Reklama

Nieoczekiwane Wielkie Piękno, czyli Bologna Thiago Motty

Paweł Wojciechowski

Autor:Paweł Wojciechowski

23 lutego 2024, 12:59 • 18 min czytania 1 komentarz

Jak zrobić z ligowego średniaka drużynę, przed którą respekt czują najwięksi w Serie A? Jak uczynić z futbolowej prowincji jedną z najbardziej gorących destynacji we Włoszech? Boloński projekt, który budowany jest od kilku lat, potrzebował dwóch brakujących ogniw, aby w końcu odpalić. Młodego, głodnego trenera z wizją i gwiazdy z prawdziwego zdarzenia, nie tylko dającej liczby w klasyfikacji kanadyjskiej, ale przede wszystkim zapewniającej liczby w portalach społecznościowych. Klub jest w trendach, a kibice pokochali jego młodość, energię i bezkompromisowość.

Nieoczekiwane Wielkie Piękno, czyli Bologna Thiago Motty

Drużyna z Bolonii jest w miejscu, w którym nie było jej co najmniej od półwiecza. Eksplozja formy zawodników tego klubu jest tyleż zaskakująca, co efektowna. Chociaż po świetnej jesieni na przełomie roku doszło do małego dołka i pięciu meczów bez zwycięstwa, ostatnia seria czterech kolejnych ligowych wiktorii pozwala myśleć, że kryzys został zażegnany. Bologna w tym sezonie wygrała już z Interem, Romą, Atalantą i Lazio (dwa razy), do tego zanotowała remisy z Juventusem, Milanem i Napoli. Po 25 meczach ma 45 punktów, czego nie dokonała nigdy, odkąd wprowadzono trzy punkty za zwycięstwo. Mało tego, po 2/3 sezonu ma na swoim koncie więcej oczek niż w czternastu całych ligowych kampaniach w XXI wieku. Najwyższe miejsce w Serie A, jakie zajęła Bologna we wspomnianym okresie, to siódma lokata w sezonie 2001/02. Od tamtej pory do pierwszej dziesiątki doczłapała się zaledwie trzy razy.

W tym sezonie od października nie wypada z pierwszej siódemki, a aktualnie jest na piątym miejscu, mając tyle samo punktów co wyprzedzająca ją Atalanta. 3 marca dojdzie do bezpośredniego starcia, podczas którego może się decydować kwestia udziału w przyszłorocznej Champions League którejś z tych dwóch drużyn. Tymczasem Bologna ma szósty najlepszy atak w Serie A (trzydzieści siedem strzelonych goli) i czwartą najlepszą obronę, pomimo wielu kontuzji. A lutowa seria czterech zwycięstw z rzędu i czternaście bramek w ostatnich pięciu meczach daje coraz wyraźniejszą perspektywę pucharów po raz pierwszy od ponad dwudziestu lat. Jak do tego doszło?

Miasto niespełnionych pragnień

Bolonia znajduje się w połowie drogi między północą a południem. Ludzie tutaj mają entuzjastyczną, kochającą przyjemność naturę, ale przez tysiąclecia widzieli, kto przychodzi, a kto odchodzi. Tak więc zawsze było to miasto frustracji, niespełnionych pragnień. Te słowa wypowiedziane w 1986 roku przez Lucio Dallę, lokalnego patriotę i jednego z najbardziej znanych i lubianych włoskich piosenkarzy i kompozytorów XX wieku, podkreślają istotę ”bolońskości”. Znakomicie wpisuje się w nią też kondycja klubu piłkarskiego, będącego częścią lokalnej tożsamości. Klubu, który od kilkudziesięciu lat wspomniane frustracje i niespełnione marzenia idealnie podsyca.

