Pogoń Szczecin niewątpliwie jest drużyną, która lubi sobie sama zrobić problem. Grać długo o tytuł, by na końcu wyścigu wpaść w drzewo. Wyjść na prowadzenie w meczu, by potem bronić na sześćdziesiątym metrze, dać się kontrować raz za razem i to prowadzenie oddawać. Albo kontrolować mecz z Górnikiem, zmierzać do spokojnego zwycięstwa, by pyknąć z nim jeszcze zupełnie niepotrzebną dogrywkę. Aczkolwiek dziś tyle dobrego dla szczecinian, że wygraną.
Pada śnieg, wietrznie, mroźno, ogólnie nieprzyjemnie, a gospodarze zmusili swoich kibiców do stania w tym zimowym tałatajstwie przez kolejne 30 minut. Nieładnie, niesympatycznie. Spokojnie można było zrobić tak, że Górnik wyłapuje w łeb w trakcie podstawowego czasu, a zamiast dogrywki jest ciepła herbata i święty spokój w domu.
Pogoń miała przecież wszystko, by rozprawić się z Górnikiem dużo szybciej. Szromnik całkiem często musiał się zbierać do kolejnych interwencji – przez dwie połowy z doliczonym hakiem odbił dziesięć strzałów. Niektóre trudne, jak to Ulvestada, kiedy Norweg inteligentnie i mocno uderzył przy słupku, ale Szromnik do tego doskoczył. Bramkarz miał też szczęście, bo chybiał Fornalczyk, z kolei Gamboa chybiał kompletnie, w dobrej pozycji niespecjalnie trafiając nawet w piłkę.
No coś musi z tego wszystkiego wpaść. I nie jedna sztuka, ta Grosickiego, tylko dwie-trzy. A tak znów wydawało się, że to reprezentant Polski będzie ciągnął za uszy swoich kolegów do kolejnej rundy. On bardzo chciałby wstawić coś do gabloty z Pogonią, co akurat z tym klubem jest dużym wyzwaniem – zdecydowanie nie ma tu mowy o grze na niskim poziomie trudności, raczej udział w wyścigu Need for Speed przy użyciu auta rodzinnego.
Niemniej: stara się. Najpierw przepchnął mecz z Podbeskidziem, teraz – wydawało się – załatwił sprawę z Górnikiem, kiedy płaskim strzałem pokonał Szromnika. Niestety dla niego – za każdą jego pozytywną inicjatywą czai się rozrywkowa obrona szczecinian, która chyba nigdy nie wie, kiedy skończyć imprezę.
Dziś dostała parę ostrzeżeń, głównie od Ennaliego, ale nie docierało. Zatem skończyło się gongiem od Musiolika w 90. minucie i przedłużeniem tego starcia. Yokota wrzucił, Musiolik uderzył raz, ale kooperacja słupka i Cojocaru sobie z tą główką poradziła, tyle że napastnik mógł spokojnie dobiec do swojej próby i walnąć na pustaka.
Co robiła defensywa Pogoni – cholera wie. Musiolik miał tyle miejsca, że przypomniał się czas dystansu społecznego. A to przecież prawie 2024 rok, Puchar Polski, a nie 2020 i godziny dla seniorów w sklepie.
Portowcy musieli więc posprzątać bałagan, do którego sami doprowadzili i – tu absolutnie oddajmy – zrobili to bardzo szybko. I bardzo ładnie, bo dwójkowa akcja Kurzawy i Borgesa była cudna, wprowadzenie drugiego przez pierwszego w pole karne i pewne wykończenie. Wszystko pięć minut po rozpoczęciu dogrywki, więc naprawdę można było załatwić tę sprawę wcześniej.
Ale dobrze – Pogoń jest w ćwierćfinale, czyli ma dwa mecze do Narodowego. Kto wie, kto wie… Warunek jest z pewnością jeden: musi wziąć ten kij, który regularnie wkłada sobie w szprychy i wypieprzyć go byle dalej.
Pogoń Szczecin – Górnik Zabrze 2:1
Grosicki 72′ Borges 95′ (d.) – Musiolik 90′
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Ten „mecz” nie miał prawa się odbyć
- Radomiak zmiótł rywala z planszy. Kapitalny debiut Kędziorka!
- Troglodyta życzył śmierci reanimowanemu kibicowi
Fot. Newspix