Liga+ Extra, 2017 rok. – W przeciwieństwie do polskich piłkarzy, ja kiedyś wybiegnę na boisko w meczu finałowym o mistrzostwo świata – w pewnym momencie takie pytanie w „Pomidorze” usłyszał Szymon Marciniak, który gościł w programie Canal+ razem z Tomaszem Musiałem. – Tak – odpowiedział arbiter z Płocka, choć nie bez chwili namysłu.
Dziś ten fragment jest viralem w mediach społecznościowych, bo Marciniak niejako przewidział w nim swoją przyszłość. Nawet jeśli wtedy jeszcze nie mówił tego z pełnym przekonaniem, na pewno w głębi duszy liczył, że kiedyś uda mu się wejść na sędziowski szczyt. W rozmowach z kolegami przewidywał dla siebie Ligę Mistrzów i mistrzostwa świata już na samym początku, w okręgówce. Kiedyś marzenie, z czasem cel.
18 grudnia 2022 on, jego asystenci Paweł Sokolnicki i Tomasz Listkiewicz oraz Tomasz Kwiatkowski jako sędzia VAR poprowadzą najważniejszy mecz piłkarski globu. 41-letni Polak będzie dwudziestym drugim człowiekiem z gwizdkiem, który dostąpi tego zaszczytu. Wyżej w jego fachu już nie można się znaleźć.
Powiedzmy sobie szczerze: ta nominacja nie stanowi szoku. Marciniak i spółka niemal bezbłędnie na katarskim turnieju poprowadzili mecze Francja – Dania (faza grupowa) i Argentyna – Australia (1/8 finału), a gdy nie znaleźli się w obsadzie ćwierćfinałów było w zasadzie pewne, że dostaną co najmniej półfinał. Spekulowano, że w kontekście samego finału wiele może zależeć od tego, czy dojdzie do niego przedstawiciel Europy. Taki scenariusz miałby zmniejszać szanse naszego rodaka, ale jak widać, nie było to dla FIFA najważniejszym kryterium. Postawa Brazylijczyka Wiltona Sampaio w ćwierćfinale Anglia – Francja czy Meksykanina Cesara Arturo Ramosa w półfinałowym starciu Trójkolorowych z Marokiem pokazywała zresztą, że pryzmat geograficzny nie powinien być najważniejszy. Inna sprawa, że w przeszłości nieraz odgrywał istotną rolę, dlatego tym bardziej warto docenić osiągnięcie polskiego sędziego.
Szymon Marciniak – historia sędziego, który poprowadzi finał mistrzostw świata
Spis treści
- Piłkarsko na Ekstraklasę
- Zawodnicza przeszłość była atutem
- Podobieństwo do Colliny nie tylko z wyglądu
- Prezent dla Surmy
- Kosa z braćmi Paixao
- Szybki debiut w Ekstraklasie
- Przetarcie w drugiej lidze szwajcarskiej, zapunktowanie na Euro 2016
- Zawalony mecz w Londynie
- Kontrowersje na mundialu w Rosji
- Przyjaźń z rozsądku z VAR-em
- Problem z koncentracją w lidze
- Szacunek za Ligę Mistrzów
- Choroba zabrała Euro 2020
- Wejście na szczyt i kolejne cele
Piłkarsko na Ekstraklasę
Szymon Marciniak pracował na to wyróżnienie przez dwie dekady. Na kurs sędziowski wraz z młodszym bratem Tomaszem (w ostatnich sezonach głównie arbiter pierwszoligowy) poszedł już w 2002 roku, jako 21-latek. Nie od razu jednak postawił w stu procentach na ten fach i jeszcze przez kilka sezonów łączył gwizdanie z amatorskim graniem.
Reakcje polskich sędziów na nominację Marciniaka: „Kosmos”, „wzruszenie”, „wielka radość”
Jako piłkarz zapowiadał się naprawdę nieźle. Tak przynajmniej twierdzą ci, którzy widzieli go w tamtym okresie. – W juniorach starszych graliśmy razem, na zgrupowaniach dzieliliśmy pokój. Na dyskoteki trochę chodziliśmy. Dogadywaliśmy się bardzo dobrze. Gdy później ja jeszcze grałem, a on już sędziował i musiał mi dać kartkę, było ciężko (śmiech) – mówi nam Wojciech Łobodziński, który był kumplem Marciniaka w młodzieżowych drużynach Wisły Płock.
– Zapowiadał się na naprawdę dobrego bocznego obrońcę – dynamiczny, silny. Taki harpagan jak teraz. Myślałem, że pójdzie w tym kierunku. W czasach juniorskich znajdowaliśmy się na podobnym poziomie piłkarskim. Moim zdaniem spokojnie mógłby się zakręcić na poziomie Ekstraklasy. Nagle w pewnym momencie odciął się od grania, chyba nie czuł do końca tego tematu. A wydawało mi się, że sobie poradzi. Wybrał inaczej i dziś chyba nie żałuje – uśmiecha się były trener Miedzi Legnica.