Klub Bologna FC został założony w 1909 roku i w okresie międzywojennym był przez kilka lat absolutnym hegemonem w Italii, seryjnie wygrywając mistrzostwa tego kraju. Zdobył wiele trofeów nie tylko we Włoszech, ale też w Europie, kiedy międzynarodowe rozgrywki klubowe były wciąż eksperymentem (Puchar Mitropa/Zentropa), ale potem przestał i nigdy nie udało mu się wrócić na szczyty. Po ostatni prawdziwy tytuł, nie licząc Pucharu Intertoto zdobytego latem 1998 roku (zresztą po finałowym starciu z Ruchem Chorzów), trzeba cofnąć się o pół wieku, do roku 1974 i zwycięstwa w Coppa Italia. W przypadku ostatniego Scudetto musimy sięgnąć jeszcze dalej, aż do sezonu 1963/64. W kolejnych dekadach kibice Bolonii musieli jednak nauczyć się, jak to jest, gdy ich ulubiona drużyna, jedna z najbardziej utytułowanych w historii włoskiego futbolu, zostaje zdegradowana do Serie B, a nawet do Serie C1, lub gdy sąd ogłasza jej bankructwo.

Reklama

Po latach spędzonych w oparach ligowej szarzyzny, przeplatanej spadkami z włoskiej elity, wreszcie w połowie ubiegłej dekady dla klubu z Bolonii zaświeciło słońce. Do stolicy Emilii-Romanii zawitał Giuseppe „Joey” Saputo, spadkobierca sycylijsko-kanadyjskiej rodziny, która dorobiła się fortuny w przemyśle mleczarskim. Według magazynu Forbes, dysponuje on majątkiem o wartości 4,2 miliarda dolarów, co plasuje go na 694. miejscu na liście najbogatszych ludzi na świecie. Miliarder od 1992 roku jest właścicielem Montreal Impact (który stał się CF Montreal w 2021 roku), drugiej drużyny spoza USA, przyjętej do ligi MLS.

Era Saputo

Saputo przybył do Włoch w październiku 2014 roku, kiedy Bologna występowała w Serie B. Nabył niewielki pakiet udziałów w klubie. Dwa miesiące później stał się już większościowym udziałowcem (obecnie posiada 99,9% akcji) i został mianowany prezesem. Wiosną 2015 roku, w ciągu kilku tygodni, Montreal Impact przegrał finał północnoamerykańskiej Ligi Mistrzów, a Bologna wywalczyła awans do Serie A.

Co ciekawe, w przegranym finale swój ostatni oficjalny mecz rozegrał były reprezentant Włoch i świetny ligowy strzelec, 39-letni wtedy Marco Di Vaio. Kończył karierę w Montrealu, gdzie pojawił się po transferze z Bolonii, której barw bronił w latach 2008-12 i był wtedy jej największą gwiazdą. Wcześniej grał m.in. dla Juventusu, Parmy, Lazio czy Valencii. W Serie A strzelił 142 gole w 342 występach, co do dziś sytuuje go na 32. miejscu na liście snajperów wszech czasów najwyższej klasy rozgrywkowej we Włoszech.

Di Vaio, zaraz po zakończeniu kariery, został ściągnięty przez nowego prezesa z powrotem do Bolonii już w roli menedżera, pracującego przy pierwszej drużynie. Od 2022 roku sprawuje funkcję dyrektora sportowego i razem z dyrektorem technicznym Giovannim Sartorim (były gracz Milanu) oraz prezesem Saputo kreuje politykę transferową i finansową klubu z Bolonii. Od momentu przejęcia rządów przez Kanadyjczyka, zespół Rossoblu nigdy nie został zdegradowany (najdłuższa klubowa seria na najwyższym szczeblu od momentu pierwszego spadku w 1982 roku), a stałe zasilanie budżetu firmy świeżym kapitałem (ponad 200 milionów euro) pozwoliło załatać dziury poprzednich zarządów i poradzić sobie z kryzysem gospodarczym związanym z pandemią.

