Reklama

Apetyt rośnie w miarę jedzenia, czyli czego nauczył nas ORLEN Copernicus Cup

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

07 lutego 2024, 10:26 • 8 min czytania 1 komentarz

W Toruniu nie brakowało ani szybkiego biegania, ani… wszechobecnego poczucia niedosytu. Kolejni lekkoatleci, którzy kończyli swoje starty w ORLEN Copernicus Cup, byli, owszem, zadowoleni ze swojej formy, ale też mieli w głowę parę rzeczy, które mogli zrobić lepiej, albo nad którymi chcą się skupić w przyszłości. To jednak dobrze, bo przecież na to, co najważniejsze w tym sezonie przyjdzie jeszcze czas.

Apetyt rośnie w miarę jedzenia, czyli czego nauczył nas ORLEN Copernicus Cup

Ewa Swoboda osiągnęła najlepszy wynik na świecie. Jakub Szymański otarł się o swój rekord Polski. Pia Skrzyszowska znowu udowodniła, że na hali praktycznie nie notuje słabych występów. A Marika Popowicz-Drapała pobiła życiówkę na halowych 400 metrach. Patrząc na tę wyliczankę, musimy stwierdzić, że ORLEN Copernicus Cup przyniósł nam naprawdę dobre rezultaty, które napawają optymizmem przed zbliżającym się halowymi mistrzostwami świata w Glasgow.

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Ale tak jak podkreśliliśmy na wstępie: nasi lekkoatleci są piekielnie ambitni i nie jest łatwo ich zadowolić. Dlatego Swoboda nie rozpływała się specjalnie nad swoją formą. Szymański podkreślał, że jego bieg był bardzo nieczysty. Skrzyszowska żałowała, że znowu nie zdołała pobić rekordu Polski. A Popowicz-Drapała w trakcie analizowania swojej dyspozycji zaznaczała, że na ten moment Lieke Klaver jest zawodniczką, która ją przerasta i do której musi dążyć.

Głód sukcesów i doping dla mamy

Klaver, jak i inna Holenderka, Nadine Visser to dwie spośród największych zagranicznych gwiazd, jakie pojawiły się we wtorek w Toruniu. Obie wygrywały swoje biegi, obie pokazały bardzo wysoką formę, ale też nie ma co ukrywać: nie mówimy w ich przypadku o nazwiskach, które zwalają przeciętnego widza z nóg. Trudno nam zatem było nie patrzeć w stronę przede wszystkim polskich zawodników. Wśród nich co prawda brakowało bywalczyń poprzednich edycji imprezy: Adrianny Sułek, która jest obecnie na finalnym etapie ciąży, oraz Natalii Kaczmarek, która od poprzedniego roku odpuszcza sobie starty na hali. Ale i tak kibice, którzy licznie (i to mimo tego, że był środek tygodnia) zgromadzili się na hali, mieli kogo oglądać.

Reklama

Sądzimy zresztą, że trudno było z hali w Toruniu wyjść rozczarowanym. Z jednej strony o dobrą zabawę dbał spiker, który potrafił „zrobić ogień” nawet przy tak nieistotnej z naszej perspektywy konkurencji jak 1500 metrów mężczyzn. Z drugiej – poziom sportowy był naprawdę wysoki. A pewnego kolorytu dodawała też maskotka toruńskiego piernika, która wystrzeliwała w kierunku trybun koszulki. W grę wchodziły również inne podarunki, bo pod koniec mityngu Piotr Lisek postanowił pozbyć się kwiatów, które otrzymał za wygranie konkursu w skoku o tyczce. I tym samym te „wylosowała” jedna z fanek.

Luźna atmosfera udzieliła się nawet samym startującym, bo Marika Popowicz-Drapała podkreśliła, że przed swoim startem usłyszała od Justyny Świętej-Ersetic… że nie jest już świeżakiem, więc nie otrzyma żadnej taryfy ulgowej. To słowa, która można traktować właśnie w kategorii „pół żartem, pół serio”. Bo przecież urodzona w 1988 roku zawodniczka była jedną z bardziej doświadczonych, jakie wzięły udział w ORLEN Copernicus Cup. Choć 400 metrów to oczywiście akurat nie jest jeszcze jej pełnoprawny dystans – przez lwią część kariery rywalizowała przecież na krótszych.

