Pogoń poprosiła Podbeskidzie: „a możecie z nami wygrać?”. „Ale my nie potrafimy”, odpowiedziało Podbeskidzie. „No weźcie, dajcie nam w cymbał, tak bardzo prosimy!”, nie odpuszczali Portowcy. „Kurde, my bardzo chcemy wam pomóc, ale nie jesteśmy w stanie strzelić ani jednej bramki, takie z nas gamonie, sorry”, rozczarowywali wciąż Górale. „Ech, no dobra”, westchnęła Pogoń i przeszła do kolejnej rundy.
Zespół ze Szczecina ma bardzo dziwne hobby, otóż lubi wyłapywać w pędzel we wczesnych etapach Pucharu Polski, bo nie ma co ryzykować – dojście gdzieś dalej grozi włożeniem czegoś do gabloty, a wtedy trzeba kupić gablotę, po co tak komplikować sobie życie. Zatem Pogoń odpada, często z rywalami nieekskluzywnymi: KKS-em Kalisz, Bytovią, GKS-em Katowice, pierwszoligową Stalą Mielec. Rok temu rozegrała 128 serii rzutów karnych z Rekordem Bielsko-Biała, ale że tamci nie potrafili skończyć, to Portowcy już machnęli ręką i słusznie stwierdzili, że odpadną rundę później (i faktycznie, odpadli).
Zmierzamy do tego, że dziś widać było chęć kontynuowania tego niezwykłego bzika. Ktoś, kto nie zna Pogoni od tej strony, mógłby pomyśleć, że skoro do 15. drużyny pierwszej ligi przyjeżdża zespół z czuba Ekstraklasy, który wygrał cztery z ostatnich pięciu meczów w lidze i między innymi wrzucił piątkę Lechowi, to będzie wysoka wygrana zespołu z tak zwanej elity.
No, ale to podejście powierzchowne, bez znajomości piłkarstwa polskiego i preferencji Pogoni.
Szczecinianie robili naprawdę dużo, żeby odpaść. Z przodu nie istnieli. Procek mógłby nadrobić prasę z zeszłego tygodnia, rozwiązywać krzyżówki, wręcz zejść z boiska i usiąść na trybunach, a wynik meczu pozostawałby bez zmian. Pogoń nie była w stanie bowiem skonstruować żadnej akcji, która przyniosłaby strzał celny. Z – przypomnijmy – ekipą, której ostatnio nie wypuszczała z własnej połowy Arka Gdynia.
W tyłach też dramat (a może rewelacja, jeśli patrzeć pod kątem chęci wylotu z rozgrywek). Podbeskidzie miało sporo szans, żeby zdobyć bramkę, ale albo świetnie bronił Cojocaru, co było widać zwłaszcza po uderzeniu Nnosiriego (jeszcze nie kuma, nowy), albo gospodarze pudłowali haniebnie. Naprawdę nie rozumiemy, jak do siatki nie trafił Misztal. Końcówka spotkania, więc na nodze gol na awans, okolice piątego metra, bramkarz już na jagodach, nic by nie zdołał zrobić, wystarczy tylko kopnąć w ten cholerny prostokąt.
A Misztal nie, Misztal obok.
Pogoń się wtedy zupełnie załamała, zrozumiała, że z tymi gośćmi nie ma co nawet gadać o przegranej, chyba trzeba by trafiać samobóje – a to już bez przesady. Zatem w jednej z nielicznych akcji Przyborek wycofał do Grosickiego, ten przymierzył idealnie i stało się, Pogoń idzie dalej. To był pierwszy moment, kiedy bramkarz Procek mógł zrozumieć, że rywale to drużyna piłkarska i od razu zrozumiał to w przykry sposób, schylając się po piłkę.
Portowcy więc awansowali i mają problem – to już 1/8, niebezpiecznie zapuszczać się tak daleko. Jeszcze coś wygrają i co wtedy? Ale spokojnie: grając w ten sposób z kimś choć trochę poważniejszym na pewno odpadną i kłopot sam się rozwiąże.
PODBESKIDZIE BIELSKO-BIAŁA – POGOŃ SZCZECIN 0:1
Grosicki 90′
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Woś w Ruchu, czyli wariactwo i nerwowe ruchy
- Znamy kandydatów na trenera Ruchu Chorzów. Zmiana w Stali Mielec coraz bliżej?
- „VAR oduczył sędziów zdrowego rozsądku”. Ciemne strony technologii
- Brak trzech czerwonych kartek. U nas Piast w końcu bez remisu! | Niewydrukowana Tabela
Fot. Newspix