Reklama

Biało-czerwone i najważniejsze. Co zapamiętamy z 2023 roku w polskim sporcie? 

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

28 grudnia 2023, 13:23 • 14 min czytania 6 komentarzy

Mistrzowie świata na śniegu i nie tylko. Wielka chwila na lodzie. Radość i beznadzieja na murawie. A do tego polski Paryż czy siatkarska dominacja w klubowych i reprezentacyjnych rozgrywkach. Rok 2023 w polskim sporcie przyniósł nam naprawdę wiele wydarzeń godnych zapamiętania. Wybraliśmy dziesięć z nich i ułożyliśmy od tych wartych upamiętnienia, po te, o których zapomnieć wręcz nie wolno.

Biało-czerwone i najważniejsze. Co zapamiętamy z 2023 roku w polskim sporcie? 

Polski sport. Najważniejsze w 2023 roku. Ranking

 

10. Polski akcent w finale Ligi Mistrzów

W nieco ponad rok Szymon Marciniak obskoczył trzy mecze, które przeszły do historii polskiej piłki nożnej. W Katarze – jeszcze w 2022 roku – stał się dopiero drugim Polakiem w finale mistrzostw świata, a wraz z nim trafili tam również Tomasz Listkiewicz, Paweł Sokolnicki i (na VAR-ze) Tomasz Kwiatkowski. Wcześniej z naszych rodaków w finale mundialu sędziował jedynie Michał Listkiewicz. Tyle że późniejszy prezes PZPN biegał na linii, a Marciniak został sędzią głównym najważniejszego spotkania na świecie. I sprostał presji w wielkim stylu. 

Nic dziwnego, że kilka miesięcy później wyznaczono go też na sędziego finału Ligi Mistrzów. Tam Polaków w roli arbitrów wcześniej nie było w ogóle. W dodatku dopiero po raz drugi w historii zdarzyło się, by tam sam sędzia obskoczył w jednym sezonie finały mundialu i najważniejszych europejskich rozgrywek piłkarskich.  

Reklama

CZYTAJ TEŻ: 20 LAT WSPINACZKI SZYMONA MARCINIAKA NA SZCZYT. „PIŁKARSKO BYŁ NA EKSTRAKLASĘ”

Wcześniej dokonał tego Howard Webb w 2010 roku (finał Interu z Bayernem w LM i Hiszpanii z Holandią w MŚ). A ogółem przed Polakiem podobnym zestawem mogło pochwalić się ledwie czterech sędziów: poza Webbem byli to Sandor Puhl (MŚ 1994 i LM 1997), Pierluigi Collina (LM 1999 i MŚ 2002) oraz Nicola Rizzoli (LM 2013 i MŚ 2014).  

Marciniak dołączył więc do największych sław swojego fachu, a prowadząc finał Ligi Mistrzów w świetnym stylu, potwierdził, że jest aktualnie najlepszym sędzią świata. Nic dziwnego, że na koniec 2023 roku dostał też do rozstrzygania finał Klubowych MŚ. I może to impreza mniejszej rangi, ale również pokazała, że Polaka w świecie piłki ceni się aktualnie niesamowicie.  

9. Historyczny sukces na śniegu

Skoki i biegi narciarskie. Biathlon. Łyżwiarstwo szybkie oraz short track. W dawnych czasach nawet nieco narciarstwa alpejskiego czy kombinacji norweskiej. W tych zimowych dyscyplinach Polacy odnosili sukcesy. Na snowboardzie też się zdarzało, ale głównie tym, w którym wykonuje się ewolucje – dwukrotnie na podium mistrzostw świata stała w końcu Paulina Ligocka (w obu przypadkach zdobywała brązowe medale).  

Ale to inna konkurencja. A snowboardowy slalom do tej pory specjalnością Polaków nie był. Jasne, można wspomnieć Jagnę Marczułajtis i jej czwarte miejsce na IO 2002. Tyle że na tym się właściwie skończyło, bo rok wcześniej była piąta w mistrzostwach świata, a poza tym wielkich wyników nie osiągała. Szkoda, bo czy to slalom czy slalom gigant równoległy w snowboardzie to konkurencja ciekawa, rozgrywająca się szybko i nie wymagająca wielkich nakładów finansowych czy pracy. Stok przygotować stosunkowo łatwo, nie jest tak rozległy jak chćby te do narciarstwa alpejskiego. W samej Polsce znalazłoby się wiele miejsc, gdzie można by taką dyscyplinę trenować.  