Podobne zdanie co do boiskowych możliwości Marciniaka ma Maciej Bartoszek, który zetknął się z nim w Zdroju Ciechocinek. – Też uważam, że mógłby dojść nawet do Ekstraklasy. Nie miałem przyjemności prowadzić Szymona jako piłkarza, bo prowadziłem wtedy drużynę juniorów, ale nasze drogi się przecinały i mogłem obserwować jego poczynania. W Zdroju występował w pomocy. Dobra dusza w szatni, pełen profesjonalizm. Piłkarsko był naprawdę solidny. Ciekawy przegląd pola, dobra technika. Później przytrafiła mu się kontuzja i myślę, że dlatego zrezygnował – komentuje szkoleniowiec, który jeszcze niedawno prowadził Wisłę Płock.
Zawodnicza przeszłość była atutem
Marciniak w barwach „Nafciarzy” wywalczył czwarte miejsce na mistrzostwach Polski juniorów starszych (w półfinale z Wisłą Kraków to on sfaulował Pawła Brożka na rzut karny), ale perspektyw na zaistnienie w pierwszym zespole raczej nie miał, dlatego zdecydował na wyjazd do niższej ligi w Niemczech. Występował wtedy w ataku. Wrócił po roku, zaliczając później wypożyczenia do Zdroju i Kujawiaka Włocławek. To drugie, kompletnie nieudane, wywarło duży wpływ na jego dalsze losy. Działacze Kujawiaka mieli go fatalnie potraktować, choć sam zainteresowany nigdy tego wątku nie rozwinął. Wiadomo jedynie, że chodziło o kwestie finansowe.
To właśnie w tamtym okresie z boiska za dwie żółte kartki wyrzucił go Adam Lyczmański, obecny ekspert sędziowski w Lidze+ Extra. Marciniak-kopacz zaczął pyskować, a w odpowiedzi usłyszał, że skoro jest taki mądry, niech sam weźmie gwizdek i zacznie sędziować. Anegdota znana i często cytowana, ale warto ją przypomnieć.
Po latach płocki arbiter nieraz przyznawał, że jako zawodnik był bardzo niewdzięczną postacią dla sędziów. Nasi rozmówcy są jednak zgodni, że granie w piłkę stanowiło wielki atut Marciniaka po przejściu na drugą stronę barykady.
– Szymon zawsze miał to, czego niektórym sędziom brakuje: niesamowicie czuł boisko. Potrafił się wczuć w mecz, nie zabijał go. Czasami wręcz czytał grę, jakby nadal był jednym z zawodników. Piłkarska przeszłość na pewno bardzo mu pomagała, zwłaszcza na początku – uważa Maciej Bartoszek.
– Podoba mi się u sędziów – nie tylko u Szymona, ale też u Tomasza Musiała czy Tomasza Kwiatkowskiego – gdy są komunikatywni, potrafią spokojnie wytłumaczyć swoje decyzje czy nawet przyznać się do błędu. A są na przykład panowie Wajda czy Myć, którzy w ogóle nie chcą rozmawiać. Od razu „odejdź” i koniec. Teraz także na tym najwyższym poziomie widać, że Szymon rozmawia z piłkarzami i nie pozostawia niedomówień. To super cecha u sędziego – podkreśla Wojciech Łobodziński.
– Jako trener często mocno przeżywałem mecze i żywiołowo reagowałem. Gdy Szymon podchodził do ławki, zawsze potrafił rozładować napięcie jednym zdaniem czy nawet jednym słowem. Później wszystko już było jak trzeba. Do tego potrzeba dużej charyzmy i inteligencji. Po meczach też, nawet przy wielkich emocjach, potrafi merytorycznie wytłumaczyć swoje decyzje. To naprawdę wiele daje – wtrąca Bartoszek.
Wojciech Łobodziński: – Ostatnio na Jagiellonii mieliśmy polemikę. Nie zgadzałem się z decyzją o drugiej żółtej kartce dla Huberta Matyni, którą sędzia Wajda pokazał po sugestii Szymona z VAR-u. Pogadaliśmy, wytłumaczył mi aktualne przepisy co do zagrań ręką. I tak nie do końca dałem się przekonać, ale wiadomo, że nie będziemy się mocniej kłócić przy tak długiej znajomości. Wcześniej jako piłkarz też kilka razy miałem do niego większe lub mniejsze pretensje, ale po meczu był już luz.
„W meczu Real – Roma mieliśmy przy stykowej sytuacji wątpliwość, czy był faul. Nie chcieliśmy tuż przy ławce trenerskiej ryzykować zbyt miękkiego faulu, więc puściliśmy grę. Okazało się, że faul był, a bramka szczęśliwie nie padła. Dowiedziałem się w przerwie o swojej pomyłce, dlatego podszedłem do Sergio Ramosa i przyznałem mu rację. – Sorry, I don’t believe it – zrobił duże oczy. Mówił, że jestem pierwszym sędzią, który przyznał się do błędu. Wyszło to jednak zupełnie naturalnie”.
