Vitor Roque został z wielką pompą przywitany w Barcelonie. Ogromna ekscytacja tym transferem wśród Katalończyków nie może dziwić, ostatecznie kawał historii klubu stanowią właśnie spektakularne wyczyny wirtuozów pochodzących z Kraju Kawy. Przeprowadzka 18-latka na Camp Nou i jego debiut (inna sprawa, że pozbawiony fajerwerków) w hiszpańskiej ekstraklasie to idealny moment, by przypomnieć dorobek gwiazdorów, do których Roque – czy mu się to podoba, czy nie – będzie nieustannie porównywany. Poprzeczka wisi bardzo wysoko.
Drobna uwaga natury technicznej – w naszym zestawieniu wzięliśmy pod uwagę graczy typowo ofensywnych, głównie snajperów czy bramkostrzelnych skrzydłowych lub playmakerów. Trudno bowiem porównywać Vitora Roque z, dajmy na to, Danim Alvesem. Wybraliśmy pięciu gigantów zasługujących na dłuższą wzmiankę.
Przeciwieństwo Lewandowskiego. Co debiut Vitora Roque powiedział nam o 18-latku?
No to lecimy!
RIVALDO
O przygodzie Rivaldo z Barceloną można rzecz jasna opowiadać długo i zawile, ale tak naprawdę wystarczy wspomnieć tylko jeden występ Brazylijczyka w zespole ze stolicy Katalonii, by zrozumieć jego znaczenie dla „Blaugrany” na przełomie wieków. 16 czerwca 2001 roku Rivaldo skompletował bowiem jednego z najpiękniejszych hat-tricków w całych dziejach futbolu. W meczu, którego stawką było zajęcie czwartego miejsca w lidze, gwarantującego udział w kwalifikacjach do Champions League, Rivaldo poczęstował Valencię trzema nieprawdopodobnymi trafieniami. Najpierw kapitalnie przymierzył z rzutu wolnego, potem pokonał Santiago Canizaresa potężnym uderzeniem z dystansu, by wreszcie pogrążyć ekipę „Nietoperzy” cudnym strzałem z przewrotki. Kosmos.
Tego dnia Rivaldo był po prostu zdolny do wszystkiego.
Jak Rivaldo wciągnął Barcelonę do Ligi Mistrzów, czyli hat-trick doskonały
Gdyby Barcelona potrzebowała kolejnych bramek, bez wątpienia Brazylijczyk nie zatrzymałby się na hat-tricku. Tylko aż strach pomyśleć, w jaki sposób zdobyłby następnego gola. – Rozegrałem w trakcie swojej kariery wiele wspaniałych spotkań – opowiadał po latach Rivaldo w rozmowie z „FourFourTwo”. – Strzeliłem mnóstwo ważnych goli, włączając w to trafienia zdobyte podczas mundialu. Jednak ten mecz z Valencią jest dla mnie wyjątkowy. Nie tylko ze względu na to, czego wówczas dokonałem, ale również z uwagi na reakcję piłkarskiego świata. Nie ma dnia, by ktoś mi o tym spotkaniu nie przypomniał.
Lata spędzone przez Rivaldo na Camp Nou nie były jednak pasmem samych sukcesów. Brazylijczyk sięgnął wprawdzie z „Dumą Katalonii” po dwa mistrzowskie tytuły, w 1999 roku został zaś nagrodzony za swoje występy Złotą Piłką, ale z dzisiejszej perspektywy przełom wieków jest zasadniczo postrzegany jako okres, w którym Barcelona stopniowo wypadała ze ścisłej europejskiej czołówki. W roli następcy Johana Cruyffa nie sprawdził się wówczas Louis van Gaal, z którym Rivaldo często miał zresztą na pieńku. „Żelazny Tulipan” uparł się, by przesunąć reprezentanta Brazylii na pozycję lewoskrzydłowego, czego nie akceptował ani sam piłkarz, ani katalońscy dziennikarze i kibice „Blaugrany”. – Powiedzenie najlepszemu piłkarzowi świata, by usunął się na skrzydło i stwarzał miejsce dla kolegów z drużyny, mogło mieć sens dla van Gaala, ale nie miało sensu dla Katalończyków – pisał Maarten Meijer, biograf holenderskiego szkoleniowca.