Reklama

CZYTAJ TEŻ: „NA ZAWODACH PARALIŻOWAŁ MNIE STRACH”. WYWIAD Z OSKAREM KWIATKOWSKIM

I może teraz faktycznie zacznie się na nią boom. W 2023 roku zdobyliśmy bowiem dwa medale mistrzostw świata – najpierw Ola Król zdobyła brąz, a ledwie kilka minut później Oskar Kwiatkowski wywalczył historyczny tytuł. – Wiadomo, że jadę tylko po złoto. Trzeba o nie powalczyć – mówił nam w wywiadzie niedługo przed wylotem o Gruzji, gdzie odbywały się mistrzostwa. A potem faktycznie to złoto zgarnął. W tym sezonie za to po raz pierwszy w karierze będzie mógł pojechać w snowboardowym Pucharze Świata w ojczyźnie, bo ten w lutym odbędzie się w Krynicy-Zdroju. 

I oby Oskar ucieszył tam miejscowych fanów.  

8. W Elicie po dwóch dekadach

W 2002 roku polscy hokeiści zagrali w mistrzostwach świata Elity. Awansowali do nich rok wcześniej, ale wiedzieli, że w gronie najlepszych drużyn świata nie mieli wielkich szans. Walczyli o przetrwanie, utrzymanie. Nie udało się, mimo że zajęli trzecie miejsce od końca (14, na 16 ekip), a spadały dwa zespoły. Ostatnia Japonia – jako przedstawiciel Azji – miała jednak pewne utrzymanie. Więc zdegradowano Polaków i Włochów

A potem minęły ponad dwie dekady, w czasie których Biało-Czerwoni dwukrotnie spadali nawet na trzeci poziom rozgrywkowy. Ostatni raz – w 2018 roku. Wygrzebali się z niego w 2022, przy okazji pierwszych mistrzostw zorganizowanych po pandemicznej przerwie. A w 2023 do brytyjskiego Nottingham jechali z nadzieją na awans do Elity. Wiedzieli, że ich na to stać i co muszą zrobić, by się tam znaleźć.  

CZYTAJ TEŻ: SŁOWACKI ARCHITEKT, TEAM SPIRIT I NADZIEJE NA PRZYSZŁOŚĆ. POLSKA W ELICIE

I plan wykonali niemalże perfekcyjnie. Niemalże, bo przegrali co prawda z gospodarzami, ale dopiero po dogrywce (4:5), a to też było istotne, bo dawało im dodatkowy punkt do tabeli. Litwinów i Koreę Południową zdemolowali, w obu przypadkach po 7:0. Włochów – spadkowicza z Elity – pokonali po wspaniałym meczu, 4:2. I w końcu Rumunię, która w przeszłości potrafiła napsuć im krwi, ograli 6:2. I choć po pierwszej tercji (przegranej 0:1) było nerwowo, to w drugiej Polacy wyszli na prowadzenie 4:1. I stało się jasne, że już tego nie wypuszczą.  

A na mistrzostwa Elity – które odbędą się w Czechach w maju 2024 roku – cel jest oczywiście jeden: nie spaść. Bo już to dla polskiego hokeja byłoby kolejne wielkie wydarzenie. 

7. Lokomotywa zajechała daleko

Polskie kluby i wiosna w europejskich pucharach? O, to rzadkość. Dość powiedzieć, że w całych latach 10. XXI wieku udało nam się to pięć razy. Z grupy wychodzili Lech Poznań (2010/11), Legia Warszawa (2011/12, 2014/15, 2016/17 – ten ostatni przypadek to spadek z grupy Ligi Mistrzów) i Wisła Kraków (2011/12). Wszystkie te przygody miały miejsce, rzecz jasna, w Lidze Europy, na drugim europejskim szczeblu rozgrywkowym. A i tak było ich niewiele.