Szymon Marciniak dla Weszło
Podobieństwo do Colliny nie tylko z wyglądu
Marciniak nie ukrywał, że z jednymi piłkarzami jest mu bardziej po drodze, z innymi mniej. O Sebastianie Mili mówił, że ciągle narzeka i płacze, choć od razu dodawał, że wynika to z jego olbrzymiego zaangażowania w grę. Michałowi Chrapkowi długo potrafił przypominać bezczelną symulkę ze spotkania Śląska z Cracovią, na którą pierwotnie dał się nabrać. Chrapek zresztą oskarżał go potem, że… jest pamiętliwy i po tym zdarzeniu zawsze sporne kwestie rozstrzyga na niekorzyść wrocławian. Za największego twardziela Marciniak uważał Arkadiusza Głowackiego, który początkowo potrafił ruszyć z wielkimi pretensjami za czerwoną kartkę, ale gdy tylko usłyszał uzasadnienie decyzji, powiedział „ok”, podał rękę i zszedł z boiska. Klasa.
W naszej ankiecie „Weszło z Butami” z 2015 roku jako zawodnika, z którym poszedłby na piwo wskazał Łukasza Trałkę. – Do dziś się nie udało. Szymon jest mocno zabiegany, ciągle gdzieś jeździ, krąży. Czekam na to piwko. Prywatnie nigdy się nie widzieliśmy, a w pewnym momencie niektórzy zaczęli spekulować, że nie pokazuje mi żółtych kartek, bo się kumplujemy – śmieje się Trałka.
– Na boisku mieliśmy bardzo dobry kontakt. Może tego nie widać, ale zawodnicy z poszczególnymi sędziami mają lepsze lub gorsze relacje. Lubię sędziów konkretnych, decyzyjnych, umiejących rozmawiać z zawodnikami i to dość dosadnie. „Mięso” potrafi latać nie tylko od piłkarza do arbitra, w drugą stronę też to działa. Nie tylko ze względu na fryzurę Szymon przypomina mi Pierluigiego Collinę. On jak podbiegł do piłkarza i spojrzał na niego tymi swoimi oczami, to od razu było wiadomo, że nie ma co podskakiwać. U Szymona jest podobnie, ale szybko złapaliśmy nić porozumienia – nie ukrywa mistrz Polski z Lechem Poznań, który jeszcze w zeszłym sezonie reprezentował barwy Warty.
Prezent dla Surmy
Marciniakowi po drodze było też z Łukaszem Surmą. Gdy ten zbliżał się do pięćsetnego meczu w Ekstraklasie, powiedział o nim w „Przeglądzie Sportowym”: – To jeden z najbardziej kulturalnych zawodników w lidze. Klasa i elegancja. Nie komentuje, nie dyskutuje, nigdy nie miałem z nim problemów.
Dziś Surma mówi podobnie w drugą stronę. – Nigdy nie miałem z nim mocniejszych tarć. Zdecydowane i wyraziste decyzje go wyróżniają. Coś takiego nie zawsze się podoba piłkarzom, ale do niego po prostu pasuje, jest w tym naturalny i zawodnicy raczej z nim nie dyskutują. Na pewno ma w sobie coś z lidera. Czasami się nawet zastanawiałem, czy tu nie przesadza, czy nie zawłaszcza meczów zbyt mocno, ale po latach widzę, że aby poprowadzić finał mistrzostw świata, trzeba być wyrazistą postacią. To część całego spektaklu – mówi rekordzista pod względem liczby występów w polskiej elicie, a obecnie trener Stali Stalowa Wola.
Surma czasami mógł liczyć u niego na małą taryfę ulgową. – Są sytuacje na boisku, w ocenie sędziego pięćdziesiąt na pięćdziesiąt, w których może pokazać kartkę, ale nie musi. W takich momentach nigdy nie karzę Surmy. Za jego sposób bycia – przyznawał Marciniak we wspomnianym materiale w „PS”.
– Jeżeli Szymon nie karał mnie kartką, może miał w tym swój ukryty cel. Nigdy nie grałem złośliwie, nie faulowałem chamsko. Unikałem nawet fauli taktycznych typu łapanie za koszulkę na środku boiska po przegranym pojedynku. Wiem, że wielu trenerów nie ma pretensji o takie kartki, ale mnie nikt tego za młodu nie nauczył i nikt też potem nie zgłaszał zastrzeżeń, że nie stosowałem takich chwytów. Zawsze próbowałem dogonić rywala i odebrać mu piłkę w przepisowy sposób. Być może Szymon to doceniał i uważam, że było to w porządku – komentuje Surma.
I dodaje: – Gdy rozgrywałem pięćsetny mecz w Ekstraklasie, wręczył mi specjalną żółtą kartkę z podpisem i dedykacją. Było to niezwykle miłe. Trochę wtedy zmieniłem swój całościowy stosunek do sędziów. Nie dyskutowałem z nimi, ale nigdy nie pałałem sympatią do trójek sędziowskich. To u piłkarzy jest trudne do przełamania, ale gdy Szymon dał mi ten prezent, wykonał gest ponad naszą pracę, moje spojrzenie stało się inne.