Z kolei van Gaal komentował z goryczą: – Jeśli ten człowiek [Rivaldo] nie gra, równowaga w szatni znika. To był mój największy błąd […] – nie zrozumiałem, że w katalońskiej kulturze zespół po prostu potrzebuje wielkich gwiazd. W 1995 roku w Ajaksie nie miałem ani jednego takiego zawodnika, a nie przegraliśmy żadnego meczu. To jest bliższa mi kultura pod tytułem: „jesteśmy najlepsi i udowadniamy naszą wyższość na boisku”, nie w rankingach.
Kiedy w 2002 roku van Gaal powrócił na ławkę trenerską Barcelony, Rivaldo postanowił opuścić Camp Nou. – On jest głównym powodem mojego odejścia. Nie lubię go i mam świadomość, że on również nie lubi mnie – przyznał. Decyzja o przenosinach do Milanu okazała się jednak niezbyt fortunna. Choć Rivaldo był wtedy świeżo upieczonym mistrzem świata i wszystko wskazywało na to, że przed nim jeszcze kilka ładnych lat gry na najwyższym poziomie, choć już w drużynie „Rossonerich” nie udało mu się na poważnie zaistnieć. Formę odbudował dopiero w lidze greckiej, gdzie znów mógł cieszyć się statusem gwiazdy numer jeden.
BILANS RIVALDO W BARCELONIE:
- 235 występów (1997-2002)
- 130 goli, 45 asyst
- dwa mistrzowskie tytuły (1998, 1999)
- Puchar Króla (1998)
- Superpuchar Europy (1997)
ROMARIO
W 1993 roku Romario wzbudzał gigantyczne zainteresowanie na rynku transferowym. W trakcie kilku sezonów spędzonych w ekipie PSV Eindhoven brazylijski super-snajper dał się wprawdzie poznać jako zawodnik niezwykle krnąbrny i niezdyscyplinowany, ale jego nieprawdopodobna bramkostrzelność rekompensowała wszelkie słabości charakteru. – Zawsze to powtarzam, Bóg wskazał mnie palcem i powiedział: „tak, to jest ten gość” – bezczelnie twierdził Brazylijczyk.
Bobby Robson wspominał zaś na kartach swej autobiografii: – W kadrze PSV mieliśmy jedną tropikalną rybę. Romario, tyleż rewelacyjny, co niedający się ujarzmić. Wygrywał nam mecze, ale jego dyscyplina spędzała mi sen z powiek. Trenował tylko wtedy, kiedy chciał. Pamiętam, że pewnego razu zarządzaliśmy na treningu gierkę ośmiu na ośmiu. Jeden zespół wyraźnie przegrywał, coś mi nie pasowało. Policzyłem graczy i faktycznie, brakowało jednej osoby. Romario… po prostu sobie gdzieś poszedł, chyba stracił zainteresowanie grą. Szczególnie alergicznie traktował natomiast bieganie. Kiedyś mi powiedział: „Jaki jest sens w bieganiu o dziewiątej rano? Wiem, że wszyscy inni to robią. Ale ja nie jestem wszyscy”.
Mimo że za napastnikiem ciągnęła się opinia lenia i niepoprawnego imprezowicza, o wyciągnięcie go z Eindhoven zabiegało wiele czołowych klubów Starego Kontynentu. Wyścig wygrała Barcelona, gdzie Romario miał być niejako perłą w koronie legendarnego „Dream Teamu”, który na początku lat 90. zdominował zmagania w hiszpańskiej ekstraklasie, a w 1992 roku wywalczył Puchar Europy. Johan Cruyff uznał, że poradzi sobie z okiełznaniem reprezentanta „Canarinhos”. Choć ryzykował sporo, tym bardziej że miał już w składzie paru innych fenomenalnych obcokrajowców, a przepisy pozwalały wówczas na grę tylko trzem zagranicznym piłkarzom jednocześnie. – Pamiętam jeden przypadek, kiedy Cruyff zostawił Romario na ławce – opowiadał Christo Stoiczkow, najbliższy imprezowy druh Romario w katalońskich czasach. – Był tak wściekły, że nie mogłem się do niego później nawet zbliżyć. Tymczasem problem pominięcia był nie do przeskoczenia. W zespole było czterech obcokrajowców, czterech doskonałych zawodników. Zawsze ktoś pozostawał niezadowolonym, nie dało się tego uniknąć.