Dlatego utworzenie Ligi Konferencji Europy mogło się wydawać szansą dla polskich klubów. I faktycznie się nią stało, co pokazał Lech rok temu. 

Kolejorz doszedł w trzecich europejskich rozgrywkach do ćwierćfinału. I tak, trzecich, tych teoretycznie najsłabszych. Ale to nie miało tu właściwie żadnego znaczenia. Na ćwierćfinał w Europie czekaliśmy od Legii w 1996 roku. Fakt, że ekipa ze stolicy zrobiła to wtedy w Lidze Mistrzów, ale to były zupełnie inne czasy dla polskiego futbolu. Teraz nawet wyjście z grupy z Ligi Konferencji trzeba po prostu szanować. Tym bardziej, że Lech – w przeciwieństwie do wszystkich przywołanych wcześniej ekip z poprzedniej dekady – zagrał na wiosnę więcej niż dwa mecze.

CZYTAJ TEŻ: WIECZÓR DUMY POLSKIEJ PIŁKI. LECH PRZERAZIŁ FIORENTINĘ ODWAGĄ [REPORTAŻ]

Fakt, miał dobre losowanie. Ale umiał z niego skorzystać. Pokonał po trudnym dwumeczu norweskie Bodø/Glimt. Wygrał w dobrym stylu w obu meczach ze szwedzkim Djurgårdens. Przez te cztery spotkania fazy pucharowej nie stracił nawet bramki, a strzelił sześć. Dopiero Fiorentina zdołała Lecha pokonać i to na jego stadionie – wysoko, bo 4:1. A ten i tak powalczył na wyjeździe, ba, przez moment wyrównał nawet stan rywalizacji. Potem stracił, oczywiście, dwie bramki, ale na pożegnanie z LKE zaliczył wygraną i dopisał kolejne punkty do klubowego rankingu. 

Nie mielibyśmy nic przeciwko, żeby podobny występ na wiosnę w Europie zaliczyła w tym sezonie Legia, której udało się już wyjść z grupy. I która zacznie podobnie do Lecha – bo od starcia z norweskim Molde.

6. Siatkarski hat-trick

Jasne, że obecna Liga Mistrzów siatkarzy jest nieco wybrakowana, bo brak w niej rosyjskich klubów, zawsze niesamowicie mocnych. Ale cóż, to wciąż najbardziej prestiżowe europejskie rozgrywki, w których wygrana jest największym sukcesem, jaki może zanotować polska ekipa. Sukcesem, dodajmy, przez lata niedostępnym dla drużyn z PlusLigi. Aż w 2021 roku wygrała ZAKSA. A potem w 2022 ten sukces powtórzyła. 

W 2023 zrobiła to po raz trzeci z rzędu. W dodatku po historycznym, bo w pełni polskim finale, w którym zagrała znakomity mecz z Jastrzębskim Węglem.  

Nigdy wcześniej w meczu o najważniejsze europejskie trofeum nie grały ze sobą dwie polskie drużyny. W dodatku we Włoszech dały prawdziwe show – rozegrały pięć setów, a niesamowity był zwłaszcza ten czwarty, grany na przewagi i wygrany przez jastrzębian, którzy tym samym przedłużyli swoje nadzieje na sukces, by potem ostatecznie je stracić. Emocji było mnóstwo, dobrej gry jeszcze więcej.  

CZYTAJ TEŻ: „JESTEŚMY UPRZYWILEJOWANI. SIATKÓWKA TO WSPANIAŁA PRACA”. TUOMAS SAMMELVUO, TRENER ZAKSY [WYWIAD]

To był po prostu finał, na jaki Liga Mistrzów zasłużyła. ZAKSA i Jastrzębski na spółkę napisały historię, choć to ta pierwsza ekipa większą – trzy razy z rzędu w Lidze Mistrzów triumfowały wcześniej tylko najlepsze zespoły w dziejach: Trentino i Zenit Kazań (nawet czterokrotnie). A wcześniej, gdy rozgrywki te funkcjonowały jako Puchar Mistrzów, zrobiły to też CSKA Moskwa (dwukrotnie, z czego raz cztery razy z rzędu) i Modena. ZAKSA do nich dołączyła. I to musi imponować. 