Kosa z braćmi Paixao
On także docenia Szymona Marciniaka za nieschematyczne podejście do sędziowania. Jego zdaniem tu już musi wchodzić w grę przygotowanie wykraczające poza znajomość poszczególnych paragrafów. – Długo uważałem, że generalnie sędziowanie polega na interpretacji przepisów i jasnym podejmowaniu decyzji w oparciu o nie. A to nie do końca tak wygląda. Prowadzenie meczu to wczucie się w pewien charakter zespołów, zawodników i tak dalej. Każdy mecz prowadzisz inaczej, po to, żeby gra była płynna i ludzie mieli widowisko. Sędzia ma na to bardzo duży wpływ. Mówiliśmy o tym, że czasami odpuszczał mi z kartką: to jest właśnie wczucie się w charakter zawodnika, ponieważ grałem fair. Są też tacy, których trzeba od razu temperować, bo potem będą sprawiali problemy. On analizuje piłkarzy jak trener. Co kto może zrobić, na co uważać, kogo musi trzymać krótko, a komu można dać większą swobodę. Myślę, że to często szeroka przedmeczowa analiza, z której na co dzień nie zdajemy sobie sprawy – zauważa Surma.
„Pamiętam ciężkie spotkanie Juventusu z Barceloną. Po paru starciach Mandzukicia z Messim zarządzanie meczem musiało wejść na wyżyny, żeby to wszystko opanować. Opanować bez kartek. Je zawsze możesz dać i jesteś zadowolony, bo zawodnik wie, że został upomniany, może dostać drugą kartkę i nie zagrać w rewanżu, ale nie na tym to polega. Po wejściu na pewien poziom docenia się, że potrafisz zarządzać wydarzeniami bez głupich kartek. Oczywiście pomijam kartki ewidentne, wtedy nie ma o czym rozmawiać. Mówię o takim ogólnym zarządzaniu”.
Szymon Marciniak w Kanale Sportowym
Tej opinii z pewnością nie podzielają bracia Paixao, którzy chyba najmocniej mieli na pieńku z Marciniakiem, a przynajmniej wyrażali to publicznie. Zaczęło się od Marco, który w rozmowie na Weszło zarzucił mu, że go obraził i generalnie nie szanuje zawodników. – Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale nie okazał mi szacunku. Zwraca się do zawodników w agresywny sposób i kiedy prowadzi nasze mecze, zawsze odnoszę wrażenie, jakby faworyzował jedną drużynę. Nie pamiętam dokładnie, ale z pięciu karnych, które powinien nam odgwizdać, podyktował bodaj jednego. Godne pożałowania – narzekał ówczesny napastnik Śląska Wrocław.
Sukces Marciniaka na przekór zepsuciu polskiego futbolu
Dwa lata później ostro w mediach społecznościowych skrytykował go Flavio, który nie mógł się pogodzić z decyzjami Marciniaka podczas meczu Bayern – Benfica. „Wiedziałem, że ten pan wywoła burzę w meczu Bayernu z Benfiką. Ten pan, a raczej ten tchórz, bo ten sędzia to po prostu tchórz. Chcę wam powiedzieć, że on nienawidzi Portugalczyków. Obraził już mnie i mojego brata w trakcie meczu. Lepiej, żebym nie mówił wam, jakich użył inwektyw i to nie raz. Nienawidzi nas Portugalczyków, bo jesteśmy dobrymi ludźmi, uśmiechamy się i to go drażni. Nie pokazał skandalicznego karnego na Benfice. Gdyby to było dla przeciwników, pokazałby go w parę sekund. Nie chcę nawet mówić o żółtej dla Jonasa. Ten tchórz bardzo nam przeszkodził. Ten pajac dalej sędziuje mecze na takim poziomie” – grzmiał piłkarz Lechii Gdańsk.
Później swój wpis usunął i w oficjalnym oświadczeniu na stronie biało-zielonych przepraszał arbitra z Płocka, usprawiedliwiając się kibicowaniu jednej z drużyn i nadmiernymi emocjami. Musiał się ukorzyć, bo podobno groziło mu nawet zawieszenie ze strony UEFA.
Szybki debiut w Ekstraklasie
Sam Marciniak regularnie podkreśla, że krytyka i hejt nie robią na nim wrażenia i jest uodporniony, choć jednocześnie przyznaje, że uważa wiele telewizyjnych postaci wypowiadających się na temat sędziowania za pseudoekspertów. Inwektywy ze strony Marco tłumaczył tym, że Portugalczyk jako napastnik mógł być sfrustrowany ostrą grą w polskiej lidze, a on ma styl prowadzenia meczów raczej bardziej pasujący broniącym niż atakującym. – Może nie odgwizdywałem za często sytuacji, w których się przewracał i z tego urodził się cały bunt? Umówmy się, ja nie będę z tego powodu płakał. To Marco był gościem w naszym kraju i powinien się dostosować do silnego, fizycznego stylu gry naszych piłkarzy. Szanuję zawodników dobrze wyszkolonych technicznie, ale to nie oznacza, że trzeba odgwizdywać każdy kontakt z rywalem. Nikt nie może być uprzywilejowany. Dla mnie grają koszulki białe, żółte, czy zielone. Nie ma znaczenia, czy ubrany w nią jest Marco Paixao – mówił na Weszło.
W tym względzie miał podobne podejście od samego początku.
Gdy w 2005 roku definitywnie postawił na sędziowanie, sprawy potoczyły się dość szybko. Pierwsze odnotowane spotkanie w bazie 90minut.pl to runda przedwstępna Pucharu Polski pomiędzy Spartą Augustów a Mrągowią Mrągowo z 9 sierpnia 2006 roku. W sezonie 2007/08 Marciniak zaczął prowadzić mecze III i II ligi, Młodej Ekstraklasy i Pucharu Ligi. W następnym dostawał już mecze I ligi i Pucharu Polski, aż 19 kwietnia 2009 doczekał się premierowego sprawdzianu w Ekstraklasie. W 24. kolejce był rozjemcą w konfrontacji GKS-u Bełchatów z Odrą Wodzisław (3:0).