Romario – w Rio de Janeiro drugi po Chrystusie
Pierwsza część sezonu 1993/94 była jednak w wykonaniu naszpikowanej gwiazdami Barcelony dość przeciętna. Drużyna przeplatała spektakularne występy z kompletnie nieudanymi, a katalońska prasa coraz ostrzej krytykowała Cruyffa za brak odpowiedniego balansu między ofensywą a grą w destrukcji. Przełom nastąpił dopiero w styczniu, gdy „Blaugrana” w „Klasyku” zezłomowała Real Madryt 5:0, a Romario zapisał na swoim koncie hat-tricka.
Mimo że po tym niesamowitym triumfie nastąpiła kolejna seria potknięć, wiosna generalnie należała już do Barcelony. Od 24. do 38. serii spotkań podopieczni Cruyffa nie ponieśli w hiszpańskiej ekstraklasie ani jednej porażki. Wygrali trzynaście ligowych starć, dwa zremisowali. To wystarczyło, by obronić tytuł mistrzowski, ponieważ Deportivo de La Coruna – główny konkurent Katalończyków w tej akurat kampanii – pechowo wypuściło prowadzenie w tabeli w ostatnim meczu sezonu.
Romario, z trzydziestoma trafieniami w La Lidze, wywalczył naturalnie Trofeo Pichichi.
Zanosiło się także na powrót „Blaugrany” na europejski tron. W finale Champions League ekipa z Camp Nou została jednak nieoczekiwanie zdeklasowana przez Milan. „Rossoneri” uchodzili wprawdzie – nie bez podstaw zresztą – za zespół skoncentrowany wyłącznie na murowaniu dostępu do własnej bramki, lecz w najważniejszym meczu sezonu ekipa z Mediolanu objawiła światu piękniejsze oblicze i bezlitośnie wypunktowała Barcelonę. Romario wkrótce zemścił się na Włochach, pokonując ich w finale mistrzostw świata w Stanach Zjednoczonych, ale po mundialu Brazylijczyk drastycznie obniżył loty i niebawem pożegnał się z Barceloną. Wszyscy, nawet jego kumpel Stoiczkow, mieli już serdecznie dość pozaboiskowych ekscesów z udziałem napastnika, na którym kary finansowe nie robiły żadnego wrażenia.
– Stać mnie, by płacić grzywny. Nie mam zamiaru zmieniać stylu życia. To nie ja mam być szczęśliwy, że gram dla Barcelony, ale Barcelona powinna być szczęśliwa, że ja gram dla niej – oznajmił jesienią 1994 roku. Niedługo po tej deklaracji występował już we Flamengo.
BILANS ROMARIO W BARCELONIE:
- 65 występów (1993-1995)
- 39 goli, 11 asyst
- mistrzowski tytuł (1994)
- Superpuchar Hiszpanii (1994)
- finał Ligi Mistrzów (1994)
RONALDO
Jeszcze krótszy i niemal tak samo burzliwy okazał się pobyt na Camp Nou innego brazylijskiego napastnika ściągniętego z PSV Eindhoven. Mowa tu rzecz jasna o Ronaldo, który podpisał kontrakt z Barceloną latem 1996 roku i szybko potwierdził, dlaczego uważa się go za jednego z najbardziej utalentowanych napastników w całej historii futbolu. 47 bramek w 49 występach, triumfy w Pucharze Króla i Pucharze Zdobywców Pucharów… Dziś można już śmiało stwierdzić, że sezon 1996/97 był – zarówno pod kątem statystycznym, jak i ze względu na szeroko rozumiane wrażenia artystyczne – najlepszym w karierze Brazylijczyka, nie bez kozery nazywanego przez hiszpańskich dziennikarzy „El Fenomeno”. No, ale jeśli było tak wspaniale, to dlaczego już po roku Ronaldo przeniósł się do Interu Mediolan?