5. Bartek nie ma rywali

Bartosz Zmarzlik na motocyklu to klasa sama w sobie, wiadomo to nie od dziś. Odkąd Polak w 2016 roku pierwszy raz stanął na podium klasyfikacji generalnej cyklu Grand Prix, spadł z niego tylko raz – rok później. A od 2018 roku niezmiennie zgarnia srebro lub złoto. Częściej to drugie. Tytuł wywalczony w tym roku był w końcu jego czwartym w karierze.  

Właściwie już przed sezonem był pewniakiem do jego wywalczenia.

Dla Polaka największym rywalem mógłby być bowiem Artiom Łaguta, ten jednak – ze względu na trwającą wojnę w Ukrainie – w cyklu GP nie jeździ i w 2022 roku nie mógł nawet bronić wywalczonego sezon wcześniej tytułu mistrzowskiego. A w takiej sytuacji Polak właściwie nie ma rywali na swoim poziomie. I choć w tym sezonie świetnie jeździł Fredrik Lindgren, to Szwed był do samego końca blisko Bartka tylko dlatego, że w przedostatniej rundzie cyklu Polak założył nieregulaminowy kevlar przy okazji kwalifikacji. I został zdyskwalifikowany.

CZYTAJ TEŻ: „BEZ POMOCY SPONSORÓW WYCHODZILIBYŚMY NA ZERO”. WYWIAD Z BARTOSZEM ZMARZLIKIEM

Sam Szwed przyznawał, że taka kara to przesada, regulaminu jednak nie sposób było zmienić – twarde prawo, ale prawo, wiadomo. Fredrik z tego wszystkiego ostatecznie skorzystał, odrobił większość strat do Zmarzlika i na jedno Grand Prix przed końcem był ledwie sześć punktów za Polakiem. Czy to coś zmieniło? No nie, zupełnie nic. Na Motoarenie w Toruniu Bartek pojechał po swoje, wygrał całe zawody, a wraz z nimi klasyfikację generalną. Czwarty raz w karierze.  

Przecież nie można podejść do czegoś z marszu i wiedzieć, że się wygra. Wtedy zresztą nie miałoby to sensu – mówił nam Zmarzlik po swoim trzecim tytule mistrzowskim. Można się jednak zastanawiać, czy miał rację. Bo ten czwarty przewidywali wszyscy eksperci i fani. I nie pomylili się.

4. Klęska i beznadzieja

Niedawno głośnym echem odbiły się słowa Pawła Fajdka z wywiadu dla sport.pl. – Uważam, że wydarzeniem roku w naszym sporcie był wpie***l, jaki piłkarze dostali od Mołdawii. […] Wydaje mi się, że żaden Polak mimo żartów z kadry nie był przygotowany na wpie***l od Mołdawii. Żaden! Uważam, że tak naprawdę to jest sportowe wydarzenie roku. Negatywne, ale – niestety – najważniejsze – mówił w nim polski młociarz. 

Oczywiście, niechęć Fajdka do wywyższania piłkarzy przez fanów czy media jest powszechnie znana i Paweł może czuł nawet pewną satysfakcję z tego, jak to się wszystko ułożyło. Co nie zmienia faktu, że trudno – choćby po części – nie przyznać mu racji. To faktycznie jedno z wydarzeń roku, niekoniecznie najważniejsze, ale musi być w ścisłej czołówce. Fajdek trafił też w sedno z tym, że nikt nie mógł się spodziewać porażki z Mołdawią. 

CZYTAJ TEŻ: REPREZENTACJA POLSKI TO MIDAS NA OPAK. WSZYSTKO ZAMIENIA W GÓWNO

Tym bardziej, że przecież do przerwy w wyjazdowym meczu było 2:0 dla Polski. Że Lewandowski i spółka grali swoje, zdawali się iść po spokojne zwycięstwo. I co? I pyk, pyk, pyk – trzy bramki dla rywali. Ze spokojnego zwycięstwa wyszedł mecz, który idealnie podsumował beznadzieję kadry za krótkiej kadencji Fernando Santosa. Rewanż – 1:1 u siebie – z kolei udowodnił nam, że Polska nie zasłużyła w eliminacjach do Euro na nic i sprawiedliwe było, że na turniej się przez nie nie dostała.

