Analizując terminarz Ruchu Chorzów na starcie wiosny, szybko dochodziło się do wniosku, że domowy mecz z Wartą Poznań będzie kluczowy i może nawet decydować o rozpędzie – lub jego braku – na całą rundę. Beniaminek na początek miał przecież starcie z Legią Warszawa, a później czeka go wyjazd do jaskini lwa w Białymstoku i spotkanie z bardzo dobrze broniącym Piastem Gliwice. Jeśli Ruch miał jeszcze kiedyś coś wygrać, to właśnie dziś.
Cóż, znowu tej drużynie nie wyszło. Gospodarze na pewno zrobili znacznie więcej niż goście z Poznania, żeby sięgnąć po pełną pulę, ale najwyraźniej wciąż było to za mało. Nadal ich jedynym zwycięstwem w tym sezonie pozostaje 2:0 nad ŁKS-em w 2. kolejce.
Ruch Chorzów – Warta Poznań 0:0. Gospodarze znów nieskuteczni
Jako że to „Niebiescy” byli na musiku, nie dziwi, że to oni od początku mieli wyraźną przewagę (64% posiadania piłki w pierwszej połowie, 60% w całym meczu) i dość regularnie powodowali niepokój wśród obrońców Warty. Nie wyniknęła z tych starań sytuacja, którą moglibyśmy nazwać stuprocentową, ale kibice kilka razy mogli mieć nadzieję, że Jędrzej Grobelny skapituluje.
Bramkarz „Zielonych” do przerwy najbardziej wykazał się po strzale Roberta Dadoka, choć prawdopodobnie i tak byłaby to próba niecelna. Miłoszowi Kozakowi po efektownym dryblingu zabrakło zdecydowania i został zablokowany. Adam Vlkanova, mając naprawdę niezłą okazję, w zasadzie podał piłkę Grobelnemu. Tomasz Wójtowicz mógł wyjść sam na sam, gdyby w ostatniej chwili nie zablokował go Stavropoulos.
Zawsze czegoś brakowało. A czas leciał.
Goście bez atutów z przodu
Warta w ofensywie wyglądała beznadziejnie. Jasne, cel minimum osiągnęła, ale jeżeli grasz z tak słabym przeciwnikiem i na dodatek ten przeciwnik postanowił prowadzić grę, dając ci pole do twoich ulubionych szybkich kontr, to nie przystoi prezentować takiej żenady z przodu. Każdy z zawodników swoje wybiegał, nawet miał 1-2 lepsze momenty, lecz całościowe wrażenie było odpychające. Jedyną niezłą sytuację miał w drugiej połowie Savić – strzelił obok słupka. Jedyny celny strzał udało się oddać w 83. minucie – w praktyce Eppel uprzejmie zagrał głową do rąk Stipicy.
Ruch po zmianie stron nie miał już takiej werwy w ofensywie. Lepiej pilnowany był Kozak, rzadziej przyspieszyć grę mógł Letniowski. Ataki opierały się głównie na szarżach Dadoka. A mimo to chorzowianie ten jeden cios powinni zadać. Grobelny znakomicie obronił bombę Vlkanovy, a Długosz i Letniowski (rzut wolny w dziewiątej doliczonej minucie) mogli być bardziej precyzyjni. Ale tak komentować kibice Ruchu mogą w zasadzie co kolejkę, już się przyzwyczaili.
Gdyby ekipa z Cichej skompletowała obecny skład latem, jej szanse na utrzymanie zapewne byłyby realniejsze. A tak prędzej należy sobie zadać pytanie, czy Ruch do końca sezonu jeszcze coś wygra. Naprawdę, patrząc na niemoc z przodu, nie dalibyśmy sobie uciąć nawet paru włosów z głowy, że to się wydarzy. Samymi remisami można co najwyżej uniknąć ostatniego miejsca i trzymać na dystans ŁKS. Do utrzymania potrzebne są zwycięstwa i to cała seria. Na taki scenariusz widoków nie ma.
CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Największy sztab, topowy poziom. Kulisy pracy trenerów Rakowa Częstochowa [REPORTAŻ]
- Trela: Dobry trener umie czekać. Dlaczego Papszun nie musi się śpieszyć z powrotem na ławkę
- Marek Dziuba: Powiedziałem Bońkowi, że mu przypier….
Fot. Newspix