I dlaczego kibice „Blaugrany” w 1997 roku nie tylko nie byli oczarowani dokonaniami Brazylijczyka, ale wręcz się na niego obrazili?
El Fenomeno. Jak Ronaldo podbił i porzucił Barcelonę?
Opowiadaliśmy na Weszło: Pomimo potężnych strat poniesionych w trakcie sezonu, Barcelona do końca rozgrywek zachowała szanse na prześcignięcie Realu Madryt w lidze. Zwycięstwo Barcy w „Klasyku” (1:0 po goli Ronaldo) w 37. kolejce ligowych zmagań tak naprawdę otwierało wyścig o tytuł na nowo. Gdy do końca rozgrywek pozostawały trzy mecze, Katalończycy mieli dokładnie dwa oczka straty do Realu, który spotkania udane przeplatał z wpadkami. Jednak to piłkarze Barcelony zaliczyli najpoważniejsze potknięcie na finiszu rozgrywek – w 40. kolejce pokonał ich niepozorny Hercules. Równolegle Real zwyciężył i było pozamiatane.
Ronaldo przeciwko Herculesowi nie wystąpił. Znowu kłopoty z kontuzją? Nie. Przebywał akurat… na zgrupowaniu reprezentacji, przygotowując się do meczu towarzyskiego z Francją. Brazylijczyk do tego stopnia rozwścieczył kibiców swoim zachowaniem i lekceważącym stosunkiem do drużyny klubowej, że nie wybrano go nawet na piłkarza sezonu w klubie. Tytuł otrzymał Luis Enrique. Jest to naprawdę wymowne, bo Ronaldo, który zatriumfował potem w barwach „Canarinhos” podczas Copa America, otrzymał przecież nagrodę Piłkarza Roku FIFA. Przyznano mu również Złotą Piłkę za 1997 rok. Nie ma wątpliwości, że był on w tamtym czasie najlepszym zawodnikiem globu. A jednak w Katalonii potraktowano go w jakimś sensie jak zdrajcę. Dezertera, który nie poświęcił wszystkiego dla Barcelony, gdy ta tak mocno potrzebowała jego bramek. Nie tylko sympatycy klubu, ale i pozostali piłkarze otwarcie mówili: „gdybyśmy mieli Ronaldo do końca, tytuł byłby nasz”.
Działacze Blaugrany byli oczywiście zdecydowani, by – pomimo jego licznych wyskoków – przedłużyć kontrakt z Brazylijczykiem na znacznie lepszych warunkach finansowych. „Biznesowi partnerzy” Ronaldo, jak nazywał ich sam Brazylijczyk – czyli w praktyce agenci, którzy go obsiedli jak żądne krwi komary – negocjowali jednak twardo. Medialna kotłowanina wokół nowej umowy Brazylijczyka toczyła się praktycznie przez pół roku. Napastnik w jednym wywiadzie zapewniał, że marzy o grze w Barcelonie przez długie lata, by w innym zasugerować, iż tylko czeka, aż ktoś z Włoch lub Anglii wpłaci zawartą w jego umowie klauzulę wykupu.
Stawał się coraz bardziej kapryśny. Zdarzyło mu się uderzyć nawet personalnie w trenera Bobby’ego Robsona, mimo że ten ostatni traktował go bardzo wyrozumiale, wręcz po ojcowsku. Raz pozwolił sobie nawet na sugestię, że szkoleniowiec powinien zmienić taktykę Barcelony na taką, która bardziej przypomina styl gry „Canarinhos”. – Kiedy tylko gramy z mocnym przeciwnikiem, mamy problemy. Ten system nie działa. Moim zdaniem trener powinien, dla dobra mojego i drużyny, zmienić ustawienie na zbliżone do tego, które preferuje trener Zagallo w reprezentacji. Decyzje taktyczne Robsona surowo recenzowali również agenci „El Fenomeno”, doprowadzając Anglika do szału. Robson – szkoleniowiec starej daty – nie był bowiem przyzwyczajony do tego rodzaju medialnych potyczek.