Czy wejdzie w ogóle? Nie wiadomo, ma jeszcze szanse w barażach. Ale nawet gdyby jej się to udało, na długo w naszej pamięci pozostaną całe te eliminacje, w których – w meczach z takimi potęgami jak Czechy, Albania, Mołdawia i Wyspy Owcze – Polacy zgromadzili 11 na 24 możliwe punkty. Z czego sześć na ostatniej z tych ekip. I aż szkoda, że ostatecznie w grupie wylądowaliśmy na trzecim miejscu, przed Mołdawią. Po tym, co zaprezentowaliśmy w meczach z tą ekipą, wydawało się to aż niewłaściwe.

3. Drugi po Adamie

Gdy w 2021 roku zdobywał złoto mistrzostw świata, wszyscy tylko zgodnie pokiwali głowami. Fakt, zostawał najstarszym mistrzem w całej historii skoków, ale nie było w tym nic przesadnie zaskakującego. To był sezon, w którym Piotr Żyła należał w końcu do ścisłej światowej czołówki. Cztery razy stał na podium zawodów Pucharu Świata, rzadko wypadał z najlepszej „10”.

Oczywistym było, że w Oberstdorfie będzie jednym z kandydatów do medali, a może i do złota, jeśli tylko trafi z formą. Owszem, zachwycił styl, w jakim mistrzostwo zdobył, pewność siebie, z jaką tego dokonał. Ale mimo wszystko – nie było w tym wielkiej sensacji. Ale że obronił tytuł dwa lata później? 

To był już szok. Piotrek znów przesunął przecież granicę wieku mistrza świata – do 36 lat. W dodatku został dopiero drugim (!) w historii skoczkiem, który na normalnym obiekcie zdobywał złoto dwa razy z rzędu. Pierwszym był Adam Małysz, dokładnie 20 lat wcześniej. Jak już równać, to do najlepszych, co? Tym razem zresztą w stylu, który był dużo bardziej „pietrkowy”. Czyli nieprzewidywalny, zaskakujący. 

CZYTAJ TEŻ: ŻYŁA: „MAM CIĘŻKI CHARAKTER, SWOJE POMYSŁY I LUBIĘ ŻYĆ NA WŁASNYCH WARUNKACH” [WYWIAD]

Po pierwszej serii Żyła był w końcu 13. W drugiej zaatakował, oddał fantastyczny skok, a że straty do podium nie miał dużej, pojawiła się nadzieja na wywalczenie medalu. Gdy jednak Piotrka nie przeskoczył nawet prowadzący po na półmetku zawodów Stefan Kraft, okazało się, że to już nie „jakikolwiek medal”, a drugie indywidualne złoto w karierze. – Jestem na skraju… Sam nie wiem, co się stało. W Oberstdorfie zdobycie tego tytułu kosztowało mnie wiele energii, ale tu chyba jeszcze więcej. Miałem plan, żeby ten dzień był idealny. I w sumie zrobiłem to – mówił (czy wręcz krzyczał) Żyła w rozmowie dla Eurosportu, tuż po konkursie. 

I miał do tych okrzyków pełne prawo. 

2. Perfekcyjny sezon

Mamy jedną z najlepszych, a może i najlepszą reprezentację świata. „Może”, bo aktualnie nie dzierżymy tytułu mistrzu globu (które mieliśmy w posiadaniu od 2014 do 2022 roku), bo ten w katowickim Spodku wyrwali nam Włosi. Graliśmy jednak w finale tej imprezy. A w tym sezonie polscy siatkarze udowodnili, że wyrastają ponad resztę rywali. Zanotowali w końcu właściwie perfekcyjny sezon. 