Dziewięć lat u steru klubu Serie A doprowadziło Saputo do wyciągnięcia jednej kluczowej lekcji na temat włoskiej piłki nożnej. – Absolutny zrównoważony rozwój jest wciąż daleko. Jeśli chodzi o kwestię stabilności finansowej, uważam, że bardzo trudno jest ją osiągnąć ze względu na wysoką konkurencyjność włoskiej i europejskiej piłki nożnej w ogóle, chyba że narzucimy wspólne zasady, które zmuszą wszystkich do przestrzegania określonych parametrów wydatków – powiedział właściciel Rossoblu w wywiadzie dla Forbesa.

Z wyjątkiem kilku rzadkich przypadków kluby Serie A nadal mają trudności z osiągnięciem zysku na koniec roku. Nawet najbogatsze włoskie kluby – Juventus i Inter – trafiły w ostatnich latach na pierwsze strony gazet, odnotowując jedne z największych rocznych strat w historii ligi, osiągając oszałamiające kwoty przekraczające 400 milionów euro. Saputo z kolei głosi rygor finansowy od dnia, w którym dołączył do Bolonii. Nie chcąc wyrywać z rąk konkurentów najbardziej utalentowanych piłkarzy, poprzez składanie im lukratywnych ofert kontraktów, których nie byliby w stanie spłacić, działacze klubu musieli być szybsi i bardziej przebiegli od swoich rywali.

Reklama

Zarówno Saputo i Di Vaio jak mantrę powtarzają słowa o odpowiedzialnym i zrównoważonym modelu zarządzania klubem, które zwłaszcza na początku ich rządów było niezbędne, aby Bologna mogła nadal istnieć. Dyrektor sportowy dobrze to wyjaśnił w rozmowie z magazynem Rivista Undici: – Właściwą strategię do wdrożenia zasugerował nam rynek i nasza siła ekonomiczna. Kontynuowaliśmy monitorowanie Włoch, gdzie jednak ceny za piłkarzy są wyższe, a następnie skupiliśmy się bardziej na Europie Północnej, na ligach jeszcze nie wyeksploatowanych, z których mieliśmy doskonałe opinie na poziomie skautingu.

Były reprezentant Włoch miał tu oczywiście na myśli utalentowanych graczy obserwowanych, kupowanych i rozwijanych w ciągu ostatnich kilku lat, takich jak Skov Olsen, Svanberg, Schouten, Tomiyasu, czy Hickey. Wszyscy oni zostali odsprzedani za kwoty przewyższające początkową inwestycję. Nie zabrakło też droższych zakupów, jak Marko Arnautović z SH Port (Chiny), Nicolas Dominguez z Velez Sarsfield, czy Joshua Zirkzee z Bayernu. Jednak podstawą jest skauting i sięganie tam, gdzie nie sięga wzrok największych.

Łukasz Skorupski, Michel Aebischer i Kacper Urbański (Bologna FC) po kolejnym zwycięstwie

Dzisiejsza Bologna jest więc młodą i wielokulturową drużyną. Drużyna Thiago Motty ma średnią wieku 24,8 lat, piątą najniższą w Serie A, i składa się z osiemnastu obcokrajowców z piętnastu różnych krajów. W wygranym 2:0 meczu z Torino pod koniec listopada Motta wystawił w wyjściowym składzie 32-letniego Skorupskiego w bramce i dziesięciu zawodników urodzonych po 1 stycznia 1997 roku; kapitanem był 26-letni Szwajcar Michel Aebischer, czwarty zagraniczny gracz, który nosił opaskę w historii Bolonii, i jednocześnie najmłodszy szef drużyny od lat siedemdziesiątych. W ostatnich dwóch letnich transferowych okienkach przybyli gracze z belgijskiej Jupiler Pro League (El Azzouzi, Lucumi i Zirkzee via Bayern), z holenderskiej Eredivisie (Karlsson, Beukema), z niemieckiej Bundesligi (Posch), z angielskiej Premier League (Kristiansen), ze szkockiej Premiership (Ferguson), czy ze szwajcarskiej Super League (Ndoye, Aebischer, Calafiori).

