Reklama

Wypijmy za błędy. Za błędy na dole

Antoni Figlewicz

Autor:Antoni Figlewicz

12 lutego 2024, 21:59 • 4 min czytania 35 komentarzy

Wielki myśliciel, zdaje się Johan Cruyff, powiedział kiedyś, że piłka nożna to gra błędów. Czy można sobie wyobrazić lepszy mecz na potwierdzenie tej tezy niż starcie dwóch drużyn ze strefy spadkowej Ekstraklasy? Może i można, ale widowisko, jakie zafundowały nam dziś ekipy z Kielc i Łodzi, pełne było błędów wszelakich. Tych mniejszych i tych większych. Dobrze, że trudy oglądania tego spotkania wynagrodził nam piękny gol debiutanta.

Wypijmy za błędy. Za błędy na dole

Celne podanie? Jeśli już, to w okolicy własnego pola karnego, a i to nie zawsze. Dobre przyjęcie w kierunku bramki rywala? Raz od wielkiego dzwonu. Ale kiksów, fauli, śmiesznych odbić piłki czy niezbyt pewnych interwencji w obronie można było doliczyć się co nie miara. No i jeszcze popisowe wyjście krótkimi podaniami spod pressingu w wykonaniu Korony – prawdziwa wisienka na torcie tego „przepysznego” meczu.

Więcej błędów uzbierało się dziś na koncie Łódzkiego Klubu Sportowego, który nawet nie próbował takich kombinacji jak podopieczni Kamila Kuzery, a i tak wyglądał po prostu kiepsko. Po pierwsze – za ostro. Bartosz Szeliga dostał żółtą kartkę za bardzo nieeleganckie wejście w Dawida Błanika. Nie był zainteresowany piłką. Kay Tejan faulował w polu karnym Korony w stylu wojownika kung-fu. Piłki szukał, ale jej nie znalazł i też dostał żółtą kartkę. No i jeszcze Jędrzej Zając – chciał dobrze, ale był zbyt agresywny i poskrobał rywala po nogach, atakując go od tyłu. I też dostał to, na co zasłużył. ŁKS był dziś bardzo zmotywowany, ale zdecydowanie w negatywnym tego słowa znaczeniu.

Po drugie – łodzianie grali w obronie po swojemu. Przerwa zimowa miała posłużyć Piotrowi Stokowcowi do ułożenia drużyny, przede wszystkim w defensywie, która była przez pierwszą część sezonu ogromnym kłopotem. Nie zmieniło się jednak nic. Kłopot jest nadal ten sam, ŁKS gra słabo w obronie, a dziś swoje dorzucił nieporadnie interweniujący przy pierwszym golu Dawid Arndt. Golkiper gości minął się z piłką, w jego polu bramkowym zrobiło się nagle spore zamieszanie i w gąszczu czarnych koszulek piłkę głową do bramki skierował Yoav Hofmeister.

PRZECZYTAJ NASZĄ ROZMOWĘ Z IZRAELSKIM POMOCNIKIEM KORONY [KLIKNIJ]

Reklama

Jest jeszcze jedna warta przytoczenia myśl, chociaż jej autorem nie jest już na pewno Cruyff – wśród ślepców, jednooki jest królem. Przez lwią część pierwszej połowy dokładnie tak to wyglądało, a to jedno oko miała Korona. W tym antyhicie kolejki ekipa gospodarzy dominowała, a ŁKS długimi fragmentami nie był nawet w stanie przekroczyć z piłką połowy boiska. W drużynie gości jakiekolwiek zamieszanie starali się robić Dani Ramirez i jak zwykle walczący za dwóch Kay Tejan.

Z tej zadziorności holenderskiego napastnika… urodziła się nawet bramka. Tejan znów nie chciał odpuścić, wytargał piłkę spod nóg rywali, podał do nieźle wbiegającego w „szesnastkę” Huseina Balicia, a ten przy odrobinie szczęścia zdołał trafić do siatki. Początkowo wydawało się, że przy sporym udziale Konrada Forenca, lecz drobny rykoszet może rozgrzeszyć bramkarza Korony.

To właściwie definicja „gola z niczego”, ale kielczanie dostali za swoje. Byli już głowami w szatni, a ŁKS wykorzystał ich chwilę nieuwagi.

Na potwierdzenie słowa przepytanego w przerwie Bartosza Kwietnia: – Często zamiast utrzymać piłkę, chcemy za wszelką cenę atakować. Nie czuliśmy żadnego zagrożenia, ze strony ŁKS-u, ale…

Ale ŁKS i tak strzelił gola, a po zmianie stron niewiele brakowało, a zdobyłby kolejnego – Koronę uratował niewielki spalony. Tak czy owak, Kay Tejan po raz kolejny w tym meczu i całym sezonie pokazał, że jest chyba najlepszym piłkarzem ŁKS-u. Niby żadna sztuka – Holender gra po prostu solidnie i walczy o piłkę nie tylko na swojej pozycji.

To jednak wystarczy, by wyróżniać się na tle kolegów.

Reklama

Napastnik ŁKS-u może też być symbolem drugiej połowy tego starcia. Połowa spotkania Ekstraklasy pod wezwaniem Kaya Tejana, powiedzcie to sobie na głos, jak cudownie to brzmi! Sporo przepychanek, walki, wiele dobrych chęci, ale efekty mimo wszystko takie sobie. I zmęczenie – z każdą chwilą coraz większe. Dobrze, że trener Stokowiec zostawił sobie jeszcze jedną zmianę na samą końcówkę meczu, bo ten biedny Tejan tak się dziś nabiegał, że niewiele brakowało, a padłby w Kielcach ze zmęczenia.

Dobrze, że nie padł, bo to on może być jakąś maleńką nadzieją łodzian na utrzymanie. Bardzo, bardzo niewielką.

Podopieczni trenera Kuzery też nie mieliby najlepszych humorów, gdyby nie grali do końca. Danny Trejo przywitał się z Polską tak, że zapamiętamy jego debiut na długo. Gdy piłka spada ci pod nogi, to po prostu musisz sieknąć. Nie zastanawiasz się długo, tylko ładujesz pod ladę. W wykonaniu Trejo było to bardzo, bardzo łatwe, a przy okazji bardzo, bardzo ładne.

Korona walcząc o utrzymanie, musiała pokonać ŁKS i nieważne, że udało jej się to rzutem na taśmę i w wielkich bólach. Trzy punkty, to trzy punkty. Scyzory opuszczają strefę spadkową.

WIĘCEJ O KOLEJCE EKSTRAKLASY: 

Fot. Newspix

Wolałby pewnie opowiadać komuś głupi sen Davida Beckhama o, dajmy na to, porcelanowych krasnalach, niż relacjonować wyjątkowo nudny remis w meczu o pietruszkę. Ostatecznie i tak lubi i zrobi oba, ale sport to przede wszystkim ciekawe historie. Futbol traktuje jak towar rozrywkowy - jeśli nie budzi emocji, to znaczy, że ktoś tu oszukuje i jego, i siebie. Poza piłką kolarstwo, snooker, tenis ziemny i wszystko, w co w życiu zagrał. Może i nie ma żadnych sportowych sukcesów, ale kiedyś na dniu sąsiada wygrał tekturowego konia. W wolnym czasie głośno fałszuje na ulicy, ale już dawno przestał się tego wstydzić.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

35 komentarzy

Loading...