Reklama

Niegasnąca ambicja mistrza olimpijskiego. „Muszę być w stanie się zajechać”

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

03 maja 2024, 13:10 • 14 min czytania 2 komentarze

W 2021 roku Dawid Tomala zdobył złoty medal olimpijski i wykonał błyskawiczny skok do sportowego mainstreamu. Obecnie 34-latek stara się zapomnieć o przeszłości, aby odzyskać stary głód sukcesu. – Powiedzmy, że życie osobiste zmieniło się pozytywnie, a to sportowe mniej pozytywnie. Pracuję jednak teraz, żeby w tej nowej rzeczywistości, na nowych dystansach się odnaleźć. I znowu być na szczycie – mówi w rozmowie z Weszło.

Niegasnąca ambicja mistrza olimpijskiego. „Muszę być w stanie się zajechać”

KACPER MARCINIAK: Myślałeś kiedyś, może nawet całkiem niedawno: kurde, ale mi pokrzyżowali plany z usunięciem tej pięćdziesiątki?

DAWID TOMALA: Jasne, że tak. Ludzi, którzy tęsknią za pięćdziesiątką jest bardzo wiele. To był najdłuższy dystans na igrzyskach, który wymagał zupełnie innej pracy w porównaniu do 20 kilometrów. Zawodnicy, którzy byli nieco starsi, nieco dłużej trenowali, przechodzili w tryb diesla, który mógł działać na nieco niższych obrotach, ale z kolei przez bardzo długi czas.

Każdy z wyścigów na 50 kilometrów był również bardzo nieprzewidywalny. Bywało, że jeden zawodnik miał przewagę nad drugim pięciu minut. A na 45. kilometrze nie był już w stanie iść normalnym tempem, przemieszczać się do przodu. Cztery godziny to naprawdę bardzo, bardzo dużo. Nawet jakby przeciętny Kowalski poszedł sobie na zwykły spacer, to po 4 godzinach odczułby, że to spory wysiłek. A 4 godziny w chodzie sportowym na najwyższym poziomie? To naprawdę inny poziom zmęczenia.

Więc tak, oczywiście, że tęsknię za 50 kilometrami. Ale staram się też za dużo o tym nie myśleć, bo nic już nie zmienię.

Reklama

Z wiekiem rośnie wytrzymałość. Więc usunięcie pięćdziesiątki nie było pozytywną informacją dla starszych zawodników.

Tak. Szybkość tracimy po prostu naturalnie. To jest w jakiś sposób… no właśnie, dyskryminacja starszych zawodników! Nie myślałem o tym wcześniej. (śmiech)

Pół żartem, pół serio, tak trochę jest. Bo wszyscy zawodnicy, którzy latami pracowali nad wytrzymałością, nie są w stanie nagle zbudować szybkości. Początkowo z 50 kilometrów zmienili nam na 35, a teraz nie ma nawet tego dystansu. I musimy robić w sztafecie dwa razy po 10 kilometrów, albo indywidualnie 20.

Ja na ten złoty medal w chodzie na 50 kilometrów pracowałem dwadzieścia lat. A teraz pomyśl, że mam kompletnie przestawić mój organizm. To się nie dzieje w jeden dzień. Wiesz, może być tak, że komuś uda się z sukcesem „przebranżowić”. Stać się specjalistą od krótszego dystansu. Ale patrząc na to trzy lata po igrzyskach w Tokio: udaje się to tylko garstce. Powiedziałbym nawet, że pojedynczym przypadkom.

Chwilowe wprowadzenie 35 kilometrów nie miało chyba większego sensu.

Reklama

Ja uważam, że w przyszłości zrobią tak, że będzie tylko dystans 20 kilometrów, a może nawet tylko 10 kilometrów. Tak podejrzewam, to są tylko moje przypuszczenia. Ale myślę, że wszystko w tym kierunku zmierza.

W zamyśle chodzi o unowocześnienie, uatrakcyjnienie chodu sportowego. Myślisz, że to przynosi albo będzie przynosiło skutek?