Pojedynek dwóch sprinterek z grona Aniołków Matusińskiego był tak naprawdę pierwszą konkurencją wtorkowego dnia, jaka wywoływała wśród nas większe emocje. Ostatecznie górą z tej batalii wyszła Popowicz-Drapała, która pobiła życiówkę, uzyskując 52.14 s. Święty-Ersetic zaliczyła natomiast 52.89, co też było niezłym wynikiem, biorąc pod uwagę, że mistrzyni olimpijska z powodu kontuzji straciła większość sezonu 2023 i teraz dopiero odbudowuje swoją formę. W rozmowach po starcie zwróciła zresztą uwagę na jeszcze jedną rzecz: – Marice na pewno leży hala, bo to szybka zawodniczka, która jest w stanie świetnie otworzyć pierwsze dwieście metrów. Mi zawsze tego trochę brakowało. Więc dziś walczyłam i szukałam swojej szansy na drugim kółku.

Ktoś może powiedzieć, że parę lat temu nie doszłoby do sytuacji, w której Święty-Ersetic nie radziłaby sobie z jakąkolwiek krajową konkurencją. Sama Justyna zresztą pewnie zdaje sobie sprawę, że straciła pozycję, która miała jeszcze całkiem niedawno. Ale mimo wszystko: z jej wypowiedzi biło sporo pewności siebie.

– Czy chciałabym znaleźć dawną formę? Tak, chciałabym. Gdybym nie chciała, to by mnie z wami już tu nie było – podkreśliła. – Na ten moment liczy się dla mnie, żeby być po prostu zdrową i wiem, że na resztę sobie zapracuję. Bo wcale na tym etapie sezonu nie wyglądam w przygotowaniach gorzej niż w poprzednich latach, więc wszystko znajduje się na dobrej drodze. Potrzebuję się trochę obiegać, potrzebuję trochę wiary w siebie – dodawała indywidualna mistrzyni Europy z Berlina.

Reklama

Święty-Ersetic nie unikała też pytań dotyczących tego, że czas po prostu leci. I po piętach zaczynają jej deptać coraz to nowsze zawodniczki. Podkreśliła jednak przy tym, że to też ją motywuje. Że podczas treningów z innymi dziewczynami zrozumiała, jak mocno nadal zależy jej na tym sporcie. – Jestem głodna, spragniona dalszych sukcesów. Ponownego czucia tej adrenaliny, ścigania się. Mam nadzieję, że będę mogła to dalej robić w tym sezonie – opowiadała nasza lekkoatletka.

Popowicz-Drapała tymczasem zaznaczała, że – choć jej wyniki już są bardzo dobre – to wciąż uczy się biegania na 400 metrów. I wie, że musi gonić zawodniczki jak Lieke Klaver. Trenująca regularnie na Arenie Toruń sprinterka rozczuliła nas też historią o swoim najwierniejszym (ale też mającym humorki) kibicu:

– Usłyszałam synka, który siedział na trybunach i krzyczał „mama, mama!”. Serce matki od razu wiedziało, gdzie skierować wzrok. Jest coś takiego, że człowiek nie chce zawieść własnego dziecka, które na niego liczy. Natomiast Ignaś jest też bardzo specyficznym dzieckiem – bo kiedy ja powiedziałam, że byłam druga i zdobyłam medal, to on: tak, super, ale ja lubię cyfrę cztery (śmiech). Więc nigdy nie wiem, czy trafię w jego gust, ale dzisiaj był zadowolony.

Jest blisko i blisko, ale to jeszcze nie to

Jeśli jakakolwiek polska zawodniczka miałaby stwierdzić, że owszem, to był dla mnie idealny mityng, to musiałaby być nią Ewa Swoboda. Polka bowiem jeszcze poprawiła swój (i tak świetny) wynik z Orlen Cup w Łodzi, notując tym razem 7.01 s w biegu na 60 metrów. To oczywiście najlepszy w tym roku rezultat na świecie. No ale właśnie: Swoboda też była wczoraj bardzo ostrożna w wypowiedziach:

– Mam potencjał na wielkie bieganie w tym roku? Dziękuje. Miło to słyszeć. Ale zobaczymy, co będzie. To jest tylko sport. Ja mogę mówić, że będę biła rekordy świata, ale to jest sport. Marzenia są po to, żeby je spełniać? Tak, ale pozostawmy je marzeniami, żeby nie popaść w puste obietnice – mówiła, po czym „uciekła” z widoku dziennikarzy, bo akurat na hali do biegu przygotowywał się jej partner, Krzysztof Kiljan.

