Reklama

Woś w Ruchu, czyli wariactwo i nerwowe ruchy

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

07 listopada 2023, 11:16 • 7 min czytania 24 komentarzy

Czy ktoś w polskiej piłce kłamie częściej niż prezesi mówiący o przyszłości zagrożonych szkoleniowców? Możliwe, że nie. Kiedy dziennikarz pyta o posadę trenera, to nie oczekuje szczerej odpowiedzi (a jeśli oczekuje, to jest kompletnym naiwniakiem). Pyta, bo tak trzeba. Niezależnie, co odpowie prezes, nie należy przywiązywać się do jego słów. Najpewniej powie to, co wszyscy: – Poparcie, zaufanie, bla, bla, bla.

Woś w Ruchu, czyli wariactwo i nerwowe ruchy

Prezesi są w klinczu. Powiesz, że trener ma słabą pozycję w klubie, to podkopiesz jego autorytet. Zdradzisz, że rozważasz zwolnienie, to wyjdziesz na niestabilnego emocjonalnie. Sondujesz rynek, to kombinujesz za plecami. Jesteś zaniepokojony wynikami, to czekasz na potknięcie. Dasz publiczne ultimatum, wytworzysz niezdrową presję. A niech nie daj Boże szkoleniowiec nie zrobi wymaganego wyniku przez pomyłkę sędziego albo inny przypadek losowy. Nie zwolnisz, będziesz niekonsekwentny. Zwolnisz, będziesz niegodziwy.

Na to pytanie nie ma dobrej odpowiedzi.

Mniejszym złem dla prezesów jest pójście w stronę poparcia i zaufania. Jeśli trener się odbije, to jego przełożony przy odrobinie szczęścia może nawet zostać uznany za wzór spokoju i cierpliwości. Mógł zwolnić, a dał popracować. Ma efekty. Brawo. Komentatorzy stwierdzą, że prezes trzyma ciśnienie i tworzy stabilny projekt. Gorzej, jeśli trener się nie odbije i za niedługo zostanie zwolniony. Szef klubu wyjdzie na chłopka-roztropka, który jedno mówi, drugie robi.

Rozumiem, dlaczego prezesi nie chcą publicznie rozprawiać na temat przyszłości zatrudnianych przez nich szkoleniowców. To niezwykle niezręczne. Nie rozumiem jednak, dlaczego zamiast tego kreują bajkowy świat, w którym wszyscy padają sobie w ramiona nawet po porażkach i zamierzają żyć ze sobą długo i szczęśliwie. Samo poparcie dla trenera to zwykle za mało. To poparcie musi być pełne. Jak zaufanie, to całkowite. Jak przyszłość, to niezagrożona. Rozstanie? Nikt go nie rozważa. Nikomu nawet taka myśl nie przeszła przez głowę. Co to jest w ogóle za temat?

Reklama

A za dwa tygodnie hyc, zwolnienie.

Nie ma sezonu, w którym jakiś działacz nie nadepnąłby na tę wizerunkową minę. W obecnym zrobił to Seweryn Siemianowski, czyli prezes Ruchu.

– Przy braku poprawy wyników posada Skrobacza może być zagrożona? – zapytał go Jan Mazurek w wywiadzie opublikowanym 4 października.

Szef Ruchu na to: – (…) Jarosław Skrobacz ma silną pozycję, uczestniczył w dwóch awansach z rzędu, naprawdę wariactwem byłoby przeprowadzanie jakichś nerwowych ruchów.

Pewnie nikt nie wracałby dziś do tej wypowiedzi, gdyby zakończyła się ona na „dwóch awansach z rzędu”. Ale nie. „Silna pozycja” i „dwa awanse” to za mało. Trzeba wzmocnić przekaz, by dążyć do wizerunku najrozsądniejszego prezesa w lidze. Siemianowski używa naprawdę dużych słów. Mówi o wariactwie (!). Ewentualne pożegnanie trenera określa „nerwowymi ruchami”. W poprzedniej wypowiedzi dzieli się refleksją o trudnym i niewdzięcznym losie szkoleniowców. „Człowiek w piłce raz jest bogiem, a innym razem zerem. Przeżyłem to już jako zawodnik. Ta sinusoida jest niesamowita, od meczu i tygodnia zależy, czy cię uwielbiają, czy nienawidzą, to na swój sposób fascynujące. Nie możemy trenera demonizować, robić nerwowych ruchów, nie o to chodzi”.