Pełne 90 minut rozegrał wtedy Tomasz Wróbel. – Pamiętam ten mecz, pewnie wygraliśmy. Wiem, że wtedy Szymon Marciniak zaliczył debiut w Ekstraklasie, natomiast niczego szczególnego związanego z jego sędziowaniem tamtego dnia sobie nie przypomnę, więc pewnie żadnej większej kontrowersji nie było – mówi obecny trener czwartoligowego Rozwoju Katowice.
Jemu pozwalanie na „męską grę” u Marciniaka nie przeszkadzało. – Nie narzekałem na takie podejście. Sam nie byłem święty na boisku, trochę żółtych kartek dostałem i nawet kilka czerwonych. Nigdy nie bałem się takiej gry i nigdy nie byłem jej przeciwnikiem. Właśnie takie sędziowanie doprowadziło go na sam szczyt – uważa Wróbel.
Przetarcie w drugiej lidze szwajcarskiej, zapunktowanie na Euro 2016
Od sezonu 2010/11 Szymon Marciniak był już stałym członkiem obsad sędziowskich na Ekstraklasę. W tym czasie wyjechał też na dwutygodniowy kurs UEFA dla młodych sędziów. Zaproszonych zostało osiem osób z różnych krajów Europy. Polak sprawił bardzo dobre wrażenie i już w 2011 roku, jako jedyny z tego kursu, zyskał plakietkę arbitra międzynarodowego. Pierwszym przetarciem miało być… poprowadzenie meczu drugiej ligi szwajcarskiej pomiędzy Servette Genewa a FC Schaffhausen. To było szalone spotkanie: goście szybko zdobyli dwie bramki, by ostatecznie przegrać 2:6. Marciniak podyktował dla gospodarzy dwa rzuty karne i nie mylił się w tych decyzjach.
Zebrał pozytywne recenzje i dalej poszło z górki. Latem 2011 zadebiutował w europejskich pucharach, gwiżdżąc w eliminacjach Ligi Europy (Aalesund – Ferencvaros i Alkmaar – Jablonec). Rok później dostał już też fazę grupową Ligi Europy i mecze eliminacji do MŚ w Brazylii. Jesienią 2014 zadebiutował w fazie grupowej Ligi Mistrzów. W 2015 roku poprowadził mecz otwarcia i finał mistrzostw Europy U-21, w którym on i jego zespół spisali się świetnie. Po nim Marciniak został włączony do UEFA Elite, czyli sędziowskiej elity, która mogła już być brana pod uwagę przy obsadzie każdego meczu. Wiosną 2016 posmakował fazy pucharowej Champions League. W 1/8 finału sędziował Realowi Madryt i Romie, a w ćwierćfinale Bayernowi i Benfice (to wtedy doprowadził do wrzenia Flavio Paixao).
Podsumowaniem jego świetnej passy była nominacja na Euro 2016. Po osiemnastu latach polskie środowisko sędziowskie wreszcie wyszło z drewnianych chatek i miało swojego przedstawiciela na największej imprezie. Do tego momentu ostatnim punktem odniesienia były MŚ 1998, na których Ryszard Wójcik był arbitrem głównym meczu Holandia – Korea Południowa. Marciniak we Francji poprowadził trzy spotkania (Hiszpania – Czechy i Islandia – Austria w fazie grupowej oraz Niemcy – Słowacja w 1/8 finału). Uniknął większych kontrowersji, spisał się na miarę oczekiwań i kolejny raz zapunktował w oczach przełożonych.
Świadczą o tym mecze, które przyznawano mu po EURO w Lidze Mistrzów:
- Atletico – Bayern
- Lyon – Juventus
- Real Madryt – Borussia Dortmund
- PSG – Barcelona (1/8 finału)
- Juventus – Barcelona (1/4 finału)
Same hity, same wielkie marki, a to tylko sezon 2016/17. Marciniak nie bez powodu zaczął być postrzegany jako arbiter do meczów o wysokim ciężarze gatunkowym. Przeważnie stawał na wysokości zadania i był chwalony przez osoby kompetentne, nawet jeśli laicy go krytykowali. Przykłady? W sierpniu 2016 Roma przegrała u siebie 0:3 z Porto w eliminacjach LM. Polak pokazał dwie czerwone kartki zawodnikom „Giallorossich”. Wykluczenia dla De Rossiego i Emersona nie podlegały dyskusji, co nie przeszkodziło prezydentowi Romy w zmieszaniu naszego rodaka z błotem.
Zawalony mecz w Londynie
Marciniaka w Europie zawsze ceniono za umiejętność podejmowania trudnych decyzji w kluczowych momentach. Najczęściej z nimi trafiał – mimo że czasami kibice i dziennikarze sądzili inaczej – ale nie zawsze. Naprawdę dużego piwa nawarzył sobie w marcu 2018, prowadząc mecz 1/8 finału Ligi Mistrzów pomiędzy Tottenhamem a Juventusem (1:2). Polakowi wytykano szereg błędów w obie strony. Przede wszystkim jednak wskazywano na brak rzutu karnego po ewidentnym faulu Vertonghena na Douglasu Coscie.
