Reklama

Damian Wojtaszek: Nie jestem całkowicie spełniony. Marzyłem o igrzyskach [WYWIAD]

Jakub Radomski

Autor:Jakub Radomski

15 marca 2024, 11:56 • 17 min czytania 1 komentarz

Grał w finale europejskiego pucharu, a jednocześnie musiał pożyczać pieniądze, bo klub mu nie płacił. Podczas Ligi Narodów bał się o zdrowie, a nawet życie swojej żony. Dziś Damian Wojtaszek nie występuje już w reprezentacji Polski, ale jest czołowym libero PlusLigi. W dużej rozmowie z Weszło opowiada o graniu w baseball w dzieciństwie, pewnym niezwykłym scenariuszu, przyjaźni z Michałem Kubiakiem i trenerze, z którym ciężko się było dogadać. Zdradza też, dlaczego po złotym medalu mistrzostw świata do hotelu Polaków przyjechała policja.

Damian Wojtaszek: Nie jestem całkowicie spełniony. Marzyłem o igrzyskach [WYWIAD]

JAKUB RADOMSKI: Gdy Projekt Warszawa wygrał niedawno w świetnym stylu Puchar Challenge, miałem wrażenie, że dla ciebie ten triumf był szczególny. Również dlatego, że 12 lat wcześniej grałeś w drużynie z Warszawy, która sensacyjnie doszła do finału tych rozgrywek, w którym uległa, dopiero po złotym secie, Tytanowi AZS Częstochowa.

DAMIAN WOJTASZEK, libero Projektu Warszawa, były reprezentant Polski: To prawda. Teraz braliśmy udział w Pucharze Challenge z pełnym przekonaniem, że chcemy go wygrać, a 12 lat temu było zupełnie inaczej. Politechnika, bo tak nazywał się zespół, miała wtedy olbrzymie problemy finansowe. Dziś może ciężko w to uwierzyć, ale dostaliśmy tylko jedną czy dwie wypłaty. Wszystkie pieniądze szły na to, żebyśmy mogli jeździć na mecze. Pamiętam wyjazdy autokarowe na wschód Europy, na Białoruś, Ukrainę, i zawodników, którzy robili sobie kanapki, żeby mieć coś w miarę sensownego do jedzenia. Byliśmy bardzo młodym zespołem, pełnym ambitnych ludzi i pewnie dlatego udało nam się funkcjonować w tych trudnych okolicznościach.

My po prostu chcieliśmy grać w siatkówkę. Pamiętam, jak trafiliśmy w 1/8 finału na Dynamo Krasnodar. U nich w składzie Roman Jakowlew, wielka gwiazda. Tam akurat polecieliśmy. Po całym dniu zajeżdżamy do hotelu i mówią nam, że niestety nie mają już kolacji. Musieliśmy udać się do pobliskiego luksusowego hotelu, bo tylko on był otwarty. Zjedliśmy po kawałku kurczaka. Gdy dowiedziałem się później, jaka kwota poszła na tę kolację, uznałem, że mogliśmy zjeść nawet coś dużo mniej wartościowego, a ją przeznaczyć na inne cele. W tym samym czasie patrzyliśmy, jak chłopaki z Częstochowy, funkcjonujący w zupełnie innych realiach, latają sobie po jakichś Azorach. Śmialiśmy się, że możemy na nich trafić, ale nie sądziliśmy przez długi czas, że stanie się to w wielkim finale.

Szkoda tamtego meczu i złotego seta. Prowadziliśmy w nim 13:11, kiedy nasz zawodnik [Estończyk Ardo Kreek – przyp. red.] zaatakował tak, że piłka była pół metra w boisku. Główny sędzia pokazał jednak aut, zaczął drukować i przegraliśmy złotego seta, a ja jeszcze doznałem w nim kontuzji.

Reklama

Jak funkcjonowaliście w takich warunkach? Mam na myśli normalne życie.