Nie wiem. Nie chcę gdybać. Najpierw trzeba poczekać do igrzysk w Paryżu i potem zobaczyć w mediach, czy był jakiś efekt. Ja mówię z perspektywy zawodników, dla których to wszystko jest bardzo trudne. A czy dla ludzi te zmiany w dyscyplinie będą atrakcyjne? Naprawdę nie wiem.

Jeśli miałbym jednym słowem określić to, co działo się w trakcie kwalifikacji olimpijskich w Antalyi, gdzie po raz pierwszy brałem udział w chodzie sztafetowym, to powiedziałbym: „chaos”. Byliśmy na trasie i nie wiedzieliśmy, które zajmujemy miejsce. Żadna drużyna tego nie wiedziała. Nie mieliśmy pojęcia, kto w danym momencie z kim rywalizuje. Nasz trener musiał dzwonić do Polski i pytać się ludzi, którzy oglądali transmisję online, na jakim jesteśmy miejscu. Tymczasem osoby będące na miejscu i oglądające wyścig niczego nie rozumiały.

Pod tym względem to wszystko jest zatem totalnie bez sensu. Ale co w ostatnim czasie było fajne? Wzięto się za sędziowanie. Ja mam ten atut, że nie towarzyszą mi problemy z techniką. A wielu zawodników tę granicę w regulaminie przekracza. Albo inaczej mówiąc: stawia wszystko na jedną kartę. Wyobraź sobie, że w Antalyi byłem jedynym zawodnikiem na trasie, który nie dostał żadnego ostrzeżenia.

Niby super, ale z drugiej strony: trochę na tym tracę.

Perfekcyjna technika nie jest wcale sprzymierzeńcem?

Taka technika jest perfekcyjna dla sędziów, ale nie jest perfekcyjna z perspektywy zawodnika.

Czyli optymalnie opłacałoby się dostać dwie kary podczas zawodów? Żeby zyskać trochę czasu, ale nie zostać wykluczonym?

Indywidualnie tak. Ale jak idziesz w sztafecie, to nasze ostrzeżenia się sumują. Więc kiedy zawodniczka dostanie dwa, a ja jedno, to musimy stanąć w pit-stopie na trzy minuty. Wtedy tracimy bardzo, bardzo dużo. Trzy minuty w naszej dyscyplinie to może być różnica między pierwszym a dwudziestym zawodnikiem w stawce.

Sztafeta jest zatem dość złożonym tematem. To, że ja nie dostałem żadnego ostrzeżenia, w momencie, gdy Kaśka (Zdziebło) miała dwa, bardzo nam pomogło. Inaczej nie zdobylibyśmy kwalifikacji olimpijskiej. Trzeba więc podejść do tego wszystkiego taktycznie.

Fakt, że mówimy o nowej konkurencji, otwiera okazję do zaskoczenia rywali? Pamiętam, jak przed igrzyskami w Tokio polscy trenerzy mocno pracowali nad sztafetą mieszaną 4×400, bo wiedzieli, że mamy w niej szansę na medal, jeśli się przyłożymy.

I mieli rację. Nie ma co ukrywać, że większość krajów lekceważy rywalizację drużynową. Nie wiem, czy ludzie zdają sobie z tego sprawę, ale polska sztafeta jest jedną z niewielu na świecie, która regularnie trenuje zmiany. Wiele krajów tego po prostu nie robi. Zawodnicy nie mają czasu, skupiają się na przygotowaniach indywidualnych. A współpracy w sztafecie uczą się dopiero tuż przed startem. Z tego też powodu widzimy, jak innym reprezentacjom często przydają się błędy przy przekazywaniu pałeczki.

Polska na tym korzysta. Przez to, że jesteśmy mocni w zmianach, bardzo dużo zyskujemy. Musimy zresztą to robić, żeby rywalizować z najlepszymi.

ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!

Więc jak to widzisz w sztafecie w chodzie? Jest miejsce do zaskoczenia rywali?