Przekaz jest jasny: zwolnienie Skrobacza byłoby wariactwem, ale prezes „Niebieskich” nie pozwoli sobie na żadne nerwowe ruchy.

Reklama

Miesiąc później Jarosław Skrobacz traci pracę.

Jeszcze 4 października ma silną pozycję. Temat zwolnienia w ogóle nie istnieje. Tak wynika przynajmniej z oficjalnego przekazu. Ruch gra od tamtego czasu trzy mecze.

Przyjmuje w Gliwicach rozpędzoną Pogoń, która jest po 5:1 z Cracovią i 5:0 z Lechem. Przegrywa 0:3.
Wraca do Chorzowa i remisuje 2:2 ze Śląskiem Wrocław, który jest liderem i rozbił dopiero co Legię 4:0.
Jedzie na stadion Lecha Poznań, gdzie dostaje 0:2.

W międzyczasie jest jeszcze wyjazd do Łodzi, gdzie warunki atmosferyczne nie pozwalają rozegrać meczu. Mamy więc trzy spotkania z zespołami, które walczą o najwyższe cele. Ruch, bądźmy delikatni, o najwyższe cele walczył nie będzie. Na tych trzech rywalach zrobił jeden punkt, co można uznać nawet za wynik powyżej oczekiwań. „Niebiescy” wygrali w tym sezonie tylko z ŁKS-em. Ograły ich nawet rezerwy Legii. Nie wygrali z Puszczą, Stalą czy Wartą, z którymi powalczą o utrzymanie.

Czy istnieje jeden racjonalny powód, dla którego Ruch miałby wygrać z Pogonią?
Czy istnieje jeden racjonalny powód, dla którego Ruch miałby wygrać ze Śląskiem?
Czy istnieje jeden racjonalny powód, dla którego Ruch miałby wygrać z Lechem?

Nie, nie, nie.

4 października słyszymy, że pozycja Skrobacza jest silna i niezagrożona. „Zastanawia się pan nad zwolnieniem Jarosława Skrobacza?”, pada pytanie. „Nie, nie, absolutnie”. Tematu w zasadzie nie ma. Trzy mecze później szkoleniowiec pakuje walizki. Gdy trzymamy się oficjalnego przekazu, to wychodzi na to, że o losach trenera zadecydowały właśnie te trzy ostatnie mecze, bo co innego?

Jak to się stało, że miesiąc temu byłyby to nerwowe ruchy, a teraz już nimi nie są? Siemianowski mógł miesiąc temu lakonicznie wyrazić poparcie i na tym zakończyć temat. Wyszłoby głupio, ale nie tak głupio jak teraz. Szef Ruchu mówi o wariactwie sam z siebie. Nikt go nie wypuszcza. Potem sam robi to, co wcześniej nazywa wariactwem. Trudno określić skalę absurdu. Jest naprawdę wysoka.

Zwolnienie Skrobacza można argumentować na dziesiątki sposobów, ale każdy z nich nadaje się do kosza, jeśli Ruch zatrudnia w jego miejsce Jana Wosia, a nie jakiegoś ciekawego fachowca. Nie da się wybronić zwolnienia zasłużonego trenera Janem Wosiem. No wybaczcie. Woś…

a) nigdy nie zrobił kariery w roli pierwszego trenera (choć próbował),
b) pięć lat temu porzucił marzenia o byciu jedynką,
c) przyspawał się do Skrobacza i od 2018 roku jeździł za nim jako jego asystent.