Przybycie Motty

Prawdziwy wiatr zmian przyniosło jednak zatrudnienie Thiago Motty na stanowisku szkoleniowca we wrześniu 2022 roku. Ten dwukrotny zwycięzca Ligi Mistrzów jako piłkarz, z Barceloną i Interem Mediolan, miał okazję podpatrywać warsztat największych trenerów. Grał u Mourinho, Ancelottiego, Conte, Rijkaarda czy Anticia. Gdy zapytano Cesare Prandellego, dlaczego powołuje go na Euro 2012, powiedział w wywiadzie dla Corriere dello Sport: – Nie masz pojęcia, co Thiago może zobaczyć, gdy jest na boisku. Szybko się okazało, że to, co Motta widział na boisku, nadal widzi z ławki. I chociaż jego pierwszy dłuższy kontrakt w sezonie 2021/22 został rozwiązany za porozumieniem stron, po tym jak utrzymał w Serie A beznadziejną Spezię, to w końcu znalazł swoje miejsce w Bolonii. Dziś ta Spezia jest w ogonie Serie B, a Motta… Sami wiecie.

Jego historia jako trenera Bolonii nie zaczęła się jednak najlepiej. Oczywiście wyniki koszmarnego pierwszego miesiąca, czyli trzy porażki i remis w czterech meczach na przełomie września i października, swoje ważyły. Ale przede wszystkim miało to związek z faktem, że zajął miejsce Sinisy Mihajlovicia. Legendarny gracz Serie A, jako trener Bolonii od 2019 roku, położył podwaliny pod tę wyrafinowaną i ekscytującą drużynę, którą jest dzisiaj. Choroba nowotworowa nie zawsze pozwalała mu wykonywać obowiązki, ale poświęcenie Serba dla drużyny i walkę zarówno o siebie, jak i o swój zespół, dawało mu mandat do prowadzenia Rossoblu. Decyzja o jego zwolnieniu była bardzo trudna. Nawet komunikat, w którym 6 września zarząd Bolonii ogłosił zakończenie współpracy z serbskim trenerem, wspominał o „najtrudniejszej decyzji, jaką podjąłem, odkąd tu jestem” ze strony prezesa Saputo, a także o relacji „która wykracza daleko poza aspekt zawodowy”. Ten bolesny wybór był jednak tak naprawdę próbą legitymizacji decyzji, być może zbyt długo odkładanej. Trener, jak się okazało, kilka miesięcy później zmarł, a klub wypłacał jego żonie pensję zgodnie z kontraktem do końca jego trwania, nawet po śmierci Serba.

Tydzień później w klubie pojawił się Motta. Na pierwszej konferencji prasowej, po zapewnieniach o wielkim szacunku wobec pracy swojego poprzednika, postanowił mówić tylko o piłce i o tym, jaka jego Bologna będzie musiała być na boisku. Sporo opowiadał o budowie jej nowej tożsamości. – Mam na myśli to, jak chciałbym, żeby grała. Nie chcę jednak mówić o ustawieniach. Lubię zespoły, które grają ofensywnie, ale z równowagą. Chciałbym stworzyć drużynę, która atakuje przeciwnika, gdy tylko straci piłkę, gdzie napastnik jest pierwszym obrońcą. Rozpoczęliśmy inną pracę, której owoce będzie można wkrótce zobaczyć na boisku – zapewniał nowy szkoleniowiec.

Nie był to łatwy moment. Bologna spowiła się smutkiem, bo więź Serba z drużyną była silna, a jego charyzma niepodważalna. Nowy trener potrzebował, ponad wiedzą stricte piłkarską, taktu, wrażliwości i człowieczeństwa. Motta przejął drużynę mającą trzy punkty po pięciu meczach. Na przełomie roku zanotował jednak serię dziewięciu zwycięstw w czternastu spotkaniach i ostatecznie zajął dziewiąte miejsce, dwa punkty za Fiorentiną, która z powodu dyskwalifikacji Juventusu, weszła do Ligi Konferencji Europy.