Na pewno jest. Choć to kwestia, nad którą będę jeszcze pracował z trenerem oraz Kaśką. Jeszcze nie mieliśmy wiele czasu na analizę po starcie w Antalyi. Uważam jednak, że można podejść do startu sztafetowego taktycznie. Wbrew pozorom mam wrażenie, że lepiej pierwszy odcinek pójść wolniej, żeby w konsekwencji drugi pójść znacznie szybciej. Trzeba zaryzykować, trzeba się sprawdzić.

A w Antalyi? Zrobiliśmy to, po co przyjechaliśmy. Jest kwalifikacja. Miejsce było odległe, nie jesteśmy z tego zadowoleni, ale cel został osiągnięty. Udało nam się też zyskać trochę doświadczenia w sztafecie, do czego wcześniej nie było żadnej okazji. Bo takie zawody odbyły się po raz pierwszy.

Sztafeta w chodzie ma to do siebie, że towarzyszą jej przerwy. Zawodnik i zawodniczka się zmieniają i robią po dwa odcinki, liczące mniej więcej 10 kilometrów.

Kolejna rzecz, która jest fenomenem: wyobraź sobie, że my jesteśmy w stanie szybciej przejść dwudziestkę bez przerwy, niż z przerwą. Nasz organizm, w momencie, kiedy ma tak długą przerwę, bo mówimy o 45 minutach, naturalnie przechodzi w stan odpoczynku. My oczywiście próbujemy go pobudzić. Bierzemy kofeinę, robimy dłuższą rozgrzewkę, żeby cały czas być na obrotach. Ale jednocześnie też nie możemy się dodatkowo zajechać. Tylko nabrać świeżości przed kolejną „rundą”.

Na razie jednak prawie nikomu nie udało się tego zrobić skutecznie. Tylko Włosi byli w stanie zbliżyć się ze swoim czasem ze sztafety do tego z klasycznej dwudziestki. Ale żeby ktoś w sztafecie był szybszy niż indywidualnie? Zapomnij. Na logikę wydaje się, że kiedy wypoczniesz, to drugą dychę na pewno zrobisz łatwiej i szybciej, niż w starcie indywidualnym Ale okazuje się, że to tak nie działa. Nasz organizm nie jest przygotowany do takiego wysiłku i nie wiem, czy w ogóle będzie. Ale mamy jeszcze czas, żeby popracować na treningach.

Będziemy starać się robić wszystko, żeby jak najlepiej wykorzystywać przerwy w sztafecie, nie doprowadzając też do znużenia, ospania organizmu. Doprowadzenia do sytuacji, w której on dostaje bodziec, że może odpocząć. Bo przecież nie może.

Kiedyś wspominałeś sytuację, gdy pozdrowiłeś kogoś na trybunach. I zorientowałeś się, że nie powinieneś tego robić, żeby nie doprowadzić do rozluźnienia organizmu. Bo trudno jest potem wrócić na wysokie obroty.

Bardzo trudno. Nawet nie wiem, czy jest to możliwe. Zastanawiałem się, czy w trakcie tej przerwy nie chodzić przez pełne 45 minut. Nawet wolno. Oczywiście, zejdę wtedy z tętna, ale wciąż będę w ruchu. Może więc to jest dobra droga? Ale z drugiej strony: trzeba się zastanowić, na ile warto wypocząć, a na ile nie warto wypocząć. To są właśnie te niuanse taktyczne. Powiedziałbym nawet, że taktyka w sztafecie bardziej będzie skupiać się na tym, co dzieje się poza trasą, niż na niej.

Metoda prób i błędów za bardzo nie wchodzi w grę, skoro zaraz są igrzyska. Na pewno będzie trochę strach zaryzykować.