Nasz sędziowski numer jeden wrócił do tamtych chwil w Hejt Parku Kanału Sportowego. – Był to mój pierwszy duży błąd w Europie. Działo się to w roku, który mógł być dla mnie fantastyczny. Pachniało czymś wielkim, a daliśmy ciała w tak prostej sytuacji, że do dziś nie mogę tego zrozumieć i nie mogę się z tym pogodzić. Trudnych decyzji było kilka, przewijało się w internecie chyba pięć akcji, ale popełniłem błąd w najbardziej oczywistej, gdy nie podyktowałem rzutu karnego dla Juventusu. W przypadku dwóch pierwszych rąk Chielliniego nie ma o czym rozmawiać w kontekście sędziowskim. Zawodnik leży na ziemi, dotknął piłki ręką, nie ma tematu. W 9. minucie była z kolei sytuacja promująca błąd techniczny zawodnika. Też mi się to nie podoba, ale taki był przepis. Największy problem z oceną miałem przy nadepnięciu na nogę Sona. Ostatecznie nie doszukano się tam celowości. Nie odgwizdaliśmy też spalonego w 93. minucie, gdy piłka została wybita z linii bramkowej. Gol nie padł, więc nie komentowano tego tak głośno. Nie licząc kontuzji, był to mój pierwszy poważniejszy kryzys, ten mecz na pewno zabrał mi kilka fajnych chwil. Przyzwyczajałem do niepopularnych decyzji w ciężkich meczach, ale oceniano je wysoko, a tutaj pomyliliśmy się w sposób niegodny sędziów z elity – bił się w piersi Marciniak.
Listkiewicz: – Potwierdza się, że najsilniejszą sferą polskiego futbolu jest sędziowanie
W sezonie 2017/18 więcej już w Lidze Mistrzów nie gwizdał, a pierwotne założenia przewidywały dla niego znacznie ważniejszą rolę niż trzy spotkania w grupie i jedno w 1/8 finału. Gwoli ścisłości trzeba dodać, że niedługo potem doznał kontuzji i dlatego ominął go ćwierćfinał LM.
Kontrowersje na mundialu w Rosji
Tyle dobrze, że mimo to znalazł się w gronie arbitrów na mundial w Rosji i znów mogliśmy mówić o polskim przełamaniu. Po dwóch dekadach wreszcie ktoś z naszego kraju pojechał na mistrzostwa świata jako sędzia główny. Rosyjski turniej jednak nie był szczególnie udany dla Marciniaka, mimo że oczekiwania miał olbrzymie i głośno przyznawał, że w głowie przewijają mu się myśli nawet o finale. I w spotkaniu Argentyny z Islandią, i w spotkaniu Niemiec ze Szwecją nie uciekł od głośnych kontrowersji. W pierwszym przypadku zarzucano mu zbyt dużą pewność co do tego, że Cristian Pavon próbował wymusić rzut karny (pokazał to gestem piłkarzowi), podczas gdy po powtórkach znacznie prędzej wydawałoby się, że powinna być jedenastka. W drugim przypadku dyskusji było jeszcze więcej. Większość obserwatorów wyrażała przekonanie, że Szwedom należał się karny po starciu Marcusa Berga z Boatengiem.
Marciniakowi kolejny raz wypominano, że ignoruje sugestie z wozu. – Przykleiło się do mnie, że nie lubię VAR-u, szczególnie po tym meczu Niemcy – Szwecja. Trzeba jednak wiedzieć, że Marciniak nie może sobie samemu zdecydować, że idzie do monitora obejrzeć powtórkę. Po prostu: dostałem komunikat na słuchawkę „gramy dalej, nie ma tematu” – tłumaczył w Kanale Sportowym.
Przyjaźń z rozsądku z VAR-em
Awersję do wspomagania się powtórkami wytykano mu niemal od początku. Jeszcze w 2016 roku mówił, że nie wierzy we wprowadzenie takiej technologii do piłki. Dość długo był przeciwnikiem pomysłów dotyczących jej wykorzystania. Zdanie zmienił po pamiętnym meczu przy Łazienkowskiej, gdy w doliczonym czasie Legia – Lech uznał zwycięskiego gola Hamalainena, dobijającego strzał Brozia z „kilometrowego” spalonego.
– Nieraz sędziowie podejmują decyzję, ale po wyrazie ich twarzy widać, że nie są do niej w stu procentach przekonani. U Szymona zawsze widać tę pewność, nawet jeśli później wyjdzie, że się pomylił. Tego gola też był pewny, a spalony przecież był olbrzymi. Wtedy jeszcze nie funkcjonował VAR, nie miał kto tego skorygować. Wszyscy patrzą na arbitra głównego, ale w takich sytuacjach pretensje trzeba kierować raczej do liniowego, bo to on powinien widzieć całą sytuację – wspomina Łukasz Trałka.
To głównie przez pryzmat tego zdarzenia – choć nie tylko – niektórzy kibice do dziś postrzegają Marciniaka jako „człowieka Legii”.