24 zwycięstwa z rzędu w oficjalnych spotkaniach. Awans na igrzyska olimpijskie, a wcześniej wygrana Liga Narodów (odkąd rozgrywki te funkcjonują pod tą nazwą, to pierwszy polski triumf) i mistrzostwa Europy (po raz drugi w historii). Pokonani właściwie wszyscy najgroźniejsi rywale: Brazylijczycy, Amerykanie, Włosi, Serbowie, a nawet ci przeklęci dla nas w ostatnich latach Słoweńcy. Ogółem gdy dochodziło do najważniejszych spotkań, to trudno było się o cokolwiek w grze polskich siatkarzy przyczepić. 

CZYTAJ TEŻ: WYGRALI WSZYSTKO. CZY POLACY ROZEGRALI NAJLEPSZY SIATKARSKI SEZON W HISTORII?

Moment szczytowy tego sezonu? Zdecydowanie mistrzostwo Europy. 

W ostatnich latach na tej imprezie nam nie szło. Od jedynego złota – z 2009 roku – zdobywaliśmy tylko brązowe medale w 2011, 2019 i 2021. A w edycjach pomiędzy tymi sukcesami byliśmy na dziewiątym, piątym i dziesiątym miejscu. Mistrzowie świata paradoksalnie nie potrafili więc podbić Europy. W tym roku się to jednak zmieniło i podopieczni Nikoli Grbicia nie dali innym ekipom szans. Serbowi trzeba zresztą oddać zasługi. Wilfredo Leon grał u niego fantastycznie, odbudował się Kamil Semeniuk, Łukasz Kaczmarek został człowiekiem od zadań specjalnych, a z uderzenia Polaków nie wybiły nawet urazy lidera kadry, Bartosza Kurka.

To był po prostu rok, który przeszedł do historii polskiej siatkówki w najlepszy możliwy sposób. I oby 2024 też był złoty.

1. Polska ziemia

Iga Świątek ma za sobą znacznie trudniejszy sezon niż 2022. W ubiegłym roku na mączce wszystko jej wychodziło. Aż do turnieju w Warszawie – rozgrywanego już po Wimbledonie – nie przegrała nawet meczu, wygrała więc oczywiście Roland Garros. Potem – po nieco gorszym okresie – dołożyła jeszcze sukcesy na kortach twardych, w tym triumf w US Open. Zaliczyła jeden z najlepszych sezonów w najnowszych dziejach kobiecego tenisa. Była wielka i niedościgniona dla rywalek.

W tym roku wyrosła jej jednak godna przeciwniczka w postaci Aryny Sabalenki. Pojawiły się też inne problemy – drobne urazy czy choroby. Grać i wygrywać było Polce znacznie trudniej, bo trzeba było odpierać ataki innych tenisistek. Ale Idze i tak udało się być najlepszą. Choć na moment straciła pozycję liderki rankingu, to ostatecznie ją odzyskała, po wygranych w wielkim stylu Finałach WTA.  

Jednak za moment najważniejszy, trzeba naturalnie uznać kolejny triumf w Paryżu. 

CZYTAJ TEŻ: IGA JEST NAJLEPSZA NA ŚWIECIE. A MY POWINNIŚMY BARDZIEJ JEJ UFAĆ

Bo raz, że Iga pierwszy raz w karierze w wielkoszlemowym finale naprawdę czuła ogromną presję rywalki, ba, zdawało się nawet, że Karolina Muchova zdoła Polkę pokonać, ale ostatecznie to Świątek okazała się lepsza. Dwa, że turnieje wielkoszlemowe, naturalnie, są najważniejsze. Trzy – żadna tenisistka nie obroniła tytułu w Paryżu od 16 lat i hat-tricka Justine Henin. A cztery? Cztery to fakt, że to wszystko stanowiło potwierdzenie, że paryska mączka należy właśnie do Igi. 

A to szczególnie ważne przed kolejnym sezonem, 2024. W końcu Polka zagra w nim na ukochanych kortach dwukrotnie. Najpierw w Roland Garros, potem przy okazji igrzysk olimpijskich. Podwójny triumf smakowałby niezwykle słodko. I tego jej życzymy.

SEBASTIAN WARZECHA 

Fot. Newspix 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Piotr Rzepecki
1
Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Piłka nożna

Ekstraklasa

Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Piotr Rzepecki
1
Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Komentarze

6 komentarzy

Loading...