Oczywiście. Ale czasami warto ryzykować. Mój trener powiedział mi: Dawid, co masz do stracenia? Pójdziesz swoją idealną techniką i zajmiesz dwudzieste miejsce. Zaryzykujesz, to może będziesz w czołówce. A czy dwudzieste miejsce cię zadowala? Mówię: no nie zadowala. I masz odpowiedź. Więc trzeba ryzykować.

Twoim celem od czasu igrzysk w Tokio na pewno musiało być budowanie szybkości. Teraz lepiej radzisz sobie na 20 kilometrów, niż to było trzy lata temu?

Zdecydowanie. Myślę, że największym problemem jest teraz strefa mentalna. To znaczy: na dwudziestkę musisz nauczyć się kochać ból oraz cierpienie. Kwas mlekowy zalewa twoje mięśnie, organizm wysyła ci sygnał, żeby odpuścić, a ty musisz z nim walczyć. Tu jest właśnie pole do pracy w moim przypadku. Bo jeśli chodzi o szybkość, ona jest bardzo dobra. Tylko muszę przełamać tę barierę psychiczną i być w stanie się zajechać.

Tuż po igrzyskach w Tokio nie pracowałeś z psychologiem. Od tamtego czasu się to jednak zmieniło.

Są rzeczy, z którymi nie potrafiłem sobie poradzić, a z którymi nie miałem problemów przed Tokio. Obecnie praca z psychologiem faktycznie ma miejsce. I ona jest spoko. Ale cały czas czuję taki niedosyt. Cały czas mam wrażenie, że muszę poznać osobę, która powie coś, co przestawi mi trybik w głowie. Ja wiem, że może to nie być dla każdego zrozumiałe. Ale bywa tak, że na przykład nauczyciel czy rodzic mówi ci coś, a potem przyjdzie zupełnie inna osoba, powie to samo i dopiero wtedy tego posłuchasz.

Jako że jestem doświadczonym zawodnikiem, mam już dwadzieścia lat stażu, to potrzebuje czegoś, w co przede wszystkim uwierzę. A jeżeli czegoś nie czuję, albo nie mam z kimś vibe’u, to nie będę w stanie temu zaufać. Więc praca z moim obecnym psychologiem jest fajna, ale myślę, że dalej mam przestrzeń, żeby zrobić coś lepiej.

Dawid Tomala

Dawid Tomala na podium igrzysk w Tokio. Fot. Newspix

Mistrzostwo olimpijskie początkowo przynosi najlepsze rzeczy, a potem zaczyna ciążyć? Bo myślisz, że skoro kiedyś byłeś najlepszy, to teraz wciąż musisz być, co nie zawsze działa pozytywnie?

Tak. Mówimy o takim kumulowaniu presji. Każdy zawodnik jest bardzo ambitny. W momencie, gdy wchodzisz na szczyt, to chcesz na nim się utrzymać. Albo przynajmniej być w czołówce. A kiedy trzeba zmienić perspektywę, mogą zacząć się problemy. Myślę, że widać to po wielu sportowcach, którzy w Tokio odnieśli sukces, a potem zniknęli ze sportowej mapy.

Wiadomo, chcesz być zawsze dobry, ale świat nie śpi. Przychodzą kolejni zawodnicy, którzy są bardzo głodni sukcesu. Ty natomiast spełniłeś już swoje marzenie, ale nadal chcesz więcej. W moim przypadku jest tak, że ludzie pytają się mnie, czy po igrzyskach w Paryżu skończę karierę. A ja dopóki mam ambicję oraz chęci i czuję, że mogę rywalizować z najlepszymi, to tego po prostu nie zrobię.

Mistrzostwo olimpijskie otwiera ci zatem dużo drzwi w życiu i pozwala zmienić perspektywę, ale dla aktywnego zawodnika zawsze najlepsze jest gonienie za marzeniem, za celami. Więc kiedy już ten cel osiągniesz, to musisz pracować nad tym, żeby utrzymać motywację na tym samym poziomie, co wcześniej.

Jeśli jesteśmy już przy mistrzostwie olimpijskim: jakie są twoje obecne relacje z Robertem Korzeniowskim?

