienić w moim bieganiu jedną rzecz. Chodzi o ruch mojej nogi zakrocznej, czyli tej, która ugina się nad płotkiem. Ona szła trochę za wysoko i za daleko od płotka, muszę przenosić ją bardziej zwarcie i jak najszybciej. I skupimy się na tym, by przyspieszyć moją nogę zakroczną.

Który ze swoich dotychczasowych startów wspominasz najlepiej?

Zdecydowanie złoto mistrzostw Europy w Monachium. To był inny start, niż halowe mistrzostwa świata. Podczas HMŚ swój medal bardziej wywalczyłam, zaś na mistrzostwach Europy byłam pewniejsza tego, że mogę zdobyć złoto. Ono samo w sobie smakuje fantastycznie, ale ten bieg był w moim wykonaniu naprawdę bardzo dobry, od pierwszego do ostatniego kroku niemalże perfekcyjny.

Oglądasz go czasami?

Tak, widziałam go wiele, wiele razy. (śmiech)

Kiedy przeglądam najlepsze wyniki w historii kobiecych płotków, to rekordzistką świata na 100 metrów jest Tobi Amusan, która czas 12.12 osiągnęła dwa lata temu. W tym roku na 60 metrów Devyn Charlton i Tia Jones najpierw pobiły rekord świata wynikiem 7.67, a Charlton jeszcze poprawiła ten czas na 7.65. Historyczne rezultaty padają także wśród mężczyzn. Płotki to najszybciej rozwijająca się konkurencja na świecie?

Nie ma co ukrywać, że teraz mamy top płotków. Podczas igrzysk olimpijskich w Tokio brązowy medal dawał wynik 12.51. Teraz taki wynik daje wejście do finału, więc na przestrzeni trzech lat poziom bardzo wzrósł. W samej Europie bieganie poniżej 13 sekund już nic nie daje, żeby liczyć się w walce o medale, trzeba biegać w okolicach 12.70. Płotki bardzo szybko się rozwijają, co mnie cieszy, bo sama jestem na bardzo dobrym poziomie. Wolę, by ogólny poziom tej konkurencji był bardzo wysoki, by móc rywalizować z najlepszymi, niż gdybym sama miała być najlepsza, ale na tle słabszych jednostek.

Innymi słowy, wolisz pchać całą dyscyplinę z innymi zawodniczkami, niż ciągnąć ją samotnie.

Tak, lubię kiedy jest walka, choć oczywiście chciałabym być w tym topie i zdobywać medale, a nie tylko zamykać stawkę finału. Z tej perspektywy różnie można na to spojrzeć, ale kiedy konkurencja się rozwija, to też daje mi kopa.

Właśnie, płotki się rozwijają, konkurencja idzie do przodu. A gdzie w tym wszystkim jest Pia Skrzyszowska? Czy mierzysz na przykład w występ w finale igrzysk olimpijskich?

W Europie posiadam już stabilną pozycję w czołówce. Po halowych mistrzostwach świata przekonałam się, że jestem blisko także globalnego topu. Trzecie miejsce w hali to bardzo dobry prognostyk przed latem. Jeszcze nie miałam światowego finału na stadionie. Gonię go i uważam, że jestem bardzo blisko celu.

Co powoduje, że biegaczki z USA i krajów karaibskich są tak szybkie? Jednak dominacja z ich strony jest dość wyraźna.

Nie powiedziałabym, że aż tak dominują. Okej, możemy zobaczyć, że w Budapeszcie w finale mistrzostw świata wystąpiła tylko jedna Europejka. Podczas ubiegłorocznego finału Diamentowej Ligi to ja byłam jedyną reprezentantką z Europy. Więc to prawda, może jest nas mniej od biegaczek zza Oceanu, lecz nasz poziom teraz bardzo wzrósł, dziewczyny biegają w okolicach 12.50. A z czego wynikają takie różnice? Zobaczmy na same Stany Zjednoczone. To wielki kraj, który na samych uniwersytetach posiada ogromne zaplecze zawodników i bardzo dobrą infrastrukturę sportową. Od początku trenują w bardzo dobrych warunkach, przez co szybciej się rozwijają i mogą prędzej osiągać sukcesy.

Jesteś zawodniczką, która na duży turniej jedzie mając w głowie ten główny cel, czy jednak starasz się podchodzić osobno do każdego kolejnego biegu w zawodach?

Jadąc na igrzyska, mam w głowie wynik, który chciałabym osiągnąć. Ale kiedy przychodzi pierwszy dzień startu, to skupiam się wyłącznie na biegu eliminacyjnym. Nie myślę na przykład o finale, który będzie za cztery dni, a w którym jeszcze mnie nie ma. Skupiam się tylko na tym konkretnym starcie, by zrobić wszystko po kolei – start z bloku, dobieg do płotka, pokonanie kolejnych przeszkód. W tym konkretnym momencie jestem myślami tylko w biegu eliminacyjnym.

Myślisz zatem, że finał igrzysk olimpijskich w Paryżu to realny cel?

Zdecydowanie tak, celuję w finał. Wierzę, że mój cel się spełni i dojdziemy do niego treningami oraz pracą, którą obecnie wykonuję.

ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj więcej o lekkoatletyce:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Inne kraje

Vinicius zmarnował rzut karny. Blamaż Brazylii z Wenezuelą [WIDEO]

Patryk Stec
6
Vinicius zmarnował rzut karny. Blamaż Brazylii z Wenezuelą [WIDEO]

Lekkoatletyka

Hiszpania

Transfer za 126 milionów, a potem frustracje i rozczarowania. Skomplikowane losy Joao Felixa

Michał Kołkowski
2
Transfer za 126 milionów, a potem frustracje i rozczarowania. Skomplikowane losy Joao Felixa
Kolarstwo

Geniusz. Urazy. Zwycięstwa. Choroby. Depresja. I rekord wszech czasów. Kariera Marka Cavendisha

Sebastian Warzecha
0
Geniusz. Urazy. Zwycięstwa. Choroby. Depresja. I rekord wszech czasów. Kariera Marka Cavendisha
Ekstraklasa

MAZUREK & STANOWSKI – WYDANIE SPECJALNE: SUTRYK STRACIŁ „UTRYK”

redakcja
0
MAZUREK & STANOWSKI – WYDANIE SPECJALNE: SUTRYK STRACIŁ „UTRYK”

Komentarze

2 komentarze

Loading...