Thiago Motta

Jednak poprzedni sezon był tylko etapem, a w obecnej kampanii trener pokazał Bolognę, którą chciał budować. Oczywiście, prace trwają, to wciąż nie jest produkt skończony, ale Motta systematycznie pcha go ku górze. Kiedy w pierwszym sezonie zauważył zbyt duże uzależnienie wyników drużyny od Arnautovicia, gwiazdy i najlepszego strzelca, coraz bardziej motywował i budował młodych, aż w końcu bez żalu rozstał się z Austriakiem po sezonie.

Kiedy pewnego grudniowego wieczoru Thiago Motta zdecydował, że zamiast Łukasza Skorupskiego, pewniaka, który w trzynastu kolejkach sześć razy schodził z boiska niepokonany, to Federico Ravaglia wejdzie do bramki przeciwko Romie, wprawił wszystkich w osłupienie. Rezerwowy golkiper zachował czyste konto, a Roma została pokonana 2:0. Trzy dni później Bologna jechała na San Siro, aby zmierzyć się z Interem w Pucharze Włoch. Wszyscy uważali, że nadszedł czas, aby przywrócić do gry Skorupskiego, ale to Ravaglia znów stanął między słupkami. Efekt? Obroniony rzut karny oraz głośny i zasłużony awans do ćwierćfinału. Polak wrócił w końcu do podstawowego składu, ale ta rotacja bramkarzy to jeden z wielu przykładów na to, że u Motty jest miejsce dla wszystkich, pod warunkiem, że dają mu to, czego chce. Nigdy nie wypadają z łask, jeśli mogą zaoferować wymaganą intensywność i zaangażowanie. – Bologna nie jest dla każdego. Grają tylko ci, którzy są głodni. Ci, którzy się nie załamują – powiedział trener w jednym z wywiadów.

„Dualizm, który podnosi konkurencję”, „startowi rezerwowi”, nazywanie wszystkich piłkarzy w wywiadach zawsze po imieniu, to też hasła-klucze autorstwa Motty, czyniące go jeszcze bardziej wyjątkową postacią w szatni Rossoblu. El Azzouzi po powrocie z Pucharu Narodów Afryki siedzący na ławie przez dwa mecze, nagle wychodzi w pierwszym składzie i strzela gola Lazio na Stadio Olimpico. Jens Odgaard, który przychodzi do klubu w styczniu z holenderskiego Alkmaar, zaczyna wśród rezerwowych kolejne cztery spotkania. Tylko w dwóch z nich podnosi się z ławki. Łącznie na zaledwie 31 minut. Nie przeszkadza mu to jednak dwukrotnie trafić do siatki – z Lecce i Fiorentiną. A Zirkzee, Kristiansen, Calafiori, Posch, czy Ferguson przychodzili do stolicy Emilii-Romanii albo jako niespełnione talenty, albo jako nieznani piłkarze na dorobku. U Motty zupełnie eksplodowali, nie wspominając o Riccardo Orsolinim, który będąc wcześniej nikim ponad solidnym ligowcem, wciąż notuje liczby na rekordowym poziomie.

Motto Motty

Bologna to drużyna, którą przyjemnie się ogląda i która gra z uśmiechem. Widać, że jest to młody zespół, hiperdynamiczny i o silnej woli, ale czasami sprawiający wrażenie nieco niedojrzałego i naiwnego. Jednak z taktycznego punktu widzenia czerwono-niebiescy są wyraźnie bardziej dojrzali niż ich wiek. Nigdy nie rezygnują z próby dryblingu, ani nie oddają pola przeciwnikom, zawsze atakując, zarówno rywali, jak i przestrzenie na boisku. Mimo to w swojej pamięci mają mechanizmy, które umiejętnie wykorzystują, aby zachować porządek w każdej fazie gry. Pięknie się na to patrzy, niezależnie od końcowego wyniku meczu.