Pożyczaliśmy pieniądze. Ja miałem szczęście, bo moja żona pracowała w banku i były środki na to, żeby zapłacić za mieszkanie. Gdyby nie jej posada, byłoby bardzo ciężko. Ale i tak nie mieliśmy łatwo: organizowaliśmy wtedy wesele, kupowałem mieszkanie na kredyt, potrzebny był wkład własny. Zadzwoniłem do mojego przyjaciela, Michała Kubiaka, i powiedziałem mu: „Michał, pożycz pieniądze, bo nie mam za co zorganizować wesela”. W klubie składano nam obietnice, z których się nie wywiązywano. Do dziś nie potrafię powiedzieć, czy osoby zarządzające Politechniką liczyły, że będą mieć większe środki, czy po prostu nas okłamywały.

Damian Wojtaszek w 2007 roku

Nazwałeś Kubiaka swoim przyjacielem. Czego nauczyłeś się od niego jako człowiek i jako siatkarz?

Tego, że ciężką pracą i charakterem można wiele osiągnąć. Tego, że nie zawsze trzeba się zgadzać z opinią innych. Że warto mieć własne zdanie. Znamy się od podstawówki, już wtedy rywalizowaliśmy ze sobą na różnych zawodach. Graliśmy w dwójkach, trójkach, czwórkach. Gdy się widzimy, śmieję się czasami, jak mu kiedyś atakowałem skutecznie górą (śmiech). Michał pokazał mi też, że można załapać wielki profesjonalizm. Bądźmy szczerzy: on kiedyś nie prowadził się idealnie, ale w pewnym momencie zrozumiał, że jeżeli zainwestuje w siebie i swój organizm, będzie mógł grać przez lata w czołowych klubach i zarabiać dobre pieniądze.

Reklama

A ty prowadziłeś się idealnie?

Nigdy. Nie byłem i chyba wciąż nie jestem typem profesjonalisty. Mówiłem już, jak było kiedyś w klubie z Warszawy. Nie dało się nawet sensownie odżywiać. Z biegiem czasu zrozumiałem jednak, że regeneracja czy odnowa biologiczna mają duże znaczenie.

Marcin Możdżonek w książce „Ludzie ze złota” nazwał Kubiaka najlepszym możliwym kapitanem reprezentacji Polski.

Podpisałbym się pod tymi słowami. Dla Michała zawsze najważniejsze było dobro drużyny. Mieszkałem z nim często w pokoju i wiem, jak wiele musiał odbyć trudnych rozmów, po treningach, żeby wywalczyć dla nas takie rzeczy jak np. latanie samolotami w odpowiednich warunkach. Kubiak był świetnym zawodnikiem, wielkim wsparciem na boisku dla innych chłopaków, ale mało kto wie, jak wiele rzeczy trzymał na barkach, walcząc o to, żeby reprezentacja miała jak najlepiej.

Porozmawiajmy o igrzyskach w Tokio. Wiem, że od dziecka marzyłeś, by wziąć udział w imprezie tej rangi. Jak trudna była dla ciebie przedłużająca się niewiedza, na którego libero postawi Heynen: ciebie czy Pawła Zatorskiego?

To w ogóle był dla mnie skomplikowany czas. Siedziałem w covidowej bańce, w hotelu w Rimini, gdzie rozgrywaliśmy mecze Ligi Narodów, a żona była w Warszawie, w drugiej ciąży, która okazała się skomplikowana. Była przy niej mama, ale nie było wiadomo, czy nagle nie będzie trzeba zawieźć jej jak najszybciej do szpitala. Rozgrywaliśmy ważne mecze, a jednocześnie siedziałem jak na szpilkach, bo nie wiedziałem, czy w domu wszystko jest OK. Przed spotkaniem z Brazylią siedzę na odprawie wideo i dostaję zdjęcie syna. Zostałem ojcem. Niby radość, ale z żoną było gorzej. Miała transfuzję krwi, cały oddział postawiony na nogi, bo było zagrożenie życia.

Nie chcę się teraz tłumaczyć, że przez to mogłem grać trochę gorzej, ale za dużo rzeczy działo się dookoła i ja sam chciałem po prostu wracać do domu. Przed meczami o medale mieliśmy kilka dni przerwy i trener Heynen pozwolił mi polecieć na ten czas do Polski. Z żoną na szczęście było trochę lepiej. Uspokojony i szczęśliwy wróciłem do Włoch. Okazało się, że wszyscy wiedzą już od trenera, kto znajdzie się w składzie na igrzyska w Tokio, z wyjątkiem mnie i Pawła. A przed nami były najważniejsze mecze Ligi Narodów: półfinał i finał.