W pewnym momencie prezes Josep Lluis Nunez zadeklarował, że „Ronaldo jest nasz na zawsze”, lecz ostatecznie okazało się, iż są to słowa rzucone kompletnie bez pokrycia. Otoczenie Brazylijczyka wymusiło jego przeprowadzkę do Italii. Ronaldo po prostu porzucił Barcelonę. – Gdyby tylko zechciał, mógłby mieć na zawsze całą Katalonię w kieszeni. Dziewczyny za nim szalały, kibice go uwielbiali. Raz popełniłem błąd i wyszedłem z treningu po nim. Przepchnięcie się przez bramę zajęło mi godzinę. Od tego czasu zadbałem, żeby Ronaldo opuszczał obiekt jako ostatni. Dopychał się do swojego samochodu, a panienki biegły za nim i przesyłały buziaki. Nie był jeszcze przyzwyczajony do funkcjonowania jak gwiazda. Usłyszałem, że podczas jednej ze swoich notorycznych podróży do Brazylii kupił sobie jakąś wyspę. Prasa zaatakowała mnie tym newsem. Co mogłem odpowiedzieć? „Też byłem ostatnio na zakupach, kupiłem sobie krawat” – wspominał Robson.
– Ronaldo „Fenomeno” to najlepszy piłkarz, jakiego kiedykolwiek widziałem – nie ma zaś wątpliwości Jose Mourinho, tłumacz i asystent Anglika. Co ciekawe, Vitor Roque często bywa określany w brazylijskiej prasie „nowym Ronaldo”. Wkrótce się przekonamy, ile w tych słowach prawdy, a ile przesady.
Ronaldo stracił… „nowego Ronaldo”. Afera wokół Vitora Roque
BILANS RONALDO W BARCELONIE:
- 49 występów (1996-1997)
- 47 goli, 13 asyst
- Puchar Króla (1997)
- Puchar Zdobywców Pucharów (1997)
- Superpuchar Hiszpanii (1996)
Bonus 600 zł za zwycięstwo Polski z Portugalią w Lidze Narodów
- Postaw kupon singiel za min. 2 zł zawierający zakład na zwycięstwo Biało-Czerwonych w starciu z Portugalczykami
- Jeśli kupon okaże się wygrany, to na twoje konto bonusowe wpłyną dodatkowe środki w wysokości 600 zł
- Tylko dla nowych użytkowników. Rejestracja zajmuje 30 sekund!
Kod promocyjny
18+ | Graj odpowiedzialnie tylko u legalnych bukmacherów. Obowiązuje regulamin.
NEYMAR
Kilkanaście lat temu Neymar bez wątpienia uchodził za najgorętszy talent w całym piłkarskim świecie. Już w 2010 roku nastoletni Brazylijczyk znalazł się na celowniku Chelsea, niedługo potem do rywalizacji o ściągnięcie błyskotliwego wychowanka Santosu włączył się również Real Madryt. Działacze ekipy z Sao Paulo nie spieszyli się jednak z akceptowaniem ofert za swoją perełkę. Doskonale zdawali sobie sprawę, że wartość Neymara może tylko wzrosnąć, gdy ten potwierdzi swoje niesamowite możliwości przynajmniej jednym czy dwoma spektakularnymi sezonami w brazylijskiej ekstraklasie. I mieli rację. Neymar powiódł Santos do zwycięstwa w Copa Libertadores, szybko zaistniał też w seniorskiej reprezentacji kraju. Wyglądał na w pełni przygotowanego, by ruszyć na podbój Europy.
Koniec końców Brazylijczyk po długotrwałych targach przeniósł się na Stary Kontynent przed startem sezonu 2013/14. Wybrał Barcelonę, choć kulisy jego transferu do dziś nie są w pełni klarowne i pozostają przedmiotem nawet nie tyle kontrowersji, co po prostu procesów sądowych. To materiał na osobną opowieść.
Sam Neymar zeznawał tak: – Nie ingerowałem w negocjacje, mające skierować mnie do Barcelony. Tymi sprawami zajmował się mój ojciec, od zawsze odpowiedzialny za tę płaszczyznę mojej kariery. Wiedziałem, że pojawiały się plotki o zainteresowaniu innych klubów, ale moim marzeniem były występy w Barcelonie i to właśnie tam chciałem trafić z Santosu. Od dziecka chciałem grać dla Barcelony, podążyłem więc za głosem serca. […] Na pewno mogłem przenieść się również do Realu Madryt, o pozostałych zainteresowanych klubach nie pamiętam. Wybierałem między Realem i Barceloną, stawiając na Barcę.