– To typ motywatora. Nie szczędzi pochwał, ale gdy coś mu się nie podoba, w szatni może zrobić się gorąco. Zdecydowanie preferuje futbol na „tak”, zawsze wymaga ofensywnej gry, utrzymywania się przy piłce, agresji w grze bez piłki i jakości od wszystkich zawodników. Pod jego wodzą mocno zmieniliśmy sposób grania. Nie ukrywam, że mi to pasuje, bo jako ofensywny zawodnik mogę się bardziej wykazać – mówił o Motcie w wywiadzie dla Weszło sprzed kilku tygodni Kacper Urbański.

Urbański: To przełomowy czas, ale ja chcę znacznie więcej [WYWIAD]

Ale nie od razu tak było. Momentem zwrotnym okazał się pierwszy mecz z Interem. Kilka tygodni po objęciu funkcji trenera, Motta trafił na rozpędzonych mediolańczyków. 9 listopada 2022 sromotna porażka 1:6 z drużyną Nerazzurich przyniosła włoskiemu szkoleniowcowi wiele materiału do przemyśleń, zostawiła zadrę w sercu i naznaczyła go w jego dążeniu do perfekcji. Od tamtej pory jedynie dwa razy Bologna przegrała mecz dwoma bramkami, a raz trzema. Za to w sposobie gry drużyny coraz wyraźniejsze było dążenie do kontroli nad przebiegiem meczu i poszczególnymi sytuacjami. Przekładało się to na maniakalną wprost dbałość o szczegóły.

Szkoleniowiec właśnie po wpadce z liderem Serie A powiedział: – Zespół musi mieć dobrze zdefiniowane mocne strony, ale jeśli chcesz rywalizować na wysokim poziomie, musi być zrównoważony i być w stanie płynnie zmieniać ustawienie w trakcie meczu. Musimy dobrze zarządzać momentami z piłką, ale także znaleźć sposoby na jej odzyskanie, gdy należy do przeciwników. Są drużyny, które naciskają wysoko i takie, które grają na zwłokę. Chłopcy muszą zrozumieć, kiedy robić jedno, a kiedy drugie, ale najważniejsza jest komunikacja i wspólne podejmowanie decyzji.

I to było motto Motty na pozostałą część kadencji.

Piękni dwudziestoletni

32-letni Łukasz Skorupski, który gra w Bolonii od 2018 roku, jest jednym z niewielu weteranów w bardzo młodym składzie. Wciąż jest pewnym punktem zespołu i choć ma ostatnio mniej czystych kont niż na początku sezonu, to i tak zbiera świetne recenzje. Przed nim najczęściej występują młodzi zawodnicy: były obrońca Romy Riccardo Calafiori (21 lat), Holender Sama Beukema i Kolumbijczyk Jhon Lucumi (po 25 lat). Na bokach najczęściej biegają 26-letni Austriak Stefan Posch, który w minionym sezonie strzelił sześć goli, a po drugiej stronie wypożyczony z Leicester 21-letni Viktor Kristiansen.

Ale dopiero od środka pola w górę, Bologna pokazuje prawdziwe mięśnie. 24-letni Szkot Lewis Ferguson jest z pewnością jednym z najbardziej błyskotliwych talentów wśród tych odkrytych i pielęgnowanych przez Rossoblu. Przybył latem 2022 roku z Aberdeen i strzelił siedem goli w swoim pierwszym roku we Włoszech. W tym roku ma mniej bramek (pięć), ale też kilka asyst (cztery), będąc stałym elementem pierwszego składu. – Lewis to bardzo interesujący facet. Nie jest samolubny, potrafi strzelać gole, wie jak się ustawić. W defensywie jest bardzo czujny. Zawsze obserwuje, co jego koledzy z drużyny robią na boisku, aby się dostosować – powiedział o nim trener Motta po zwycięstwie 3:0 nad Sassuolo.