Mówię do Pawła: „Słuchaj, może niech „Kubi” pójdzie do Vitala i zapyta go, który z nas leci, bo to będzie najlepsze dla dobra drużyny”. Zgodził się ze mną. Michał poszedł, pogadał i mówi, że trener zaprasza mnie do sali wideo, bo chce porozmawiać. Wtedy Heynen przekazał mi informację, że do Tokio zabiera Zatorskiego. Musiałem to zaakceptować.

Damian Wojtaszek w reprezentacji Polski 

Mija niecały rok od tamtej sytuacji. Jest kwiecień 2022 roku, ty widzisz w telewizji listę powołanych do kadry, ogłoszoną przez nowego trenera Nikolę Grbicia, na której nie ma twojego nazwiska. Byłeś zaskoczony?

Nie. Ja już wcześniej, po mistrzostwach Europy w 2021 roku, na których wywalczyliśmy brąz, zdecydowałem, że rezygnuję z kadry.

Ale nie poinformowałeś wtedy o tym publicznie.

Ja jeszcze Vitalowi mówiłem: „Kończę z kadrą, bo chciałem wystąpić w igrzyskach olimpijskich, a kolejne odbędą się dopiero za trzy lata i nie wiem, jak będzie wtedy z moim poziomem sportowym”. Nie wiedziałem, czy będę w stanie nawiązać walkę o miejsce w składzie z Pawłem i Kubą Popiwczakiem, który robił duże postępy. Poza tym na świecie w 2021 roku pojawił się Milan, mój drugi syn, a do tego mieliśmy jeszcze naprawdę poważne problemy rodzinne. Dlatego po zdobyciu brązowego medalu powiedziałem żonie w hotelu: „Kochanie, rezygnuję. Już nie widzę siebie w reprezentacji”.

Ogłosiłem to na Instagramie dopiero po powołaniach Grbicia, ale spodziewałem się, że nie będzie mnie na liście. Wiedziałem, że dzwonił do innych chłopaków, a do mnie odezwał się po ogłoszeniu listy, przepraszając i tłumacząc, że zapomniał przekazać mi, że mnie na niej nie będzie. Nie mam do niego żalu. Gdy pojawił się skład kadry, powiedziałem żonie: „Widzisz, wszystko się potwierdza”. A później poinformowałem publicznie o swojej decyzji.

Zdarzyło się później, że oglądałeś mecz kadry i mówiłeś do siebie: „Kurde, przydałbym się”?

Nie było żadnych myśli w stylu: „Damian, ty byś tam wszedł i podbił 15 piłek”. A oglądałem większość meczów, sporo na żywo. Jeździłem do Gdańska, byłem w katowickim Spodku na półfinale i finale mistrzostw świata.

To prawda, minęliśmy się na trybunach tuż po zakończeniu wygranego 3:2 półfinału z Brazylią.

Kibicowałem z wózkiem. Młody spał, miał słuchawki na uszach, a ja bardzo przeżywałem końcówkę. W pewnym momencie zorientowałem się, że moje bujanie wózka jest intensywniejsze, niż powinno (śmiech).

Skoro jesteśmy przy mistrzostwach świata, powiedz, jak to jest: odnieść największy sukces z kadrą i sięgnąć po złoto w 2018 roku, w turnieju, na który przez długi czas nie wierzyłeś, że pojedziesz?

Myślę, że najlepszy scenarzysta z Hollywood nie wymyśliłby takiej historii. Już pod koniec sezonu klubowego miałem poważny problem z kolanem. Przyjechałem na zgrupowanie kadry, ale po pierwszym czy drugim dniu to wróciło. „Vital, nie dam rady. Muszę coś z tym zrobić” mówię do Heynena. Ból był z tyłu kolana i nie odpuszczał. Heynen stwierdził, żebym pojechał do Berlina, do jego lekarza. Pojechałem z moim agentem do Niemiec, gdzie postawiono podobną diagnozę, co w Polsce. Usłyszałem, że muszę przejść zabieg i dzięki doktorowi Janowi Sokalowi, pracującemu z kadrą, po kilku dniach miałem już operację. Gdyby to się przeciągało, nie było szans, bym zdążył na mistrzostwa świata. Choć ja i tak się tego nie spodziewałem.