Co do samego VAR-u, faktycznie trzeba było się z nim dotrzeć. – Na początku dało się odczuć, że była w stosunku do mnie większa obawa, czy już wołać, czy jeszcze nie, skoro zdecydowałem inaczej i nikt nie protestuje. Z tego brały się małe kontrowersje i pewne niedopowiedzenia. Teraz chyba już się to wyrównało. Obyliśmy się z monitorem, nie jest to już dla nas temat wstydliwy, temat tabu, a tak na starcie było – przyznawał w Hejt Parku na początku 2020 roku.
Problem z koncentracją w lidze
Wcześniej pojawił się jeszcze jeden zgrzyt. Marciniak był już cenionym sędzią międzynarodowym, gwizdał największym w Lidze Mistrzów, ale zdarzały mu się duże gafy w Ekstraklasie. Zaczęto komentować, że do meczów na krajowym podwórku przykłada się mniej niż do spotkań w Europie. Takie postawienie sprawy sprowadzało temat do absurdu, jednak jakiś problem istniał, do czego przyznał się sam sędzia.
„To, że się z tym nie zgadzam jest oczywiste, ale były momenty, gdy na boisku czułem się zbyt pewny siebie, a przez to rozluźniony” – zapytano go w „Pomidorze”, który wspominaliśmy na wstępie tekstu. Tutaj również odpowiedział twierdząco.
Maciej Bartoszek: – Pamiętam ten występ w C+. Jestem przekonany, że mówił prawdę i tak to odczuwał. Sędziujesz dużym klubom w Lidze Mistrzów, jesteś maksymalnie skoncentrowany, adrenalina jeszcze większa niż zwykle, więc jeśli kilka dni później masz mecz o mniejszej randze w Ekstraklasie, to ta koncentracja automatycznie może spaść, bez żadnej złej woli. Z tego, co wiem, sam Szymon był z tego niezadowolony i widział problem. Słowa uznania dla niego, że potrafił go dostrzec i zniwelować.
Szacunek za Ligę Mistrzów
To była chwila słabości, ale całościowo meczami w Champions League automatycznie zyskiwał +100 punktów do respektu u krajowych zawodników.
– Gdy Marciniak przyjeżdżał jako sędzia, ranga meczu od razu wzrastała. W środowisku zawsze dobrze o nim mówiliśmy, zwłaszcza gdy zaczął też prowadzić spotkania Ligi Mistrzów. Nie ma co ukrywać: to ma znaczenie, gdy widzisz kogoś gwiżdżącego największym firmom w Europie, kto potem przyjeżdża do ciebie. Szacunek masz od razu, to wszystko jest ze sobą powiązane. Zawodnicy od razu inaczej się zachowują, nie pajacują. Sędzia też musi zapracować na pewien respekt. Pamiętam starszych piłkarzy z czasów Ruchu Chorzów. Czasami byłem przerażony, co potrafią powiedzieć do arbitra. Sądzę, że do Szymona już by się tak nie odezwali, właśnie ze względu na to, że prowadził mecze w Lidze Mistrzów i potrafi się świetnie wczuć w dane spotkanie – przyznaje Łukasz Surma.
– Na pewno miał z tego powodu większe poważanie u zawodników. Tak to działa. Jego pewność siebie jeszcze wzrosła – wtóruje mu Łukasz Trałka.
Dodatkowy respekt wzbudzała postura płockiego arbitra, który nigdy nie unikał siłowni – wręcz wytykano mu kiedyś, że jest zbyt mocno „nabity” – a w wolnych chwilach lubi wyładować się na treningu bokserskim.
„Nie jestem ułomkiem, piłkarze widzą, ile czasu poświęcam na przygotowanie fizyczne, często się śmieją w tunelu, że „o, pan sędzia to chyba przed walką bokserską” czy „pan sędzia właśnie wrócił z zawodów kulturystycznych”. To jest fajne, bo buduje relację już przed meczem. Nie mówię, że każdy ma być dobrze zbudowany, ale jeśli sędzia jest „szczuplaskiem” i zawodnicy biegną do niego, to czują większą siłę w sobie, żeby próbować użyć różnych argumentów. A kiedy podbiegają do mnie i widzą silny body language, zdecydowanie, wiedzą że nie będę ulegać”.
Szymon Marciniak dla Weszło
Choroba zabrała Euro 2020
Zakończenie rosyjskiego mundialu na raptem dwóch meczach stanowiło dla Marciniaka spore rozczarowanie. Generalnie, mimo że posędziował Superpuchar Europy pomiędzy Realem i Atletico, rok 2018 był najtrudniejszy w jego dotychczasowej karierze. Po raz pierwszy nie szedł do przodu i trochę wyhamował. Spaprany mecz w Londynie, kontuzja przed MŚ, rozczarowujący występ na samym turnieju, trudny początek nowego sezonu w Ekstraklasie (sporo istotnych wpadek w 2. i 3. kolejce), poważny błąd w eliminacyjnym spotkaniu Portugalia – Serbia. Lista minusów była długa. – Ten rok był gorszy, spisuję go na straty, ale odrobiłem lekcję. (…) Zrozumiałem jak dużo jadu i nienawiści jest w naszym narodzie. Ja miałem wrażenie w zeszłym roku, kiedy pomyliliśmy się z rzutem karnym w meczu Tottenham – Juventus, że cała Polska na to czekała – lekko wtedy ubolewał na naszym portalu. Na międzynarodowej arenie jego akcje na szczęście zbyt mocno nie spadły.