Wybór dla szkoleniowca jest tu jednak dużo większy, a wspólnym mianownikiem pozostaje młodość i różnorodność. Jest Chorwat Nikola Moro (26 lat), Marokańczyk El Azzouzi (22 lata), który strzelił gola w niedzielę przeciwko Lazio, Giovanni Fabbian (21 lat), którego Inter wypożyczył do Bolonii po przekonującym sezonie Serie B w Regginie, i nasz Kacper Urbański, który mimo dziewiętnastu lat rozegrał już trzynaście meczów w tym sezonie w Serie A. Latem Bolognę wzmocnili jeszcze Szwed Jesper Karlsson z AZ Alkmaar, Szwajcar Dan Ndoye z Basel i były gracz Milanu Alexis Saelemaekers, wszyscy w wieku od dwudziestu trzech do dwudziestu pięciu lat. Jedynym wyjątkiem jest Riccardo Orsolini, który ma dwadzieścia siedem lat i zadziwił wszystkich w zeszłym roku (jedenaście bramek i cztery asysty, w tym roku już dziewięć plus jeden), ponownie pokazując talent, który w 2017 roku przyniósł mu kontrakt z Juventusem, gdzie jednak zupełnie się odbił. Najlepszy w karierze sezon Orsoliniego pozwolił Bolonii na znalezienie zawodnika rozwiązującego problemy na boisku w najlepszy możliwy sposób.

To są profile, których szukamy. Dynamiczni i odporni młodzi ludzie, którzy zawsze wiedzą, co zrobić z piłką. Nawet w tak trudnych rozgrywkach jak Serie A – powiedział w jednym z wywiadów Marco Di Vaio.

Cyrkowiec Zirkzee

Za to w pierwszej linii, gdzie przez dwa lata rządził Austriak Marko Arnautović, zanim przeniósł się do Interu Mediolan, obecnie króluje jedna z największych gwiazd tej ligi, czyli Joshua Zirkzee. 23-letni Holender był ostatnim niezbędnym elementem układanki, dzięki któremu Bologna stała się tak ekscytującą drużyną. Nonszalancki, z burzą kręconych włosów, wyglądający jak młody Ruud Gullit. Jednak częściej niż do legendarnego rodaka porównuje się go do Zlatana Ibrahimovicia. Wysoki, ale bardzo sprawny i wygimnastykowany, i podobnie jak Szwedowi, najtrudniejsze zagrania przychodzą mu najłatwiej. Strzela gole z przewrotek, asystuje piętą, drybluje w największym tłoku i zawsze w opuszczonych getrach. W grudniowym spotkaniu Pucharu Włoch z Interem, chociaż wszedł na boisko dopiero w 85. minucie, oszczędzany przez trenera, to zdążył najpierw w ekwilibrystyczny sposób piętą dostarczyć asystę przy golu Beukemy, a potem po rajdzie z własnej połowy i założeniu siatki Acerbiemu, podać na zwycięskiego gola. Tak zachwycającego grajka Serie A dawno nie widziała i zupełnie nieprzypadkowo doceniła go dwoma tytułami Piłkarza Miesiąca: w listopadzie i grudniu.

W tych rozgrywkach absolutnie rozkwitł i zaczął dostarczać liczby, których do tej pory mu brakowało. Dość powiedzieć, że przez cały poprzedni sezon w 21 meczach uzbierał ledwie dwa trafienia, a teraz w 27 meczach we wszystkich rozgrywkach ma już dziesięć goli i sześć asyst.

Zirkzee to piłkarz, który z Feyenoordu trafił do akademii Bayernu w wieku szesnastu lat. W Monachium ocierał się o pierwszą drużynę, ba, strzelił w niej nawet kilka bramek. Jako 19-latek oglądał z ławki rezerwowych starszych kolegów ogrywających PSG w finale Champions League. W Bayernie jednak ponad artyzm cenią sobie skuteczność i Julian Nagelsmann nie widział miejsca w składzie dla ekscentrycznego młodziana. Wypożyczał go więc najpierw do Parmy, a potem do Anderlechtu, gdzie wreszcie się w spektakularny sposób rozwinął.