W 2018 roku urodził mi się Natan, mój pierwszy syn. Pamiętam, jak pewnego dnia spacerowałem z nim. Mogłem już chodzić, ale delikatnie. Nagle dzwoni Vital.

– Co u ciebie? – pyta.
Odpowiadam: – Wszystko dobrze. Rehabilitacja przebiega zgodnie z planem, właśnie spaceruję z synem.
A on na to: – Ile potrzebujesz czasu?

Trochę zdębiałem. Na co? Żeby wrócić jeszcze na kadrę? Gdy okazało się, że selekcjoner pyta o to poważnie, zacząłem się zastanawiać i powiedziałem, że muszę to przedyskutować z Sokalem. Okazało się, że mam szansę być zdolnym do gry na najważniejszym obozie przygotowawczym, w Zakopanem. I tak też się stało. Lekarze byli w szoku, że wszystko poszło tak sprawnie. Początek był ciężki, bo czułem jeszcze ból, ale liczyłem się z tym, że tak może być i udało mi się to przetrwać.

Z jakim nastawieniem lecieliście na turniej do Bułgarii i Włoch?

Chcieliśmy przywieźć medal, ale chyba sami nie byliśmy świadomi, że może to być złoto. Walczyliśmy, raz było lepiej, raz gorzej, ale nie poddawaliśmy się.

Tamto złoto rodziło się w bólach, w przenośni i dosłownie. W drugiej fazie grupowej przegraliście z Argentyną, a później z Francją. Awans do najlepszej szóstki wisiał na włosku. Jak ważna dla integracji drużyny była rozmowa, którą odbyliście między sobą w Bułgarii?

To był przełomowy moment. Kapitan, czyli Michał, wezwał nas do pokoju i długo rozmawialiśmy o tym, co możemy jeszcze w tym turnieju zrobić.

Kubiak nie mógł wystąpić w przegranym 2:3 meczu z Argentyną, a w spotkaniu przeciwko Francji pojawił się na boisku blady jak ściana. W książce „Ludzie ze złota” opowiada, że cierpiał wtedy na odmiedniczkowe zapalenie nerek. Jego objawy opisał tak: „Człowiek ma gorączkę powyżej 40 stopni. Nie może się ruszać w żadną stronę, plecy sprawiają wielki ból, a lędźwia jakby eksplodowały”. Mieszkałeś z nim wtedy w pokoju, prawda?

Michał śmiał się zawsze ze mnie, mówił: „Ja nie wiem, co ty robisz, że nie łapiesz żadnych bakterii i zapaleń”. On już wcześniej na kadrze miał problemy z nerkami. To jest trochę tak, że jeżeli ktoś uprawia bardzo eksploatujący sport, gra często i organizm jest wykończony, mała infekcja może spowodować, że taki zawodnik jest pozamiatany. Michał przechodził wtedy katorgę. Stawiano go na nogi wszystkimi możliwymi sposobami, o niektórych nie mogę powiedzieć. A później chłop powstał jak feniks z popiołów i poprowadził nas do złota.

Co czułeś po ostatniej piłce finału z Brazylią?

Niedowierzanie. Stałem z chłopakami w kwadracie dla rezerwowych, mieliśmy niesamowitą atmosferę. Mówiłem do siebie: „Gościu, prawie cię nie było w kadrze, a teraz wybiegasz z kwadratu na boisko, lecą ci łzy i jesteś mistrzem świata”. To było jak z filmu, naprawdę.

Wojtaszek i Kubiak cieszą się z mistrzostwa świata 

Pamiętasz świętowanie złota?

Oj tak, pamiętam. Gaśnicę trudno zapomnieć.

Gaśnicę?