Spójrzcie na to CV: prowadził Skrę Częstochowa (trzecia liga), Unię Racibórz (czwarta liga) i Pniówek Pawłowice (trzecia liga). Posiada licencję UEFA Pro. Złośliwi powiedzieliby, że na tym kończą się jego atuty. Gdyby obowiązywały normalne warunki rynkowe, nie istniałaby żadna możliwość, która doprowadziłaby Wosia na stanowisko pierwszego trenera w klubie Ekstraklasy. Nie dość, że był kiepskim trenerem, to jeszcze od pięciu lat nie pracuje jako jedynka. Jeśli zarzutem do Skrobacza było to, że jest za krótki na Ekstraklasę, to co powiedzieć o jego następcy?

Spójrzmy na ostatnie lata Wosia. Dwa sezony w GKS-ie Jastrzębie jako asystent przy Skrobaczu. Sezon w Miedzi Legnica jako asystent przy Skrobaczu. Dwa i pół sezonu w Ruchu Chorzów jako asystent przy Skrobaczu. Mamy pewne powody, by sądzić, że obaj panowie nadają na tych samych falach, hołdują tym samym wartościom, pracują w bardzo podobny sposób. Czy „Niebiescy” nie uznali przed chwilą, że to nie zdaje już w ich klubie egzaminu? Wizja pracy z Janem Wosiem naprawdę jest tak atrakcyjna, że trzeba zwalniać autora dwóch awansów?

Woś dostaje w prezencie kapitalny terminarz:

  • Radomiak Radom (dom)
  • Widzew Łódź (wyjazd)
  • Korona Kielce (dom)
  • Cracovia (wyjazd)
  • Zagłębie Lubin (dom)
  • ŁKS Łódź (wyjazd)

Każdy z tych klubów jest w zasięgu Ruchu. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że klub ze Śląska się odkuje, a wtedy pojawią się głosy o „nowej miotle” i nieoczywistej zmianie trenera, choć równie dobrze to Skrobacz mógłby się w tych najbliższych meczach wyratować. Dobrym obyczajem jest pozwolenie zasłużonemu szkoleniowcowi na wyjście z kryzysu. Czy Skrobacz dostał taką szansę? Chyba niekoniecznie. Niby mógł się przełamać w meczach z Pogonią, Śląskiem czy Lechem, ale dla beniaminka to raczej surowa lekcja futbolu, a nie szansa na punkty. Gdy Skrobacz mógł za chwilę zacząć punktować, bo zacząłby sprzyjać terminarz, to został wymieniony.

Na Jana Wosia.

Jeśli Skrobacz był za krótki na Ekstraklasę, to dlaczego zastępuje go facet, który pracował samodzielnie co najwyżej w trzeciej lidze? Jaka jest logika w tym posunięciu? Czy za tym wyborem stoi jakikolwiek merytoryczny argument? Ruch uznał, że Ekstraklasa przerosła Skrobacza. Ten sam Ruch stwierdza, że Ekstraklasa nie przerośnie asystenta Skrobacza, który jako samodzielny trener pracował najwyżej w trzeciej lidze. Skoro Skrobacz nie dojechał poziomem, to na jakiej podstawie można zakładać, że Woś dojedzie? Na logikę: nie dojedzie tym bardziej. Skrobacz to zdaniem Ruchu szkoleniowiec ze zbyt niskiej półki, więc zastąpi go trener znajdujący się na jeszcze niższej.

To chyba kompletnie durne, prawda?

Może się oczywiście zdarzyć tak, że trener Woś stworzy nagle maszynkę, która stanie się rewelacją ligi. Nie takie rzeczy widziała już polska piłka. Ale jeśli oceniamy tu i teraz, ta roszada Ruchu to jeden wielki wyraz bezradności. Zawiera w sobie wszystko to, o czym przed miesiącem mówił Seweryn Siemianowski.

Brutalną sinusoidę.

Nerwowe ruchy.

Wariactwo.

WIĘCEJ O RUCHU CHORZÓW: 

Fot. newspix.pl

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

24 komentarzy

Loading...