Niezależnie od okoliczności, transfer Brazylijczyka do „Dumy Katalonii” okazał się jednak strzałem w dziesiątkę. Już w pierwszym sezonie spędzonym na europejskich boiskach Neymar potwierdził bowiem, że jest kimś znacznie więcej, niż tylko kolejnym ciekawym talenciakiem z Kraju Kawy. W następnej kampanii „Blaugrana” sięgnęła natomiast w wielkim stylu po potrójną koronę, a Brazylijczyk zachwycał formą u boku Leo Messiego i Luisa Suareza. Zapisał na swoim koncie 22 trafienia w hiszpańskiej ekstraklasie i 10 goli w Lidze Mistrzów. Do tego dołożył mnóstwo asyst i niezliczoną ilość efektownych dryblingów. W ekspresowym tempie uznano go za piłkarza numer trzy na świecie, tylko za plecami wspomnianego Messiego oraz Cristiano Ronaldo. Wydawało się wszakże oczywiste, że prędzej czy później Neymar przejmie palmę pierwszeństwa i sam zacznie kolekcjonować prestiżowe indywidualne wyróżnienia, ze Złotymi Piłkami na czele.
Dziś już wiemy, że ten „oczywisty” scenariusz się nie zrealizował.
Tercet MSN został rozbity już w 2017 roku, wraz z niespodziewanym transferem Brazylijczyka do Paris Saint-Germain za astronomiczną kwotę 222 milionów euro. Neymar chciał ponoć pójść na swoje – zostać gwiazdą numer jeden w PSG, na co nie miał przecież szans na Camp Nou, gdzie światła reflektorów siłą rzeczy skupiały się przede wszystkim na Leo Messim. I tę decyzję można w sumie zrozumieć, analizując ją zarówno pod kątem marketingowym, jak i pod względem czysto sportowych ambicji. Tylko że w stolicy Francji Neymar nigdy nie został postacią równie znaczącą i uwielbianą, jak Messi w Barcelonie. Za dużo kontuzji, konfliktów, pozaboiskowych skandali i ekscesów, wahań formy. I – co najważniejsze – za mało sukcesów. Wprawdzie PSG za czasów Neymara zdominowało krajowe podwórko, ale ten cel paryżanie potrafili osiągnąć i bez Brazylijczyka na pokładzie. Neymar miał poprowadzić drużynę do triumfu w Champions League, lecz na tym polu poległ. Finalnie wpadł zresztą z deszczu pod rynnę, tracąc status lidera paryskiej ekipy na rzecz Kyliana Mbappe. Znowu znalazł się w czyimś cieniu.
Neymar – symbol niedosytu i zmarnowanych szans
Aktualnie niespełna 32-letni Neymar jest zawodnikiem saudyjskiego Al-Hilal, zmaga się z kolejną poważną kontuzją i coraz więcej w nim celebryty, a coraz mniej zawodowego piłkarza. Osiągnął zdecydowanie zbyt wiele, by mówić w jego przypadku o rozczarowującej karierze – 99,9% piłkarzy dałoby się pokroić za dorobek Brazylijczyka. Ale, mimo wszystko, trudno się oprzeć wrażeniu, że Neymara stać było na jeszcze więcej. I każdemu podsumowaniu jego kariery bez wątpienia towarzyszyć będzie pytanie, na które odpowiedzi nigdy nie poznamy: co by było, gdyby nie odszedł z Barcelony?
BILANS NEYMARA W BARCELONIE:
- 186 występów (2013-2017)
- 105 goli, 76 asyst
- Liga Mistrzów (2015)
- dwa mistrzowskie tytuły (2015, 2016)
- trzy Puchary Króla (2015, 2016, 2017)
- Superpuchar Hiszpanii (2013)
- Klubowe Mistrzostwa Świata (2015)
RONALDINHO
„Uśmiech futbolu”. Trudno o lepsze określenie Ronaldinho z czasów jego gry w barwach Barcelony. – To człowiek, który robi różnicę między bardzo dobrym zawodnikiem a takim, którego zapamięta się na lata. Między bardzo dobrym klubem a takim, który zapamięta się do końca historii wieków. W pojedynkę potrafił decydować o losach meczów – mówił Frank Rijkaard, ówczesny szkoleniowiec „Dumy Katalonii”. Utrafił w sedno.