Świętowaliśmy w hotelu, w salce na dole. Ktoś zaczął wypuszczać Dawida Konarskiego, mówiąc do niego: „Ty nie odpalisz tej gaśnicy, nie ma szans”. Dawid postanowił udowodnić, że jednak to zrobi i odpalił ją na cały korytarz. Niedługo później przyjechali carabinieri. Myśleli, że coś się pali, przez pewien czas zupełnie nie wiedzieli, co się dzieje, bo cały korytarz był siwy. Śmiech na sali. Była też historia z Grześkiem Łomaczem. Nagle okazało się, że ma wokół siebie prywatnych fryzjerów, barberów. Był tak obcięty i ogolony, że gdy wylądowaliśmy w Polsce, własna matka go nie poznała. Podobno oglądała to w telewizji i pytała znajomych, czy to aby na pewno jej syn.

Gdy Łukasz Kadziewicz zapytał cię rok temu w podcaście, o twoją pierwszą szóstkę reprezentacji Polski, na przyjęciu pewnie wskazałeś na Aleksandra Śliwkę, a jako drugiego wymieniłeś Kamila Semeniuka albo Wilfredo Leona. W ubiegłym roku, gdy reprezentacja Grbicia wygrała Ligę Narodów, mistrzostwa Europy i awansowała jeszcze do igrzysk, zwłaszcza po tym pierwszym turnieju pisano o świetnie grającym Śliwce jako o nowym liderze mentalnym zespołu. Pojawiły się też porównania do Kubiaka. Ale, no właśnie, ich da się porównać, czy to są różne typy osobowości?

Rozmawialiśmy o mistrzostwach świata w 2018 roku. Wydaje mi się, że Olek uważnie obserwował wtedy Michała i dziś prezentuje na boisku pewne cechy i zachowania, które u niego wypatrzył. Dziś stał się zawodnikiem, który, nawet jak jemu czy całej drużynie nie idzie, trzyma wszystkich razem, a jednocześnie w żadnym momencie meczu nie boi się wziąć na siebie odpowiedzialności. To są cechy kapitana i prawdziwego przywódcy. Bardzo się cieszę, że mamy dziś w reprezentacji takiego zawodnika.

Trenerem kadry jest Grbić. To siódmy z rzędu zagraniczny selekcjoner, ostatnim Polakiem był w latach 2003-2004 Stanisław Gościniak. Ty już w 2017 roku mówiłeś mi, że widzisz naszych rodaków, którzy mają wystarczające umiejętności, by poprowadzić zespół narodowy. Kto dziś byłby dla ciebie takim numerem jeden spośród Polaków?

Michał Winiarski. Z tego, co wiem, na ile go znam i co słyszę w środowisku, robi w klubie z Zawiercia bardzo dobrą robotę. Zresztą potwierdzają to wyniki: niedawno sięgnęli po Puchar Polski, a zawodnicy ewidentnie idą za nim w ogień.

Był listopad 2022 roku, gdy głównym trenerem Projektu został dotychczasowy asystent Roberto Santillego, Piotr Graban. Polak, rocznik 1986. Objął zespół, wasze wyniki stały się dużo lepsze i prowadzi was do dziś. Czym was ujął?

Pozwolił nam po prostu grać swoją siatkówkę. Trener Santilli za wszelką cenę chciał narzucić nam swoją filozofię, która nie pasowała do zespołu. Pamiętam, jak przegraliśmy mecz ze Ślepskiem Malow Suwałki. Siedziałem zawiedziony pod restauracją, on podchodzi i pyta, co się dzieje. Mówię, że zdobywamy za mało punktów i to jest najgorsze, a Santilli mi zaczyna tłumaczyć, że najpierw potrzebujemy złapać swój styl gry, a następnie punkty przyjdą same. Tylko że to była już któraś kolejka: robiliśmy, co w naszej mocy, ale wyniki za tym nie szły. Mówiłem mu: „Nie. My po prostu potrzebujemy wygrywać. Nawet byle jak, ale wygrywać”. Miałem też wrażenie, że trenerowi Santillemu trochę uciekła współczesna siatkówka. Brakowało dobrej komunikacji na linii szkoleniowiec – zawodnik.