Nadszedł covid, futbol na dwa miesiące został zamrożony, przełożono Euro 2020, na które w normalnych okolicznościach na sto procent by pojechał. Niestety, rozłożony po całej Europie turniej odbył się dopiero rok później i Marciniaka na nim zabrakło. Powód? Kolejne problemy zdrowotne. – Zachorowałem na tachykardię, która zaburza rytm pracy serca. W pewnym momencie siedząc miałem podwyższone tętno, tak, jakbym żwawo spacerował. To nie jest coś, co można wyleczyć w tydzień. (…) Będę brutalnie szczery: różnica intensywności pracy w Ekstraklasie, a na Euro, jest ogromna. Dlatego nikt w UEFA nie chciał podejmować ryzyka i wysyłać mnie na turniej albo mecze play-off Ligi Mistrzów. Rozumiem to i nie mam pretensji. Wiem, że w życiu są ważniejsze rzeczy niż praca i sędziowanie, choć muszę przyznać, że dwa ostatnie lata są dla mnie bardzo ciężkie – wyjaśniał w rozmowie z Interią.
Los oddał mu wszystko z nawiązką. Poprzedni sezon to powrót Szymona Marciniaka w najlepszym wydaniu. W Lidze Mistrzów poprowadził aż osiem meczów, w tym po raz pierwszy półfinał. Wcześniej w ćwierćfinale sędziował Realowi Madryt i Chelsea. Thomasowi Tuchelowi przeszkadzało to, że Marciniak po przegranej „The Blues” uśmiechał się w rozmowie z trenerem rywali Carlo Ancelottim. Tuchel miał też pretensje do Polaka, że nie uznał gola Marcosa Alonso od razu po konsultacji z VAR-em i nie podszedł samemu do monitora. W UEFA musieli się jedynie uśmiechnąć na te żale, skoro potem arbiter z Płocka dostał jeszcze spotkanie Liverpoolu z Villarrealem.
Wejście na szczyt i kolejne cele
Ten sezon to pójście za ciosem. Przed mundialem Marciniak gwizdał m.in. w meczach Barcelony z Interem i Anglii z Włochami w Lidze Narodów. Na MŚ do Kataru jechał optymalnie przygotowany i jak zawsze pewny siebie, ale tym razem nie rozdmuchiwał oczekiwań. – Na katarskich mistrzostwach świata będę jednym z pięciu czy sześciu sędziów, którzy byli też na poprzednim mundialu, co jest moim ogromnym atutem i wartością dodaną. Jadę na dużym spokoju. Mam swoje ambicje, ale nie ma co głośno o nich mówić, żeby niepotrzebnie się nie nastawiać, nie pompować balonika, tak jak działo się to cztery lata temu. Muszę być zdrowy, a o nic innego tak naprawdę się nie martwię. Wiem, co potrafię, wiedzą to też ci, którzy decydują o obsadzie sędziów na konkretne mecze mistrzostw świata. Skupiam się na swojej robocie, ale też nie zamierzam wracać do Polski przed Barbórką i Mikołajem – deklarował nam na początku listopada.
Marciniak: Z Kataru nie zamierzam wracać przed Mikołajem [WYWIAD]
Słowa dotrzymał z dużą nawiązką. Finał mistrzostw świata przypadł jemu i mało kto z tym polemizuje. – Polscy trenerzy nie pracują za granicą, raczej nie jesteśmy w międzynarodowych strukturach, więc to wielka sprawa dla naszej piłki. Może zaczniemy być bardziej zauważani. Szymon przywiezie też jakąś wiedzę, podzieli się doświadczeniem. Super sprawa – cieszy się Łukasz Surma.
Pozostaje życzyć naszemu sędziemu, żeby po finale o jego pracy mówiono jak najmniej. Przedmeczowych podejrzeń o sprzyjanie jednym lub drugim i tak nie uniknie. Przecież będzie za Francuzami, bo jest z Europy. Argentyna może liczyć na jego przychylność, ponieważ Francja wyeliminowała z mundialu Polskę, a poza tym wszyscy widzieli na zdjęciach, jak pomaga wstać Messiemu. Proste, prawda?
Szymon Marciniak w niedzielę wejdzie na sędziowski szczyt, ale to nie znaczy, że już zabraknie mu wyzwań. Do osiągnięcia nadal ma finał europejskiego pucharu, najlepiej oczywiście Ligi Mistrzów. Oby dziś swoją postawą przybliżył się do kolejnego wielkiego wyróżnienia.
PRZEMYSŁAW MICHALAK
WIĘCEJ O MISTRZOSTWACH ŚWIATA W KATARZE:
- Reportaż z meczu o trzecie miejsce: Cały arabski świat za Marokiem. Nawet sędzia!
- Trela: Efekt Dembele. Jak niemiecka luka w szkoleniu wpłynęła na reprezentację Francji
- Dwie wielkie drużyny, ale medal jeden. Chorwacja z brązem, Maroko „tylko” z chwałą
Fot. FotoPyK/Newspix