Uśmiech futbolu, czyli 40 wspomnień o Ronaldinho
Aż trudno w to dziś uwierzyć, lecz Brazylijczyk był dla „Dumy Katalonii” transferowym celem pocieszenia. Joan Laporta obiecywał fanom zatrudnienie Davida Beckhama, ale Anglik dogadał się z Realem Madryt i dołączył do galaktycznej układanki Florentino Pereza. Układanki, do której Ronaldinho, choć już z tytułem mistrza świata na koncie, jeszcze w 2003 roku kompletnie nie pasował. Jednak natychmiast po przenosinach do stolicy Katalonii udowodnił, że należy go wymieniać w ścisłym gronie najlepszych piłkarzy globu, a po kilkunastu miesiącach nie było już wątpliwości, że to właśnie Ronaldinho jest po prostu numerem jeden na świecie. Musieli to zaakceptować nawet miłośnicy „Królewskich”, którzy nagrodzili jeden z występów Brazylijczyka na Estadio Santiago Bernabeu owacją na stojąco.
– W swoim pierwszym roku w Barcelonie Ronaldinho wcale nie wygrał wszystkiego, wcale nie poprowadził drużyny do spektakularnych zwycięstw, ale ludzie i tak bezgranicznie go pokochali. Potem przyszły trofea i uczynił ludzi jeszcze szczęśliwszymi. Barca na zawsze powinna być mu wdzięczna za wszystko, co ten facet zrobił dla tego klubu – przekonywał Leo Messi, którego talent dojrzewał w cieniu niesamowitych wyczynów Brazylijczyka.
Ronaldinho wyciągnął Barcelonę za uszy z kryzysu i wprowadził z powrotem na europejski szczyt.
Jasne, okres jego szczytowej formy okazał się bardzo krótki. Pep Guardiola w 2008 roku z premedytacją pozbył się reprezentanta „Canarinhos” z klubu. Uważał, że lider „Blaugrany” nie może prowadzić się aż tak nieprofesjonalnie, bo ma to destrukcyjny wpływ na zespół. I z pewnością miał rację.
Z drugiej strony, Ronaldinho nie byłby przecież sobą, gdyby zabronić mu szaleństw zarówno na boisku, jak i poza nim. – Moja gra opiera się na improwizacji – tłumaczył. – Jako rozgrywający, masz często sekundę, rzadko więcej, na podjęcie decyzji o kolejnym zagraniu. Nie możesz za dużo się zastanawiać, bo nic z tego nie wyjdzie. Trzeba podążać za intuicją. Instynktem.
Vitor Roque – co warto wiedzieć o nowym piłkarzu FC Barcelony?
BILANS RONALDINHO W BARCELONIE:
- 207 występów (2003-2008)
- 94 gole, 70 asyst
- Liga Mistrzów (2006)
- dwa mistrzowskie tytuły (2005, 2006)
- dwa Superpuchary Hiszpanii (2005, 2006)
***
Oczywiście listę można by było rozszerzać o kolejne postaci, takie jak choćby Evaristo czy Giovanni. Tak czy owak, Vitor Roque ma dziś do kogo równać. Choć warto podkreślić, że każdy z pięciu opisanych przez nas Brazylijczyków nie tylko zachwycał stałych bywalców Camp Nou swoją grą, ale i generował spore kontrowersje. Nie ma przecież przypadku w tym, że żaden z nich nie pograł w ekipie „Blaugrany” dłużej niż pięć sezonów.
Jedno wydaje się więc wielce prawdopodobne – także i z Vitorem Roque nie będzie nudy.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Polacy coraz grubsi i mniej aktywni. Czy brak ocen z WF-u nas zbawi?
- „Kanalarze” z największym postępem w 2023 roku. O skokach i spadkach w rankingu Elo
- Xbox, kebab po wygranych i finał mistrzostw świata. Oto Luke Littler – objawienie darta
fot. NewsPix.pl