Piotrek obserwował to z boku, jako asystent, i miał swoje spostrzeżenia, ale nie mógł mówić tego głośno, bo Roberto by czegoś takiego nie zaakceptował. Gdy został pierwszym trenerem, przekazał nam kilka informacji, a my poczuliśmy, że możemy wrócić do naszej gry. Okazał się też wobec nas szczery. Każdy czuł, że może z nim normalnie porozmawiać. Piotrek jest otwartą osobą. Lubi pracować ciężko, czasami może nawet za ciężko, ale dał nam to, czego brakowało, i zaczęliśmy grać kapitalnie. Wykonana praca przekłada się też na ten sezon. Zdarzają się treningi, na których skoczymy sobie do gardeł, ale nasza drużyna potrafi wyjaśnić sobie każdą sytuację.

Damian Wojtaszek i trener Piotr Graban

W wywiadzie, którego Graban udzielił mi w marcu ubiegłego roku, na pytanie, kiedy mógłby być gotowy pracować z seniorską kadrą, odpowiedział tak: „Myślę, że to kwestia dwóch, trzech lat pracy jako pierwszy trener w czołowym polskim klubie, jakim jest np. Projekt Warszawa”. Wygląda na to, że został mu rok-dwa.

Życzę mu z całego serca, by został kiedyś trenerem reprezentacji, ale pamiętajmy o tym, że to nie jest łatwe zadanie. Myślę, że Piotrek przez ostatni rok pewnie zdał sobie sprawę z tego, jak wielu wyrzeczeń wymaga taka praca i jak wiele nauki jeszcze jest przed nim, żeby być trenerem gotowym na przejęcie reprezentacji.

Kto jest teraz najlepszym polskim libero?

Pomidor.

A najlepszym polskim siatkarzem?

Trudne pytanie, bo wymaga porównania zawodników, występujących na różnych pozycjach. Ale bardzo mi się podoba gra Tomka Fornala. Zobacz: w pierwszym meczu ćwierćfinałowym Ligi Mistrzów, przeciwko Piacenzie, na wyjeździe, nie wypadł najlepiej, a Jastrzębski Węgiel przegrał 2:3. Nadszedł rewanż i on, jakby w ogóle nie rozpamiętując tego, co stało się tydzień wcześniej, miał magiczne zagrania i był liderem drużyny. Dużym objawieniem jest na pewno Norbert Huber, grający kapitalny sezon, zwłaszcza w elemencie bloku. To niesamowite, że ten gość, pomimo bardzo ciężkiej kontuzji [zerwanie ścięgna Achillesa – przyp. red.], wjechał z powrotem na białym koniu do PlusLigi.

Co pomyślałeś, gdy ogłoszono, że od sezonu 2025/26 PlusLiga będzie liczyć nie 16, jak obecnie, a 14 zespołów?

Ucieszyłem się. W dzisiejszych czasach gramy bardzo często, a jednocześnie wiele meczów jest intensywnych. Liga, Liga Mistrzów czy inne puchary, do tego Puchar Polski. Często mecze odbywają się co trzy dni. 14 drużyn w lidze to tylko nieco mniej spotkań, ale dla nas to już będzie bardzo duża ulga.

Twój kolega z Projektu, Artur Szalpuk, powiedział w wywiadzie, że idealnym rozwiązaniem byłoby 12 klubów w rozgrywkach.

Ma rację, to byłoby optymalne. Powinniśmy też patrzeć na atrakcyjność ligi, jej poziom, a obecnie kilka słabszych drużyn, walczących o utrzymanie, prezentuje trochę mniejszą jakość. Oczywiście nie można nikomu zabronić grać w PlusLidze, poza tym czasami budżety klubów nie pozwalają im na ściąganie lepszych zawodników. Kto wie – może po tym sezonie w gronie 14 drużyn ktoś dojdzie do wniosku, że trzeba zmniejszyć ich liczbę o kolejne dwie i wszystkim będzie łatwiej przed kolejnymi igrzyskami?

Czujesz się spełnionym siatkarzem?

Patrząc na karierę klubową, mimo że grałem w silnych klubach, jak Jastrzębski Węgiel, Asseco Resovia czy teraz Projekt, brakuje mi mistrzostwa Polski. Bardzo chciałbym wywalczyć je z Projektem i wierzę, że może nawet w tym sezonie się uda. Jako reprezentant Polski zostałem mistrzem świata, medalistą mistrzostw Europy, stawałem też na podium innych imprez, ale nie jestem całkowicie spełniony, bo nie było mi dane awansować do igrzysk olimpijskich i w nich wystąpić.