Są bardzo dobre. Nawet parę dni temu się widzieliśmy, byłem u niego na konferencji. Myślę, że musiałem odbyć z nim rozmowę. Porozmawiać na pewne tematy. I teraz jest super. Ja jestem też osobą, która nie szuka sobie na siłę wrogów. Nie chcę tego robić, bo zamierzam cieszyć się życiem i otaczać ludźmi, którzy mają podobną pasję do mnie. Cieszą się z tego, co ja robię, cieszą się z tego, co oni robią.

Z Robertem mieliśmy zatem pewne niedomówienia, które sobie już wyjaśniliśmy. Chciałbym wspólnie z nim tworzyć fajne projekty sportowe, bo wiadomo, że on jest legendą tego sportu. Dwójka mistrzów olimpijskich to potencjalnie świetne autorytety dla młodych ludzi. Jesteśmy w stanie ich wzajemnie zainspirować i być może w przyszłości cieszyć się z ich sukcesów w chodzie sportowym.

Za sprawą organizacji różnych eventów możemy też po prostu wprowadzić młodych oraz dorosłych w świat tego sportu. Pokazać – na przykład – z jaką szybkością porusza się chodziarz, czego telewizja nie oddaje. Albo zaprezentować, że chodząc, możemy konkurować z osobami, które biegają. To według mnie coś fajnego. Ludzie, z którymi pracowałem, mówili, że sobie nie zdawali sprawy, jak szybko porusza się chodziarz sportowy, dopóki nie zobaczyli tego na własne oczy.

Byłoby to na pewno przykre, gdyby dwóch mistrzów olimpijskich w danej dyscypliny tkwiło w konflikcie. Skoro mogą razem budować swój sport w Polsce.

Jest dokładnie, tak jak mówisz. Media oczywiście podchwyciły to, co się wydarzyło, bo to był fajny temat. Ale nie ma już takiej sytuacji. Chcemy czerpać ze swojej relacji tylko pozytywne rzeczy.

Po igrzyskach w Tokio chyba wyczerpałeś pulę szczęścia. Bo kolejne dwa sezony były już pełne pecha.

Oj, tak. Inna sprawa, że sezon 2022 był ceną, którą zapłaciłem za Tokio. Walczyłem wówczas z kontuzją kolana, która w końcu pojawiła się już na igrzyskach, na ostatnich kilometrach. Cieszę się jednak, że nie ma już po niej śladu. Mogę z powrotem skupić się tylko i wyłącznie na pracy i nad stawianiem się lepszym zawodnikiem. A nie na tym, czy będę mógł zrobić trening, czy za chwilę znowu zacznie mnie coś boleć.

Z perspektywy czasu myślę jednak, że te dwa lata po Tokio były bardzo ciężkie, ale też bardzo fajne. Pokazały mi bowiem, że sport jest ulotny. I że warto jest myśleć o swojej przyszłości. Robić coś poza sportem, skupiać się na innych dziedzinach życia.

A my, jako sportowcy, jesteśmy mocno nakręcani przez środowisko oraz trenerów, żeby skupić się tylko i wyłącznie na swojej pracy. Ona jest oczywiście ważna. Ale też trzeba pamiętać, że ta kariera może skończyć się z dnia na dzień. Warto zatem mieć inne drogi, którymi możemy podążyć. Bardzo często o tym wspominam na spotkaniach z młodzieżą. Miejmy pasję, ale nie idźmy wyłącznie jednym torem.

Kariera sportowca bywa też pełna niespodzianek. Chód nie jest kontuzjogenny, a jednak w 2022 roku męczyłeś się z kontuzją. Koronawirus w 2023 roku nie był już medialnym tematem, a jednak dopadł cię właśnie wtedy.