Nie najlepszy wynik na świecie, ale również rewelacyjny czas zanotował w Toruniu również Jakub Szymański. On akurat parę dni temu pobiegł jeszcze lepiej – bo w Düsseldorfie pobił rekord Polski na 60 metrów przez płotki, notując 7.47. Wczoraj do tego wyniku zabrakło mu setnej sekundy. I na dobrą sprawę: miał czego żałować. Bo delikatnie potknął się tuż przed linią mety, a także – jak sam podkreślił – miał parę innych niedociągnięć.

– Tak, jestem w tej formie, mogę to potwierdzić. Trochę szkoda, że nie było tu rekordu Polski, ale trudno wiele oczekiwać po dziesięciogodzinnej podróży. Zmęczenie się nawarstwia. Do tego bieg nie był idealny technicznie. Biegałem szybko, ale ocierałem wszystkie płotki po kolei i dało się zrobić czystszy bieg – mówił 21-latek.

Formy Szymańskiemu zazdrościła (chyba w tym kontekście nieco zbyt skromna) Pia Skrzyszowska, która powiedziała: – Liczę, że da mi jakąś radę, jak pobić rekord Polski. Bo on po prostu staje na starcie i tak bezproblemowo biegnie.

Trudno jednak stwierdzić, że Pia ma jakieś problemy. W końcu podobnie jak w poprzednim sezonie halowym jest szalenie, ale to szalenie regularna. Wszystkie (!) z jej sześciu biegów w tym roku na 60 metrów przez płotki mieściły się w przedziale od 7.81 do 7.88. Nasza lekkoatletka w Toruniu znajdowała się zresztą w bardzo dobrym humorze, tylko, no właśnie, chciałaby od swoich wyników nieco więcej. –  Poprzednie biegi były w porządku. Ale tak, teraz czuję niedosyt – mówiła.

Skrzyszowska przed mikrofonami i kamerami zwracała też uwagę na temat, który ciągnie się za nią od dawna. Czyli ten nieszczęsny rekord Polski, który jak na złość dalej wynosi 7.77 i pochodzi z 1980 roku, a nie XXI wieku.

– Jestem trochę zła, bo pobiegłam gorzej niż na rozgrzewce i przez to przegrałam. Zrobiłam lepszy wynik niż ostatnio, ale to wciąż nie to. Myślałam, że może będzie rekord Polski, ale nie, wciąż czekam (śmiech) – opowiadała 22-latka.

Pia Skrzyszowska w ORLEN Copernicus Cup

– Czy rekord Polski mi bardzo ciąży? Nie, ale­ chcę go pobić, bo bieganie na 7.80 mi nie wystarcza. Mam nadzieję, że będę rozkręcać się z każdym startem i na Glasgow zrobię najlepszą formę. Staram się być cierpliwa, ale nie jestem zbyt cierpliwa. Wiem jednak też, że rekord Polski jest na bardzo wysokim poziomie. Głowię się z nim już kolejny sezon. Jest blisko, blisko, blisko – podsumowywała rozemocjonowana Pia.

Czas na dalszą pracę

W stu procentach spełniony nie był pewnie też Piotr Lisek, bo może i wygrał już drugi mityng z rzędu, ale za to… z wynikiem, który furory nie zrobił. Bo mówimy tylko o 5.75 m. Tak to zatem wyglądało w Toruniu: z jednej strony czołówka polskich lekkoatletów pokazała, że nie przespała okresu zimowego i zbudowała dobrą formę. A z drugiej, ma jeszcze sporo rezerwy i zdaje sobie z tego sprawę. Przed nami jednak naprawdę długi sezon. Bo nie zapominajmy: halowe mistrzostwa świata w Glasgow są ważne, ale najważniejsze będą igrzyska olimpijskie w Paryżu. To wokół nich wszystko się kręci.

Niewykluczone więc, że pewne poczucie niedosytu, które zostanie z naszymi zawodnikami po ORLEN Copernicus Cup, z perspektywy czasu okaże się zbawienne. Trzymajmy kciuki, aby nie pozwoliło im spocząć na laurach, tylko pędzić za największymi z największych celów.

Z Torunia
KACPER MARCINIAK

Czytaj też:

Fot. Newspix.pl

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Lekkoatletyka

Komentarze

1 komentarz

Loading...