Marzyłeś o tym już jako dziecko, prawda?

Kiedyś w szkole nauczycielka zadała nam wypracowanie do napisania w domu. Pytanie brzmiało: „Jakie jest twoje największe marzenie?”. Napisałem, że są nim igrzyska olimpijskie i zrobię wszystko, żeby na nie pojechać. W Miliczu, z którego pochodzę, obecny burmistrz miasta, pan Piotr Lech, utworzył klasy sportowe o profilu siatkarskim. Przez dość długi czas trenowałem jeszcze baseball. Trafiłem nawet do reprezentacji, czasami wyjeżdżałem na tydzień czy dwa na zagraniczne zawody. Lubiłem to, ale ostatecznie wybrałem siatkówkę, w którą grałem od piątej klasy i która stała się moją pracą.

Doświadczenia z baseballa przydają ci się dziś na boisku?

Gdy patrzę na to z perspektywy czasu, to tak. Kiedy stoję w obronie i muszę przyjąć albo odbić piłkę, jest taki moment lekkiego ruchu, ewentualnie zrobienia kroku i dzięki temu złapania balansu, co daje stabilną pozycję. Podobnie w baseballu zachowuje się łapacz w polu. Niedawno śmiać mi się chciało, gdy Dustin Watten [amerykański libero, znany z gry w PlusLidze – przyp. red.] wstawił na Instagramie filmik z baseballa, obrazujący to podobieństwo ruchów.

Jako baseballista byłeś pałkarzem?

Raczej miotaczem, czyli tym, który rzucał piłkę. Byłem też łącznikiem między drugą i trzecią bazą. To strefa, gdzie w teorii leci najwięcej piłek i miałem za zadanie je łapać. Baseball dał mi dużo. Pamiętam, jak pojechaliśmy do Szwajcarii na mistrzostwa Europy w naszej kategorii wiekowej i jeszcze wywalczyliśmy tam medal. Zawody odbywały się w Lozannie. Podróż autokarem, nagle budzimy się, widzimy wspaniałe miasto i jeszcze to oświetlone jezioro. Dla chłopaka z Milicza, który w ogóle nie znał świata, to było coś niezwykłego.

Byłeś baseballistą, teraz siatkarzem, przez lata reprezentantem kraju, obecnie libero czołowej drużyny w Polsce i Europie. Ale Zbigniew Bartman, były reprezentant Polski, zasugerował też, że w kadrze byłeś częścią czegoś, co nazwał „grupą Kubiakową”. „Grupa wzajemnej adoracji, jak ja ją nazywam, grupa Kubiakowa została odcięta” powiedział w maju 2022 roku w rozmowie z Łukaszem Kadziewiczem, komentując brak powołania dla ciebie, Kubiaka, ale też Fabiana Drzyzgi.

Uśmiechnąłem się, gdy o tym usłyszałem. Ci, którzy nie byli w tej grupie, najchętniej się wypowiadają i niby wiedzą najlepiej, co się działo w środku. Pomyślałem też, że być może był to swego rodzaju zabieg marketingowy, żeby zaistnieć w mediach i żeby o tych słowach było głośno. Po czasie okazało się, że rzeczywiście tak było. Prawda jest taka, że jeżeli już mamy mówić o „grupie Kubiakowej”, to ona musiałaby liczyć 14 zawodników. Cały zespół. Wszyscy w niej byli, po prostu.

Chciałbyś jeszcze zagrać z Kubiakiem w jednej drużynie?

Oczywiście, że tak.

Jak bardzo jest to realne?

Kto wie – może Michał będzie grał do czterdziestki? I ja też? Wtedy wszystko może się zdarzyć…

ROZMAWIAŁ JAKUB RADOMSKI

Fot. Anna Klepaczko / Jakub Piasecki / Tomasz Jastrzębowski / Mirosław Szozda

WIĘCEJ O SIATKÓWCE NA WESZŁO:

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

1 liga

Wisła Kraków zwycięża, ale problemy z koncentracją wciąż są widoczne

Arek Dobruchowski
2
Wisła Kraków zwycięża, ale problemy z koncentracją wciąż są widoczne

Komentarze

1 komentarz

Loading...