To trudne do zrozumienia, dla kogoś, kto tego nie przechodził, ale w 2023 roku byłem przez pewien czas zupełnie poskładany. Wychodziłem na trening i po dwóch kilometrach musiałem się zatrzymać. Nie mogłem nawet złapać normalnie oddechu, tylko taki półoddech. To był niesamowicie ciężki czas. Wychodzę jednak z założenia, że to, co nas nie zabije, to nas wzmocni. Może tak musiało się wydarzyć. Żebym sobie uświadomił, że jednego dnia jesteś sportowcem, a kolejnego już możesz przestać nim być.

Wspominałeś swego czasu, że jeszcze nie obejrzałeś swojego startu z Tokio. Czy to już się zmieniło?

Tak! Obejrzałem. Może nie cały, ale tak z godzinkę czy dwie. To było zresztą jakiś czas temu. Powiem ci, że fajnie się do tego wraca. Ale z drugiej strony: staram się zapomnieć o tym starcie. Żebym – tak jak wspominałem ci wcześniej – nie myślał o tym, że już odniosłem ten sukces, tylko dalej był go głodny przed Paryżem.

Na papierze w sztafecie będziemy mogli wystawić bardzo mocny skład. Jakby nie patrzeć: mistrza olimpijskiego oraz wicemistrzynię świata.

Na pewno Kasia jest bardzo solidną zawodniczką. Miała trudny okres po mistrzostwach świata w Eugene, ale jestem pewny, że na igrzyskach zrobi świetny wynik. Oczywiście, są te kwestie z ostrzeżeniami, bo jak wspominałem, w Antalyi dostała dwa. W Budapeszcie została natomiast zdyskwalifikowana.

Kasia czerpię garściami z techniki, nazwijmy to, biegowej. Ale to dobrze. Skoro świat idzie w tym kierunku, to ja się muszę do tego dostosować. Teraz pozostaje mi tylko pracować, aby w Paryżu jej nie zawieść. Bo to właśnie specyfika sztafety, że myślisz też o sukcesie innych. Z jednej strony to bagaż, a z drugiej dodatkowa motywacja. Nie będę startował tylko dla siebie.

Katarzyna Zdziebło

Katarzyna Zdziebło na MŚ w Budapeszcie. Fot. Newspix

Gdybyś miał przeanalizować: od czasu złotego medalu do teraz, na jakie pytanie najczęściej odpowiadałeś w wywiadach?

Na pewno – jak się zmieniło moje życie po igrzyskach. Często też padało pytanie, czy wygram mistrzostwa świata, albo gdzie się widzę obecnie na świecie w kontekście 35 kilometrów. Co jeszcze? Chyba wszelkie pytania, o to jak radzę sobie z presją.

Właśnie, jak się zmieniło twoje życie po Tokio. To był mój typ.

No wiesz, zmieniło się bardzo. Choć powiedzmy, że życie osobiste zmieniło się pozytywnie, a to sportowe mniej pozytywnie. Pracuję jednak teraz, żeby w tej nowej rzeczywistości, na nowych dystansach się odnaleźć. I znowu być na szczycie. Wierzę, że jako ambasadorowi marki LOTTO będzie mi sprzyjać – tak ważne w każdej dziedzinie życia – szczęście.

ROZMAWIAŁ KACPER MARCINIAK

Fot. Newspix.pl

Czytaj też:

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Długie wrzuty z autu: ekstraklasowy folklor czy nadążanie za trendami?

Michał Trela
0
Trela: Długie wrzuty z autu: ekstraklasowy folklor czy nadążanie za trendami?

Lekkoatletyka

Ekstraklasa

Trela: Długie wrzuty z autu: ekstraklasowy folklor czy nadążanie za trendami?

Michał Trela
0
Trela: Długie wrzuty z autu: ekstraklasowy folklor czy nadążanie za trendami?
Polecane

Siedem godzin walki i odśpiewane „Sto lat”. Polki pokonały Czeszki w ćwierćfinale BJK Cup!

Szymon Szczepanik
5
Siedem godzin walki i odśpiewane „Sto lat”. Polki pokonały Czeszki w ćwierćfinale BJK Cup!

Komentarze

2 komentarze

Loading...