Choć jego kupno za 8,5 miliona euro przez Bolognę w lipcu 2022 roku wydawało się mimo wszystko ryzykowne, w końcu Serie A nadal stawia dużo większe wymagania od ligi belgijskiej, to w tej chwili jego ewentualna sprzedaż z pewnością zmultiplikuje poniesione koszty. Niewykluczone, że do „przetargu” przystąpi Bayern, który podczas sprzedaży holenderskiego napastnika w stosownych klauzulach zastrzegł prawo wykupu za czterdzieści milionów euro. Wciąż jednak kibice Bolonii liczą, że jeśli drużyna zakwalifikuje się do Ligi Mistrzów, co jest zaskakującą, ale możliwą ewentualnością, sytuacja może się zmienić.

Perspektywy i ograniczenia

Model boloński Saputo i Di Vaio ma wyraźną duszę i ewidentnie przeżywa swój pierwszy szczyt. W związku z tym nieuniknione jest pytanie, jakie są ograniczenia rozwoju projektu? Di Vaio odpowiedział w jednym z wywiadów: – Nadal rozwijamy nasze operacje skautingowe za granicą. Jednak Calafiori i Fabbian pokazują, że możemy równie dobrze pracować z zawodnikami, którzy dorastali we Włoszech, więc chcemy śledzić też naszą ligę, zwłaszcza Serie B. Będziemy też coraz mocniej rozwijać się z drużynami młodzieżowymi. W składzie trenera Motty mamy już Corazzę, Bagnoliniego i Urbańskiego, ale chcemy wychować jeszcze kilku. Siłą napędową każdego klubu takiego jak nasz, jest możliwość pielęgnowania talentów u siebie.

To właśnie w ramach tego scenariusza Bologna zbudowała bardzo solidną reputację w ciągu ostatnich kilku lat: – Wykonaliśmy wiele pracy, a teraz zaczynamy czerpać korzyści. Wiemy, że mamy możliwość konkurowania z każdym, nawet na najwyższym poziomie. I że możemy dobrze sobie radzić – wyjaśnił Di Vaio. Bologna wyróżnia się teraz wśród włoskich destynacji, ponieważ zyskała wiarygodność na rynku. Serie A w ostatnich latach stała się atrakcyjną ligą dla młodych ludzi przybywających z zewnątrz. Odległość do Premier League jest oczywiście bardzo duża, ale od jakiegoś czasu młodzi zawodnicy z potencjałem przychodzą tu, bo wiedzą, że mogą się rozwinąć, a następnie, być może, przejść na wyższy poziom. Doskonale rozumieją, że gra w Serie A, a w szczególności w Bolonii, może być najlepszym wyborem dla ich kariery.

Rossoblu są jedną z najbardziej skutecznych i wyrafinowanych drużyn w Serie A. Bolońskie Wielkie Piękno to zasługa wiarygodnego i fascynującego projektu Saputo, udanego skautingu, promowanego przez Di Vaio i Sartoriego oraz pragmatycznego futbolu Thiago Motty i tej szczypty szaleństwa takich piłkarzy jak Zirkzee. Czasami można jednak zapomnieć o frustracjach i spełnić pragnienia. Nawet w Bolonii.

WIĘCEJ O WŁOSKIEJ PIŁCE:

fot. Newspix

Kibic FC Barcelony od kiedy Koeman strzelał gola w finale Pucharu Mistrzów, a rodzice większości ekipy Weszło jeszcze się nawet nie znali. Fan Kobe Bryanta i grubego Ronaldo. W piłce jak i w pozostałych dziedzinach kocha lata 90. (Francja'98 na zawsze w serduszku). Ma urodziny tego dnia co Winston Bogarde, a to, że o tym wspomina, potwierdza słabość do Barcelony i lat 90. Ma też urodziny tego dnia co Deontay Wilder, co nie świadczy o niczym.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

1 komentarz

Loading...